czwartek, 30 marca 2017

Od Sunset: "Czarna krew i maluch (III Historia)"

- Twój brat? A gdzie on teraz jest?
- Mówiłem przecież. – Przekręcił oczami. – Zgubiłem ich.
Tak, faktycznie. Mówił już. Chciałam tylko nie zadręczać się myślą zabójcy.
- Pomogę Ci. – Należało się odwdzięczyć.
- Super! – krzyknął entuzjastycznie, po czym skoczył, robiąc półobrót.
Myśl o byciu mordercy dawała o sobie znać. Nie miałam jednak zamiaru jej zatrzymywać. Tak, byłam mordercą i to naturalne. Byłam w końcu drapieżnikiem, a zwierzęta od czasu do czasu jadłam. Nie to mnie jednak najbardziej zabolało. Mama tego maluszka uważała, że nie każdy drapieżnik jest zły.
- Najpierw powiedz, mały… Gdzie ostatnio widziałeś swoją rodzinę?
- Nie wiem… - Od razu na jego słodkiej buźce pojawił się smutek.
- Może jednak coś sobie przypominasz? Może wiesz, gdzie Twoja rodzina ma norę bądź co tam innego?
- Nie… - Westchnął. – Ale czekaj! Tak, przypominam sobie.
- Tak? I gdzie?
- Ale to daleko.
- Trudno. Zdradzisz mi w końcu, gdzie?
- Tak. – Kiwnął głową. – Za górami.
- Górami? - Zastanowiłam się chwilę. - Tamtymi? – wskazałam łapą za zwierzaka na Góry Ryferyjskie.
- Tak, chyba tak. Niedaleko lasu grzybów.
- Las grzybów? Istnieje coś takiego?
- Tak. – Przytaknął. – Takie ogromne, kolorowe grzybki. Jak mi pomożesz, to Cię po tym lasku oprowadzę.
- Z wielką chęcią obejrzę wielkie grzybki. – Uśmiechnęłam się, co chwilę później odwzajemnił maluch.
Poszukiwanie jego rodziny może i nie było mi na łapę, ale chociaż w tym samym kierunku się znajdywała, w który ja chciałam się udać. Skoro króliczek mieszka w tamtejszych terenach, może mi pomoże w znalezieniu lekarstwa? W pewnym momencie nawet straciłam ten cel. Cel, w którym miał mi pomóc. Rozmowa z nim była niezwykle przyjemna. Z łatwością można było dostrzec u niego dojrzałość, lecz zarazem dziecięcy wiek. Idąc przez las, nie było cicho. Był strasznie gadatliwy, co sprawiało, że pustą przestrzeń wypełniał jego entuzjastyczny głos. Im lepiej go poznawałam, tym wyrzuty stawały się większe i coraz mniej znośne.
Nie zauważyłam nawet, jak dzień szybko minął. Kiedy już Słońce dawno zasnęło, na jego miejscu pojawił się księżyc. Mały zaczął coraz mniej gadać, a podczas przerw ziewać. Wiedząc, że jest zmęczony, zaproponowałam:
- Już jest późno. Może pójdziemy spać? Jutro z samego świtu ruszymy szukać Twojej rodziny.
- Nie trzeba. – Powiedział, po czym ziewnął.
- Na pewno? Widzę, że chcesz odpocząć.
- No dobra… Ale jutro od razu po pobudce szukamy mamy, taty, sióstr, braci, wujków, cioć, dziadków…
- Zrozumiałam. – Przerwałam mu, uśmiechając się przyjaźnie. W tym samym czasie maluch wybuchnął śmiechem. Był tak pozytywny… Zazdrościłam mu tego.
- Może tu się położymy? – Wskazał małym paluszkiem pod drzewo, które znajdowało się parę metrów od nas.
- Jasne. W sumie nie jest teraz aż tak zimno.
Poszliśmy w wyznaczone miejsce, wymieniając się jeszcze paroma zdaniami, by wkrótce potem położyć się niedaleko siebie i zapaść w nieubłagany sen.

Od Sunset c.d Shakuy'i: "Pułapka, ale czy na pewno?"

-Nawet bardzo. – Przyznałam.
Nie wiedziałam, czemu odpowiedziałam na to pytanie. W końcu nic nie wniosło, a jedynie przerwało niezręczną ciszę. Im więcej ptaków przylatywało, tym bardziej czułam się osaczona. Czułam, jak owe miejsce emanuje złą aurą. Nigdy czegoś takiego nie doznałam, lecz dłużej się nie zastanawiając, rozejrzałam się w poszukiwaniu wyjścia. Wcześniej nie widziałam tego miejsca, ale wyraźnie czułam zapach watahy. Po zachowaniu Shakuy’i również mogłam stwierdzić, że jest zdezorientowana. Cisza, na którą wcześniej narzekałam, stała się jednym wielkim szumem wypełnionym trzepotaniem skrzydeł oraz krakaniem czarnych stworzeń. Uszy przylegały mi do łba, lecz nie dlatego, że się bałam, ale z tego powodu, iż mój wrażliwy słuch nie mógł wytrzymać tego jazgotu. Mało pomogło, ale nie miałam innego wyjścia. W pewnym momencie usłyszałam, jak przez nieustający hałas przebija się niewyraźny głos towarzyszki:
- Co robimy?
Sama byłam ciekawa. Nie wiedziałam nawet, gdzie byłyśmy. Nie wyszłam tą sytuacją na dobrą dagazę, lecz uparto nie dawałam tej myśli dojść do siebie, szukając rozwiązania. W pewnym momencie wszystkie ptaki zerwały się z pochylonej gałęzi, po czym zaczęły latać nad nami, robiąc okółkowe ruchy. Nie wiedzieć, skąd, ciągle dochodziły nowe stworzenia, które strzepywały swoje czarne niczym smoła pióra na nasze futra.
- Spróbujmy znaleźć wyjście. – Oznajmiłam spokojnym tonem, aby nie poznała mojej nutki bezradności, którą wciąż eliminowałam.
Wadera kiwnęła głową, co oznaczało, że usłyszała. Widocznie miała dobry słuch, ponieważ nawet moje myśli zagłuszał hałas. Wadera ruszyła w lewo, więc ja wybrałam przeciwną stronę, co było trochę nieodpowiedzialne. Z drugiej strony nie mogłam jej traktować jak dziecko, bo mimo dziecinnego pyszczka, miała parę ładnych lat. Lepiąca ziemia sprawiała, iż kroki stawały się cięższe. Z obrzydzeniem chodziłam po mchu w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby pomóc nam wyjść z tej okropnej nory. W pewnym momencie stanęłam przed drzewem, po czym wybiłam się ku górze. Stanęłam na dwóch tylnych łapach, opierając się o wilgotną, starą korę liściastego drzewa. Zrezygnowana znowu stanęłam na czterech łapach. Pochyliłam łeb w dół, zastanawiając się nad tą sytuacją. Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie lubiłam tego uczucia. Nagle, gdy podnosiłam łeb, usłyszałam krzyk ptaka, który brzmiał głośniej niż kiedykolwiek. Odwróciłam się w lewo, ponieważ stamtąd dochodził. Ujrzałam, jak rozpędzone zwierzę pędzi na mnie, przecinając energicznie powietrze swoimi piórami. Nie zdążyłam zareagować, gdy na mnie wpadł. Wpadł, to było złe określenie. Przeniknął przez mój łeb mnie niczym duch. Zdziwiona przekręciłam się w przeciwną stronę, aby zobaczyć, co się stało z ptakiem. Jakby nigdy nic leciał sobie, wkrótce później wracając na tor reszty. Serce zaczęło mi intensywniej bić, a same moje oczy dawały po sobie poznać, że jestem przerażona. Zrobiłam krok w tył. W prawej, tylnej łapie poczułam mrowienie. Przekręciłam łeb w tamtą stronę. Zamiast się przewrócić, moja łapa wniknęła w korzeń. Od razu ją stamtąd wyjęłam, po czym schyliłam się w jej kierunku. Takie samo uczucie towarzyszyło po incydencie z ptakiem. Umyślnie włożyłam tam łapę, po czym zaczęłam nią machać w tę i we w tę. Uspokoiłam się. Byłam już prawie pewna, że była to iluzja. Od razu pobiegłam w stronę, gdzie udała się wadera.

Shakuya?

Od Sorki c.d. Dallany: "Zima wilkowi wilkiem"

- Prędzej ja je zjem...? Mój język nigdy nie zasmakuje w takim... - wzdrygnęłam się.
Dallam patrzyła na mnie wyczekująco. Postąpiłam dwa kroki w przód i zatrzymałam.
- Co z tobą, Sorka?
- Nic takiego. Wejdź pierwsza, pójdę za tobą.
- Skąd mogę mieć pewność - powiedziała powoli - że nie uciekniesz, gdy się odwrócę?
- Sama nie mam takiej pewności - wymamrotałam - idź.
- W porządku - wadera bez wahania wkroczyła między jaszczury, które rozpierzchły się pod jej łapami i ruszyła przed siebie.
Po chwili zniknęła w mroku tunelu. Wzięłam głebszy oddech, skupiając się na małych, oślizgłych ciałkach. Zamrugałam gwałtownie, zwężając źrenice w szparki. Po ciele przebiegł mi szybki dreszcz, prawie nie zauważalny, potrząsnął sierścią i wprowadził skórę w odrętwienie. Potem drugi, silniejszy, w towarzystwie drgania łap i koniuszka ogona. Ogniste ślepia gadzin zwróciły się ku mnie z hipnotycznym sykiem. Zaszeleściły ogony. Języki raz po raz wyglądały gwałtownie spomiędzy pyszczków, setki par oczu naprzemiennie mrugały. Psychodeliczny obraz. Zaparłam się lekko łapami o grunt, w razie gdybym miała się przewrócić. Albo uciec. Przecież nie robiłam tego od tak dawna.
Wykonały rozkaz od razu, bez cienia wątpliwości, rozłażąc się z daleka ode mnie. Oglądały się za mną, gdy wchodziłam do tunelu na sztywnych łapach. Sztywnych jak kołki, jakby jaszczurki wciąż zalegały na sklepieniu tunelu, jego bokach i na ziemi. A ja szłam powoli, utrzymując gady na dystans. Szłam cicho, by nie rozproszyć się w tym zaklęciu, które tak wiele ode mnie wymagało. Szłam ostrożnie, bo nie chciałam, by Dallam zobaczyła mnie w ej chwili.
Usłyszałam ją na czas, tuż przed sobą. Zatrzymałam się i otrzepałam prędko. Łapy ze sztywnych kołków zmieniły się w watę. Wadera odwróciła się, widziałam jej pysk w snopie światła padającego zza zasłony. Zasłona, czymkolwiek była, skrywała resztę tunelu. Dallana przyjrzała mi się, mrużąc oczy.
- Wszystko dobrze, Sorka?
- Czemu miałoby nie być dobrze?
- Twoje... - zająknęła się, przyglądając mi się z powagą - twoje oczy trochę dziwnie wyglądają w tym mroku. Podejdź do światła.
Nie okazałam zaniepokojenia. Nie drgnął żaden mięsień, tylko powieki zatrzasnęły się, a źrenice przeczesywały ciemność impulsywnymi ruchami. Gdy je otworzyłam mdłe do tej pory światło zaczęło mi przeszkadzać.
- Widzisz coś niepokojącego? Może mam stado jeleni w oczach? - Zapytałam sarkastycznie.
- Nie - Dallam wyglądała na nieprzekonaną - nie masz. Może mi się wydawało.
Nie wydawało ci się, pomyślałam. Ni tobie, ni mi. Obie o tym wiemy i obie zachowamy to dla siebie, by nie martwić tej drugiej. Towarzyszka odwróciła się i odchyliła zasłonę. Światło pochodni oślepiło mnie.

Dallam? (powodzenia z zupą)

poniedziałek, 27 marca 2017

Od Cedy: "Jedyna pośród drzew" (historia II)

