piątek, 17 marca 2017

Od Sorki: " Szklana Kołysanka" (przygoda II)

Wyraz pyska Cedy wskazywał na to, że nie jest zachwycona naszym położeniem. Sunset też niepewnie spoglądała w dół. Jedynie Dallam postępowała naprzód, pewnie stawiając kroki po wąskiej, skalistej ścieżce.
Szlak górski w tym miejscu pozostawiał wiele do życzenia. Szłyśmy gęsiego zboczem wzgórza, po lewej mając oparcie w postaci zbocza, po prawej przepaść. Na jej dnie rozciągał się dywan lasu pogrążonego we mgle i cieniu góry. Wiał wiatr, targał futrem, kąsał oczy, podcinał łapy. Jakiś ptak drapieżny śmignął nad nami, szybując po niebie w odcieniu indygo. Siwe chmury pochłaniały szczyty wokół.
- Mam nadzieję, że widok będzie tak zachwycający, jak mówiłaś, Dallam - powiedziała Sun, mrużąc z lekka oczy.
- Bez najmniejszych wątpliwości - odpowiedziała Dallana - wiem, że jesteście zmęczone, ale to już blisko...
Nasz pochód stanął. Wychyliłam się, by zobaczyć co nas zatrzymało.
- Ścieżka tutaj jej odrobinę węższa, ale przejdziemy bez problemu - oznajmiła wadera, ruszając dziarsko przed siebie.
Powlekłyśmy się za nią, drobne kamienie wyskakiwały spod naszych łap i z turkotem turlały się po zboczu.
- A co by było, gdyby... - Ceda zwilżyła pysk językiem - gdyby, przypuszczając, któraś z nas tam spadła?
- Masz na myśli siebie? - Mruknęła Dallam i zwolniła trochę.
Ceda nie odpowiedziała. Poznałam ją dopiero dzisiaj, więc nie mogłam stwierdzić, czy to ze strachu, czy innego powodu.
- Wszystkie jesteśmy chyba lekkie, całkiem zwinne... - zaczęła Sunset, przyglądając się nam po kolei.
Zanim zdążyłam złapać sens jej słów, poczułam ruch pod łapami. Pojawiły się pęknięcia, najpierw drobne, tak drobne, że zasypał je piach. Dopiero, gdy się rozrosły poczułam wagę zagrożenia, spadającego na nas jak imadło. Nie zastanawiając się długo, bo na to nie było czasu, popchnęłam idącą przede mną Sunset, która wpadła na Cedę, a Ceda na Dallam, po czym ześlizgnęłam się w dół. Krzywiąc pysk, gdy kamień trafił mnie w klatkę piersiową, zdołałam wczepić łapy w wystającą część zbocza. Zakrztusiłam się i zamrugałam gwałtownie, starając się odpędzić od powiek zalegający w powietrzu pył.
- Sorka! - Ktoś wołał z góry.
Z trudem uniosłam pysk. Dallam próbowała sięgnąć do mnie, Sunset próbowała jej pomóc.
- Gdyby Asmo tu był... - jęknęła Ceda.
- Poczekaj... - Oczy Dallany pociemniały nienaturalnie, łapy szukały oparcia - wyciągniemy cię stamtąd.
Rozejrzałam się mętnym wzrokiem. Kurz już opadł, dał mi pojęcie o wysokości, na jakiej się znajdowałam. Mogło być gorzej. Odległość, dzieląca mnie od moich towarzyszek była zbyt duża, by mogły mi pomóc.
Złapałam wzrok Cedy, która jako jedyna nie próbowała zabić się na skałach, rozpaczliwie mnie ratując. Nie wyglądała dobrze. Patrzyła na mnie sparaliżowana, oczy miała rozszerzone z przerażenia.
- Ceda! - Zawołałam, starając się by mnie usłyszała - spotkamy się tam, na górze!
- Że co?
- Jeśli nie wrócę zanim się ściemni, wracajcie do watahy, dobra? Ja sobie poradzę!