Nie wiedziałam czy uciekać, czy przeczekać. Nigdy nie widziałam podobnego zjawiska.
Kiedy miałam się już odwrócić i ruszyć pędem w przeciwną stronę, ujrzałam, jak bezkształtny obłoczek powoli się przesuwa, formuje, aż w końcu przede mną stanęła wilcza postać, wyglądająca definitywnie jak młoda wadera. Jej niematerialna sierść falowała lekko na piersi, a puste oczy świeciły srebrzystym blaskiem. Uniosła martwą głowę, patrząc wprost na mnie. Zamarłam, czując, jak lodowaty pot spływa mi wzdłuż kręgosłupa. Ogon ducha poruszył się, kiedy postać zwróciła się tyłem do mnie, po czym ruszyła kilka kroków do przodu. Przystanęła po chwili, znów patrząc mi prosto w oczy. Przełknęłam ślinę, tuląc uszy i nieznacznie odsłaniając kły. Co mi to da, w końcu i tak nie mogę jej nic zrobić. Wątpię nawet czy Podmuch Kinetyczny na nią zadziała, a poczucie bezsilności i bezbronności przygniatało mnie, potęgując strach. Jedynym wyjściem byłaby ucieczka, ale na nieznanym terenie nie byłaby zbyt sensownym wyjściem. Czekałam tak w napięciu, pewna, że za chwilę wilczyca rzuci mi się do gardła, nic jednak się nie działo. Niepewnie wyprostowałam się, widząc zniecierpliwienie na pół przeźroczystej twarzy. Zmarszczyłam brwi, nagle uświadamiając sobie, że ona czegoś ode mnie chce. Konkretniej żąda, żebym za nią podążyła. Powoli przesunęłam się w jej stronę, a gdy wilczyca zobaczyła, że wreszcie załapałam o co jej chodzi, skoczyła w krzaki i pognała przed siebie.
- Czekaj! - krzyknęłam, puszczając się za nią biegiem. Blady ogon zamigał, kiedy nieznajoma przeniknęła przewróconą wiatrem kłodę. Przekroczyłam ją jednym susem, czując, jak serce tłucze mi się w piersi. Nie potrafiłam długo gnać na złamanie karku, a duch nie zwalniał, dodatkowo przeszkody, które stwarzał las również mi nie pomagały. Zaczynałam już dyszeć ze zmęczenia, kiedy ujrzałam, że blada postać zatrzymuje się w miejscu na długiej polanie z niewielkim jeziorkiem, które było odcięte od reszty kanionu przez młode brzozy o bielejących korach. Przystanęłam niepewnie kilka metrów od nieznajomej, nie chcąc przypadkiem jej zdenerwować czy sprowokować. Nigdy dotąd nie spotkałam się z duchem i nie wiedziałam, czy ona nie mogła przypadkiem zrobić mi krzywdy. Jej białe oczy wpiły się we mnie, kiedy obróciła głowę w moją stronę. Na wzrok zupełnie białych gałek bez źrenic, zadrżałam, ale nie ruszyłam się z miejsca. Kątem lewego oka dostrzegłam wejście do ciemnej, wąskiej jaskini i zwróciłam tam głowę z ciekawości. Wtedy właśnie martwa dusza wykonała gwałtowny, szybki ruch. Skoczyłam z przerażenia w bok, od razu przybrałam obronną pozę. Nim jednak zdołałam ocenić moje położenie i zamiary istoty, dostrzegłam, że blade, oplecione niematerialnym rzemieniem łapy znikają w owej szparze, w którą przed chwilą wpiłam spojrzenie. Moje uszy znów odebrały chichy, przyjemnie łagodny śpiew, który zachęcił mnie, żebym podeszła do kryjówki. Niepewnie wsunęłam się przed wyrwę w skale, próbując przyzwyczaić wzrok do ciemności. Zauważyłam, że ciało ducha emanuje delikatną, błękitno-szarą poświatą, która rzuca obcy blask na zimne, mokre ściany.
Nagle stanęłam jak wryta, bo do mojego nosa dotarł obrzydliwy, duszący zapach.
Zapach śmierci.
Stuliłam uszy i mimowolnie odsłoniłam długie kły. Rozejrzałam się po jaskini, spodziewając się dostrzec kilka trucheł czy narządy rozciągnięte po ścianie. Nic jednak takiego nie było, nawet jednej, pojedynczej kostki leżącej na podłodze. W kącie ciągnęło się stare, poszarpane wilcze leże, a koło niego murowane palenisko oraz stara, zrabowana już spiżarnia. Mimo tego, że widać było, że lokum to było kiedyś bardzo wygonie i ze smakiem urządzoną jaskinią, to teraz z tego wszystkiego pozostały jednie obdrapane zgliszcza.
Podeszłam powoli, nie spuszczając z oka nieznajomej, do końcowej części nory. Ona również do mnie podeszła, na co zjeżyłam sierść na karku. Mimo wyraźnego ostrzeżenia nie przystanęła, ani nie odsunęła się ode mnie. Obserwowałam jej ruchy ze zmarszczonymi brwiami i dostrzegłam, że dziura skalana nie ma jeszcze końca, a przejście do dalszej części jest zasłonięte szafą. Wilczyca stanęła koło niej, dając mi wyraźny znak głową, żebym ją przesunęła. Pewnie gdyby nie jej sygnał, to nigdy nie domyśliłabym się, że coś jest tutaj ukryte. Niepewnie stanęłam na tylnych łapach, opierając przednie opuszki na zbutwiałym drewnie. Wadera zniknęła za ścianą, kiedy ja dokładałam sił, żeby rozbujać mebel, który śmierdział rozkładem. W końcu przedmiot runął z głośnym hukiem, który mnie zaskoczył po tak długiej ciszy. Woń, która tak mnie zaniepokoiła coraz wyraźniej dawała mi się we znaki, mieszając się z odorem zgnilizny. Zmarszczyłam nos, coraz bardziej pewna tego, że powinnam uciekać w siną dal.
Dostrzegłam, że tylna ściana jest... Inna. Jaśniejsza, dodatkowo tworząca je skała nie była lita, a składała się ze sporej wielkości kamieni, połączonych ze sobą pewnego rodzaju... zaprawą? Podeszłam do niej, dotykając szczeliny między cegiełkami. Nagle odskoczyłam z okrzykiem obrzydzenia, bo poczułam nad wyraz wyraźnie obrzydliwy, słodki odór. Pomachałam głową, osłaniając nos.
- Co tam jest?! - krzyknęłam na widok białej głowy wyłaniającej się zza ściany. Wiedziałam, że nie mogła odpowiedzieć, ale cała sprawa była coraz bardziej niepokojąca. Uszy ducha położyły się na karku, a wilczyca spuściła oczy i pysk, nagle sprawiając wrażenie załamanej, skrzywdzonej osoby, po czym rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając mnie samą. Mimo tego słyszałam kilka nut jej cichego śpiewu. Chciałam opuścić to miejsce, ale smutek i upartość nieznajomej mnie powstrzymała. W końcu duchem nie zostaje każda osoba, która umiera. Żeby dusza została na ziemi, jej właściciel musi mieć jeszcze coś do załatwienia tutaj, albo umrzeć podłą, okrutną śmiercią, tak, żeby jego zwłoki nie zostały odpowiednio pochowane. To miejsce na pewno ma związek z jej śmiercią, a ja czułam, że mogę jej pomóc i ulżyć w cierpieniu.
Jedynym sposobem, żeby dostać się do zamurowanego pomieszczenia było rozbicie ściany, a ja niedawno otrzymałam coś, co mi to umożliwia. Cofnęłam się więc, dotykając zadem przeciwległej ściany, zastanawiając się czy na pewno tego chcę.
- Kai! - wrzasnęłam, a fala mocy wyrwała się przez mój pysk, niemal rozrywając mięśnie podtrzymujące żuchwę.
Ściana rozniosła się w ogłuszającym huku. Kamienie odbiły się od ukrytej skały, godząc w moją stronę z oszałamiającą siłą. Skuliłam się za błyskawicznie utworzoną Tarczą, ochraniając łapami łeb. Pył wpadł w moje oczy, a uszy boleśnie zareagowały na wysokość wrzasku. Odetchnęłam głęboko, krztusząc się resztkami kamieni i zaprawy.
Po kilku chwilach podniosłam się. Oddech uspokajał się powoli, a ja niespokojnie podeszłam do wytworzonej dziury, wstrzymując powietrze w płucach na powalający zapach zgnilizny.
Nagle zmarłam.
Stojąc na krańcu ukrytego pokoju, w nieznanej mi jaskini, do której przyprowadził mnie duch, pod szczątkami skał dostrzegłam zwłoki. Wilcze truchło w intensywnym stanie rozkładu, wpatrujące się we mnie szklistymi oczami.

C.d.n.

Od Cedy

Wygięłam grzbiet w giętki łuk, zaciskając jednocześnie pazury na ciele upolowanego przed sekundą królika. Szkarłatna krew splamiła świeżą, niewysoką jeszcze trawę. Pod grubym pniem dębu pięły się białe płatki przebiśniegów, dając wyraźny przedsmak zbliżającej się wiosny. Wstałam dziś o wiele później, ale zdążyłam jeszcze złapać sobie obiad. Zatopiłam więc zęby w ciepłym jeszcze ciele i zaczęłam szarpać zimowe jeszcze futro mojej ofiary. Słońce znów wyjrzało na moment zza chmur, piekąc promieniami moją skórę na karku i grzbiecie. Zmrużyłam oczy na gwałtowniejszy powiew wiatru, który przyniósł świeżą woń wody płynącej w Matce. Spokojnie dokończyłam posiłek, obskrobując drobny szkielecik z ostatnich włókienek mięsa, po czym chwyciłam w zęby kostkę udową. Ruszyłam wolnym, spacerowym krokiem, mając zamiar przeszukać dolny bieg rzeki. Las już zieleniał, na krzakach pojawiały się pierwsze pąki, a wczesnowiosenne kwiaty powoli rozkwitały, więc spodziewałam się, że woda już dawno przekroczyła brzegi. Moje przypuszczenia się potwierdziły; koryto poszerzyło się o kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset, metrów. Powoli podeszłam do zakrzywionego brzegu, schyliłam się i napiłam chłodnawej cieczy, po czym potruchtałam wzdłuż meandrującego nurtu. Niejednokrotnie wchodziłam na jakiś czas do lasu, bo coś przykuło moją uwagę, żeby po chwili iść nim dalej w stronę Szarego Morza. Nie jestem w tej watasze od dawna, więc nie zdążyłam jeszcze przebić się przez te tereny, poza tym skutecznie utrudniał mi to poprzedni incydent, a raczej jego skutki. Co prawda odkryłam moją reprezentację, ale rana na ciele i złamane żebro dawały o sobie znać. Szrama się goiła, zostawiając wąski pas różowej skóry, która nie porosła nowym futrem, miałam jednak nadzieję, że sierść, która rośnie naokoło blizny ją zakryje, nawet, jeśli będzie to krótsze, wiosenne włosie. W watasze nie było jeszcze medyków, czy innych uzdrowicieli, którzy mogli by to zszyć, więc byłam zdana na siebie i swoje własne umiejętności. Zawdzięczałam je matce, która nieraz i nie dwa ostro mnie przyuczała do zawodu lekarza. Mimo, że wspomnienia o rodzinie były bolesne i powodowały kwaśną, nieprzyjemną nostalgię oraz ucisk na sercu, to nie mogłam nie być jej wdzięczna.
Gwałtownie się zatrzymałam przed szerokim konarem, który zagradzał mi drogę. Na ziemi dostrzegłam jakże interesujący i przyciągający uwagę przedmiot; lśniące, czarne pióro w srebrzyste pasy. Było długie i sztywne, najpewniej pochodziło z ogona lub skrzydeł. Podniosłam je delikatnie, obracając dudką, tak, żeby chorągiewka pojaśniała w promieniach, które prześwitywały przez szczeliny w liściach drzew. Przypominało mi opierzenie Asmodeusa; jego nagłe zniknięcie bardzo mnie dobiło, ale najwyraźniej musiał mieć dobry powód. Wciąż uważnie przyglądając się znalezisku, dostrzegłam po krótkiej chwili, że na końcowej części stosiny zawiązany jest cieniutki, farbowany na bladoniebieski odcień rzemień z błękitnymi, rzeźbionymi koralikami z kamieni. Dudka, podobnie jak niebieskie ozdoby, miała wyryte różne kręte symbole przypominające pnącza oplatające drzewo. Nie zauważyłam tego wcześniej, gdyż moja łapa zasłaniała misterne zdobienie, teraz jednak przysunęłam znalezisko bliżej do twarzy, śledząc ze zmarszczonymi brwiami wzory. Po kilku chwilach doszłam do wniosku, że ktoś po prostu musiał znaleźć ozdobę i bez większych oporów wcisnęłam ją do torby przerzuconej luźno przez grzbiet. Ruszyłam w dalszą drogę w poszukiwaniu szczęścia, ciesząc się zachodzącym słońcem i chłodnymi powiewami wiatru. Jeden z nich przyniósł bardzo ciekawą, dotąd nieznaną mi woń. Gdy tylko ją poczułam, przystanęłam gwałtownie,nie będąc pewna tożsamości tego, kto krył się przede mną. Zapach był wilczy, pytanie tylko, czy jego właściciel należał do watahy i czy ma pokojowe zamiary. Wątpiłam, by ktokolwiek od razu rzucił mi się na szyję z zamiarem rozszarpania mi krtani, ale nie chciałabym nikomu przeszkadzać. Ruszyłam więc powoli, chcąc ominąć nieznajomego, kierowana zapachem, gdy nagle dostrzegłam przed sobą parę oczu i wilczych uszu.
- Kim jesteś? - zapytał nieznajomy głos.

<Ktoś, coś?>

piątek, 24 marca 2017

Od Sunset: "Czarna krew i niewinny maluch (Historia III)"

Mrok jak zwykle gości w moim otoczeniu. Pochłania całe światło, które niewinnie przed nim ucieka, stając się coraz bledsze. Chwilę potem nie ma już nic. Gwałtownie obracam się wokół własnej osi, powiewając swoją grzywką, która nieraz spada mi przed oczy. Mimo że nic za nimi nie widać, zdezorientowana i pełna przerażenia miałam nadzieję, że w końcu jasność wygra. Serce zaczęło mi być szybciej niż kiedykolwiek. W pewnym momencie stanęłam ze zwisającym łbem i szeroko otworzonymi oczami. Dysząc, przekręciłam lekko łebkiem w lewo. W tym samym momencie przez ułamek sekundy było jasno. Nie było widać mroku. Zauważyłam pewną odchodzącą postać. Ze zdziwieniem wyprostowałam się, po czym zaczęłam podążać w tamtym kierunku. W pewnym momencie, gdy podążałam w ciemności, zaczęłam się chwiać, tracąc równowagę. Ze strachem w oczach próbowałam ją jednak utrzymać. Znowu na chwilę pojawiło się światło, a wraz z nią sylwetka oddalającego się wilka. Im częściej się to powtarzało, tym gorzej się czułam. Jakbym się nagle przybliżała, a następnie oddalała. Ciszę zagłuszało mocne i szybkie bicie mojego serca. Coraz intensywniej zaczęłam mrugać, tracąc resztki energii. Po pewnym przechyleniu upadłam. Któryś raz z kolei pojawiła mi się postać wilka. Stała wiele metrów ode mnie. Próbowałam wyciągnąć w jej stronę łapę, gdy ta zaczęła się odwracać.

- Ej! – Usłyszałam czyiś młody głos. – Wstaniesz?
Kolejny sen. Nawet nie wiem, czy mogłam to nazywać snem. Może to był po prostu koszmar. Ktoś mnie wołał, więc przetarłam oczy łapami, po czym przekręciłam się na lewy bok. Rozmazany obraz zaczął mi się stopniowo wyostrzać. Przed moimi oczami ujrzałam niewyraźną, białą kulkę. Gdy już mój wzrok wrócił do normy, ku moim oczom ukazał się mały królik, patrzący na mnie, jak na zjawę.
- No, wstawaj! – Skoczył, robiąc obrót wokół własnej osi.
Mruknęłam, co brzmiało jak zdziwienie, po czym podpierając się przednimi łapami, usiadłam.
- Kim jesteś? – Spytałam.
- Jestem Roby. – Uśmiechnął się szeroko. – A Ty?
- Sunset. – Wiedziałam, że rozmawiam ze swoją ofiarą, lecz nie byłam głodna. Nie chciałam odbierać mu życia. – Ale co tu robisz? Czemu ze mną, drapieżnikiem rozmawiasz?
- Bo wiesz – zaczął – zgubiłem swoją mamę i rodzinę. Mama zawsze mówiła, że nie wszystkie drapieżniki są złe.
Nie chcąc doprowadzić do siebie myśli, że zabiłam mamę tego bezbronnego malucha, spytałam:
- Kiedy ostatni raz widziałeś mamę?
- Po tym, jak zaszło Słońce i wstał księżyc. Mój brat mówi na to wieczór.

Od Cedy: "Reprezentacja"

Ziewnęłam szeroko, wyprostowując sztywne łapy, aż poduszki dotknęły szorstkiej kory. Nieprzyjemnie wykręciłam kark, czując, jak strzykają mi kręgi, żeby wyjrzeć przez bark na zalany wczesnym słońcem las. Po kilku chwilach zmagań z ciasną dziuplą, którą upatrzyłam sobie zeszłego wieczoru, wygramoliłam się na żółtą, sztywną trawę, którą pokrywała ni to rosa ni to woda z roztopionego śniegu. Ziemia była nieprzyjemnie wilgotna, w niektórych miejscach wręcz błotnista. Nastawał świt; między drzewami można było zobaczyć krwistą kulę, która rzucała pierwsze promienie na różowe chmury. Nie stałam tam jednak długo; szybko chwyciłam w zęby znaleziony wczoraj błękitny kamień i ruszyłam wolnym, spacerowym krokiem w stronę mojego domu. Od kiedy ostatnio byłam u Dallany zapragnęłam mieć ładnie umeblowaną jaskinię ale brakowało mi determinacji, żeby się zabrać za tworzenie i majsterkowanie, więc poprzestałam jedynie na półkach i szafach, które w całości zajmowały różne popierdułki. Teraz chciałam tam złożyć również i najnowsze znalezisko.
Kiedy zaspanie odeszło już zupełnie przeszłam w żwawy trucht, chcą się pozbyć gęsiej skórki i sztywności w stawach. Wiatr zawiał, przynosząc nowe wonie z odległych zakątków lasu.
Nagle stanęłam. Spojrzałam w lewo, nadal czując ostrą woń w nozdrzach, czując, jak ogarnia mnie niepokój. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć...? Teraz chmury zasłoniły słońce, a wiatr, zamiast wiać w mój grzbiet tak jak uprzednio, zmienił kierunek. Stanęłam jak wryta, panicznie rozglądając się po okolicznych zaroślach, szukając jakiegokolwiek ruchu. Zamarłam zupełnie, kiedy zobaczyłam ogromną, okrągłą głowę z czarnymi, paciorkowatymi oczami i wilgotnym nosem.
Niedźwiedź otworzył pysk, z którego wydobył się niski, głośny ryk, który zjeżył mi sierść na karku. Strach mnie wypełnił, odbierając czucie w kończynach. Przykucnęłam na tylnych łapach, zdając sobie sprawę, że nie obędzie się bez walki. Zwierz było za blisko, żeby uciec, dzielił mnie od niego jedynie jeden skok. Przełknęłam ślinę, rozglądając się za pobliskimi drzewami, czy przypadkiem koło mnie nie znajduje się jakiś pień. Nie zdążyłam jednak nawet obrócić się, żeby zobaczyć, co jest za moimi plecami, kiedy usłyszałam cichy pomruk i kątem oka ujrzałam, jak wielka kula futra gwałtownie znikła z mojego punktu widzenia. Poczułam przypływ paniki i wykonałam dwa szybkie susy w lewo. Ujrzałam, jak wielkie szczęki przecinają powietrze, a zęby zaciskają się z trzaskiem tam, gdzie przed chwilą była moja głowa. Przełknęłam ślinę i nagle dostrzegłam, że w krzakach za mną ruszają się dwie, niewielkie pompony. Zdałam sobie sprawę, że weszłam na teren matki, wychowującej małe. Przeklinałam zmienność wiatru i własny brak ostrożności, ale zdawałam sobie sprawę, że nie ma już odwrotu i muszę zawalczyć z samicą lub po prostu spróbować ją odstraszyć. Musiałam trafić akurat na niedźwiedzia? Przecież nie da się z nim walczyć w pojedynkę! Skoczyłam w przód, mijając o kilkanaście centymetrów długie pazury wyciągnięte w moją stronę, gwałtownym, wściekłym ruchem. Mimo strachu wylądowałam miękko w upatrzonym miejscu. Przykucnęłam na łapach, amortyzując lądowanie, ale nie czekałam na kolejny ruch przeciwnika. Okręciłam się na tylnych nogach i gwałtownie odepchnęłam się od resztek śniegu, czując, jak spięte mięśnie rozprostowują się i nadają mojemu ciału siły. Wbiłam się w futrzany kark, zaciskając szczęki na masie zimowego tłuszczu i długiej sierści z coraz większą siłą, aż poczułam ciepłą krew o metalicznym smaku na moim podniebieniu. Zaczepiłam tylnymi łapami o bok rozwścieczonej niedźwiedzicy, która rzucała głową, starając się ściągnąć moje ciało ze swojego grzbietu, starając się wspiąć wyżej, tak, żeby mieć pewność, że jej szczęki mnie nie dosięgną. Nie miałam żadnego konkretnego planu, ale powoli w moim umyśle pojawiała się myśl o użyciu pioruna, ale wiedziałam, że nie opanowałam tego jeszcze i mogę spudłować. Mimo tego, zdawałam sobie sprawę, że może to odstraszyć samicę. Równie dobrze mogłam spróbować przegryźć jej tętnicę, ale walka sam na sam z niedźwiedziem...
Nagle poczułam szarpnięcie bólu w okolicy lewego uda. Rozwarłam szczęki, oszołomiona niespodziewanym rwaniem. Krzyknęłam, czując, jak długie szpony wbijają mi w mięsień, a moje łapy tracą przyczepność, kiedy niewiarygodna siła odrywa mnie od brązowej sierści niedźwiedzia. Usłyszałam jedynie niski warkot, a kiedy otworzyłam zaćmione szokiem oczy, ujrzałam, jak drzewa przelatują koło mnie, żeby po chwili gwałtownie się zatrzymać. Poczułam, jak każdy krąg w moim ciele się rozpada, a czaszka rozrywa się w bólu. Jęknęłam cicho, a przed nosem ujrzałam czarną, narastającą plamę, przykrywającą skałę, w którą cisnęła mnie niedźwiedzica. Ciekawe, że wybrała takie miejsce, tak, jakby nie mogła mną rzucić w przestrzeń między pobliskimi drzewami. Może wtedy mogłabym się podnieść i albo zbiec na wysokie gałęzie, albo po prostu uciec.
Przez ciemną mgłę widziałam, jak utykająca niedźwiedzica zbliża się, a krew sączy się powoli ze zranionej łopatki.
Kai
Ta myśl była niczym statek, który nagle przecina ciemne wody morza. Czerń, która rozszerzała się przed moimi oczami, nagle ustąpiła, zostawiając jedynie tępe pulsowanie z tyłu czaszki i krew, spływającą po karku, która przebiła się przez gęstą sierść, powoli znacząc skórę szkarłatnym pasmem. Uniosłam oszołomiony pysk, patrząc na wyszczerzone, zbliżające się powoli kły
Kai
Poczułam dziwne ciepło na piersi. Spuściłam wzrok w dół, dostrzegając, że talizman mojej reprezentacji drga. Powoli, niepewnie uniosłam się na drżących łapach, czując, jak na linii grzbietu wyrastają mi potężne siniaki, a świeża krew spływa mi po lewej nodze. Wyprostowałam się, nagle zdając sobie sprawę z tego, co powinnam zrobić. Nie miałam pojęcia jakie będą tego skutki, ale z drugiej strony nie miałam nic do stracenia. Wyprostowałam się, czując jak to dziwne słowo narasta w moich myślach, rozbrzmiewając coraz głośniej, a moc buzuje między moimi mięśniami. Otworzyłam pysk.
Wrzask został zagłuszony przez huk, pomieszany z trzaskami i rozpaczliwym rykiem niedźwiedzicy. Ujrzałam błękitną falę, rozchodzącą się po podłożu, sięgającą aż po najbliższe drzewa. Krzyk trwał nadal, wydobywał się z mojego szeroko rozwartego pyska, a ja czułam, jak magia gwałtownie za mnie ulatuje. Kątem oka ujrzałam, jak jeden z krzaków szybuje kilka metrów dalej, niosąc grudę ziemi za sobą, przyczepioną do jego korzeni, a ogromna kula brązowego futra ląduje bezwładnie między pobliskimi drzewami. Chciałam to zatrzymać, czując, że mój limit jest coraz bliżej, ale nie wiedziałam jak. Cofnęłam się z przerażeniem, nagle zdając sobie sprawę, że energia strąciła kilka kamieni z góry, które teraz leżały tuż za mną. Mój własny głos wibrował mi w uszach, wbijając się w mózg.
Nagle wszystko ustało.
Odetchnęłam głęboko, a głowa opadła mi bezwładnie na pierś. Beznamiętnie przyglądałam się, jak talizman unosi się na długim rzemieniu, połyskując błękitnym blaskiem. Powoli się wyciszał, lewitując coraz niżej nad ziemią, a kamień coraz bardziej przypominał swoją pierwotną wersję. Uniosłam oczy, żeby zobaczyć podnoszącą się z ziemi niedźwiedzicę oraz jej młode skupione wokół jej pyska. Jedno z nich miało dziwnie wykręconą łapę i jęczało żałośnie. Ogromne zwierzę rzuciło mi przerażone spojrzenie i pospiesznie pokuśtykało w głąb lasu, zataczając się na pnie, zostawiając na nich niewielkie smugi krwi z rannej łopatki. Patrzyłam, jak znika między nagimi jeszcze gałęziami, po czym dostrzegłam, że talizman opadł na moją pierś, emanując przyjemnym ciepłem.

wtorek, 21 marca 2017

Wyniki Eventu Wiosennego



Rysunki:

Cóż... Rysunki do konkurencji przysłała jedynie właścicielka wilka Laycatin, nie odbędzie się więc głosowanie. Nagroda za obie kategorie, czyli w sumie 120J i 16exp, wędruje do niej. A oto jej prace:

(Dallana i Sorka)

(Talizman  Laycatina)



Quiz:

1. Ceda - 30J
2. Laycatin - 10J
3. Shakuya - 10J



Historie:

Żadna z historii nie została zakończona. Zapowiadają się jednak naprawdę ciekawie, dlatego wymienione poniżej wilczyce, które zaczęły pisać historie, otrzymają wynagrodzenie 50J, jeśli dokończą serię do przyszłej niedzieli, czyli 26 marca

Ceda - Historia II (część pierwsza, część druga)
Sorka - Historia II (część pierwsza)



Poszukiwania:

Hasło: Z nadejściem wiosny świat nabiera barw
1. Ceda - 20J
2. Laycatin - 20J
3. Shakuya - 20J


Jeśli ktoś lub coś zostało pominięte, powiedz o tym, a jak najszybciej poprawię błąd. Mam nadzieję, że zabawa się podobała i w przyszłości udział weźmie więcej osób ;)

 ~Dallana


Asmodeus odchodzi!

Właścicielka Asmo zdecydowała się opuścić watahę z przyczyn osobistych.


Po Ceremonii Dołączenia Asmo odszedł w swoją stronę i od tamtej pory nikt go nie widział. Gdzie jest, czy żyje? Dlaczego zniknął? Tego nie wie nikt. 

poniedziałek, 20 marca 2017

Od Shakuy'i c.d Sunset: "Pułapka"

Nie spuszczałam z oczu tego dziwactwa. Sama nie wiem dlaczego tak bardzo się zajęłam tym czymś, po co ja za tym biegnę. Bo wadera kazała? Raczej nie. Może coś tam w środku mnie, jakiś mały ludzik, który mną kieruje kazał mi to zrobić? Nie wiem. Może przekonam się, gdy go złapiemy i wszystkiego się dowiemy. Bo to... jest dosyć dziwne. Leciało nad drzewami, nad lasem, przez co gdy wbiegliśmy pomiędzy rośliny, miałyśmy utrudnioną pracę. Był ponad koronami drzew, które go zasłaniały. Na szczęście ciągle leciał w tym samym kierunku, nie zmieniał go, dlatego wystarczyło biec prosto i nie uderzyć w drzewo, co było bardzo łatwe. Ciągle patrzyłyśmy do góry i żadna z nas nie przejmowała się tym, co znajdowało się z przodu. Jakimś cudem omijałyśmy wszystkie drzewa, nie zahaczyłyśmy po drodze o żadną gałąź, kamień czy korzeń. Ale to szczęście nie trwało wiecznie, ponieważ nagle straciłyśmy grunt pod nogami. Jakim cudem? Sama chciałabym to wiedzieć. Biegniemy przed siebie, równym tempem, nie tracimy kruka z oczu, gdy nagle toczymy się w dół po jakimś zboczu. Czuję, jak coś przykleja mi się to futro i wędruje na dół razem ze mną. Uderzyłam łbem o ziemię, ale szybko wstałam, żeby ponownie nie zgubić tego czegoś. Miałam chwilowe zawroty głowy, a ponieważ Sunset wstała ode mnie o wiele szybciej, na początku się zataczała, gdy próbowała go dojrzeć pomiędzy drzewami.
- Widzisz go? - zapytałam, ale ona pokręciła przecząco głową. Czyli co? To koniec? Odleciał na dobre? Czy może po drodze spotkamy jeszcze jakąś gąsienicę, która zamieni się może w zająca? To mój drugi dzień w tej watasze, a już poznaje jej dziwności.
- Zgubiłyśmy go? - zapytała jakby samą siebie waderą, ale żadna z nas nie zaprzestała poszukiwań, dopiero gdy zauważyłyśmy, gdzie się znajdowałyśmy.
- Znasz to miejsce? - zapytałam mając nadzieję, że ten teren należy do watahy i nie wygląda na tak niebezpieczny, jakby się wydawało. Ale jej odpowiedź znowu była przecząca. Czyli jednak to miejsce mogłam osądzić po wyglądzie?
To było coś na wzór wąwozu, który otaczały wysokie drzewa, gęste, a ich gałęzie miały takie rozmiary, że promienie słońca nie mógł się przez nie przebić. To dawało temu miejscu charakter ponury i coś, co nawiązuje do horroru. Korzenie wystawały ze wszystkich stron piaskowych ścian. To tak, jakbyśmy utknęły w jakiejś wielkiej dziurze. Nie było tu niczego, prócz mchu i paru porostów. Zero trawy, kwiatów, czy nawet zwierząt. Na prawdę. Do moich uszu nie dochodziły żadne ćwierkotania ptaków czy szum wiatru. Tak, jakby to miejsce było oddzielone od reszty świata. Ale czy to by miało jakiś najmniejszy sens? W tej chwili go nie widziałam.
- Ej, zobacz – z obserwacji wyrwał mnie głos wadery. Szybko odwróciłam się w jej stronę. Wskazywała na małą czarną smugę, która znajdowała się na drzewie. Zmrużyłam oczy mając nadzieję, że to coś da, ale się myliłam. Po chwili wokół nas pojawiało się ich więcej, a z czasem gdy ich przybywało, czarne smugi zamieniały się w duże kruki.
- Lubisz ptaki? - zapytałam z ciekawości.


<Sunset?>

niedziela, 19 marca 2017

Od Sunset do Shadow

Ciemność zaczęła zanikać. Przez czarną kurtynę przebijało się światło, które z upływem czasu stawało się coraz mocniejsze. Nieprzyjemne uczucie, jakie moje oczy odczuwały, przeszło aż do ogona, sprawiając, że po moim ciele przeszły ciarki. Mimo tego zdołałam usłyszeć znajomy, choć nie wiem skąd dźwięk. Przebijał się przez otchłań nicości. Słyszałam, jak ktoś mnie nawoływał. W myślach pojawiło mi się dużo pytań. Na jedno z nich, które dotyczyło tego, co tu robi, odpowiedział. Im dłużej odpowiadał, tym gorzej go słyszałam. Ktoś zaczął dotykać mnie po barku, czułam czyjąś obecność. Czerń znowu zaczynała pochłaniać całe światło. Moje serce zaczęło gwałtownie i szybko bić, w moich uszach słyszałam głośnie szmery, wołanie o pomoc, które nie dały mi się na niczym skupić. Krzyknęłam, ale nawet nie wiedziałam co. Usłyszałam jedynie, jak ktoś mnie uspokajał. Szmery i krzyk nagle ucichły, a moje serce wróciło do normalnego bicia. Przez ciszę, którą od czasu do czasu przerywało syknięcie uspokojenia, słyszałam, jak moje serce pracuje. Ktoś mnie przytulił od tyłu, co sprawiło, że znowu zaczęłam się denerwować. Na mojej sierści czułam czyiś oddech. Słowa otuchy, które mi powiedziano, sprawiły, że ponownie czułam się bezpieczna. Zaczęłam wolniej i głębiej oddychać, co sprawiło, że się rozluźniłam. Słychać było, że ciężko oddychałam, lecz to również z czasem minęło. Chwilę potem ktoś szepnął mi do ucha coś, czego nie umiałam zrozumieć. Kiedy skończył, odsunął się. Słysząc kroki, spodziewałam się, że odchodzi. Przekręciłam gwałtownie łbem, żeby zobaczyć, kto to był.

Nagle zerwałam się ku górze, podtrzymując się z tyłu łapami o posłanie. Dysząc, wbiłam oczy w rysunek rodziców namalowany dawniej przez jednego z artystów, który stał w ramce na szafce. Chcąc się uspokoić, zaczęłam liczyć wspak od stu. Im mniejszą liczbę pomyślałam, tym coraz ciszej oddychałam.  Po skończeniu odliczania przekręciłam się, po czym wstałam. Byłam w moim pokoju. Oznaczało to, że tamto przeżycie było snem. Chciałam tak myśleć. Chodząc po jaskini, wbijałam to sobie do głowy, bo miałam przeczucie, że tak nie było. Wszystko… wszystko było zbyt realistyczne. Nie wiedziałam, co to mogło oznaczać, ponieważ nigdy coś podobnego mi się nie przyśniło. Pierwszy raz byłam tak zdenerwowana. Nigdy mi się to nie przytrafiało. Nerwowo machając ogonem w tę i we w tę strąciłam nawet miskę z drewna. Dręczyła mnie myśl tego, co to było. Zazwyczaj zostawiam takie sprawy na później, bo są nieistotne, ale dziś podświadomie tego nie chciałam. Chcąc coś zjeść, zauważyłam, że nie mam żadnych owoców i warzyw. Była to idealna wymówka, żeby wyjść na łono natury, zrelaksować się, a przy okazji poszukać jadalnych roślin. Szybkim tempem poszłam do swojego pokoju, po czym zabrałam z szafki srebrną torbę, do której mogłam zbierać jedzenie. Zarzuciłam ją na plecy, dzięki czemu dwa zamykane otwory równoważyły się po dwóch stronach. Poprawiłam, zaciągając ją trochę do tyłu, żeby pas mnie nie uwierał, a następnie wyszłam z jaskini. Po opuszczeniu ogrodu zaczęłam schodzić ze wzgórza. Był ranek, lecz Słońce mocno promieniowało, oświetlając pobliskie drzewa, które już mogły pochwalić się pęczkami kwiatów. Pogoda była świetna. Wreszcie mogłam nacieszyć się wygodą w chodzeniu po ziemi, która tym razem nie była mokra. Wzięłam głęboki wdech, po czym ruszyłam w stronę lasu.

Lekkim krokiem spacerowałam, przemierzając wzrokiem okolicę w poszukiwaniu krzewu z owocami. Nigdzie nie czułam ich zapachu, co mnie jednak nie zniechęciło. W morzu drzew łatwo było się zgubić. W takich sytuacjach ratuje mnie jednak znajomość, jak i umiejętność rozpoznawania kierunków. W pewnym momencie chodząc po wyznaczonym szlaku w lesie, zauważyłam wypalone miejsca, które zostały pozbawione roślinności. Były po dwóch stronach i ciągnęły się na przód. Wyglądały, jakby ktoś stawiał kroki. Ową teorię wzmocnił fakt, że w jednym z nich zauważyłam kształt wilczych opuszek. Nieco zdezorientowana, ruszyłam w stronę, w którą się one ciągnęły.


Shadow?

Laycatin

"Lis ma w zanadrzu mnóstwo podstępów, ale i jeż ma swoje także"



Imię: Laycatin
Pseudonim: Wszystkie formy pochodzącego od jego imienia (a jest ich dużo).
Urodziny: 
18 maja
Płeć:
 Basior

Wiek: 8 lat.
Stanowisko: Arcykapłan
Żywioł: Popiół

Moce:
Wilk uważa swój żywioł za mało przydatny. Rzadko go używa, zazwyczaj w sytuacjach, gdy jest to bardzo konieczne. Szczególnie jeżeli chodzi o obracanie się w popiół. Nie wymaga to dużo energii, ale gorzej jest z przywróceniem do normalnej formy. W ten sposób może się teleportować. Umie też zmieniać w popiół innych. Gdy musi się zamaskować używa chmury popiołu jako kamuflażu. Funkcjonuje to również gdy chce zdezorientować przeciwnika – wznieca popiół, co działa jak bomba dymna. Umiejętnością, którą często używa w swojej pracy jest kremacja. Nie musi używać specjalnych pieców, by kremować zwłoki – wystarczy zmienić je w popiół. Do tego oczywistym jest, że może wyczarować popiół z nicości, który nadaje się jako izolator lub do ogrzania jedzenia.

Talizman Reprezentacji:
To subtelny, intensywnie niebieski o kobaltowym odcieniu kryształ. Jest nieoszlifowany, więc ma wiele nieregularnych krawędzi i wypukłości. Są one obwiedzione drucikiem, tak, aby kamień się nie stłukł. Na spodzie wiszą małe, kolorowe piórka. We wszystkich przeważa kolor niebieski. Ma to symbolizować łapacz snów, ponieważ Talizmanem Reprezentacji Laycatina jest Sen. W głębi kryształu można zauważyć poruszający się kształt przypominający kosmiczną mgławicę. Mieni się subtelnym blaskiem i świeci w ciemności. Wilk nosi go przyczepionego na ogonie, pod czaszką również tam będącą. Dzięki swojemu talizmanowi basior może usypiać innych skinieniem głowy, umie przepowiadać sny oraz wymyślać je dla kogoś lub zmieniać ich przebieg, np. z koszmaru, na senne marzenie. Czasem udaje mu się manipulować osobami będącymi we śnie i wmawiać im coś, np. żeby następnego dnia zrobiły daną rzecz, ale rzadko tego używa. Dzięki niemu w połączeniu ze swoim żywiołem może przedstawiać z popiołu różne obrazy w powietrzu. Zazwyczaj są to sny.

Aparycja:
Lay jest raczej dość drobny i kościsty jak na basiora. Jego chude łapy wyglądają jak cienkie gałązki - jakby zaraz miały się połamać. Jednak mimo pozorów wilk lubi testować się w różnych sprawnościach fizycznych. Nie zawsze jednak mu to wychodzi. Jego sierść miejscami jest nastroszona i stercząca, przez co wygląda jak przestraszony kociak. Futro nie ma żadnych nadzwyczajnych kolorów - po prostu różne odcienie czerni, brązu i bieli. Nadrabia to licznymi ozdobami i tatuażami. Są to między innymi złote bransolety i długie pióra. Powłóczysty ogon ciągnie się za basiorem w majestatycznym powiewie. Na nim przyczepiona jest czaszka. Żółte oczy z wytatuowanymi na czerwono białkami wyglądają dość przerażająco, ale nie są takie w istocie. W uchu nosi kolczyki. Na czole ma charakterystyczny znak przypominający trójkąt.

Głos:
Catin może pochwalić się niczego sobie, dźwięcznym głosem. Jest dojrzały i głęboki. Da dostrzec się malutką chrypliwość, ale raczej jest jak delikatna maślanka spływająca do gardła. Przyjemny i melodyjny. To rzecz jedna z rzeczy, którą najbardziej w sobie lubi. Łączy się z tym wymyślani pieśni i ballad, które często śpiewa pod nosem lub na forum. Lubi używać swojego głosu toteż jest rozmowny. Często mówi rzeczy, których nikt nie rozumie, np. dotyczącego jego pracy.

Cechy Fizyczne:
Wilk ma prężny krok. Wygląda niepozornie, ale w razie potrzeby umie użyć swojej siły. Co nie oznacza, że robi to często i jest ona duża. Woli zajmować się rzeczami umysłowymi, a do obrony zazwyczaj używa sztyletu. Dużo podróżuje i jest przyzwyczajony do nieustannej wędrówki. Dzięki temu wykształciła się w nim duża wytrzymałość. Jest lekki, więc dość szybko biega. Jednak bardziej jak sarenka niż jak wilk. W jego biegu dominują długie skoki, co przypomina unoszenie się nad ziemią. Przychodzi mu to bardzo łatwo i wolno się męczy, co również dowodzi jego wytrzymałości. Ma bardzo dobry wzrok, co również potrzebne jest w jego profesji. W wyniku pewnego wypadku w dzieciństwie stracił możliwość odczuwania smaku. Jest to trudne w codziennym życia, ale już się do tego przyzwyczaił. Między innymi z tego powodu jest taki chudy – mało je, bo nie sprawia mu to przyjemności. Jedynie zaspokaja głód. W konsekwencji wyostrzył mu się węch.

Charakter:
To przyjazny wilk. Energiczny i nie lubi nudy. Ma duży dystans do siebie. Jest miły i pomocny – lubi łagodzić spory i wprowadzać porządek. Nie lubi jak wokół panuje atmosfera wrogości i smutku. Zawsze stara się pocieszać, choć nie jest w tym najlepszy. Sam chodzi pogodny i stara się rozwiewać wszystkie swoje przygnębienia. A nawet jeżeli już naprawdę go coś trapi to zakłada maskę i wciąż jest wesoły. Nie obawia się o tym mówić. Nie jest szarą myszką i zawsze wyraża swoje zdanie. Lubi mówić i opowiadać historie. Jednak nie takie, które nic nie wnoszą do życia. Zawsze mówi to co ma na języku, czasami są to rzeczy tak sprośne, że nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. On jednak nawet nie zwraca na to uwagi. Nie lubi jak jego słowa są rzucane na wiatr. Jest bardzo opanowany. Zachowuje zimną krew. Woli dokładnie rozpatrzeć wszystkie opcje i głęboko się zastanowić (jednak czasem, gdy potrzeba szybkiego rozstrzygnięcia, trwa to zbyt długo) niż popełnić pochopną decyzję. Umie rozwiązywać problemy. Trudno wyprowadzić go z równowagi, wypracował to niemal do perfekcji. Nigdy nie wybucha nieuzasadnionym krzykiem, czy furią. Ignoruje chamskie zaczepki. Woli załatwiać rzeczy na spokojnie i mądrze. W takich sytuacjach okazuje swoją cierpliwość. W ciągu swojego życia bardzo wiele się uczył i wciąż zdobywa wiedzę, która jest mu potrzebna w niezmiernej ilości w jego pracy. Zazwyczaj dotyczy ona nauk przyrodniczych i medycyny. Łatwo przyswaja ciekawostki. Ufa, ale robi to rozsądnie. Lubi otaczać się osobami bezpośrednimi, takimi z którymi można o czymś porozmawiać. Konkretnie i bez owijania w bawełnę. Ceni sobie lojalność. Stara się nie odtrącać kogoś nawet jeżeli za nim nie przepada. Do innych ma takie podejście jakie oni mają do niego – jeżeli ktoś go szanuje, to on odwzajemnia się tym samym. Nie umie się obrażać. Częściej jest mu po prostu przykro. Jednak jeżeli ktoś jest z nim nieszczery i fałszywy lub manipuluje nim, to nie chce mieć z taką osobą nic wspólnego. Łatwo wybacza, ale nigdy nie zapomina. Jest bardzo czuły i troskliwy – zawsze na pierwszym miejscu stawia potrzeby innych, dopiero później swoje. Nie zwraca uwagi, jeżeli coś go boli, czy ma jakieś obrażenia. Uważa to potrzeby niższego bytu. Zdolny do poświęceń. Lubi śmiać się, żartować. Często rzuca zabawnymi tekstami, które na długo pozostają w pamięci. Umie być sarkastyczny. Niekiedy lubi się z kimś podrażnić. Swoją euforię wyraża bardzo intensywnie, co łatwo przechodzi na innych. Przyciąga do siebie i jednoczy wilki. Myślą, że wiedzą o nim wszystko jednak większość jest w głębokim błędzie. Gdy ktoś zadaje mu pytanie, które nie jest mu na łapę, odpowiada wymijająco – tak, żeby zaspokoić pytającego, ale żeby nie zdradzać żadnych szczegółów. Wiele osób odwraca się od niego, gdy odkrywają prawdę o jego pracy. Pytanie o profesję jest właśnie jednym z tych pytań „nie na łapę”. Nie przejmuje się tym, ponieważ lubi to co robi i jest to dla niego ważne. Jeżeli ktoś nie akceptuje go tylko dlatego, że od czasu do czasu musi przeprowadzić trepanację czaszki, to już nie jego sprawa. Nie obchodzi go co myślą o nim inni. Swoją pracę traktuje jako przyjemność, nie obowiązek. Raczej się nie nadwyręża. Optymistyczny realista. Jest lekkoduchem i życie traktuje jako krótką chwilę szczęścia. Jeżeli mu się coś nie uda, no to cóż. Ale jeśli trzeba, o cokolwiek by nie chodziło, daje z siebie wszystko. Stara się nie przywiązywać do niczego uczuciowo a przeszłość zostawiać za sobą.

Lubi:
Zachody słońca -> długie wieczory przy ognisku ->oglądanie nocnego nieba| rosę | robienie ozdób i biżuterii| śpiew, muzykę| swoją pracę| wiosnę| czas w miłym gronie | las | wędrówki | adrenalinę | szczerość | uśmiech | silny wiatr | zagadkowe zwłoki

Nie lubi:
Fałszywości| wykorzystywania, śmiania się z innych| jak ktoś je dobre rzeczy przy nim| smutku | nadgorliwości

Historia:
Młody basior prowadził normalne życie wraz z rodziną. Ojciec od zawsze ubiegał się o stanowisko alfy. Jednak wszyscy wiedzieli, że jest zbyt tchórzliwy. Zawsze przegrywał pojedynki, ale mimo to był szanowany. Gdy był jeszcze młody obronił szczenięta połowy wilków z watahy przed zgrają podstępnych kojotów. Wtedy otrzymał swój przydomek. Był surowy, a miejscami bezlitosny. Często wybuchał furią, co było objawem jego słabości. Jego dzieci jak ryby głosu nie miały. Dzięki temu Laycatin nauczył się pokory i zaczął znosić niesprawiedliwości oraz trudności życia. Każde słowo sprzeciwu było karane, dlatego on siedział w kącie i wynalazł sobie zajęcie – robienie bransoletek z trawy. Zawsze był uciesznym wilczkiem dlatego po pewnym czasie pół watahy było obdarowane jego rękodziełem. Jako młodszy z braci zawsze był dyskryminowany. Jednak Nilen – starszy brat- był po jego stronie i gdy ojciec nie widział, był najlepszym przyjacielem Laycatina. Matka zaś była bardzo dobra i łagodna. Poddawała się rządom ojca i starała się bronić dzieci, za co często jej się obrywało. Po niej Catin odziedziczył miłość, zdolność do poświęceń. Zawsze skrycie ją podziwiał. Pewnego razu podglądał akcję, gdy po polowaniu zwierzyna jest rozdzielana dla każdego. Sarna, która była ofiarą łowów jeszcze oddychała. Jej oczy były przestraszone i wypełniał je ból. Błądziły po karmazynowym niebie. Gdy wszyscy rozeszli się Laycatin podszedł do szczątków sarny. W głębi rozerwanej piersi coś delikatnie łopotało. Serce trzęsące się w ostatnich konwulsjach. Nie rozumiał tego. Nie wiedział jak. Przecież nie żyła, więc jak jej serce mogło jeszcze bić. Z jednej strony przerastała go śmierć zobaczona z tak bliska, ale z drugiej zaciekawiło go funkcjonowanie organizmów i chciał posiąść na ten temat jak największą wiedzę. Swoje obserwacje zaczął przeprowadzać na zdechłych zwierzętach, które czasem udawało mu się znaleźć w lesie. Wcale go to nie obrzydzało, ale robił to w ukryciu, ponieważ wiedział, że ktoś inny może pomyśleć sobie o nim coś dziwnego, za co będzie miał niemiłe konsekwencje. Gdy tylko ukończył 2 lata postanowił opuścić watahę i rodzinę. Nie miał co tam szukać. Nie ukrywał się z tym, że odchodzi i wiele osób jeszcze długo go wspominało. Matka w ukryciu płakała za swoją największą opoką. Inne wilki żegnały go ze wzruszeniem. Niewiele dotychczas podróżował toteż nie znał drogi, nie orientował się w terenie. Błądził. W końcu brudny i wycieńczony dotarł nad strumień. I tam rozpoczęła się jego przygoda. Poznał Rivallan. Gdy zaś przygoda legła w gruzach zostało mu po niej tylko wspomnienia i jeden przedmiot – wilcza czaszka. W wieku 5 lat był już wilkiem po przejściach. Jego umysł był zasnuty. Podróżował i nie zatrzymywał się dopóki z opuszek łap nie zaczynała lecieć mu krew. Zdobył wielkie doświadczenie, co bardzo mocno oszlifowało jego charakter. Przebywał w różnym towarzystwie, co pozostawiło swoje piętno w postaci obecnego wyglądu – kolczyków, tatuaży, bransolet. Na swojej drodze spotkał mentora. Uczonego w medycynie, astronomii i innych dziedzinach. Tam zgłębił tajniki wiedzy. Rastomolesa traktował w głębi serca jak ojca. Nauczył go nie tylko rzeczy intelektualnych, ale nadał mu nową mentalność. Przede wszystkim pokazał mu tajemnice emocji. Dzięki niemu Laycatin rozgryzł siebie jeszcze bardziej i znów zaczął cieszyć się życiem. Zrozumiał, że musi je poukładać, a przeszłość to nie wszystko, więc wyruszył w poszukiwaniu watahy.

Rodzina:
Matka – Cyntis
Ojciec – Kojot (nigdy nie poznał prawdziwego imienia swojego ojca, które brzmi Rohan)
Siostry z jego miotu: Berninis i Formalia
Starszy brat Nilen
Siostra Amaris.

Partner:
Od przełomowego momentu w swoim życiu już nigdy nie spojrzał na żadną waderę jako na potencjalną partnerkę, czy coś w tym stylu. To było instynktowne. Każdą brał po prostu za przyjaciela i nawet jak ona chciała czegoś więcej, to on ze zdziwioną miną nie wiedział o co chodzi. Nie patrzył na to od tej strony. Nie uważa też, żeby jakakolwiek go chciała. W tym akurat ma bardzo małe poczucie własnej wartości. Przez to wiele osób posądzało go o homoseksualizm.

Relacje:
Rivallan – wadera uznawana za nieprzyzwoitą w jego watasze. Co prawda, miała swój charakterek. I za to była osądzana (niesłusznie) o nierząd i wygnana. Spędził z nią wspaniałe, ale także najgorsze chwile swego życia. Była od niego starsza o prawie dwa lata. Jego miłość była tak wielka, że zachowywał się jak mały psiak. Nawet jak go zbito on i tak wracał z uciesznie zwisającym językiem. Rivallan nie rozumiała tego i nie odzwierciedlała tego uczucia. Jednak z tego wszystkiego mieli wspólną cząstkę, którą Laycatin pokochał jeszcze bardziej.

Lokum:
Już od dawna prowadzi tułaczy tryb życia. Sama decyzja, by pozostać gdzieś na dłużej (może nawet na dłużej-dłużej) była dla niego trudna. Przyzwyczaił się do ruchu i zmiany miejsca zamieszkania. Wędrując zazwyczaj spał pod gołym niebem, lub w najbliższych jaskiniach. Czasem tworzył sobie szałas, jeżeli miał materiały. I tak już zostało. Może kiedyś jakieś miejsce oczaruje go swoim urokiem i zostanie tam na dłużej.

Inne:
Niestety w watasze nie uznano jego zacnej profesji patologa, więc wziął na swoje barki stanowisko laguza, by móc być bardziej zaangażowanym w sprawy watahy. Ze względu na to, że zna się na medycynie zajmuje się również pracą, jaką pełni zielarz. Robi to dorywczo- w wolnym czasie sporządza eliksiry, a w potrzebie pomaga innym jako medyk.
  Dodatkowe zdjęcia:



Sprawności:
Szybkość | 30
Refleks | 31
Siła | 21
Wytrzymałość | 35


Jery: 350
Rzeczy z targu: Brak.

Upomnienia: 0/3
Kontakt: 

sobota, 18 marca 2017

Od Sunset: "Czarna krew królika? (Historia III)"

Wzięłam ze sobą najważniejsze rzeczy. W sumie nic nie wzięłam… bo co miałoby być potrzebne do tej wędrówki? Błądziłam myślami, lecz nadal byłam świadoma swojego celu. Zastanawiałam się nad życiem, przeszłością. Niby temat, o którym się myśleć, a co dopiero mówić nie powinno, ale zazwyczaj nie zostaje Ci nic innego, jeśli od długiego czasu wędrujesz bez wiedzy, czy faktycznie to, co robisz, jest potrzebne. Zadeklarowałam się, więc poszłam. Im dłużej szłam, tym ciężej stawiałam kroki ze zmęczenia. Czekała mnie długa droga, a zdawałam sobie sprawę, że to, co przeszłam, jest niczym w porównaniu do odległości. Mimo swoich błędnych myśli wiedziałam, że pomagam myśliwemu z dobrej woli, nie obowiązku, jak to mógłby ktoś inny pomyśleć.

Zaczęło burczeć mi w brzuchu. Dźwięk był głośny i niezwykle irytujący. Najwyższa pora zapolować, bo nigdzie w okolicy owoców ani warzyw nie widziałam. Skręciłam za jednym z tysiąca drzew w poszukiwaniu ofiary. Nie zbaczałam jednak z trasy, żeby nie zgubić kierunku, mimo że umiałam je rozpoznać. Machając w tę w we w tę ogonem, mój nos był prawie przy ziemi, aby lepiej poznać zapach. Niewygodnie się szło, ale chociaż się opłaciło. W pewnym momencie poczułam króliczą woń. Podniosłam łeb i nastawiłam uszy, zdając się na słuch, który miałam o wiele lepszy. Słysząc szmer, odruchowo spojrzałam na miejsce, z którego on dochodził. Był to krzak. Powoli i bezszelestnie zaczęłam do niego podchodzić w pozycji walczącej. Kiedy wyjrzałam zza rośliny, zobaczyłam kicające zwierzę. Nie widziało mnie, więc ugięłam kończyny. Dziwne było, że królik się tu pałęta. Spodziewałabym się prędzej zająca. Nie narzekałam jednak. Bezbronny nie zdawał sobie sprawy, co za chwilę go spotka. W pewnym momencie wybiłam się, skacząc zza krzaka. Skierowałam przednie łapy na stworzenie. Ułamek sekundy później, moje przednie łapy zetknęły się z szyją zwierzaka. Przez rozpęd wraz z nim poleciałam do przodu, ocierając brzuchem o ziemię. Pył, który zrobiłam, zasłaniał mi widok oraz drażnił oczy. Mimo brązowej zasłony, dostrzegłam, jak królik próbuje uciec z moich uniesionych nad ziemią łap, szarpiąc się na lewo i prawo. Zamknęłam oczy, przekręcając łbem w prawą stronę, po czym zaczęłam go dusić, zaciskając łapy. Nie był wielkich rozmiarów, więc nie potrzebowałam do tego kłów. Próbowałam zrobić to delikatnie, więc schowałam pazury w ciągłej gotowości do ich wystawienia. Słysząc jęki, krzywiłam pysk. Nigdy nie lubiłam zabijać. W uszach zaczęło mi bębnić, a ja nawet nie wiedziałam dlaczego. Nagle nastała cisza. Martwa cisza. Otworzyłam powoli oczy wolne od pyłu, po czym odwróciłam się w stronę ofiary. Łeb zwisał jej na moich łapach. Deliktanie odłożyłam ją na ziemię, po czym zabrałam się za robienie ogniska, żeby chociaż jej smak się nie zmarnował.

Od Sunset c.d Shakuy'i: "Kółka"

Niepewnie przekręciłam łbem w stronę Shakuy’i. Ta wiedząc, że ją obserwuję, przestała spoglądać na pustą gałąź, a spojrzała się na mnie. Byłyśmy obok siebie, więc dziwnie wyszło, bo nasze pyski dzielił jedynie kawałek. Odsunęłam się pod pretekstem uwierającej pod łapą gałęzi.
- Lód – zaczęłam, strzepując z łapy piach – może się przydać.
- W jaki sposób? – Spytała delikatnym głosem, lecz nadal z tym samym wyrazem pyska.
Mogłam jej od razu odpowiedzieć na to pytanie, lecz dziwny, a zarazem nieznany mi zapach unosił się w powietrzu, przez co obłąkana powstrzymałam się od powiedzenia czegokolwiek. Chwilę spoglądałam na niebo, przekręcając srebrnymi oczami w poszukiwaniu tej dziwnej kreatury. Zrezygnowana, bo jedyne, co mogłam dostrzec to szare chmury, które nie pozwalają dać Słońcu zabłysnąć, postanowiłam przerwać ciszę.
- Może to trochę brutalne – westchnęłam — ale można temu czemuś zamrozić skrzydła. – Nie spodziewałam się, że coś takiego powiem. Przecież nie chciałam mu w rzeczywistości robić krzywdy.
- Żeby mu się złamały? – Zauważyła. – Robakowi?
Tak, miała rację, ale jej tego nie przyznałam. W końcu nie tak mnie wychowano. Gdyby jednak zamrozić skrzydła ptaka… Może i byłoby gorzej dla nas, ale lepiej dla niego.
- Nie. – Zaprzeczyłam łagodnie, robiąc kółka pazurem prawej łapy po ziemi. – Nieważne już… Nie wyszłoby.
- Jak wolisz. – Odwróciła ode mnie wzrok i skierowała go na niebo. Może szukała tego, co wcześniej ja?
Ponownie nastała cisza. Tak mi się przynajmniej wydawało. Piękny śpiew ptaków nic nie dawał, przynajmniej mi. Skupiałam swój wzrok na robionych przeze mnie kołach. Miały poprawne kształty, ale były takie same. Wszystkie w tym samym brązowym kolorze. Różniły się jedynie rozmiarem, a nie o to chodziło. Z tego powodu zaczęłam robić na niektórych paski, a na innych kropki. Tym razem podzieliłam je na dwie grupy. Na niektórych zrobiłam gwiazdki, przez co teraz były aż cztery podziały. Nieważne, jak ozdobisz każde kółko, zawsze będzie chociaż jedno takie same, niekoniecznie widoczne dla naszych oczu.
- Patrz! – krzyknęła nieco entuzjastycznie wadera, wskazując łapą na czarną plamkę. Czarną plamkę? To był ten szkodnik.
Odbijając się w stronę Shaku, żeby zobaczyć coś ważniego, zasypałam kółka brudem, jakim była lepiąca się ziemia. Nawet nie zwróciłam na to uwagi, to raczej naturalne u nas.
- Faktycznie. – skupiłam swój wzrok na latającym w oddali stworzeniu. – Biegnijmy za nim, bo znowu zniknie nam z oczu.
Wadera kiwnęła głową. Wymieniłyśmy na moment wzrokiem, po czym pognałyśmy w stronę specyficznego intruza. Zapomniałam o zrobionych przeze mnie kółeczkach. Nie były ważne, więc o nich zapomniałam, to normalne u nas. Prawda?


Shakuya?

piątek, 17 marca 2017

Od Sorki: " Szklana Kołysanka" (przygoda II)

Wyraz pyska Cedy wskazywał na to, że nie jest zachwycona naszym położeniem. Sunset też niepewnie spoglądała w dół. Jedynie Dallam postępowała naprzód, pewnie stawiając kroki po wąskiej, skalistej ścieżce.
Szlak górski w tym miejscu pozostawiał wiele do życzenia. Szłyśmy gęsiego zboczem wzgórza, po lewej mając oparcie w postaci zbocza, po prawej przepaść. Na jej dnie rozciągał się dywan lasu pogrążonego we mgle i cieniu góry. Wiał wiatr, targał futrem, kąsał oczy, podcinał łapy. Jakiś ptak drapieżny śmignął nad nami, szybując po niebie w odcieniu indygo. Siwe chmury pochłaniały szczyty wokół.
- Mam nadzieję, że widok będzie tak zachwycający, jak mówiłaś, Dallam - powiedziała Sun, mrużąc z lekka oczy.
- Bez najmniejszych wątpliwości - odpowiedziała Dallana - wiem, że jesteście zmęczone, ale to już blisko...
Nasz pochód stanął. Wychyliłam się, by zobaczyć co nas zatrzymało.
- Ścieżka tutaj jej odrobinę węższa, ale przejdziemy bez problemu - oznajmiła wadera, ruszając dziarsko przed siebie.
Powlekłyśmy się za nią, drobne kamienie wyskakiwały spod naszych łap i z turkotem turlały się po zboczu.
- A co by było, gdyby... - Ceda zwilżyła pysk językiem - gdyby, przypuszczając, któraś z nas tam spadła?
- Masz na myśli siebie? - Mruknęła Dallam i zwolniła trochę.
Ceda nie odpowiedziała. Poznałam ją dopiero dzisiaj, więc nie mogłam stwierdzić, czy to ze strachu, czy innego powodu.
- Wszystkie jesteśmy chyba lekkie, całkiem zwinne... - zaczęła Sunset, przyglądając się nam po kolei.
Zanim zdążyłam złapać sens jej słów, poczułam ruch pod łapami. Pojawiły się pęknięcia, najpierw drobne, tak drobne, że zasypał je piach. Dopiero, gdy się rozrosły poczułam wagę zagrożenia, spadającego na nas jak imadło. Nie zastanawiając się długo, bo na to nie było czasu, popchnęłam idącą przede mną Sunset, która wpadła na Cedę, a Ceda na Dallam, po czym ześlizgnęłam się w dół. Krzywiąc pysk, gdy kamień trafił mnie w klatkę piersiową, zdołałam wczepić łapy w wystającą część zbocza. Zakrztusiłam się i zamrugałam gwałtownie, starając się odpędzić od powiek zalegający w powietrzu pył.
- Sorka! - Ktoś wołał z góry.
Z trudem uniosłam pysk. Dallam próbowała sięgnąć do mnie, Sunset próbowała jej pomóc.
- Gdyby Asmo tu był... - jęknęła Ceda.
- Poczekaj... - Oczy Dallany pociemniały nienaturalnie, łapy szukały oparcia - wyciągniemy cię stamtąd.
Rozejrzałam się mętnym wzrokiem. Kurz już opadł, dał mi pojęcie o wysokości, na jakiej się znajdowałam. Mogło być gorzej. Odległość, dzieląca mnie od moich towarzyszek była zbyt duża, by mogły mi pomóc.
Złapałam wzrok Cedy, która jako jedyna nie próbowała zabić się na skałach, rozpaczliwie mnie ratując. Nie wyglądała dobrze. Patrzyła na mnie sparaliżowana, oczy miała rozszerzone z przerażenia.
- Ceda! - Zawołałam, starając się by mnie usłyszała - spotkamy się tam, na górze!
- Że co?
- Jeśli nie wrócę zanim się ściemni, wracajcie do watahy, dobra? Ja sobie poradzę!
- Zwariowałaś? Pył ci naleciał do... - wadera otrząsnęła się z osłupienia - a niech cię... Sunset, Dallam! Powiedzcie co...!
Nie usłyszałam reszty wypowiedzi Ced. Zagłuszył ją świst powietrza. I bicie mojego serca, łomoczącego, jakby chciało pęknąć. Pomknęłam w dół, uderzając o zbocze i skały. Starałam się zwinąć jak najbardziej, by uniknąć poważnych obrażeń. Zacisnęłam powieki, czułam tylko wstrząsy i uderzenia. W kręgosłup, w głowę, w brzuch, w pysk. Rumor pędzących przy mnie kamieni, huk wiatru, własne warknięcie na nieoczekiwany ból. Nagłe uderzenie wyrwało tlen z moich płuc.
I cisza.
Leżałam przez chwilę, przygnieciona kupką kamieni i oddychając ciężko. W płucach mi rzęziło, mój oddech był chrapliwy i powolny. Zacisnęłam powieki, by uspokoić rozbiegane oczy. Straciłam poczucie czasu, moje łapy zdrętwiały, przyciśnięte do brzucha. Bolały mnie wnętrzności, w głowie mi dudniło i waliło i szumiło. Powoli wyprostowałam łapy i poruszyłam się. Szare skałki zsypywały się ze mnie z każdym większym ruchem. Podniosłam się chwiejnie, po chwili jednak upadłam. Zaczęłam mieć zawroty głowy. Niedobrze, miejsce w którym się znajdowałam to było odkryte pole. Byłam tutaj bardzo dobrze widoczna.
Przede mną zamajaczył ciemny las, pełen drzew i krzewów. Sprawiał niepokojące wrażenie. Teren wyglądał na podmokły, wszędobylski wiatr nie ruszał tamtejszych gałęzi, mgła zalegała, tworząc fantazyjne i upiorne kształty. Z wahaniem poczołgałam się w jego kierunku. Miałam nadzieję, że nie stracę przytomności w tak beznadziejnym położeniu. Podjęłam próbę spowolnienia tętna. Uspokajałam oddech, wytężałam wzrok. Tępy ból wżynający się w moje ciało pogarszał sytuację. Nie byłam przyzwyczajona do bólu.
Po kilku minutach wczołgałam się pod osłonę drzew, na podmokłą ziemię, skryłam się wśród knieji. Niebo sprawiało wrażenie, jakby poszarzało w trakcie mojej niedługiej wędrówki. Nie czułam powiewu wiatru. Cisza była tak głęboka, że aż niepokojąca.
Wtedy usłyszałam jej śpiew.
Pośród drzew zafalowała świetlista sylwetka. Nuciła kołysankę. Jej głos brzmiał żałobnie i bardzo smutno. Nie rozróżniałam słów, ale melodia mówiła sama. Poczułam gorycz i żal duszy uwięzionej w mrocznej celi, celi ze szkła. Duszka płakała, jej łzy kapały na moje futro, zmywając moje własne troski i żale. Szloch duszki, sprawił, że i z mojego gardła wydobywał się pisk rozpaczy. Biel zakryła mi obraz, straciłam władanie w oczach. W uszach rozbrzmiewał mi niekończący się krzyk o litość. Opadłam bez ruchu na ziemię. Duszka zbliżała się do mnie. Była blisko, coraz bliżej. Bardzo blisko...
Coś mnie szarpnęło. Potem jeszcze raz. Jęk wysiłku, warknięcie. Uderzały mnie liście i gałęzie, gdy nieznana siła ciągnęła mnie przez las. Nieprzytomnymi ruchami próbowałam się oswobodzić. Duszka płakała, płakała za mną! Nie pomogła walka, w mętniejącym umyśle nie było miejsca na skupienie. Kołysanka umilkła całkowicie. Wszystko umilkło.

cdn.

Od Dallany c.d. Sorki: "Zima wilkowi wilkiem"

Chwilę wcześniej skręcało mnie w żołądku na myśl o zbliżeniu się do tego śluzu, teraz wbiegałam w ohydny tunel. Maź znajdowała się nie tylko na ścianach; biegnąc, musiałam pilnie uważać, by nie zaliczyć gleby prosto w obrzydliwą ciecz. Korytarz początkowo był koszmarnie ciemny. Co jakiś czas miałam wrażenie, że dotyka mnie śliska macka. Kiedy dotarł do mnie nikły blask naściennej świecy, doszłam do wniosku, że wolę jednak mrok. Od czasu do czasu, to znaczy przy każdej świeczce, do ogólnego wrażenia dochodził widok tego, po czym stąpałam. Starałam się mimo wszystko trzymać tępo, bo w końcu tunel kiedyś się skończy, a bez mapy nie wiedziałabym, jak chociażby zawrócić.
Znowu w mroku, znowu ohydne uczucie i nagle podłoże zaczęło gwałtownie opadać, a rozpędzona ja nie mogłam wyhamować, przez co upadłam i zjeżdżałam coraz szybciej, przy zakrętach uderzając o ściany i na chwilę wytracając prędkość. Trwało to dla mnie moment, gdy nagle zjechałam na prosty grunt, prosto w kierunku światła. Zatrzymałam się, ale rozpędzona Sorka uderzyła we mnie, przez co obie wyleciałyśmy z tunelu. Podniosłam się na łapy. Na gładkiej, do tej pory dosyć czystej podłodze widniały plamy galaretowatej substancji, w której byłyśmy całe skąpane. Zapach szlamu spowodował, że mnie zemdliło i najzwyczajniej w świecie - zwymiotowałam. Stałyśmy chwilę, kaszląc i otrząsając się.
- Co... To... Było. - rzuciła Sorka. Nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam. Miejsce, gdzie się znalazłyśmy, było małym i kompletnie pustym pomieszczeniem, poza kotarą, prawdopodobnie zasłaniającą kolejny tunel. - Dallam, mapa i tak nie byłaby czytelna po kontakcie z... tym. - machnęła łapą w kierunku, skąd przyszłyśmy.
- Masz rację, ale nie możemy tu tkwić.
Byłyśmy kompletnie same w miejscu, o którego istnieniu nigdy nie słyszałam, mimo że jestem tu od urodzenia. Nie wyglądało to najlepiej. Nagle kotara się przesunęła, ukazując korytarz, niemal prosty, wydawał się niezbyt długi. Nie widać było osoby, która odsłoniła przejście. Ruszyłam w tym kierunku powoli, usiłując zorientować się, co jest dalej. Sorka zaś nie postąpiła nawet kroku. Spojrzałam na nią pytająco, na co ta wymamrotała coś pod nosem, wgapiając się w wejście.
- Co mówisz? - spytałam półgłosem.
- Jaszczurki. - Powiedziała równie cicho, nie ukrywając odrazy. Powędrowałam za jej wzrokiem. Faktycznie, dopiero wtedy zauważyłam dziesiątki małych gadzin obsiadających sklepienie tunelu i ruszających zasłonką.
- Jeśli nie są wilkożerne, to się jakoś dogadamy przecież. Patrz - przewracając oczami, weszłam na skraj tunelu. Szeleszcząco-syczący tłumek przeformował się, odsuwając w głąb i wciskając w dziury. Jedna, głupia i ciekawska, przeszła mi między łapami w kierunku wadery, wystawiając swój ruchliwy język, ale zdążyłam przygnieść ją łapą. Raczej już nie wstanie. - Widzisz? Zwykłe, nieszkodliwe gadziny. Prędzej ty zjesz je, niż one ciebie.

Sorka?

wtorek, 14 marca 2017

Od Shakuy'i c.d. Sunset: "Pszczoła, a pająk"

Te myśli wywo­łały na mnie nie­przy­jemne dresz­cze, przez co od razu poża­ło­wa­łam tego wszyst­kiego. Prze­cież to tylko robak, nic wię­cej. Na doda­tek kruk! Ta… samą sie­bie dobi­jam.
– No ta, ale to nie wydaje się być czymś… natu­ral­nym – naj­wi­docz­niej i ona miała pro­blem z dobra­niem odpo­wied­nich słów. Spoj­rza­łam w kie­runku robaka, jed­nak na jego miej­scu poja­wił się czarny kruk. Patrzył na nas swo­imi ciem­nymi oczami, zamach­nął skrzy­dłami i zakra­kał, jakby chciał nam coś powie­dzieć.
– Jestem posłań­cem, nie znam się na takich rze­czach – pomimo moich obrzy­dli­wych myśli i nie­przy­jem­nych cia­rek, pomimo tego, co teraz widzia­łam, mój pysk dalej nie zmie­niał się. Cza­sem obser­wu­jąc swoje odbi­cie w tafli wody zasta­na­wiam się, czy ja w ogóle potra­fię się cho­ciażby uśmiech­nąć, albo skrzy­wić. Po dro­dze spo­tka­łam dwa stwo­rze­nia, które widząc mój spo­kój, który mylili z obo­jęt­no­ścią twier­dzili, że jestem bez serca. Cie­kawe dozna­nie, gdy nagle obca Ci osoba, która znasz rap­tem parę minut mówi Ci, że jesteś z kamie­nia. – A moje moce pole­gają na zimie. To się raczej nie przyda – doda­łam.
– Moje pole­gają na ener­gii, więc też wąt­pię – powie­dzia­łam, a kruk zle­ciał z gałęzi, wylą­do­wał od nas parę metrów na ziemi i zamie­nił się z powro­tem w robaka. Wizja tego, co może po Tobie łazić znowu powró­ciła, a ja mia­łam ochotę to coś roz­dep­tać. Ale zamiast tego sie­dzia­łam w miej­scu i jedy­nie się temu przy­glą­da­łam. – Widzia­łaś coś podob­nego? – zapy­tała, a ja chwi­lowo mil­cza­łam zasta­na­wia­jąc się nad odpo­wie­dzią. Dużo podro­ża­łam, długo. Wiele mnie spo­tkało, wiele przy­gód, wiele dzi­wactw, wiele nie­bez­pie­czeństw. Ale czy można moją jaką­kol­wiek podroż porów­nać do tego zja­wi­ska?
– Tak – odpowie­dzia­łam, a Sun­set spoj­rzała na mnie, kiedy ja dalej obser­wo­wa­łam czarną kropkę na tra­wie. – Kie­dyś spo­tka­łam w tunelu coś, co brzę­czało jak psz­czoła, a wyszedł mi na spo­tka­nie ogromny pająk. Potem poja­wiła się reszt zgrai i wszyst­kie zmie­niały swoją formę – psz­czoła, albo pająk. Ale szcze­rze – dopiero tu spoj­rza­łam na nią. – Nie mam poję­cia co to było i nie potra­fię tego okre­ślić, ani porów­nać do tego. Tamto coś było agre­sywne i pew­nie bro­niło swo­jego tery­to­rium. Psz­czołą mogła robić jedze­nie, a pająki budo­wać schron. Ale nie widzę sensu pomię­dzy kru­kiem, a roba­kiem – powie­dzia­łam god­nie z prawdą, dzi­wiąc się samej sobie, że tak dużo powie­dzia­łam. Wró­ci­łam wzro­kiem do tego dziw­nego stwo­rze­nia wraz z towa­rzyszką, jed­nak robak znik­nął, a na jego miej­scu nawet nie było kruka.

<Sunset?>

Od Cedy: "Jedyna pośród drzew" (historia II)

- Ceda! - usłyszałam wrzask przerażonego Asmodeusa. Wszystko działo się szybko, a ja czułam, jak serce staje mi na chwilę, kiedy spostrzegłam, co znajduje się pode mną. Wąwóz. Jego ściany usiane były ostrymi skałami, a na dnie piętrzyły się się gęste korony nagich drzew. Gwałtownie krzyknęłam, a pode mną pojawiła się machinalnie utworzona Tarcza, rzucając błękitny cień na kamienne szpikulce. Ze strachu uwolniłam moc, w której twór uderzyłam po chwili z ogłuszającą siłą. Ległam bezwładnie na runach, czując ciepło ulgi rozchodzące się po ciele, ale oprócz tego zbawiennego uczucia przezywający ból odezwał się w boku, na którym wylądowałam. Zorientowałam się, że wstrzymałam oddech, więc wypuściłam mocno powietrze i natychmiast tego pożałowałam. Otworzyłam oczy, spostrzegając, że jedna z moich łap zwisa poza krawędzią okręgu. Odsunęłam się w oszołomieniu jak najdalej od przepaści, bojąc się, że płaszczyzna za chwilę się przechyli i zrzuci mnie w paszczę śmierci. Jęknęłam głucho, starając się uspokoić i pozbierać swoje myśli. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, jak bliska byłam końca mojego istnienia, ale jednocześnie poczułam lekką nostalgię. Blade wspomnienia dzieciństwa przemknęły przez mój umysł.
- Ceda! - usłyszałam ponowny krzyk i zadarłam głowę, żeby ujrzeć przerażone spojrzenie pochylonego Asmodeusa. - Wszystko dobrze?- Tak! - odparłam zdławionym, ochrypłym głosem.- Lecę do ciebie! - rozłożył potężne skrzydła.- Nie! - odkrzyknęłam, zrywając się panicznie. - Nie, nie, nie, Tarcza nie utrzyma nas obojga!- To po prostu... - zaczął, ale umilkł, przyciskając pióra do ciała. Zobaczyłam, że wokół mnie nie ma niczego, na co mogłabym skoczyć. Głazy znajdowały się zbyt daleko, żebym w nie trafiła.- Możesz zejść jakoś na dno tego wąwozu?- Tak. - odparłam po chwili, oceniając wysokość i sposób, w jaki mogłabym zejść – Dasz radę wylądować?- Nie ma szans. - mruknął – Te drzewa są za gęste.- Nawet kiedy nie mają liści?- A jak ja mam ci wylądować bez rozrywania sobie skóry na tych gałęziach? - zapytał sarkastycznie.- Słuchaj, spotkajmy się na początku tego kanionu. - odparłam, wskazując na wschód – Znajdź miejsce, w którym możesz zejść i idź w tym kierunku. W końcu będziemy musieli się spotkać.- Jasne. - usłyszałam, a żółte oczy wilka zniknęły zza krawędzi. Zwróciłam swoją twarz w dół, na nowo utworzoną Tarczę, na której potem wylądowałam dosyć koślawo przez bolący bok. W ten sposób zeszłam na sam dół wąwozu, mimo, że sporym problemem były dla mnie gęstwiny koron drzew i niższe sosny oraz świerki. W końcu jednak, zdyszana i z potarganą sierścią, stanęłam na ubogiej, leśnej ściółce, pokrytej topniejącym śniegiem. Pochyliłam się, dysząc ciężko. Ciemność przed moimi zamkniętymi oczami uspokajała moje rozstrojone nerwy. Było blisko, a miała być to tylko luźna, przyjacielska wycieczka. Prychnęłam śmiechem na wspomnienie słów Asmodeusa ,,A jeśli się poślizgniesz?" i własnej odpowiedzi. Wyprostowałam się powoli, rozglądając się po ubogiej okolicy. Drzewa tak się rozrosły, że ich liście nie przepuszczały dużej ilości słońca w lecie, więc mało co rosło pod nimi, a zima jeszcze bardziej potęgowała to wrażenie.. Powoli ruszyłam w umówionym kierunku, chcąc jak najszybciej spotkać się z towarzyszem i zostawić za sobą te feralne góry. Byłam pewna, że długo tu nie wrócę. Rozruszanie bolących mięśni na żebrach i brzuchu niezbyt mnie pociągało, ale nie stało mi się nic bardzo poważnego, więc nie było sensu czekać, aż basior sam mnie odnajdzie. Co jakiś czas przekraczałam niezgrabnie powaloną kłodę, nie mając odwagi wykonać gwałtowniejszego ruchu.Nagle zamarłam, a każdy mięsień na moim ciele napiął się niebezpiecznie. Zauważyłam coś, co natychmiastowo mnie zaalarmowało; za pobliskim krzakiem ujrzałam białą, świetlistą łunę, emanującą bladym blaskiem na tle szarego już śniegu i ciemnych konarów drzew. Po kilku sekundach do moich uszu dotarł cichutki dźwięk, który coraz wyraźniej zamieniał się w piękny, melodyjny śpiew.

poniedziałek, 13 marca 2017

Od Sunset c.d Shakuy'i: "Niewinny robaczek?"

Delikatny powiem wiatru, sprawiał, że czarny robak chwiał się, trzepocząc swoimi skrzydełkami. Nagle większa fala wiatru trafiła w jego lewy bok, przez co ten wręcz stracił równowagę, przekręcając się. W tej samej chwili ku moim oczom ukazał się kruk, lecz gdy wrócił na swój prawidłowy tor, wrócił do pierwotnej postaci. Zdziwiona spytałam się towarzyszki, czy też to widziała, ponieważ sądziłam, że to mogła być tylko moja wyobraźnia. Raczej nie wiedziała, o co mi chodzi, ponieważ jedynie niepewnie spytała, co miałam na myśli. Wtedy spojrzałam się na pierwszą lepszą rzecz, którą w tym momencie była trawa, lekko marszcząc brwi. Czy coś mi się ubzdurało? W tamtej chwili nie wiedziałam. Rozluźniłam się, przekręcając łbem na waderę, aby przyjrzeć się, co robi. Leżąc dokładnie przyglądała się źdźbłom trawy, szturchając nimi powolnym ruchem w tę i we w tę. Mimo że moim zdaniem nie było to ważne, nie chciałam jej podświadomie przeszkadzać, więc spojrzałam ku górze na bezchmurne niebo. Słońce mocno ogrzewało tereny, co mogło nawet zaszkodzić. Niektóre polany miały aż nadto promieni słonecznych, uschły. Jak to ze Słońcem- nie można na nie długo patrzeć, bo oczy bolą. Pomimo chwilowego kontaktu z kulą wodoru i helu, zmrużyłam oczy, odruchowo przekręcając łebkiem, jak najdalej. Otwierając je, mogłam jedynie zobaczyć białe smugi, które z czasem zaczęły znikać, a przed moimi oczyma ujawniać się las. Przetarłam je prawą łapą, po czym parę razy mrugnęłam- tak na wszelki wypadek. Odwróciłam się ponownie w stronę Shaku. Nie wiem dlaczego, ale akurat teraz nic mi nie przeszkadzało w przerwaniu jej czynności:
- Nic, musiało mi się wydawać. – odpowiedziałam z opóźnieniem na poprzednie pytanie. – Idziemy? Raczej nic Ci już dziś nie pokażę.
- Jasne. – podparła się przednimi łapami, po czym wstała i wyprostowała się, spoglądając w moją stronę. – Gdzie mamy iść? – w sumie nie wiedziałam, gdzie. Powiedziałam tak, bo polana wydawała się niezadbana, więc jeśli jakiś odpoczynek, to przy krystalicznych jeziorze.
- Nie wiem… Dwa lasy stąd jest śliczne jeziorko? Może tam by odpocząć po tej długiej wędrówce?- zaproponowałam pierwsze lepsze, co wpadło mi do głowy.
- Racja. To raczej lepsze niż grzanie się na pustej polanie. – powiedziała, po czym wolnym ze zmęczenia krokiem poszłyśmy w stronę lasu.
Drzewa wprawdzie liści nie miały, ale dolne, jak i bujne piętro ich morza rozkwitało. Idąc pozbawioną zieleni ścieżką, wymieniałyśmy się zdaniami. Jednymi ciekawszymi, drugimi nie, ale ciszy nie było, co mnie ucieszyło, ponieważ nie lubię, gdy drugi wilk jest spięty. W pewnym momencie gwałtownie cofnęłam tylną prawą łapę, ponieważ czarny niczym smoła ptak, przeleciał niedaleko nas, wydając chrypiały, przerażający, jak i głośny dźwięk. Skierował się do pobliskiej gołej gałęzi, której złapał się swoimi niewielkimi szponami. Parę razy zatrzepotał piórami, po czym łagodnie przyłożył do siebie. Niby nic wielkiego, lecz w pewnym momencie przez ułamek sekundy zmienił swą formę. Czarny robak jakby znikąd siedział sobie na gałęzi. Chwilę, bo zaraz potem zastąpił go kruk- ten sam, którego wcześniej miałam okazję dostrzec.
- Widziałaś to? – spytałam, wiedząc, że to jednak nie są zwidy.
- Tak. – odparła ze spokojem.
- Co robimy? – ponownie zadałam pytanie.
Moment ciszy przerwał jej delikatny głos:


Shakuya?

Od Cedy c.d. Dallany

Spojrzałam na żółtą nieznajomą, ale kątem oka ujrzałam, jak Asmodeus podnosi pytająco brwi.
- Chcemy przeprowadzić Ceremonię i wręczyć wam talizmany reprezentacji. - wyjaśniła szybko, uśmiechając się delikatnie. Nie wiedziałam czy Asmo już jest poinformowany o sprawach wewnętrznych watahy, ale nie miałam czasu o tym z nim porozmawiać; wilczyca ruszyła sprawnym truchtem na zewnątrz. Dogoniłam ją, spoglądając przez ramię na przyjaciela.
- Nie przedstawiłam się wam. - zaczęła nieznajoma, przeskakując zwinnie przez powalony pień – Jestem Sunset, Dagaza tej watahy.
- Ceda. - kiwnęłam jej głową w geście grzecznościowym.
- Asmodeus. Miło mi.
- Cieszę się, że zdecydowaliście się dołączyć do nas. Mam nadzieję, że znajdziecie tu swój kąt.
- Cóż, ja też. - mruknęłam, zatapiając się w rozmyślaniach na temat tego, co czeka mnie dosłownie za chwilę. Czy to może boleć? I jak będzie wyglądać to wyglądać? W końcu to jest coś bardzo ważnego dla osób, które zamieszkują te tereny, dodatkowo wierzą, że specjalne moce nadaje bogini, której imię nosi wataha oraz tereny, na których leży.
- Jak to wygląda? - Asmo przerwał milczenie, wachlując powietrze obolałym skrzydłem.
- Cóż, nie wiem jak wyglądają wasze talizmany, ale w chwili wręczania ciało wilka emanuje poświatą i nowa osoba związuje się na zawsze z reprezentacją. Pamiętajcie jednak, żeby nigdy ich nie zdejmować, a już absolutnie nie możecie dawać im komuś innemu. Jeśli to zrobicie, to talizman zmieni się w pył, a wy już na zawsze stracicie w oczach Jaszy i reszty watahy.
- Jasne. - przełknęłam ślinę w zdenerwowaniu. Znów zapadła mdląca cisza, a moje serce odczuwało coraz większy niepokój. Nie pokazałam tego jednak po sobie, starając się ze wszystkich sił powstrzymać drżenie głosu. Nie lubiłam w sobie tego, że ciężko mi panować nad emocjami. Po kilkunastu minutach marszu i dłużących się chwil oczekiwania usłyszałam niewyraźny szum wodospadu, żeby po kolejnych kilku momentach ujrzeć ścianę wody, podświetloną od tyłu przez pochodnie. Sunset zatrzymała się tuż przy wejściu, na które padały rozbryzgi lodowatej wody. Obróciła się do nas z poważną miną.
- Musicie przejść Ceremonię pojedynczo. - mruknęła, patrząc na nas po kolei, a płomień z wnętrza Świątyni tańczył blaskiem na jej grzbiecie.
- Ja mogę poczekać. - zaoferował się Asmodeus, po czym rzucił mi ukradkowe spojrzenie i oddalił się poza krąg pomarańczowej poświaty. Kiwnęłam mu głową na pożegnanie tak, jakbyśmy mieli się już więcej nie zobaczyć, po czym ruszyłam za Sun. Żółta wadera zgrabnie przeskoczyła do jaskini, a jej czarna końcówka ogona zniknęła za rogiem, nie zmącona nawet jedną kroplą wody. Ruszyłam za nią raźnie, zbierając się na odwagę. Chciałam zrobić dobre wrażenie podczas tej ważnej chwili, ale kiedy jedna z cząstek zimnego płynu dotknęła mojej skóry rozgrzanej przez zwinny trucht wzdrygnęłam się, odskakując. Syknęłam w myślach i przytuliłam się do kamiennej ściany, chcąc jak najbardziej oddalić się od nieprzyjemnego bodźca. Wykonałam dwa szybkie skoki i znalazłam się za ścianą wody. Moim oczom ukazało się duże pomieszczenie, zalane jasnym światłem. Na jego końcu ujrzałam piękne rzeźby, pod którymi stała Dallana, uważnie śledząc obecne wilki wzrokiem. Nie znałam ani jednej osoby, które stały pod oszlifowaną ścianą, ale podejrzewałam, że są kimś ważnym. Kiwnęłam im lekko głową, kiedy Sunset odeszła ode mnie i stanęła przy Dallanie.
- Cedo! - usłyszałam jej donośny głos. Pewnie zbliżyłam się do końca sali, maskując swoje zdenerwowanie brakiem wahania. Stanęłam na wyprostowanych łapach z dumnie uniesioną głową i postawionymi uszami. Czy chcę zostać jednym z nich i porzucić koczownicze życie?
- Czy naprawdę chcesz się stać jednym z wilków Berkanan i przyjąć talizman reprezentacji? - zaczęła Ansuza, jakby odgadując moje własne myśli.
- Tak. Chcę. - odparłam po kilku chwilach milczenia, a struny głosowe wyraźnie mi zadrżały.
- Zbliż się proszę. - Sunset uważnie obserwowała mnie, kiedy powoli przysunęłam się bliżej. Zobaczyłam, że na kamieniu ułożone są dwa talizmany; jeden przedstawiał niewielką kulę z gałęzi, w której znajdował się szary, okrągły kamień, a koło niego leżał łapacz snów, połyskując srebrnym blaskiem. Dallana wskazała łapą na pierwszy talizman, powieszony na rzemieniu ze słowami:
- On jest twój, Cedo. Szanuj go i nigdy, przenigdy nie pozwalaj nikomu go zabrać. Jest on symbolem przynależności do watahy Berkanan, od teraz jesteś jedną z nas.
Z bijącym sercem chwyciłam pasek skóry i zarzuciłam go sobie na szyję, a medalion opadł zadziwiająco powoli na moją sierść. Kiedy dotknął mojej skóry poczułam nagły impuls, biegnący od piersi aż przez całe ciało, ale było to dziwnie przyjemne. Ujrzałam, jak wokół mnie powietrze przeszywa biały blask, a kula z gałęzi lekko drży. Jak przez mgłę zdałam sobie sprawę z tego, że coraz mocniej przyciskam talizman do ciała, a uczucie szczęścia gwałtownie mnie wypełnia. Nagle to wszystko ustało, zupełnie tak, jakby ktoś przeciął taśmę filmu. Cofnęłam się gwałtownie, czując, jak opadają emocje, a skóra, której dotknęła kula emanuje przyjemnym ciepłem. Oszołomiona dyszałam lekko, nieświadoma jeszcze tego, co się stało po czym odjęłam łapę od swojej piersi. Podniosłam spojrzenie na Dallanę, która serdecznie uśmiechała się w moją stronę.
- Od teraz oficjalnie jesteś wilczycą Berkanan. Chroń naszego honoru i strzeż swojej reprezentacji, Cedo.
- Dziękuję. - odparłam po chwili, kiwając głową z szacunkiem ku Ansuzie.
- Naciesz się swoją reprezentacją i zawołaj proszę Asmodeusa.
Jeszcze raz skinęłam łbem, żeby po chwili odwrócić się i zniknąć za ścianą wody. Przeskoczyłam ją zwinnie, zdając sobie sprawę, że wreszcie mam gdzie żyć. Stanęłam na żółtej trawie, szczerząc się do samej siebie.
- Ced? Jak było? - usłyszałam przy sobie znajomy głos. Podniosłam wzrok na twarz towarzysza, a uśmiech nadal nie znikał z moich źrenic.
- Wspaniałe uczucie. - szepnęłam, odgarniając sierść na piersi, by pokazać mu medalion.
- Ładny. - skomentował cicho, ale nie odważył się wyciągnąć łapy, by uważniej go obejrzeć. - Jak mniemam, teraz moja kolej?
Kiwnęłam głową, szturchając go przyjacielsko.
- Powodzenia, Asmo. To naprawdę przyjemne.
- Dzięki. - mruknął, znikając po chwili za wodospadem. Chwilę jeszcze tak stałam, żeby potem oddalić się i poszukać jakiegoś miejsca, w którym spokojnie mogłabym spędzić noc.

Koniec serii

niedziela, 12 marca 2017

Od Cedy: "Jedyna pośród drzew" (historia II)

Ruszyłam wolnym truchtem w stronę wielkiego, starego dębu, pod którym umówiłam się z Asmodeusem. Od dłuższego czasu się nie widzieliśmy, a jak w końcu wpadliśmy na siebie to każde z nas musiało lecieć w swoją stronę. Planowaliśmy wspólny spacer w góry i równo w południe mieliśmy się spotkać pod drzewem. Nie miałam zamiaru się spóźnić, więc najprawdopodobniej dotrę tam przed czasem.
Moje łapy zwinnie omijały większe zaspy śniegu, klucząc głownie pod drzewami, tam, gdzie białego puchu było najmniej. Zauważyłam, że przychodzi odwilż. Mój oddech unosił się w postaci białej chmurki na wietrze, a ja przysłuchiwałam się jak wiatr łamie suche gałęzie sosen nade mną. Zniżyłam głowę, dostrzegając pomiędzy moimi łapami tropy zająca, nieco zatarte przez topniejący lód. Nie byłam głodna, więc tylko powodziłam za nimi wzrokiem i znów wpatrzyłam się w dal. Zauważyłam, że między drzewami majaczy polanka, na której zauważyłam czarną korę dębu, a kiedy przyjrzałam się bliżej, zauważyłam opalizujący, ciemny błysk. Uśmiechnęłam się pod nosem, przeskakując suche krzewy.
- No proszę, proszę. - uśmiechnął się melancholijnie – Spóźnialska Ceda się zjawiła.
- Co ty gadasz, Asmo, jaka spóźnialska? - usiadłam zdziwiona ostrożnie koło niego, uważając na jego skrzydła, które basior właśnie składał. Najpewniej chciał nieco rozprostować kości nim się pojawiłam.
- No a która jest godzina? - basior wskazał na niebo.
- Więc... - zaczęłam, chcąc odpowiedzieć, że tuż przed południem, ale słowa przyjaciela odebrały mi pewność siebie – Niedługo będzie... zenit?
- Trzeba cię trochę podszkolić z posługiwania się drogą słońca na nieboskłonie. - zachichotał, wstając z ośnieżonego piachu.
- Żartujesz. - odparłam poważnie – Naprawdę jest po południu, a nie przed?
- Oj Cedka, Cedka... - westchnął tylko, otrzepując lekko pióra z białego puchu, który najprawdopodobniej naniósł wiatr. Zmarszczyłam brwi, zdając sobie sprawę z mojej własnej głupoty. - Chodź, nie marudź. Nic się nie stało.
Parsknęłam śmiechem, zrównując swój krok z biegiem Asmodeusa. Las stracił już na swojej urodzie; zamiast białego śniegu na polanach zaroiło się od mokrej brei. Pół biedy kiedy byliśmy w głębokim borze; tam, mimo że nie napadało wiele śnieżnego puchu to nie tonęło się w zimnym bagnie ziemi zmieszanej z lodem.
Przez większość czasu rozmawialiśmy o watasze; omawialiśmy kwestie Ansuzy, Dagazy, innych wilków, terenów i tego, jak się czujemy w nowym otoczeniu. Wkrótce teren zaczął się podnosić, a góry zbliżały się coraz bardziej. Nim się spostrzegłam byłam nieźle zdyszana przez trucht po stromym terenie.
- To tu. - basior zatrzymał się przy skale. Zauważyłam, że właśnie od niej zaczyna się ścieżka. Asmo spojrzał na mnie przez ramię, po czym łapiąc równowagę skrzydłami wskoczył na głaz. Złożył pióra, czekając na mnie, ale nim zdążył otworzyć pysk, żeby mnie zachęcić do dołączenia do niego, to ja już stałam pewnie przy jego boku. Szlak piął się w górę, znikając w pewnym momencie za sporym kawałkiem góry. Mnóstwo wysokich miejsc, niedostępnych dla zwykłego, spacerowego chodu. Idealnie dla mnie, od razu poczułam adrenalinę.
- A jak się poślizgniesz? - zapytał mój towarzysz, uważnie stawiając łapy na górskich kamieniach.
- Albo uratuję się Tarczą... - powiedziałam, przerywając na chwilę, żeby wspiąć się na kolejny skalny blok – ...albo uratują mnie twoje skrzydła. Lub zginę, jako kilka strzępów mojego ciała rozpaćkanego na skałach.
- Grunt to pozytywne myślenie. - mruknął wilk, a ja poczułam powiew na grzbiecie, który był spowodowany siłą jego mięśni, kiedy podczas skoku uderzył powietrze piórami.
- No a jak. - zaśmiałam się, czując, jak serce mi bije pod futrem przez wysiłek. Zmilkliśmy, a ja w pełni skupiłam uwagę na wybieraniu stabilnych, bezpiecznych miejsc, na których mogłabym wylądować. Po kilku minutach stanęliśmy na szerokiej półce, a ja obejrzałam okolicę wokół samej siebie. Mój wzrok przykuła szeroka szczelina w jednej z kamiennych ścian.
- Hej, Asmo, patrz! - zawołałam, chcąc zwrócić uwagę przyjaciela. Podeszłam do wejścia do jaskini i przecisnęłam głowę przez niewielką przestrzeń.
- A tobie co? - zapytał mrukliwie. Rozejrzałam się po niewielkiej norze, uznając, że muszę wrócić tu sama.
- Nic, ale najpewniej znalazłam sobie nowe lokum. - osunęłam się od znaleziska, chcąc kontynuować podróż.
- Kolejna kryjówka?
- Miejmy nadzieję. Jeśli przejdę przez tę dziurę. - odparłam, od niechcenia prostując napięte tylne łapy. Zawisłam nad przepaścią, żeby po chwili wdrapać się na upatrzone miejsce. Spojrzałam na Asmodeusa, uśmiechając się serdecznie gdy nagle usłyszałam trzask. Przerażona spostrzegłam, że pod moimi łapami kruszą się osłabione skały. Chciałam skoczyć w panice z powrotem, uciec od zagrożenia, ale nim zdążyłam się chociażby obrócić, głaz runął w dół, pociągając mnie za sobą. Poczułam, jak myśli uciekają mi z głowy, a jedynym celem jest znaleźć się jak najdalej od miejsca, w którym aktualnie się znajdowałam. Panicznie rzuciłam się w bok, ale było już za późno. Półka oddalała się gwałtownie w ogłuszającym ryku lecących w dół kamieni.