- Zwariowałaś? Pył ci naleciał do... - wadera otrząsnęła się z osłupienia - a niech cię... Sunset, Dallam! Powiedzcie co...!
Nie usłyszałam reszty wypowiedzi Ced. Zagłuszył ją świst powietrza. I bicie mojego serca, łomoczącego, jakby chciało pęknąć. Pomknęłam w dół, uderzając o zbocze i skały. Starałam się zwinąć jak najbardziej, by uniknąć poważnych obrażeń. Zacisnęłam powieki, czułam tylko wstrząsy i uderzenia. W kręgosłup, w głowę, w brzuch, w pysk. Rumor pędzących przy mnie kamieni, huk wiatru, własne warknięcie na nieoczekiwany ból. Nagłe uderzenie wyrwało tlen z moich płuc.
I cisza.
Leżałam przez chwilę, przygnieciona kupką kamieni i oddychając ciężko. W płucach mi rzęziło, mój oddech był chrapliwy i powolny. Zacisnęłam powieki, by uspokoić rozbiegane oczy. Straciłam poczucie czasu, moje łapy zdrętwiały, przyciśnięte do brzucha. Bolały mnie wnętrzności, w głowie mi dudniło i waliło i szumiło. Powoli wyprostowałam łapy i poruszyłam się. Szare skałki zsypywały się ze mnie z każdym większym ruchem. Podniosłam się chwiejnie, po chwili jednak upadłam. Zaczęłam mieć zawroty głowy. Niedobrze, miejsce w którym się znajdowałam to było odkryte pole. Byłam tutaj bardzo dobrze widoczna.
Przede mną zamajaczył ciemny las, pełen drzew i krzewów. Sprawiał niepokojące wrażenie. Teren wyglądał na podmokły, wszędobylski wiatr nie ruszał tamtejszych gałęzi, mgła zalegała, tworząc fantazyjne i upiorne kształty. Z wahaniem poczołgałam się w jego kierunku. Miałam nadzieję, że nie stracę przytomności w tak beznadziejnym położeniu. Podjęłam próbę spowolnienia tętna. Uspokajałam oddech, wytężałam wzrok. Tępy ból wżynający się w moje ciało pogarszał sytuację. Nie byłam przyzwyczajona do bólu.
Po kilku minutach wczołgałam się pod osłonę drzew, na podmokłą ziemię, skryłam się wśród knieji. Niebo sprawiało wrażenie, jakby poszarzało w trakcie mojej niedługiej wędrówki. Nie czułam powiewu wiatru. Cisza była tak głęboka, że aż niepokojąca.
Wtedy usłyszałam jej śpiew.
Pośród drzew zafalowała świetlista sylwetka. Nuciła kołysankę. Jej głos brzmiał żałobnie i bardzo smutno. Nie rozróżniałam słów, ale melodia mówiła sama. Poczułam gorycz i żal duszy uwięzionej w mrocznej celi, celi ze szkła. Duszka płakała, jej łzy kapały na moje futro, zmywając moje własne troski i żale. Szloch duszki, sprawił, że i z mojego gardła wydobywał się pisk rozpaczy. Biel zakryła mi obraz, straciłam władanie w oczach. W uszach rozbrzmiewał mi niekończący się krzyk o litość. Opadłam bez ruchu na ziemię. Duszka zbliżała się do mnie. Była blisko, coraz bliżej. Bardzo blisko...
Coś mnie szarpnęło. Potem jeszcze raz. Jęk wysiłku, warknięcie. Uderzały mnie liście i gałęzie, gdy nieznana siła ciągnęła mnie przez las. Nieprzytomnymi ruchami próbowałam się oswobodzić. Duszka płakała, płakała za mną! Nie pomogła walka, w mętniejącym umyśle nie było miejsca na skupienie. Kołysanka umilkła całkowicie. Wszystko umilkło.

cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz