środa, 31 maja 2017

Od Sunset c.d Dallam

Złapałam się za kark, lekko go masując. Rój pszczół, które się na mnie rzuciły, były bezlitosne. Na szczęście udało mi się w miarę zasięgu od nich uciec, lecz gdzieniegdzie znajdowały się ukąszenia, na karku, gdzie moje futro jest zbyt postrzępione i gęste, by ktoś mógłby się zorientować o moim wyjściu. Nie mogłam nawet pokazać grymasu niezadowolenia, bo inaczej niewielki ul i aster gawędki mi wypadną. Ba! Może jeszcze z fioletowego kwiatu wysypie się cenny dla mnie w obecnej chwili pył. Wracanie było niezwykle irytujące, zwłaszcza że wracać nie miałam ochoty.
Rozmowa z Fergusem sprzed kilku dni po mojej decyzji dołączenia go bardzo zdziwiła. Nie wierzył mi, lecz z czasem po moich paru „powodach”, pozwolił mi wstąpić do bazy i ostrzegł tym samym, że jeśli coś kombinuje, własnoręcznie mnie skatuje. Nieco się przeraziłam, ale nie okazywałam tego, by nie dawać pozorów. Dziwi mnie fakt, że nie pozwalał mi prawie nic w bazie wykonywać, mimo iż panuje tam niemałe zamieszanie, a sam basior zbytnio się tym nie interesuje.
Obaw mam mnóstwo. Z obydwu stron.
Minęło trochę czasu, aż ogarnęłam rozmieszczenie poszczególnych sektorów w bazie. Raz nawet chciałam iść na zwiady z ekwipunkiem, by odkryć, gdzie chowają broń, lecz przywódca rebelii stwierdził, iż moje żółte futro zbyt rzuca się w oczy. Nie zaprzeczałam, ale nie pozwoliłam sobie odpuścić możliwości zdobycia tej wiedzy. Zmusiło mnie to do podejrzenia jednego ze zwiadowców, jak wyjmuje potrzebny sprzęt. Zdziwiło mnie, że byli tak wyposażeni. Byłam zaniepokojona, więc postanowiłam ich ekwipunkiem zasabotować. Podczas uczenia się, musiałam przyswoić podstawową wiedzę na temat fauny i flory, występującej na naszych terenach. Okazuje się, że ta wiedza jest bardzo przydatna. Pewien odłam mrówek Rassbery, których nazwy dokładnie nie pamiętam, zjada metal. Nie posiadam jednak specjalnego sprzętu, by je przywołać, więc sięgnęłam do tradycyjnych metod. Musiałam jedynie odnaleźć dwie niezbędne rzeczy.
Trudno mi teraz tam wejść, zwłaszcza że „pora chaosu” minęła. O ile dzięki niej się niepostrzeżenie wydostałam, teraz mogło być trudno. Postanowiłam, że od razu ruszę do miejsca, gdzie znajduje się broń i ekwipunek. W końcu nikt ot tak nie lata z ulem po bazie. Wchodząc na teren rebelii, stałam się ostrożniejsza. Szłam bezszelestnie, stawiając tylne łapy na śladach, które stworzyły pierwsze, by zachować większą dyskrecję, analizując przy okazji cały tor przede mną. Towarzyszyło mi uczucie, jakbym miała oczy dookoła głowy. Rebelia nie była jednak tak liczna, jak się spodziewałam, więc nikogo po drodze nie spotkałam. Księżyc odbijał swój blask na rozłożyste korony drzew, pod którymi między krzewami znajdował się zapas broni. Aster w połączeniu z miodem genialnie przywołuje potrzebne mi mrówki. Łudzę się, żeby do rana się one zebrały, robiąc liczne dziurki w metalowych częściach. Odłożyłam delikatnie ul oraz garstkę kwiatków, po czym wyjmując plasterki miodu, zaczęłam obsmarowywać nimi połyskując rzeczy i nie tylko. Lepkie, słodkie jedzenie przylepiało mi się do futra, co było niezwykle nieprzyjemne.
Sztylety, miecze, kosy, łuki, ochronne części- wszystko obsmarowane. Nie pozostało mi więc nic innego jak wysypanie na to pyłu z fioletowego kwiatu. Zgarnęłam je z łodyżki, szybko odskakując w stronę broni, po czym skacząc dookoła, trzęsłam nimi, by wszystko, co najważniejsze zleciało na obsmarowane miodem przedmioty. Zeskakując z ostatniej zbroi, odwróciłam i się oraz przeszłam wszystko wzrokiem ponownie, by się upewnić, że wszystko jest w porządku. Do jutra powinny się zebrać mrówki i zniszczyć metal, a jeżeli się poszczęści- uszkodzić drewniane rzeczy, jak i liny. W to drugie jednak wątpię. Złapałam jeszcze ul, po czym ruszyłam w stronę Matki, by wyrzucić dawne gniazdo pszczół oraz… pozbyć się tego lepkiego cuda.
Woda była niezwykle przyjemna, mimo że zimna. Nie spodziewałam się oczywiście wysokiej temperatury ze względu na późną porę. Prąd zmuszał mnie tylko do obmycia się z wierzchu. Gdybym wpłynęła dalej, porwałby mnie. Skierowałam swój wzrok w kierunku ula, podążającego za wodą. Zemknęłam oczy, po czym wróciłam do pozbywania się miodu z łap. Mam nadzieję, że nikt się nie domyśli, że uciekłam.
- Co tu robisz?
Usłyszałam rozwścieczony głos Fergusa. Gwałtownie odwróciłam się w stronę, z której dochodził dźwięk. Basior stał dziesięć metrów ode mnie z nieco zirytowaną miną.
- Higienę trzeba zachowywać. – Odparłam, wyskakując z wody. – Nie mam zamiaru być brudasem, nawet w takich warunkach.
- Paniusia. – Parsknął. – Idź na swoje miejsce.
Podniosłam nieco brwi ze zdziwienia. Nie przyzwyczaiłam się do tego, że ktoś oprócz Dallam może mi mówić, co robić. Szybko jednak spoważniałam, odpowiadając zimno.
- Dobrze.
Poszłam naprzód, omijając przy okazji Fergusona, po czym ruszyłam w kierunku „swojego miejsca”.
Będąc już na miejscu, okręciłam się parę razy wokół swojej osi, by wygodnie się położyć, po czym klapnęłam na wilgotną ziemię, opierając swój łeb o przednie łapy. Nie zamierzałam zmrużyć oka, czuwając. Nie czułam się tu bezpiecznie. Miejsce, w którym jestem to swego rodzaju obóz, gdzie obok mnie wielu już spało bądź było na zwiadach. Było to wszystkich „miejsce”. No, wyłączając przywódcę rebelii i jego prawą łapę.

Sorka?

Od Pierra: "Sprawa Fergusona 2"


- Mogłeś to załatwić inaczej. Nie musiałeś krzywdzić tych wilków.
Znajdowałem się na malutkiej wysepce pośrodku morza mgieł. Czułem zimno, lecz na dłuższą metę nie sprawiało mi to problemu.
Zobaczyłem materializującą się przede mną postać. A raczej tylko jej oczy. Wilcze oczy.
- Skatowałeś wilki i nawet nie czujesz żalu? - głos docierał do mnie ze wszystkich stron.
- Co by powiedzieli na to twoi rodzice? - kontynuował dalej - Twoja matka?
Wlała się we mnie fala złości. Nie wiem kim jest ale przelał pałę goryczy. Czy tam czarę...
Stanąłem na dwie łapy i szybkim ruchem rzuciłem się na wpół-zmaterializowanego osobnika. Złapałem poniżej jego oczu i zorientowałem się, że trzymam za szyję. Przycisnąłem go do wilgotnej ziemi.
- Odwal się od mojej matki, skurwysynu. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Nagle poczułem, że nie mam już za co trzymać i ów osobnik się zdematerializował. Wstałem i zacząłem się gorączkowo za nim rozglądać. Łapy miałem zaciśnięte, a pysk wykrzywiony w gniewnym grymasie.
Okazało się, że to wyglądem przypominał wilka i mienił się białą poświatą. Przekręcił głową w geście niezadowolenia.
- Oh, daj mu już spokój - z mgieł wyłoniła się identyczna postać, jak wilk z białą poświatą, lecz tym razem mieniła się na fioletowo.
Mogłem już zidentyfikować płeć tej drugiej. Była to wadera.
- Trochę świeżej krwi jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Powiem więcej! - aż krzyknęła - Moim zdaniem powinien to od razu zrobić z tą cholerną watahą, a nie bawić się w pozyskiwanie wpływów.
Przybliżyła się do mnie, złapała mnie za ramiona i kontynuowała:
- Jesteś Pierro, syn Abbada. To przed tobą powinni klękać przywódcy i królowie. Tamte wilki to były tylko płotki. Nieważne płotki.
Nabrałem powietrza do płuc i poczułem jak wypełnia mnie pewność siebie pomieszana z pychą.
Nic mnie teraz nie powstrzyma.
- Stajesz się potworem Pierro - głos osobnika z białą poświatą zadudnił mi w uszach.
Wypuściłem powietrze. Cała pewność siebie i pycha odpłynęły.
Odszedłem od nich na kilka wilczych kroków.
- Pierdolcie się. - popatrzałem na nich - Oboje.
Wilczyca z fioletową poświatą wywróciła oczami.
- To prawda. W nieuczciwej walce ich skatowałem... I może staję się potworem. Ale każdy z obecnych wie, że taki potwór jest czasem potrzebny.
Rozległo się głośne pukanie i wszystko się rozmyło. A więc to był tylko sen...

***

Otworzyłem oczy niemal jak na polowanie w środku nocy i ujrzałem nade mną wilka.
- Podobno przyszedłeś tu z wyrokiem na naszego dowódcę. No cóż, teraz dowódca wyda wyrok na ciebie. - powiedział ironicznie wilk - Wstaniesz, czy mamy cię zanieść?
- Poradzę sobie - powiedziałem i natychmiast się podniosłem.
Miałem związane przednie łapy. Nie był to jednak problem, gdyż przywykłem do chodzenia na dwóch tylnich. Tym razem nie nałożono mi worka na głowę. To oznaczało, że naprawdę Ferguson zamierza wydać na mnie wyrok.
Szedłem z wilkiem po lewej i prawej stronie jako moim strażnikiem. Popatrzyłem na ich obóz. Zdziwiło mnie to, że podobnie jak u Wilków też tutaj był chaos. Ale partyzantka robi swoje. To cios w samo serce morale przeciwnika.
- Dawać no tu tego kurwojeba! - ktoś krzyknął
W jego głosie dało się słyszeć zdecydowanie i władzę. Daję sobie łapę uciąć, że to ten cały Ferguson.
Związany przybliżyłem się do niego i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem przy nim znajomą postać. Piękną niczym wschodzące słońce Sunset. Nie wyglądała na wilka, który jest uwięziony.
- Przychodzisz do mojego obozu, - zaczął wilk na środku - mówisz moim wilkom, że chcesz mnie zabić, a potem ich bestialsko bijesz. Jak myślisz, co cię teraz czeka wilczku?
Zrobiłem cyniczny uśmiech.
- Korzystna współpraca.
Ferguson parsknął śmiechem.
- Serio im się udał ten imigrant. Masz coś mi jeszcze do powiedzenia?
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. - dalej mówiłem w cynicznym uśmiechu.
- Nie chcę od ciebie żadnych propozycji, zabrać go i stracić. - rozkazał swoim wilkom.

cdn.


Od Cedy c.d Asmodeusa

- Daj spokój. - mruknęłam, kładąc się na boku. Łapami zasłoniłam nos i pisnęłam cicho - Nie mam życia ostatnio. Szczególnie jak zaczęła się ta cholerna rebelia. Papiery, biuro, papiery, biuro...
Zamknęłam oczy, na które opadł czerwony pędzel. Poczułam, jak basior siada koło mnie.
- Zalatana jesteś?
- No a jak. - mruknęłam, przewracając się na brzuch. Znalazłam się blisko niego, praktyczni dotykaliśmy się bokami. Basior uniósł łapę i odgarnął mi czerwone frędzle z pyska.
Poczułam dziwne ciepło. Asmo siedzi koło mnie i wreszcie, po tylu miesiącach możemy porozmawiać. Nawet nie wiedziałam jak bardzo mi brakowało kogoś, do kogo mogłabym otworzyć gębę, czy chociaż po prostu pobyć w jego obecności.
- Cieszę się, że wróciłeś, Asmoś. - mruknęłam, opierając pysk o jego szyję. Czułam, że mogę mu zaufać jak nikomu innemu.
- Ja też, Cedku. - odparł, szturchając mnie lekko łapą - Brakowało mi twojego narzekania.
- Przesadzasz. Ja rzadko kiedy marudzę.
- Dlaczego właściwie nie odeszłaś po tym jak zniknąłem? - srzydlaty odsunął się ode mnie i zaczął jeść.
- Niedługo po tym zostałam laguzą... Szwendanie się po tym świecie bez ciebie ni byłoby już takie ciekawe, a skoro ułożyłam sobie życie tutaj, to czemu miałabym rezygnować?
- W sumie racja... - powiedział między dwoma kęsami. Flliv zawarczała przez sen. Westchnęłam i dźwignęłam się z ziemi. Jak najdelikatniej chwyciłam szczenię i uważając, żeby jej nie zbudzić, zaniosłam ją na posłanie. Rozległ się grzmot.
Wróciłam do przyjaciela.
- Zostajesz na noc? - zapytałam, rzucając okiem na górę dokumentów, która leżała na fotelu. Na twarzy Asmodeusa malowało się zdziwienie, potem zrozumienie, a na końcu wstąpiło zastanowienie.
- Nie chciałbym ci robić problemów... - mruknął niepewnie.
- Daj spokój, nie będziesz siedział na dworze w taką pogodę. Poza tym wątpię, żeby twoja jaskinia dalej była twoja.
- I tak nie miałem jednej konkretniej - mruknął.
- Możesz się zdrzemnąć na kanapie. Mam dodatkowe koce. - odparłam, uśmiechając się - Tyle razy spaliśmy w jednej norze, że chyba nie robi ci to już większej różnicy.
- W każdej z tych jaskiń została cząstka moich wspomnień i duszy, nie zapominaj o tym. - żachnął się, układając skrzydła wzdłuż ciała.
- Tak, tak, wiem, Asmoś, wiem. - przewróciłam ostentacyjnie oczami. W głębi ducha miałam jednak ochotę zaśmiać się w głos. W głębi serca tęskniłam za naszymi wyprawami i eskapadami, w których nieraz otarliśmy się o śmierć. Najczęściej z powodu własnej nieuwagi lub trudnego do przebycia terenu.Przysunęłam się bliżej ognia i wróciłam pamięcią do bagien na zachodzie oraz gór Werynskich. Było to tuż po opuszczeniu przeze mnie mojego domu, coś koło półtora roku. Dopiero od niedawna podróżowałam z basiorem i wciąż nie mogłam pogodzić się z tym że już nie mam gdzie wracać. Asmo w pewien sposób mi pomógł, odwrócił myśli od wspomnień trzaskanych gałęzi i niewyraźnego krzyku matki. Teraz nie pamiętam prawie nic, ale wtedy śmierć Artaksa była nadal bardzo wyraźna. Skrzydlaty wilk stał się wtedy kimś w rodzaju rodzeństwa, rodziny, którą utraciłam przez własną głupotę. Chciałabym kiedyś jeszcze raz zobaczyć matkę i ojca, ale nie wiem, czy kiedykolwiek będzie to możliwe.
Jak teraz o tym myślę, to w największym stopniu przeraża mnie to, jak szybko zaufałam nieznajomemu. Jak prędko pozbyłam się obaw i niechęci. Jak łatwo zwierzałam mu się z przeszłości i trosk.
Napawa mnie to strachem. Nie, nie to, że zaufałam Asmodeusowi. Przeraża mnie to, że mogłam nie trafić właśnie na niego, a na kogoś, kto nigdy, przenigdy nie powinien poznać tak intymnych części mojego życia.
Na tę myśl przeszył mnie dreszcz. Zdałam sobie sprawę, że gdyby nie syn Janne, byłabym zupełnie inną wilczycą.
Przyniosłam dwa koce i w zmyśleniu wręczyłam je wilkowi. Uśmiechnął się z wdzięcznością, co ja szybko odwzajemniłam.
- Pójdę jutro z tobą do Dallany. - zaproponowałam, kładąc się w drugim końcu pomieszczenia z resztką mięsa w zębach. Okryłam się szczelnie skórami i wlepiłam swoje oczy w ogień.
- A co z twoimi obowiązkami? - zapytał wilk. Zapadła chwila ciszy.
- Będą musiały poczekać na starego przyjaciela. - mruknęłam, nie odrywając wzroku od płomieni.


<Asmo?>

poniedziałek, 29 maja 2017

Od Sorki c.d. Cedy

Na umówione miejsce dotarłam po północy. Zdecydowałam się dotrzeć wcześniej i przespać na miejscu, by mieć na wszystko oko.
Okoliczne tereny były równinne. Drzewa rosły w niewielkich grupach, raz po raz napotykałam puste pola bez trawy, tylko sucha ziemia. Matka wiła się kawałek ode mnie. Zatrzymałam się nad rzeką, by się napić, po czym rozpaliłam ognisko w mniej widocznym miejscu. Obserwowałam przez chwilę nocne zwierzęta, żyjące wśród pobliskich drzew. Wreszcie zasnęłam.
Obudziły mnie kroki. Uniosłam uszy, żeby lepiej słyszeć. W moją stronę zmierzał jeden wilk, jego oddech wskazywał na to, że jest zmęczony. Podniosłam się, gdy spomiędzy drzew wyłoniła się postać wadery.
- Posłaniec - zaalarmowała, jakby bała się, że ją zaatakuję.
- O co chodzi? - Zapytałam. Podeszła do mnie bliżej, podkulając ogon do łap. Zamachałam ogonem i trochę się rozluźniła.
Widać było, że jest zmęczona. Podałam jej manierkę z wodą. Zawahała się przez chwilę, ale chwyciła ją i zapiszczała cicho z wdzięcznością. Wypiła kilka łyków. Manierka wróciła do mnie w połowie pusta.
- Przesyłka od arcykapłana - wilczyca wyciągnęła z torby paczuszkę i podała mi ją - zioła. W środku ma być też kartka z opisem, co i jak użyć.
- Kazał coś przekazać? - Pokiwała łbem.
- Tylko że nie mógł przyjść z powodu nagłych obowiązków. Życzył powodzenia.
- Dziękuję. Możesz odejść.
Otrzepała się z kurzu, którego w tym rejonie było pełno i potruchtała w drogę powrotną. Schowałam zawiniątko do torby i położyłam się z powrotem. Czekałam na brzask.
Kiedy nikłe światło budzącego się słońca zalało ziemię, wyjęłam zioła i przejrzałam je. Większość znałam, część pozostała tajemnicą. Będę musiała zapytać Catina o recepturę. Do łańcuszków przy talizmanie reprezentacji przyłączyłam dwie drobne buteleczki z eliksirami. Mogłam potrzebować później szybkiego dostępu. Szukanie śladów i planowanie zostawiłam na chwilę, gdy będzie przy mnie Ceda.
Co ona teraz robiła? Co w ogóle robi, gdy nie pracuje? Uśmiechnęłam się gorzko pod nosem. Robota laguza i polowania chyba pochłonęły mnie bez reszty... Nie miałam życia poza tym. Kiedy właściwie odwiedziłam Dallam albo Sunset bez służbowych spraw do załatwienia...?
Co ona teraz robiła?
Zapewne siedziała w swojej jaskini. Kilka razy byłam w mieszkaniach innych wilków, które, nawiasem mówiąc, nie były tym chyba zachwycone. Ja zresztą też nie. Przestrzeń zawsze była zamknięta i ograniczona przytłaczającą ilością przedmiotów i mebli. Powietrze nie poruszało się swobodnie, światło nie zmieniało pod wpływem pór dnia i nocy. Nawet ziemia była wciąż taka sama albo nie było jej wcale.
Z jakiegoś powodu momentami było mi do tego tęskno i odwiedzałam inne wilki w ich jaskiniach. Chciałam mieć dokąd wracać. Ale po co mieć miejsce, do którego powracanie jest przymusem i każdy oczekuje, że tam właśnie się będzie? Było mi tęskno. Ale tylko momentami...
Podniosłam się i zgasiłam ognisko, nakopując na nie ziemi. Torbę ukryłam nieopodal w zapadzie skalnym, żeby mi nie przeszkadzała. Czekało na mnie świeże śniadanie, śniadanie, które właśnie nieświadomie wędrowało sobie po lesie. Skoczyłam między drzewa.

***

Spotkanie z Cedą nastąpiło w trakcie mojego posiłku. Pojawiła się wraz z trójką towarzyszy, którzy przedstawili się jako Cadere, Ago oraz Teov. Powitałam ich uśmiechem, widząc bijące zmęczeniem postawy. Usiedli ze mną, jedząc to, co udało mi się upolować.
- Nie zdążyliście zjeść śniadania? - Zapytałam pogodnie, starając się jakoś nawiązać rozmowę.
- Nie mieliśmy czasu - odparł Teov, w dziwny sposób patrząc na Cedę. Zignorowała jego spojrzenie.
- Ta... - pokiwałam głową - to smacznego.
Ceda przełknęła kawałek mięsa bez entuzjazmu.
- Laycatin nie pojawia się do tej pory... - Mruknęła, spoglądając na horyzont.
- Nie przyjdzie - poinformowałam ją - ma jakieś obowiązki. Przysłał nam zioła przez posłańca, powinnaś zaraz na to zerknąć.
- Pokaż.
Gdy Ceda czytała opisy maści, ja rozmawiałam z zabójcami. Nie palili się do konwersacji, odpowiadali z ociąganiem. Przyglądałam się mowie ich ciała. Coś było nie w porządku. Teov unosił się z wyższością, a reszta odnosiła się do niego z większym szacunkiem niż do Cedy. Najmłodsza wadera zdawała się nawet traktować ją protekcjonalnie. Nie chciałam się wtrącać w ich sprawy, ale zaskoczyło mnie to. Sądziłam, że Ced jest godna szacunku i dobrze spełnia swoją funkcję.
W pewnym momencie Teov wstał.
- Nie powinniśmy tak leżeć, trzeba stawić czoła bestii - oznajmił.
Podejrzewałam, że nie znał się zbytnio na potworach. Również wstałam.
- Skoro tak ci pilno.
Ruszyliśmy wspólnie na poszukiwania śladów. Ceda znalazła coś pierwsza, odciski łap i żłobienia wyryte pazurami.
- Możesz coś z tego odczytać? - Zapytała, przejeżdżając łapą po wgłębieniu.
- To wygląda...
Po tych śladach powinnam móc określić przynajmniej płeć mantikory. Dlaczego nie mogłam? Potrząsnęłam głową.
- Nic - odparłam - to jest niepokojące.
Podążaliśmy po śladach, kręcąc się z nosami przy ziemi. Po jakimś czasie trafiliśmy na otwarte pole około trzydziestu długości ogona. Za nim były rzadko rosnące drzewa, a dalej czarna plama jaskini. Wokół wznosiły się poszarpane skały. Trop prowadził do tej jaskini.
W mojej głowie powstało beznadziejne podejrzenie.
- Jeśli mamy do czynienia z samicą, będzie gorzej, niż z samcem. Samców łatwiej jest zdezorientować i wytrącić z równowagi - powiedziałam. - Mam pewien pomysł.
Ceda spojrzała na mnie.
- Zamieniam się w słuch.
- Mam zioła, które bardzo mocno pachną. A tak dokładnie... Śmierdzą. Ale ukryją nasz zapach na tyle, byśmy mogli się zbliżyć do jamy i przygotować do ataku.
- A potem?
- Cóż, liczę, że potem zarąbiemy gada.
- To brzmi dobrze. Jeśli bestia siedzi w jaskini, to nasza pozycja jest sprzyjająca.
Ruszyliśmy w stronę jaskini. Wydobyłam zielsko z torby, podpaliłam i okadziłam futra towarzyszy. To powinno było nas ochronić. Ceda i Teov podkradli się do jaskini i zajrzeli do niej. Ja, Ago i Cadere czekaliśmy, skryci w kniejach. Laguza odwróciła się do mnie i kiwnęła głową. Wrócili do nas najciszej, jak mogli.
- Samica - wyszeptała Ceda.
- Zaraza... - Mruknął Ago.
- Nie ma co zwlekać - warknęła cicho Cadere - atakujmy.
Ekwipunek i medykamenty zostawiliśmy w cieniu drzew. Wszyscy ustawili się na pozycje. Ceda podeszła do wejścia jamy i głośno w nie zawyła. Ze środka wydobyło się potężne warknięcie. Wadera odskoczyła.
- Zaraz wypadnie... Bądźcie w gotowości!
Wtedy wszystko się posypało.
Ryk z jaskini rozbrzmiał jednocześnie z rykiem za mną. Zastygłam, czując ciarki na karku. Po chwili rozległy się wycia wilków, wołających pomocy. Ceda spojrzała na mnie zszokowana.
- Co się dzieje, Sorka?
- Samiec i samica... Dwa potwory Ced. Ktoś potrzebuje pomocy.
Odwróciłam się, gotowa rzucić się na ratunek. Towarzyszka zatrzymała mnie.
- Sama nie dasz sobie rady, poczekaj!
- Nie mamy czasu czekać.
- Wyślę z tobą Ago.
- Do samicy będziesz potrzebowała wszystkich sił.
- Dobra... Wyj, gdyby coś się działo.
- Ty też. - Zawahałam się przez chwilę, nie wiedząc, czy się odezwać. - Nie daj się zdominować Teovowi, Ced. To ty tu jesteś laguzą - powiedziałam w końcu, patrząc jej w oczy.
- Nie bierz tego do siebie, ale nie wtrącaj się w moje sprawy, w porządku? Sama dam sobie radę, bez twojej pomocy. - W jej głosie nie było wrogości, jedynie uprzejma prośba.
- Rozumiem. Powodzenia.
Pobiegłam w stronę równiny.

***

Trzy wadery stały na środku otwartego terenu, wyjąc do nieba jak opętane. Dwie rude i jedna ciemnobrązowa. Wszystkie nosiły kolorowe stroje, mnóstwo brzęczącej biżuterii. Wszystkie miały na futrach barwne tatuaże. Domyślałam się, że wracały z Zachodniej Sadyby. Podbiegłam do nich, a kawałek od nas śliniła się już mantikora, pożerając nas łakomym spojrzeniem.
- A ty co, życie ci nie miłe? - Warknęła brązowa, tatuaż słońca zdobił jej czoło.
- Było nie wyć.
- Co... Szczerze mówiąc liczyłam na bardziej efektywną pomoc.
- Masz najbardziej efektywną, jak się da... - Wymamrotałam z przekąsem. - A teraz uciszcie się wszystkie i przestańcie prowokować bestię brzękiem błyskotek. Macie jak najciszej przekraść się za linię drzew, a potem pędem do domu.
- Zgłupiałaś, idiotko?! - Krzyknęła wadera - ta harpia, czy co to tam jest, nas zabije!
- Suer... - Odezwała się inna bardzo cicho, wycofując się. - Posłuchajmy jej. To jest Sorka, laguza stanowisk wojennych.
- Och... - Wszystkie trzy wykonały moje polecenie, wzdrygając się za każdym razem, gdy potwór zwrócił na nie wzrok. A ja truchtałam na boki i robiłam co mogłam, by zwrócić jego uwagę. Nieopodal słyszałam dźwięki walki, mogłam nawet dostrzec sylwetki wilków, ale skupiłam się na swojej bitwie. Dopiero, kiedy wadery zniknęły mi z pola widzenia, zaatakowałam.
Walka z mantikorą nie należała do łatwych. Najważniejsze były uniki. Nie mogłam jej atakować od przodu z powodu paszczy, ani z góry czy z boków przed kolce jadowe i ogon. Było tylko jedno odsłonięte miejsce, ale dostanie się do niego graniczyło z cudem. Starałam się często obiegać potwora i wydawać dezorientujące dźwięki. Kąsałam i drapałam, pozostawiając na jego brzuchu płytkie rany, z których sączyła się krew. Podobne rany zadawał mi. Po ponownym skołowaniu go, przyskoczyłam do jego szyi i wbiłam w nią kły. Zanim zdążyłam się oddalić, silna łapa posłała mnie daleko w powietrze. Pazury rozorały mi podbrzusze i łapę. Upadłam na szorstką ziemię, ogłuszona bólem.
Bestia też nie miała się najlepiej, wykrzywiała głowę w bok.
Z trudem oderwałam od łańcuszka na szyi małą buteleczkę i bez wahania wlałam sobie do gardła jej zawartość. Smakowała obrzydliwe. Ożywiło mnie to.
Mikstura uniewrażliwiła mnie na ból. To mogło być niebezpieczne, ale mogło też zadziałać. Bez żadnych blokad podbiegłam do mantikory i po szybkim zwodzie dostałam się okolice umięśnionych, tylnych łap. Ugryzłam i rozerwałam masywne mięso.
Nie musiałam robić nic więcej. Potwór po tym ciosie nie mógł się nawet poruszać na wątłych przednich łapach. Stanęłam nad nim i dobiłam go, by się nie męczył. Z trudem utrzymywałam się na łapach czując, jak ucieka ze mnie krew.
Ale nie poległam. Przynajmniej na razie. Mroczki latały mi przed oczami.

Cedko?

Od Asmodeusa c.d. Cedy

Ceda. Moja Cedka tutaj była, trochę spokojniejsza i poważniejsza na pyszczku, jednak nadal Cedka... Chociaż raczej chyba powinienem mówić o niej languza, "Pani Ceda", ale kto by się tym przejmował? To nie była tylko languza, czy matka osieroconego szczenięcia, to była też moja przyjaciółka, moja Ceda.
Słuchałem jej słów w skupieniu, ciesząc się każdą chwilą, a jednocześnie każdą dokładnie analizowałem, by niczego nie przeoczyć. Wojna domowa, wszechobecny strach, ranne wilki, obce szczenię.
Gdy w końcu przypadł mój czas na zwierzenia, wyciągnąłem przednie łapy jeszcze bardziej w kierunku ogniska i przypatrując się jego gorącym płomieniom, rzuciłem tylko:
- Sunąłem z wiatrem. Trochę byłem tu, potem trochę tam... I jeszcze kawałek dalej.- Uśmiechnąłem się blado, zerkając na waderę. Ta przypatrywała mi się z zainteresowaniem, delikatnie się uśmiechając. Mimo wszystko jej oczy, którymi zaraz potem teatralnie przewróciła, były dużo weselsze niż wyraz na pyszczku.
- Jak zawsze wylewny.- Wymruczała cicho, w czym odpowiedziałem jej krótkim, rozbawionym parsknięciem.
- Za górami, rozglądałem się i szukałem dla siebie miejsca. Dużo myślałem o Nero i o tobie...- Przyznałem, na chwilę urywając wypowiedź.- W końcu dopadła mnie ambitna myśl, w końcu "gdzie serce twoje, tam dom twój", a jako że tak daleko do przeszłości nie chcę wracać, jak Nero, Awar, czy chociaż rodzice, to prawdopodobnie będziesz na mnie skazana właśnie ty. Moje serce jest podarte, ty masz jeden, taki solidny jego kawałek.- Roześmiałem się cicho, aby przypadkiem nie zbudzić śpiącej samiczki, po czym posłałem starszej waderze przyjazne spojrzenie.- Wybacz, że majaczę od rzeczy, ale jestem dziwnie podekscytowany tym spotkaniem. Brakowało mi ciebie u boku, Ceduś.- Pacnąłem waderę po nosie, zachowując nieprzytomny, wzrok na jej oczach. Za moimi od jakiegoś czasu zaczęła podążać ledwo widoczna, złota poświata, powołana przez nastający mrok.
- Nic się nie zmieniłeś. Te same 'głębokie teksty'.- Odparła z rozbawieniem.
- No wiem, emocje są napięte niczym na grzybobraniu.- Wyszczerzyłem się szeroko, układając wygodniej nadal mokre skrzydła na podłodze. Chciałem chociaż trochę przyspieszyć proces ich wysychania, co z góry było pewne, że chwilę zajmie.
Kiedy już po paru momentach mój pysk ponownie nabrał poważnego wyrazu, skupiłem wzrok na swoich łapach. Wsłuchiwałem się w dźwięk strzelającego w ogniu drewna. Czułem walące serce Cedy i ciche popukiwanie u Filliv. Odgłos mięsa piekącego się w rudych płomieniach. Dźwięki nocy zagłuszała jedynie uparta ulewa oraz rozchodzące się od czasu, do czasu uderzenia błyskawic w ziemię, a przez jedną taką, wyjątkowo głośną, poderwałem głowę w górę, aby po chwili skrzyżować lśniące spojrzenie z Cedą.
- Ledwo zdążyłem przyjść, a Bogowie już się ofukali i pioruny nam zesłali.- Wymruczałem, rozglądając się po jaskini.- Normalnie nie czuję, kiedy rymuję.- Dodałem, uśmiechając się dyskretnie, aby po chwili ułożyć łeb na łapach i z tej perspektywy zlustrować całe pomieszczenie. Było tu przytulnie i miło, a trzeba przyznać, że wadera ładnie się urządziła. Obserwowałem wszystko dokładnie, aby przypadkiem nic mi nie umknęło, aż w końcu moją uwagę odwróciła sama Pani Gospodarz przeciągłym ziewnięciem.
- Ej, nie usypiaj mi tu, sam bym zjadł te kawały mięsa, ale nie jestem aż taki zachłanny.- Uśmiechnąłem się, szturchając waderę w bok, po czym podniosłem się do pozycji stojącej i ostrożnie zacząłem zdejmować pożywienie z ognia.

<Ceduś?>

sobota, 27 maja 2017

Od Cedy c.d. Asmodeusa

- Asmodeus? - szepnęłam, patrząc na.skrzydlatego basiora. Flliv między moimi przednimi nogami poruszyła się niespokojnie
- A jakżeby inaczej, Cedo? - nmruknął, uśmiechając się pod nosem. Serce zabiło mi szybciej i niewiele myśląc podskoczyłam do niego. Z impetem rzuciłam mu się na szyję, ściskając go mocno. Basior zachwiał się i upadł na mokrą trawę, pociągając mnie za sobą. Zaśmiałam się, czując jego zapach i ciało tuż przy sobie. Nie mogłam uwierzyć, że jest tutaj.
Nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo mi go brakowało.
- Pani Cedo, kim jest ten wilk? - usłyszałam zmieszany głos. Przypomniałam sobie, że nie jesteśmy sami i poderwałam się z ziemi na równe nogi. Laguza nie powinna się tak zachowywać.
- To jest... - zaczęłam i przerwałam na chwilę - jeden z wilków Berkanan, Asmodeus. Wrócił po dłuższym czasie na tereny watahy.
Zapadła chwila ciszy gdy nagle poczułam jak coś szarpie mnie za ogon.
- C... Cedo, możemy wracać do domu? - usłyszałam zduszony głosik. Rozległ się grzmot i Flliv pisnęła, chowając się pod długim włosiem.
- Flli! Przecież ty mokniesz! Tak, chodź, wracamy. - mruknęłam, patrząc na kulkę białej sierści. Waderka niespokojnie spojrzała na Asmodeusa, a on uśmiechnął się nieco wymuszenie.
- Asmo, chodź z nami. - powiedziałam, patrząc na rozchodzące się wilki. Mimo że było mi nieco wstyd za to, że dałam się ponieść emocjom to nadal odczuwałam wielką radość. Nie sądziłam, że on może wrócić. Nie miałam mu też za złe jego odejścia; wiedziałam, że musiał mieć powód. A nawet jeśli takowego nie posiadał, to na pewno nie chciał mnie zranić.
Przygarnęłam szczenię bliżej siebie, starając się osłonić je od wiatru. Basior patrzył na nią z lekkim zdziwieniem i niepokojem. Zauważyłam pytający wyraz jego oczu, jednak milczałam nadal, chcąc wyjaśnić mu wszystko kiedy będziemy już w ciepłej jaskini. Ruszyłam szybkim krokiem i usłyszałam, że po chwili wahania ruszył za nami.
Strach Flliv przeradzał się powoli w ciekawość. Mała zerkała na obcego coraz częściej, a kiedy zauważyła, jak wykorzystuje skrzydła do osłony przed wiatrem, zaczęła go naśladować. Uśmiechnęłam się czule.
Po dłuższej chwili trafiliśmy do domu. Pierwsza weszła Flli, zaraz potem Asmo, dopiero na końcu ja. Od razu rozpaliłam ogień.
-Flliv, wytrzyj się, bo zachorujesz. - rzuciłam, przynosząc parę suchych kocy.
Basior rozglądał się po pomieszczeniu. Zdałam sobie sprawę, że wiele się zmieniło od jego ostatniej wizyty. Koło ogniska stał fotel oraz niewielka kanapa, oba meble nie były zbyt stare. Na ścianach wisiała mapa watahy oraz kilka rozkładów dyżurów. Koło spiżarni była tablica, do której przypięte było kilka skrawków pergaminu z notatkami. No i oczywiście w rogu stała szafa z dokumentami.
-Trochę się tu zmieniło. - rzucił wilk, a ja zauważyłam, jak obserwuje kamizelkę laguzy, która była zawieszona n oparciu fotela.
- Tak. - westchnęłam, przynosząc trzy kawałki mięsa. Swój przyprawiłam ziołami i grzybami - Zdecydowanie.
- Zostałaś laguzą? - zapytał z uśmiechem, unosząc jedną brew.
- Niedawno. - odparłam, podstawiając jedzenie do ognia - Widzisz ten regał z makulaturą? To definicja mojej pracy.
- Ceda dużo pracuje! - wtrąciła Flliv, owijając się szczelniej kocem. Przysunęła się bliżej ognia i mnie.
- Nie sądziłem, że można objąć wyższe stanowisko w tak krótkim czasie.
- Ja też nie. - odparłam szczerze, patrząc mu w oczy. Nic się nie zmienił.
Bardzo mnie cieszyło, że znów jest koło mnie. Że możemy porozmawiać.
Waderka oparła się o mój bok i ziewnęła. Tłuszcz jelenia skwierczał przy paleniaku.
- Cedko, czemu część lasu jest spalona? - zapytał nagle Asmo. Spoważniałam.
- Ostatnio w watasze nie jest spokojnie. Wybuchła rebelia. Dwa basiory się pożarły, zebrały niewielkie oddziały i zaczęły walczyć. Jeden z nich podpalił drzewa i spłonęła pewna połać ziemi. - mruknęłam, poprawiając materiał, który zsunął się z grzbietu przysypiającej Flliv.
- Żartujesz.
- Nie bardzo, niestety. Najgorsze jest to, że jeden z nich, Fergus, napadł parę razy również na wilki z watahy, które w ogóle nie są w to zamieszane. Jedna z moich biegaczy prawie zginęła w pożarze, a Ago utraciła sprawność w łapie po tym, jak natknęła się rebeliantów... rozumiesz... - urwałam, nie chcąc zdradzać szczegółów przy Flli.
- Tak, jasne. - mruknął. Westchnął ciężko i przysunął się bliżej. - Cieszę się, że znów tu jestem.
- Ja też, Asmo. - uśmiechnęłam się i trąciłam go lekko - Tęskniłam za tobą.
- Wiem... Swoją drogą nie miałem pojęcia, że zostałaś mamą.
Zachichotałam.
- Jesteś zazdrosny, staruszku?
- Ja? Gdziieee taam. - parsknął i oddał mi kuksańca.
- Znalazłam ją razem z moimi zwiadowcami. - zaczęłam - Była wyczerpana i głodna, nie urodziła się tutaj. Prawdopodobnie albo się zgubiła, albo ktoś ją porzucił.
Pogładziłam śpiącą już Flliv, która wtulała się w moją sierść.
- A ty? Gdzie cię wysiewało przez tyle czasu?

<Asmo?>

Od Asmodeusa: "Powrót na dobrą ścieżkę"

Szedłem powoli, bezszelestnie, z nosem tuż przy ziemi, jakby w obawie, że najcichszy wydany przeze mnie dźwięk będzie w stanie zaburzyć harmonię tego miejsca.. Chociaż w sumie, o jakiej harmonii ja mówię? Na praktycznie każdym mijanym drzewie przy brzegach terenu w oczy rzucała się czarna kora lub jej brak. Osmolona trawa, krzaki, gałęzie, niekiedy zwierzęta- wszystko zniszczone i martwe. Panującą ciszę tylko od czasu do czasu przerywał jakiś ptak lub chaotyczny wrzask czegoś mniej zidentyfikowanego. Dziwnie niepokojące doświadczenie.
W głowie miałem niezbyt kolorowe myśli. Wróciłem tu właściwie tylko dla Cedy, bez niej czułem się zbyt pusty, jednak z każdym krokiem byłem bardziej przybity i zniechęcony. Czułem swąd spalenizny, przygłuszany niekiedy zapachami innych wilków, co mogło oznaczać, że albo wataha się przeniosła, albo... Poległa.
Zacisnąłem zęby i ponownie wzbiłem się w powietrze, rozdzierając pyskiem warstwę, już i tak zniszczonych gałęzi. Od góry krajobraz wyglądał już nieco lepiej.
Minęło kilka miesięcy... Zaledwie miesiące, jednak najwyraźniej tyle wystarczyło, aby zmienić tak piękny teren, rozpościerający się pode mną w kupkę popiołu. Nie czułem wyrzutu z powodu wcześniejszego odejścia, jednak bałem się, że w tym wszystkim straciłem kolejną ważną osobę. Sumienie by mnie nie dopadło, chyba już się uodporniłem, mimo wszystko nie miałem zamiaru się poddawać.
Od razu skierowałem się w głąb lasu, który wydawał się nieskończenie długi, a przynajmniej nie widać było jego końca z przyczyny porannej mgły. Jako cel obrałem okolice jaskini Dallany, która była kawałek drogi ode mnie, a w międzyczasie rozglądałem się między drzewami pnącymi się pode mną. Gęste gałęzie znacznie utrudniały widoczność, jednak wytrwale szukałem kogokolwiek znajomego, kto mógłby mi udowodnić, że ta wataha nadal funkcjonuje na tych terenach. Nie ważne, że kojarzyłem tylko Dallanę, Sunset oraz Shakuy'ę.
Z czasem na drzewach dało się dostrzegać coraz więcej zieleni. W trakcie poszukiwań dopadły mnie mieszane uczucia, gdy dostrzegłem pomiędzy całym tym szajsem kilka jeleni, odpoczywających spokojnie w cieniu.
Okrążyłem zwierzęta jeden raz, po którym jednak te gwałtownie się poderwały z miejsc i zaczęły uciekać, natomiast ja ruszyłem dalej. Ważna była tylko Ceda i tylko ją póki co chciałem zobaczyć. Jelenie upewniły mnie tylko w przekonaniu, że jeszcze miałem szansę na odnalezienie przyjaciółki, bo skoro roślinożercy nadal tu przebywają, wilki też nie mogły odejść. Tyle wystarczy.

***

Czas mijał, a ja tylko od czasu, do czasu trafiałem na mniejsze, lub większe stada zwierząt, które zazwyczaj nie zwracały na mnie żadnej większej uwagi, a raz dostrzegłem obcego wilka, kimkolwiek był. Po Cedzie jednak ani śladu, w dodatku z powodu zbierających się chmur byłem zmuszony do porzucenia niebios i zejścia na ziemię. Bycie najwyższym punktem podczas burzy nie mogło skończyć się dobrze, a właśnie na nią się zbierało.
Póki była taka konieczność, szedłem cicho, między drzewami. Napawałem się duchotą oraz całą przedburzową atmosferą. Nadal byłem ostrożny, aż chmury w końcu zesłały na świat deszcz. Ulewa była tak gęsta, że zmysły wzroku oraz słuchu zostały skutecznie otumanione, lecz i w tym momencie znalazłem rozwiązanie. Rozłożyłem nad sobą skrzydła, niczym bardzo szeroki liść, jednak mimo tego, że woda przez nie nie mogła się przedrzeć, stawy nie odginały się za bardzo, w związku z czym cały zad oraz plecy miałem zupełnie przemoczone... Mimo wszystko deszcz nawet podniósł mnie na duchu, a kiedy niebo rozświetliła blada strzała, otoczona fioletowawym światłem, czułem się spokojniejszy. Zarazem byłem bezpieczny i bardziej narażony na ewentualny atak, w końcu jedyne co teraz dało się słyszeć, to deszcz, widzieć- deszcz. Ulewa również skutecznie rozmywała zapachy... I prawdopodobnie w tych okolicznościach dane mi było spotkać tą, dla której tu byłem.
Nie zauważyłem nawet, kiedy stanęła przede mną, wyraźnie zdziwiona. Nie zauważyłem, kiedy zostałem otoczony przez kilka obcych wilków. Nie zauważyłem, kiedy bezwładnie opuściłem skrzydła na tyle, że zaczęły kąpać się w błocie. Zauważyłem tylko Cedę, swój blady uśmiech i szczenię między jej łapami.

<Cedo?>

Od Sunset c.d Shadow

Bolało mnie to, co powiedziała wadera, a nawet nie znałam jej ofiar. Zawiodłam się na niej. Spojrzawszy na nią, gdy oglądała gwiazdy, mina mi zrzedła. W mojej wyobraźni ukazał się obraz Shad, popełniającą zbrodnię na niewinnych szczeniakach. Rozumiałam jednak, że weszła w złe towarzystwo, ponieważ wielu w ten stan wpadło, lecz zabijanie było czymś niedorzecznym. Uważałam, że skoro czasy bezmyślnych zwierząt minęły, nie jesteśmy już tak bezduszni. Myliłam się. Na świecie jest wiele zgubionych w społeczeństwie dusz, szukających akceptacji za wszelką cenę. Amator pomyślałby, że to egoizm, by inni cierpieli w tak okrutny sposób przez kogoś, lecz to w rzeczywistości prawa natury. Przetrwają silniejsze jednostki bądź po prostu te, którym się poszczęści. Życie tutaj to zwykły przypadek. Słabsze osobniki zginą z łap swoich krewnych, co i tak moim zdaniem nigdy nie powinno mieć miejsca lub za pośrednictwem innego, większego drapieżnika. U nas, na północy na szczęście takie historie są rzadko spotykane, lecz nadal są, co mnie niepokoi. Wiedziałam jednak, że Shadow teraz potrzebuje wsparcia, a trzymając buzujące uczucia w środku, zabijała siebie psychicznie. Nie jej wina, że została strącona w tym kierunku. Było mi wręcz jej w pewnym momencie szkoda, bo z poczuciem winy całe życie będzie się męczyć. Dobrze jednak, że wróciła na właściwą drogę, co z pewnością prostym działaniem nie było. Ona potrzebuje teraz towarzystwa, inaczej się wykończy do reszty. Na moim pysku zawitał ciepły uśmiech, za którym wadera podążyła.
- Shadow – uśmiech zniknął, a z jej kącika oka zsunęła się łza. – nie będę Cię okłamywać. Postąpiłaś okropnie, odbierając im życie.
Wiedziałam, że wadera potrzebowała teraz szczerości, więc jej ją dałam. Po tych słowach z jej błękitnych, lecz podczerwonych w okolicy białka oczu wskutek wysuszenia, zaczęły regularnie spływać krople słonej wody. Zaciskając mocno zęby, spuściła łeb na dół.
- Gdzie teraz jesteś? – Spytałam łagodnie.
Ta delikatnie wyjrzała swoimi oczami spode łba i odpowiedziała głosem, który przypominał ten na totalnym wykorzystaniu, po którym ma nastąpić płacz.
- Tutaj.
- Właśnie. – Wstałam, po czym podeszłam kawałek bliżej. - Wiesz, że postąpiłaś źle i się zmieniłaś. Nie pozwól, by złe wspomnienia i poczucie winy prześladowały Cię do końca życia.
- Jak?!
Krzyknęła, dając upust emocjom i spoglądając z bezradnością w moje oczy swoimi porcelanowymi źrenicami. Na jej pysku było widać złość i żal, lecz jednocześnie smutek. Mogłam sobie jedynie wyobrażać, co teraz przeżywa. Już do końca rozmowy w jej głosie było słychać chrypę, którą co jakiś czas przerywało szlochanie.
- Dać Ci radę?
- Już i tak nie mam nic do stracenia.
Odwróciłam od niej wzrok, kierując go gwieździste niebo, dające nam pokaz migoczących gwiazd.
- Na pewno jest pewna rzecz, której się boisz, nie wyobrażasz się jej wykonać. Wykonaj ją. Wykonaj ją dla wilków, które z Twojej łapy wyzionęły ducha. Jeżeli zaakceptujesz swoje lęki i obawy, zaakceptujesz siebie.

Shadow?

Od Cedy c.d Flliv

Zdziwił mnie gest szczenięcia. Nie spodziewałam się tego. Wtuliła swój pysk w moją sierść, a koc zsunął się z jej skrzydeł. Poprawiłam go, chcąc ukryć zaskoczenie, po czym niezgrabnie ją objęłam.
Nie dziwiłam się strachowi małej. Domyślałam się, że musiała przeżyć traumę niezależnie od powodu nieobecności rodziców. Była bardzo młoda, kilka dni w samotności pewnie były dla niej przeżyciem. Nie chciałam jej przestraszyć, wiedząc, że dopóki nie odnajdą się wilki, które są za nią odpowiedzialne, mała będzie mieszkać u mnie.
- Flliv, jesteś może głodna? -zapytałam cicho, patrząc na koślawy ścieg na kocu, który marszczył materiał.
- No... może... trochę. - wydusiła waderka, patrząc na mnie z niepokojem kątem oka. Odsunęła się z powrotem na posłanie, otulając się kocem. Wstałam powoli i odeszłam do spiżarni, żeby wziąć mięso dla siebie i dla niej. Deszcz padał, wystukując rytmy na twardej skale jaskini, a wiatr wył na zewnątrz. Zagrzmiało.
Lubiłam taką pogodę. Leżenie w ciepłej jaskini i zasypianie przy odgłosach wiosennych burz było relaksujące. Pozwalało mi odpłynąć i zapomnieć o kłopotach. Ostatnio działo się to dosyć często, co mnie cieszyło.
Wróciłam do głównego pomiesszczenia, niosąc w pysku dwa kawałki sarniego udźca. Flliv siedziała skulona w rogu mojego posłania, zagrzebana pod kocami i ciężkimi skórami, spod których wystawał jedybie kawałek pyska z nosem i oczami. Jak tylko weszłam w jej pole widzenia utkwiła we mnie wzrok i nie odwróciła go nawet na moment. Zostawiłam jedzenie przy ogniu i zbliżyłam się do łóżka. Położyłam się koło niego, układając głowę na przednich łapach, po czym naciągnęłam sobie na grzbiet jedną z płacht.
- Musimy trochę poczekać, żeby dobrze się upiekło. - mruknęłam spokojnie - Chyba, że wolisz surowe.
Flliv pokręciła bez słowa głową. Nie wiedziałam o czym z nią rozmawiać, a nie chciałam jej męczyć pytaniami. Z drugiej strony uzyskanie paru informacji może się okazać kluczowe.
- Flli, pamiętasz może jak wyglądali twoi rodzice? - zapytałam delikatnie, unosząc głowę - Albo gdzie ostatnio ich widziałaś?
- N... nie...
- Nic nie pamiętasz?
Pokręciła głową, wbijając wzrok w skórę jelenia.
- To źle? - zapytała cicho, głaszcząc krzywy księżyc na kocu.
- Że nie wiesz co się stało? - pokiwała głową - Absolutnie. Nie jesteś niczemu winna Flli.
- Na pewno?
- Jasne. - złożyłam z powrotem głowę na łapach - Nie martw się, wszystko się ułoży.
Zapadla cisza przerywana jedynie cichym kapaniem deszczu i grzmotami. Z każdym hukiem waderka dygotała i wciskała się w ścianę.
- Skąd wiesz, że piorun nie uderzy w twój dom? - zapytała nagle, odsuwając się od kamienia i patrząc na szary dwór na zewnątrz. Również spojrzałam w wąskie przejście.
- Bo burza jest daleko- odparłam.
- Daleko? Skąd wiesz?
- Wystarczy policzyć sekundy między błyskiem, a dźwiękiem.
Zapadło milczenie, ale z satysfakcją zauważyłam, że Flliv zainteresowała się tym co powiedziałam. Kiedy rozbłysło światło zaczęła liczyć.
- Dziewięć. - sapnęła chwilę po grzmocie.
- Widzisz? Jest daleko, nic nam się nie stanie- odparłam, zdejmując mięso z rusztu. Wręczyłam jej jeden kawałek, a ten bardziej przyprawiony zatrzymałam dla siebie.
-Poza tym, piorun nie strzeliłby w jaskinię, bo jest nisko. One celują w wyższe rzeczy, takie jak drzewa. Właśnie o nie bałabym się bardziej.
Skrzydlata istotka kiwnęła głową, wbijają zęby w sarnie udo.

Flliv?

piątek, 26 maja 2017

Od Flliv c.d. Cedy

Poczułam ból, mniejszy jednak niż wcześniej. Powoli budziłam się ze snu, który jednocześnie nim nie był. Nie wierzyłam, że się obudzę, jak już to w innym świecie. Nie otworzyłam oczu, a już poczułam zmiany.
Pierwszym zaskoczeniem była zmiana mojego miejsca, nie byłam w lesie, tylko w jaskini. Poza tym byłam czymś okryta, przez co nie marzłam. Drugim zaskoczeniem było uczucie... Ciepła. Nie wiem przez co, lecz na pewno nie przez słońce. Słyszałam szum i krople wiosennego deszczu. Trzecim było, iż nie byłam sama.

~~*~~

Otworzyłam oczy. Wszystko mi się rozjaśniło, większość moich wątpliwości i lęków, które jednak nie zniknęły. Jednym z nich była postać, widoczna obok płomieni ognia. Podeszła kilka kroków w moją stronę, patrząc na mnie swoimi czerwono-wiśniowymi ślepiami. Jednocześnie, jej wzrok był łagodny i spokojny. A przynajmniej miałam taką nadzieję. Chwilę później zbliżyła się bliżej, tym samym ja oddaliłam się od niej. Nie znałam jej.
- Spokojnie, nie zamierzam ci robić krzywdy - usłyszałam jej spokojny głos.
Po czym wadera usiadła obok mnie. Jej wzrok lądował na mnie. Jednak ja nadal nie wiedziałam, jakie ma intencje.
- A więc - zaczęła - Możesz powiedzieć jak ci na imię?
- J-ja? - zaczęłam niepewnie - J-jestem Flliv...
Wadera popatrzyła na mnie czule. Pierwszy raz zaświadczyłam tego uczucia. W tym samym momencie zagrzmiało na dworze. Z przerażenia, oddaliłam się szybko od wyjścia, wpadając na waderę i jej miękkie futro. Ona zaś zwięła do pyska koc, po czym otuliła mnie nim.
- Nie denerwuj się, to tylko burza - powedziała, otulając mnie dodatkowo swoim ogonem.
Ja nie rozumiałam tylko jednego, dlaczego ona to robi? Zajmuje sie mną, chociaż prawdopodobnie, że ma lepsze rzeczy do roboty.
- Ja nazywam się Ceda - powiedziała - Powiedz, gdzie są Twoi rodzice? Zgubiłaś się?
- N-nie..T-ta... Nie wiem...
Po tych słowach spojrzałam na Cedę, potem na ziemię. Coś mi mówiło, żebym jej zaufała. Jednak trudno komuś zaufać, skoro się go nie zna, ale... Bez dłuższego namysłu, choć nie powinnam tego była robić, oparłam pysk o jej sierść.


Cedo?

środa, 24 maja 2017

Asmodeus powrócił!



Od Cedy c.d. Sunset

Spojrzałam z niepokojem na szczerzącego zęby basiora. Miał ułamany jeden kieł.
- Kogo tam trzymacie? - zapytała lodowatym głosem Sunset.
- To nie jest wasza sprawa. - mruknął ojciec, a jego głos był suchy i zachrypiały - Odejdźcie stąd i zapomnijcie o całej sprawie.
- Znaleźliście się na terenie naszej watahy, dodatkowo przetrzymujecie kogoś bez jego woli. - zaczęła Dagaza, a ja zauważyłam, że jedynie lekko zmarszczyła brwi. Przełknęłam ślinę, czując, jak atmosfera się zagęszcza. Młody basior ledwo powstrzymywał emocje, czułam, że zaraz szczenięcy entuzjazm wybuchnie. Nie mógł mieć więcej niż półtora roku, może dwa lata.
- To jest bardzo proste; po prostu odwrócicie się i wyjdziecie przez te drzwi. Potem zapomnicie o tej sprawie i dacie nam spokój. - syknął czarny wilk.
- Kogo przetrzymujecie? - zapytała twardo wilczyca, a jej głos był twardy i suchy.
- To nie jest wasza sprawa! - krzyknął nagle młody basior, podrywając się w miejsca. Uniosłam brwi, ale moja towarzyszka nawet nie drgnęła - Wypierdalać stąd!
- Kudo. - powiedział cicho jego ojciec. Mimo, że nie krzyknął, młody od razu się uspokoił. W jego głosie było słychać dziwną, niepokojącą nutę, a on sam niemal nie otworzył pyska - Pamiętaj, że mówisz do dam.
Zapadła chwila ciszy.
- Darujcie sobie te sztuczne grzeczności. - rzekła Sunset, prostując się na krześle - Nie mam zamiaru się z wami targować. Jesteście obecnie pod władzą moją i Ansuzy, której tu nie ma. Nie macie prawa nikogo przetrzymywać. Jeżeli natychmiast nie wypuścicie swojego więźnia, będziecie musieli pójść z nami! Nieważne, czy dobrowolnie, czy pod wpływem siły!
Zeskoczyła z mebla, stawiając ogon na sztorc. Bez wahania ustawiłam się obok niej, odsłaniając dziąsła. Serce biło mi jak oszalałe, ale pozostawienie tej porwanej istoty na łaskę tych dwóch basiorów było czymś, czego nigdy bym sobie nie wybaczyła.
Czarny wilk patrzył na nas chłodnym wzrokiem. Widać było, jak wielki wysiłek wkłada w panowanie nad sobą.
- Dobrze więc. - jego głos wibrował i zdawał się dochodzić jakby ze wszystkich stron - Same o to prosiłyście.
Jego syn od razu stulił uszy i pokazał ostre zęby. Z jego gardła wydobył się głuchy warkot, kiedy stanął na dywanie i zaczął okrążać mnie od lewej strony. Obserwowałam go uważnie, dostrzegając również, że jego rodziciel zaczaił się na Sunset.
,,Zaatakuje lada moment", pomyślałam, opanowując napięcie i adrenalinę. W myślach pojawił mi się układ run. ,, Kiedy ruszy do przodu, wskoczę na Tarczę. To powinno go zdezorientować".
Nagle Kudo się zatrzymał.
A potem wystrzelił.
Świsnęło, kiedy jego rogi przecięły powietrze. Zakrztusiłam się, działając pod wpływem chwili odskoczyłam w bok. Minął mnie zaledwie o kilka centymetrów. Jego prędkość była oszałamiająca. Nie byłam wstanie nawet dostrzec ruchu, uratował mnie tylko refleks i to, że młodziak chybił. Spojrzałam w jego oczy. Ujrzałam w nich nienawiść i determinację. Błyskawicznie napięłam mięśnie tylnych łap i odskoczyłam przed jego szczękami. Zęby szczęknęły o siebie, kiedy zacisnęły się na powietrzu. Serce podeszło mi do gardła, a kręgosłup zalał zimny pot. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z kimś, kto zdolny by był do tak szybkiego ruchu. Uratowało mnie jedynie jego niedoświadczenie i słabe oko.
Obserwowałam uważnie, jak idzie wokół mnie po niewielkim kole. Mógł po prostu znów zaatakować i wykorzystać moje zaskoczenie. ,,Na Maneae, mogę nie wyjść z tego cało", pomyślałam, kiedy basior zatrzymał się przy starej kanapie. Jeszcze nigdy nie walczyłam z nikim tak szybkim. Następny cios będzie idealnie odmierzony, a ja będę mieć ułamki sekund na reakcję i działanie. Zauważyłam, jak osadza się na zadzie, gotów znów przypuścić atak, tym razem śmiertelnie celny. Patrzyłam w jego oczy jak zahipnotyzowana. W zwolnionym tempie jego stawy się rozprostowały, a siekacze błysnęły w przygaszonym świetle ognia. Nie minęła chwila, kiedy z trzaskiem przecinającym powietrze, zacisnęły się na mojej szyi.
Gdyby nie to, że jej tam nie było.
Rogaty wilk rozejrzał się zdezorientowany, nie mogąc dostrzec niewielkich, błękitnych okręgów nad jego grzbietem. Oddychałam ciężko, a serce tłukło mi się o żebra. ,,Jak ja mogłam mu uciec...?". Przez chwilę byłam pewna, że już mnie ma.
Spojrzałam na jego szerokie barki. Miałam zamiar zdjąć Tarcze i po prostu złamać mu kark, kiedy uświadomiłam sobie, że nie jest to wątła wadera, która nie umie się bronić, a młody, silny basior, którego szyję chroniła jeszcze para baranich rogów. Wiedziałam, że zaraz mnie zauważy. Rozejrzałam się szybko po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejś broni. Nie skupiłam się nawet na walczącej Sunset, która zwinnie unikała pazurów dorosłego wilka. Rzopaczliwie przeszukiwałam pokój, rozważając rzucenie w przeciwnika pochodnią. Ta jednak była za daleko. Nagle moje oczy zatrzymały się na obrzydliwej kanapie o zgniłozielonych pufach. Nie namyślając się dłużej, wysłałam w jej kierunku macki mocy, które zacisnęły się ciasno wokół jej nóg. Drewno pękło z cichym trzaskiem, ale nie przełamało się na pół. Zauważyłam, że wilk pode mną się poruszył.
Gwałtownie szarpnęłam meblem.
Huk był ogłuszający, wypełniając moje uszy bólem. Drzazgi odbiły się od błękitnego okręgu, opadając na walczących nieopodal Sunset i czarnego wilka. Pod ścianą utworzył się tuman kurzu, a jedna z belek była złamana na pół. Przegniłe drewno nie wytrzymało. Odetchnęłam głęboko i poczułam zapach świeżej krwi. Zeskoczyłam z Tarczy, wstrzymując oddech, nie mogąc jeszcze ocknąć się z szoku. Pokonałam go. Zbliżyłam się szybko do zawaliska i gwałtownie uniosłam potrzaskane deski, odrzucając je w bok. Z tyłu słyszałam odgłosy zażartej walki, ale ja skupiłam się tylko na moim przeciwniku. Musiałam upewnić się, że nie jest już groźny. Nikt nie wyszedłby z czegoś podobnego cało. Musiał chociażby stracić przytomność, albo złamać łapę. Odgarnęłam ostatnie części zakrwawionej kanapy i spojrzałam na plamę krwi na podłodze.
Zamarłam.
,,Na... Na Maneae... Najświętszą Maneae... Jak?"
- Ceda, uważaj! - usłyszałam krzyk. Zareagowałam natychmiast, a w mym umyśle pojawiło się kilka zmieszanych ze sobą zaklęć. Obróciłam się, jednak było już za późno. Ujrzałam jedynie, jak Dagaza upada na ziemię, a ze skroni cieknie jej krew. Po chwili poczułam gwałtowne uderzenie. Ból eksplodował, pociągając za sobą ciemność, która przysłoniła mi oczy ciemnym śniegiem. Ostatnie, co zobaczyłam, to połamany pysk Kudo, wykrzywiony w nienaturalny sposób, z którego kapała jucha.

***

Jęknęłam cicho. Poruszyłam łapami, ale ból natychmiast przestrzelił mi kończyny. Zamarłam, otwierając oczy, starając się odnaleźć w sytuacji. Jedyne światło, które wpadało do mojego więzienia pochodziło z dwóch szpar nad moją głową, które zasłaniał dywan. Cała nora śmierdziała wilgocią i zgnilizną. Z ociąganiem, które spowodowane było bólem głowy, wyczarowałam Tarczę. Nie mogłam pozbierać myśli, z trudem przypominałam sobie co się stało. Błękitny blask padł na żółtą kulę futra, która leżała w kącie piwnicy.
- Sunset? - odezwałam się i poczułam, jak zaschnięta krew pęka mi na wardze. Uniosłam łapę i poczułam napuchniętą ranę na skroni, z której powoli sączył się płyn. Dagaza jęknęła i podniosła się do siadu, masując potylicę.
- Ceda? - odpowiedziała nieprzytomnie, po czym otworzyła oczy.
- Żyję. - odparłam, starając się wstać.
- Ceda... - powtórzyła Sun, podchodząc do mnie. Natychmiast obejrzała mi ranę na łbie - To okropnie wygląda. To rozcięcie też. - podniosła mi pysk, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
- To byli oni... - usłyszałam melodyjny głos o obcym akcencie. Podniosłam głowę, rozglądając się po pomieszczeniu - Wrzucili tu was... Do mnie. Chcieli was zabić za to, co zrobiliście temu z rogami... Zbili ciebie, ta, która trzymasz różę przy uchu. Słyszałam, jak klęli na twoją cnotę i matkę, jak cię kopali. Zostawili was tu, a po pewnym czasie chcieli wrócić, dokończyć... Ale boją się.
- Czego? - zapytała moja towarzyszka. - Kim jesteś?
- Znacie mnie... - szepnął głos - Znacie moją rasę... Wasza rasa się nas boi...
- Kim jesteś? - powtórzyłam po Sunset, tym razem głośniej. Poczułam, jak serce mi przyspieszyło z niepokoju.
- Boi się, boi się, boi się... - zanuciło delikatnie stworzenie, a cichy śpiew dochodził z różnych miejsc pomieszczenia. To coś chodziło - Ale wam nic nie zrobię. Chciałyście mnie uratować... Oni to potwory, potwory, potwory... Złapali, złapali, złapali... Obcięli, obcięli, obcięli...
- Ukaż się nam... - szepnęła Sunset, a ja poczułam, jak przebiega po niej dreszcz. Czyżby wiedziała, czym jest to stworzenie? Nachyliła się do mojego ucha - Cedo, cokolwiek się stanie, nie otwieraj oczu.
- Nie musisz jej ostrzegać... - zanuciła istotka płaczliwie - Nie mogę wam nic zrobić...
Poczułam, jak zrywa się wiatr, mimo, że siedziałyśmy w zamknięciu. Targał mym futrem, podrywając je do góry  Nim którakolwiek z nas zdążyła zareagować, z podłogi uniósł się kurz i przed nami stanęło piękne zwierzę. Głowę miało wąską, zakończoną małym, jelenim nosem. Szyja była pokryta gęstym, białym futrem, które przechodziło w łuski na piersi i przednich kończynach, które zakończone były długimi palcami o ostrych pazurach. Tył istoty był równie jasny co reszta. Charakterystyczną cechą były grube kopyta, które wieńczyły cztery tylne, chude nogi. Ogony były dwa; oba długie i łuskowate.
Zamarłam, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Przede mną stała najprawdziwsza Mena, zabójca wilków, karmiąca się naszymi duszami i mocami. Cała była przesiąknięta magią. Kiedyś ojciec opowiadał mi o najokropniejszych potworach i poświęcił tej rozumnej rasie całkiem długi monolog. Pełen krwi, cierpienia i płaczu. Ich ciało miało niezwykłe właściwości; od krwi, aż do kości. Podwajało witalność, sprawność fizyczną, leczyło z najcięższych chorób... No tak. Dlatego Kudo był tak szybki. Białe zmory, postrach wilczych istnień, zabójca w ciemności, który pozostawiał po sobie jedynie puste, wyprane z pamięci i świadomości skorupki ciał naszych krewnych. Legendarna istota, która kiedyś buszowała po lasach w niewielkich stadach, mordując całe watahy swym trzecim, bladym okiem bez źrenicy
Tylko, że ona go nie miała.
Było wyłupione.
Na środku czoła ział pustką skrwawiony oczodół.
Zachłysnęłam się powietrzem, czując, jak paraliżuje mnie przerażenie. Mena, najprawdziwsza Mena! ,,Maneae, Jaszo, Berkanan, ratujcie", pomyślałam w panice. Zaczęłam żegnać się ze światem, a moje oczy zamgliły się. Sunset również zesztywniała, przyciskając się do ściany. Jej oddech przyspieszył.
- Boją się, boją się, boją się! - załkała potwora, skacząc w drugi kąt pomieszczenia. Cofnęłam się, kiedy przemknęła koło mnie, unikając jej dotyku jak ognia. Mimo strachu dostrzegłam, jak na jej sierści błyszczy krew, sińce i rany, a poszczególne włosy sterczą w nieładzie. Miejscami w ogóle ich nie było, a golizna odsłaniała białą, pokrytą krwiakami skórę. Przypomniałam sobie, że Meny zawsze miały na głowie piękne dwie pary jelenich rogów, które rozrastały się do sporych rozmiarów. Głowa stworzenia, które tkwiło razem z nami była łysa, jedynie za uszami można było dostrzec postrzępione skrawki poroża, które pewnie zostało złamane.
- Boją się, boją się, boją się! Widzę strach w ich oczach! - zawyła płaczliwie, chodząc po piwnicy. Krok miała delikatny, jakby płynęła w powietrzu - A Kede nic im nie zrobi... Chciały mnie uratować... Mimo, że tak wielki głód mnie męczy, nie dotknę ich delikatnych duszyczek!

<Sunset?>

Od Cedy c.d. Flliv

- Stać! - nakazałam, zatrzymując się na niewielkiej polanie. Trzech zwiadowców w rozpoznawalnych kamizelkach stanęło za mną. Mieli na wyposażeniu kilka sztyletów, torbę z ziołami leczniczymi oraz strzałki z trucizną. Ubranie było pomalowane w zielono-szare łaty, jedynie moje miało na plecach czarną runę. Wszyscy byli czujni, nikt się nie odzywał, a jeśli już nadeszła konieczność, to mówiliśmy szeptem. Parę dni temu zauważono tu obce wilki i całkiem możliwe było, że nie miały przyjaznego nastawienia.
- Wiecie co robić. - mruknęłam - Pello, przeszukasz wschód.
- Tak jest. - odparł, przyciskając łapę do piersi. Odwrócił się i skoczył w krzaki, a jego kroki szybko ucichły
- Merga, ty idź na północ.
Wadera jedynie kiwnęła głową, zasalutowała i odeszła.
- Veno, ty idziesz ze mną. - powiedziałam, spoglądając na szarego basiora o brązowych oczach.
- Tak jest, Pani Cedo. - odparł, po czym ruszył za mną truchtem. Schyliliśmy głowy i skierowaliśmy się w stronę urwiska, uważając na najmniejszą gałązkę. Veno był młody, wolałam mieć go przy sobie. Często zdarzało mu się robić głupoty i wpadać w tarapaty przez nieuwagę. Miałam nadzieję, że kiedy wyruszę na przeszukanie razem z nim, będzie się bardziej pilnował.
Staraliśmy się wypatrywać śladów na ziemi, tak, żeby niczego nie zatrzeć. Kilka połamanych gałęzi i kępki sierści na kolcach krzewów upewniły nas, że idziemy w dobrym kierunku.
- Laguzo... - rzekł młody basior - Tu było kilkanaście, nie kilka wilków.
- Tak, to prawda. - potwierdziłam szeptem. Nagle rozległo się ostrzegawcze wycie, informujące o tym, że ktoś znalazł jaki niezwykle ważny ślad. Spojrzeliśmy po sobie i ruszyliśmy w miejsce dźwięku, najszybciej, jak pozwalała nam na to ostrożność.

***

- Merga? O co chodzi?
- Pani Cedo... - zaczęła wadera, a z lasu za nią wyłonił się Pello, zdyszany i zasapany. - Tutaj coś jest.
Wskazała łapą w ochraniaczu na kłodę powalonego drzewa. Młody basior podszedł i powąchał drewno.
- Śmierdzi wilkiem. - syknął, tuląc uszy - Obcym.
- To nie może być dorosły. - mruknął Pell, podchodząc bliżej. - Co najwyżej szczenię.
Obeszłam pień dookoła i zajrzałam przez największą dziurę do środka. Dostrzegłam jedynie błysk białego futra i oko małego wilczątka.
- Tak, to jest młode. - odparłam - Hej, mała, słyszysz mnie?
Uderzyłam łapą w zbutwiałe drewno. Szczenię nawet się nie poruszyło.
- Pello, Ven, spróbujcie roztrzaskać konar, tak, żeby nie zrobić jej krzywdy! - rzekłam, odsuwając się od kryjówki wilczęcia. Mogło spać... Ale równie dobrze mogliśmy przybyć za późno.
Drewno pękało z trzaskiem pod naciskiem silnych łap zwiadowców. Kiedy odepchnęli na bok ostrze drzazgi, przykucnęłam i wsadziłam łeb do pnia. Szczenię było za daleko, żeby dosięgnąć go zębami, a gdyby wilki próbowały połamać pień bliżej, mogłoby się pokaleczyć. Wycofałam się i próbowałam dosięgnąć małego zawiniątka łapą. Poczułam miękką sierść i najdelikatniej jak tylko mogłam, przysunęłam maleństwo do siebie.
Była to młodziutka, skrzydlata waderka. Nie mogła mieć więcej niż miesiąc, w dodatku była wychodzona i odwodniona.
- Hej, słyszysz mnie? - zapytałam, próbując ją obudzić. Nie reagowała.
- I co teraz? - zapytał najstarszy ze zwiadowców, Pello.
- Może się zgubiła... Możliwe, że należy do Berkanan. - mruknęła Merga, oglądając szczenię.
- A co jeżeli nie? - parsknął Pell.
- Nie ma to znaczenia. - warknęłam, odpinając swoją kamizelkę, po czym owinęłam nią wilczę. Chwyciłam za twardą, pomalowaną skórę - Zabiorę ją do siebie, wy zbadajcie to miejsce do końca. Pello, dowodzisz tą misją. Proszę o raporty. Pilnuj Veno.
- Tak jest, Pani Cedo. - zasalutował jasnooki basior. Kiwnęłam mu głową i skoczyłam w krzaki.

***

- I co z nią? - zapytałam, patrząc na medyka.
- Jest wycieńczona, głodna i odwodniona. Musiała kilka dni spędzić na dworze, na szczęście ostatnio było ciepło. To szczenię Berkanan?
- Nie wiem. - odparłam szczerze, patrząc na waderkę, która przykryta była kocem wyszywanym strasznie poplątanym i krzywym ściegiem, którego jeszcze nie skończyłam.
- Potrzebuje opieki. Przynajmniej dopóki nie odzyska sił. - stwierdził biały basior, patrząc na mnie znacząco.
- Rozumiem.
Skłonił się grzecznie.
- Do widzenia, Laguzo.
- Do widzenia. - odparłam, patrząc jak wychodzi z jaskini. Po chwili wróciłam do wilczęcia i dorzuciłam drewna do trzaskającego płomienia.

<Flliv?>

poniedziałek, 22 maja 2017

Od Dallany c.d. Sorki

Był już późny wieczór, lecz wiatr, który delikatnie mierzwił mi futro, był ciepły. Spędziłam cały dzień na podziwianiu natury i odzwierciedlaniu jej na kartkach. Zadziwiające, jak wiele nowych rzeczy można znaleźć w miejscu, które zna się od małego. Dotarłam do jaskini, która jak zwykle powitała mnie delikatnym blaskiem kryształów. Rozpaliłam ogień i zrobiłam sobie herbatę. Popijając gorący napar, porządkowałam rzeczy z torby, którą miałam ze sobą tego dnia, po czym zwinęłam się w kłębek na posłaniu, mrużąc oczy. Dobry dzień. Udało mi się nikogo nie spotkać, miałam wręcz wrażenie, że wszystkie wilki gdzieś sobie poszły. Postanowiłam jutro zająć się leżącymi na stole raportami. Powoli już odpływałam w sen, gdy...
- Dallana? - poderwałam się, nieco zaspana. Rail stała w wejściu i ewidentnie nie cieszyła ją wieść, którą miała przekazać. Mnie za to nie cieszyło, że we własnym legowisku nie miałam chwili spokoju.
- Witaj, Rail. Co masz mi do powiedzenia o tak późnej porze? - spytałam, nie kryjąc niezadowolenia.

***

Biegłam w miejsce, gdzie miała stacjonować Sorka. Wreszcie spotkałam jakąś waderę... Gretanne, jedna z ulubionych podwładnych Sorki.
- Ansuza? Nie jest bezpiecznie, chodzić po okolicy samotnie...
- Chrzanię twoje pojęcie bezpieczeństwa - rzuciłam i wyminęłam waderę. Wpadłam na polanę, gdzie w grupkach siedziały wilki. Ignorując wszelkie powitania i pytania, natychmiast znalazłam się przed laguzą, której na mój widok uśmiech spełzł z pyska.
- Co? Dobrze się bawisz? - rzuciłam, na co ta zmarszczyła nieznacznie brwi. Towarzyszący jej Monelixe już miał się odezwać, ale wystarczyło, że na niego spojrzałam, by stulił pysk i położył uszy po sobie.
- Coś się stało? - zapytała Sorka bezbarwnym tonem.
- Nie, nic się nie stało. - nie potrafiłam opanować jadu w głosie. - Znikam na jeden dzień, tylko jeden dzień. Gdy wracam, las jest sfajczony, w lecznicy leżą półżywe młodziki, po okolicy krążą jacyś idioci, twoja raido upomina mnie za chodzenie po lesie, a ty nie raczysz wysłać mi wieści wcześniej. Rozumiem, że takie problemy mnie nie dotyczą?
- Dallam, spokojnie, porozmawiajmy...
- Właśnie to robię. - powiedziałam głośniej, zagłuszając dalsze słowa wilczycy, po czym kontynuowałam. - Nie wtrącam się zwykle do zarządzania oddziałami. Ale wiesz dlaczego wilki Berkanan walczą z wilkami Berkanan? Bo im na to pozwoliłaś. Oczekujesz, że zyskasz lojalność bawiąc się w altruistkę i spóźniając na zebrania? Po kiego biesa wysłałaś othanal na przeszpiegi? Mówiłam ci, że mu nie ufam. Dlaczego oczekiwałaś, że dwa równie harde co Pomer i Ferguson basiory ot tak się pogodzą? Nie masz odwagi by palnąć ich w durne łby i pokazać, że żaden z nich nie jest ważniejszy? Nie potrafisz utrzymać karności? Czy ty w ogóle znasz swoich podwładnych?
- Znam, ale wiesz, że nie wszystko da się rozwiązać na już. Znalazłam się na miejscu, gdy tylko doszła do mnie wieść. Niestety, było już za późno.
- Sorka doskonale sobie poradziła, ograniczając straty i ogarniając sytuację - wtrącił się Menelixe. - Myślę, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy.
- Nie. - ucięłam ostro i warknęłam. Wbijałam w laguzę spojrzenie. - Dałaś władzę raido nad innymi raido, tym samym dzieląc jednolite wojsko na grupy. Czy zapanowanie nad całą grupą przekraczało twoje możliwości? Dlaczego z jednego laguza wojennego nagle powstało ich dziesięciu? Nie przypominam sobie, bym na to zezwalała. Od teraz jesteś jedynym dowódcą, a jakkolwiek możesz wymagać pomocy od podwładnych, tak Monelixe, Gretanne czy Takvo są takimi samymi raido co tamci na dole. I proszę o tym pamiętać. - spojrzałam na wspomniane wilki, które w międzyczasie zjawiły się i w ciszy przysłuchiwały moim słowom. - Przypominam wam, o panującej tu hierarchii, nie odbieram zasług. Nakazuję raportowanie waszych poczynań - zwróciłam się znów do Sorki - Nie życzę sobie zatajania informacji. - powiedziałam tonem nie cierpiącym sprzeciwu. - Jeśli przez twoje niekompetencje i ten cały konflikt ucierpią cywile, odpowiedzialność spada na ciebie. Ciekawe, czy raczyliście zawiadomić inne wilki, czy ich bezpieczeństwo jest sprawą mniej istotną, niż kąsanie wroga. Żegnam.

***

Odchodząc, usłyszałam jeszcze, jak Sorka prosi któregoś z obecnych, by nie szedł. Za mną. Parsknęłam, zastanawiając się, kto był takim idiotą. Jeszcze tego brakowało, by śledzili mnie "obrońcy". Zanurzyłam się w las i skierowałam tam, gdzie prawdopodobnie nie stacjonowali rebelianci. Kopnęłam szyszkę, która odbiła się od drzewa z cichym pacnięciem. Zamachnęłam się i uderzyłam w drzewo, pazurami orając korę. Przeszłam przez bajoro, nie zważając na zimną, bryzgającą wodę i chlapiący muł. Spłoszyłam siedzące tam perkozy. Rzuciłam się na jednego, rozszarpując mu gardło, wyszłam na brzeg i zaczęłam szarpać, odrywać mięśnie, odrywać skrzydła, wyrywać pióra. Zostawiłam strzępy. Ruszyłam dalej, zaczęłam biec i zwolniłam dopiero, gdy zmęczenie przesłoniło złość. Padłam na ziemię, ciężko dysząc. Miałam chęć zostać tu i podziwiać gwiazdy. Nie byłam jednak aż tak głupia, by zostawać w nieosłoniętym miejscu jak łąka, na której się znajdowałam. Znalazłam wielki głaz o płaskiej powierzchni, pięć minut drogi dalej. Wskoczyłam na niego i położyłam się, opierając ubabrany krwią pysk na wyprostowanych, równie czerwonych łapach.
W tej samej pozycji zastała mnie Sorka niedługo później. Nic nie powiedziała na ślady krwi. Wskoczyła na głaz i westchnęła.
- Możemy porozmawiać?
- Teraz tak. Przepraszam za to, że...
- Nie przepraszaj, Dall. Masz rację, powinnam była trzymać łapę na pulsie. Nawaliłam, ale wszystko naprawię. - powiedziała, zmęczonym, lecz pewnym siebie głosem.Leżałam dalej, z zamkniętymi oczami, gdy ona odpowiadała na postawione jej przeze mnie zarzuty, jednak nic na jej słowa nie odrzekłam. Leżałyśmy przez chwilę w ciszy, gdy moja towarzyszka ponownie ją przerwała - Rozumiem, że jesteś wściekła, ale nic nie wspomniałaś o Sunset. Czy wiesz, że ona... Zaginęła?
- Och, Sorko. Masz nieaktualne wieści. - skrzywiłam pysk w drwiącym grymasie. Nawet szpiegów nie ma dobrych.
- To znaczy, że się znalazła? Nic jej nie zrobili? - kąciki jej warg uniosły się w słabym uśmiechu ulgi, który zaraz zniknął.
- Tak, znalazła się i nie, nic jej nie zrobili. Bo widzisz, nasza dagaza zdecydowała się przyłączyć do zdrajców.

Sunset? Sorka?

Od Sorki c.d. Sunset

Rdzawa poświata księżyca zalała polanę i zgromadzone na niej wilki. Wojownicy, głodni i zmęczeni, zebrani w jedność pod niewysokim wzgórzem, wokół nielicznych ognisk. W ich oczach odbija się ból. Dowódca przeplata słowa "tak trzeba" z kojącymi frazami z pieśni i nieustającymi rozkazami, nakazującymi im zabijać własnych braci.

***

Noc miała barwę rdzy. Powietrze było suche i ciepłe, południowy wiatr zawitał w lesie. Siedziałam na krawędzi wzgórza, mając oko na wszystkie zebrane oddziały, zgromadzone w grupkach i rozrywające pożywienie. Widziałam, że rozmawiali o rzeczach przyjemnych. Chcieli choć trochę podnieść się nawzajem na duchu. Za mną tliło się słabo ognisko, a obok niego trzy wilki - Monelixe, Gretanne Zmys i Takvo. Ten ostatni milczący, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Uniosłam pysk, słuchając wiatru i wpatrując się w gwiazdy.
Byłam zmęczona.
Odwróciłam się do towarzyszy i dojadłam swoją porcję mięsa. Z trudem przeszło mi przez gardło.
Takvo wstał. Bez słowa podszedł do ogniska i nasypał ziemię na ledwie tlące się gałęzie. Uniosłam powoli wzrok. Wiedziałam, że rzeź młodych wywarła na niego bardzo zły wpływ.
- Wszystko w porządku, Takvo? - Zapytała cicho Gretanne.
- Przypomina mi płomienie - oczy basiora rozbłysły - płonące drzewa.
- Zgasło by zaraz... - Wymamrotałam i zaraz pożałowałam tych słów.
- Zgasłoby...? - Takvo utkwił we mnie wzrok - oczywiście, że by zgasło. Tak samo jak las. Też w końcu zgasnął. I... Niech pomyślę. Jak życie w zmasakrowanych wilkach. Tak właśnie by zgasło.
Mone otworzył pysk, by coś powiedzieć. Położyłam mu łapę na łapie. Zamilknął.
- Czy masz mi coś do powiedzenia, laguzo? Jakąś świetną strategię, ulubiony dowódco? Mnóstwo drzew spłonęło. Dlaczego wysłałaś tam tego othanal? Mało mamy jeszcze problemów? Myślisz, że po tym, co tu się stało, nowi wojownicy będą.... - głos mu drżał - będą mieli odwagę walczyć za watahę? Może naruszyliśmy im psychikę? Mogliśmy pozwolić, by wyłupili ci to oko, wtedy może widziałabyś lepiej i przestałabyś być ślepa - rana wokół oka zapiekła.
Takvo mówił długo i cicho. Nie słyszeli go na dole. Chociaż jego słowa brzmiały w mojej głowie jak krzyk. Gdy skończył, moje łapy drżały. Basior odbiegł w ciemność. Gretanne Zmys rzuciła krótkie i bezimienne "nie obwiniaj się", po czym pobiegła za nim.
Odwróciłam się z powrotem w stronę wojowników pode mną i uparcie wgapiałam się w las. Nie zawiodę już. Do moich nozdrzy dotarł jakiś znajomy zapach, ale zignorowałam go, podobnie jak mówiącego Monelixe. Wystarczył mi jego spokojny ton głosu, melodyjny jak piosenka. Po jakimś czasie zaczęłam odpowiadać na to, co mówił do mnie. Aż w końcu przeszedł do sedna.
- Powinnaś się położyć.
- Nie pójdę spać, dopóki wróg jeży się na watahę.
- Nie obronisz watahy w twoim stanie.
Miał rację. Patrole i warty były poustawiane. Gdyby działo się coś złego, wiedziałabym o tym. Z wahaniem położyłam się i zamknęłam oczy.
- Grzeczna laguza - pochwalił mnie Mone, a ja uśmiechnęłam się nieznacznie. A znajoma woń wzmocniła się.

Dallana?

Od Flliv

Co się wcześniej stało? Nie wiem, ważniejsze jest teraz pytanie: Co się za chwilę stanie? Co się stanie za kilka dni? Jak potoczy się moje życie? Już bez miłości rodzinnej, bez jakiegokolwiek członka rodziny... Może...To życie, niedługo się skończy...
Kilka minut później, byłam gdzie indziej, to było pewne. Otworzyłam oczy, pierwszy raz w moim życiu. Ten okrutny świat pozorem wygląda przepięknie i niewinnie. Wielkie, rozłożyste drzewa, pięły się do góry, patrząc na tereny u dołu. Niektóre już leżały na ziemi, nie mając szansy się podnieść. Niektóre już straciły swoje zielenie... Jak ja...
Pode mną mech i trawa, nade mną drzewa i niebo, tak wyglądało to otoczenie. Właściwie i ja mogłam patrzeć na otoczenie z góry. W tym momencie popatrzyłam na moje maluśkie skrzydła, jeszcze zbyt mizerne, by mnie podnieść. Podniosłam się, przechodząc tylko kilka kroków. Chciałam iść dalej, lecz moje łapy odmawiały mi posłuszeństwa. Położyłam się z powrotem na miękkim mchu, mając nadzieję, że dostanę energii na drugi dzień...
~~*~~
Minęło kilka dni, w których trudno nie było słyszeć skomleń, warknięć... słyszeć odgłosy walki. Ja natomiast nie odzyskałam sił, życie jeszcze mi je odebrało. Nie mogłam się podnieść, leżałam pod starym powalonym drzewem, nie spodziewając się żadnej pomocy. Mój łeb ułożony był na przednich łapach, ogon skulony, a skrzydła miały pełnić funkcję obronną. Przed wszystkim, chociaż wiedziałam, że tak na prawdę nie obronią mnie przed niczym.
Z moich oczu płynęły łzy smutku, w każdy dzień. Zastanawiałam się, dlaczego? Co ja takiego złego zrobiłam. Chyba że, tym małym złem byłam ja... Małą wpadką, wyrzutkiem, niepotrzebnym śmieciem, nadającym się tylko do kosza. Ale, ja też mam swoje uczucia. Nie wiedzieli o tym?
Zbliżał się zmrok, ten czas, którego najbardziej się obawiałam. Nie tylko dlatego, że w nocy, choć jest taka piękna, czychają niebezpieczeństwa i...po prostu się jej boję. Najczęściej w nocy przemykały się tędy inne, niebezpieczne wilki. Szczęście, że mnie jeszcze nie zobaczyły, wtedy byłby już ze mnie marny proch, którym już jestem. Dobrowolnie zamknęłam oczy, uspokajając się tym, że nikt nie będzie zaglądał pod drzewo.
~~*~~
Słońce wyszło już, świecąc mi prosto w oczy. Powolnie otworzyłam oczy patrząc, jak wstaje nowy, męczący dzień, chociaż nic nie robiłam. Czułam jak coś wysysa moją energię, jedno było pewne, iż nie dam rady stanąć na swoich łapach. Pozostało mi tylko czekać, co się dalej wydarzy...


Cedo?

Flliv


Imię: Jej imię brzmi Flliv, mówią na nią także Wiewiórka, do końca nie wiadomo skąd się to wzięło lub zdrobnieniem imienia Flli
Urodziny: Święto swoich narodzin świętuje 1 maja
Status:
Niedługo skończy 1 miesiąc, aczkolwiek teraz ma 3 tygodnie
Płeć: Wadera
Stanowisko: Jeszcze jest zbyt mizerna i malutka, by zacząć szkolenie
Charakterystyka: Ta oto mała, czystobiała kulka została przez waderę Cedę znaleziona na terenach Watahy i przygarnięta. Rodzina ją porzuciła, pozostawiła na śmierć, taką bezbronną waderkę. Mała Flliv stała się mniej pewna siebie, małomówna, tchórzliwa, troszkę niezdarna, ale to jeszcze młodziutki Sowilo. Boi się każdego obcego, ciemności, potworów i koszmarów. Nie lubi dużych tłumów, być w centrum uwagi, ale też nie lubi przebywać w samotności. Jej problemem jest też to, iż ma niską samoocenę, dokładniej mówiąc, nie docenia siebie. Jednak próbuje się zmienić, by jej opiekunka była z niej dumna. To malutka, puchata kulka, a wyjątkowym śnieżnobiałym futerku. Na jej ogonie sierść jest dłuższa oraz bardziej pofalowana, jednak nie zmienia swojego koloru. Na półdługiej sierści gdzie nie gdzie można zaobserwować małe kryształki, chodź na pewno jej żywiołem nie są kryształy, co ją różni od pozostałych. Wyjątkowe są także jej małe ślepka, przypominające błyszczące koraliki o różowym kolorze. Flliv, chodź posiada małe, śnieżnobiałe skrzydełka, nie potrafi jeszcze latać. Szybka też nie jest ani zwinna. Dokucza jej małą niezdarność, jednak wilki mają nadzieję, iż z tego wyrośnie. Jednak z pewnością wyrośnie na lojalną i oddaną waderę , broniącą swoich bliskich i watahę.

Jery: 200
Rzeczy z targu: Brak.

Upomnienia: 0/3
Kontakt: biala_wiewioreczka@interia.pl

sobota, 20 maja 2017

Od Pierra: "Sprawa Fergusona"

Wyczułem zapach spalonego drewna i sierści. Po chwili jednak, do mojego nosa dotarło coś bardziej pięknego. Zapach krwi.
Wracałem właśnie ścieżką z Przystani, gdy zobaczyłem czarny dym unoszący się na niebie. A tam gdzie czarny tym, tam ogień.
Nagle jakiś basior z przeciwnej stroni pędził na złamanie karku. Krzyknął do mnie:
- Z drogi, Othanal!
Usunąłem mu się z drogi. Kto wie może niesie jakąś pilną wiadomość. Gdy mijał się ze mną warknąłem na niego. To było tak głośne i niespodziewane, że przestraszony odskoczył na bok. Może nieść wiadomość do samej ansuzy, ale respekt do mnie musi mieć. Podobnie jak każdy inny.

***

Na około mnie było pełno noszy, a na nich rannych wilków. Medycy biegali w tę i we w tę. Co chwilę dało się słyszeć jakiś krzyk bólu. Zupełnie jak w domu. - pomyślałem.
- Nie obchodzi mnie to, że się zgubiła. Macie ją znaleźć! W końcu jest dagazą! - krzyczała Sorka, gdy przechodziła ze swoimi wilkami koło rannych.
Zagrodziłem jej drogę i spytałem:
- O co chodzi?
- Pierro, nie ma teraz czasu na wyjaśnienia, mam rebelię na głowie. A poza tym jesteś Othanal. - wyjaśniła.
- Stamtąd skąd pochodzę ważna jest odwaga, nie ranga. O co chodzi? - tym razem powiedziałem to grubym głosem i powoli.
Wywróciła oczami.
- Niejaki wilk Ferguson pokłócił się z innym wilkiem Pomerem. Zamiast załatwić to między sobą wywołali rebelię. Teraz Ferguson jest głównym zagrożeniem. Stosunek sił jego i naszych jest mu przychylny. Do tego Sunny, to znaczy dagaza zaginęła.
Rebelia. Gdybym pozbył się tego Fergusona to mógłbym zająć jego miejsce i wymierzyć kilka strategicznych ataków. To pozbawi Wilków głównych linia zaopatrzenia i wprowadzi jeszcze większy zamęt. Przejęcie władzy będzie wtedy pestką. Tak, to może się udać. Albo nie! Mam lepszy pomysł.
- Ugaszę tę rebelię i znajdę Sunny.
Teraz ją kompletnie zamurowało.
- Pierro, doceniam, że chcesz pomóc, ale jednostka nie jest wstanie zmienić losu tej rebelii. Wysłaliśmy kilka oddziałów i jedyne co zyskaliśmy to straty. Zabiją cię, jeśli cię spotkają.
Przybliżyłem się do niej, tak że kilka centymetrów dzieliło nasze pyski od siebie. Spojrzałem w jej oczy. Jej rubinowe oczy.
- No to ja spotkam ich pierwszy.
Zacząłem odchodzić.
- Pierro! - Sorka krzyknęła.
Odwróciłem się do niej tylko łbem.
- Obóz Fergusona jest w tamtą stronę. - wskazała mi kierunek.
Kiwnąłem jej głową i odszedłem.

***

Zauważyłem grupkę wilków patrolujących okolicę. Było ich 5. Czy byli związani z Fergusonem? Może.
- Stój! - krzyknął jeden z nich.
Nie posłuchałem go, szedłem dalej.
- Stój albo pożałujesz!
Zatrzymałem się, gdy byłem kilka wilczych kroków od nich. Wyprostowałem się.
- Kim jesteś? Czego chcesz?! - krzyczał dalej.
Zmierzyłem ich wzrokiem. Byli jeszcze młodzi, niedoświadczeni.
- Prowadź do Fergusona. - wydałem im polecenie.
Popatrzyli po sobie zmieszani.
- Czego chcesz od naszego dowódcy? - tym razem nie krzyczał, lecz spytał zaciekawiony.
Na mojej twarzy tak szybko zawitał uśmiech, jak zniknął.
- Go zabić. - oświadczyłem im.
- Alaaarm!!! - zaczął krzyczeć

***

Nie mogli nic zrobić. Nie użyłem nawet mojej mocy. Nie znali postaw ani ataku, ani obrony. Łamałem, rwałem, miażdżyłem najczęściej kończyny. Chociaż mieli przewagę liczebną, to nie była równa walka. Dwóch położyłem, gdy pozostała trójka dopiero rzuciła się do walki. Gdy pokonałem kolejnych dwóch ostatnich zauważył, że nie może wygrać i rzucił się pędem w kierunku ich obozu. Pozwoliłem mu uciec. Taki był plan.
- Przegraliście. -powiedziałem chłodno do wilków na ziemi.- Wasze rany są tak poważne, że żaden znachor ich nie wyleczy. Jeżeli macie dość jaj i honoru to sami sobie odbierzecie życie. Bo po co do końca życia być słabym kaleką?
Jęki bólu i fizycznego cierpienia. I to ja byłem ich autorem. Ale przecież robię to w słusznej sprawie, czyż nie?
Usłyszałem jak coś biegnie z kierunku obozu Fergusona. Posiłki. Dobrze.
Otoczyli mnie. Było ich ośmiu.
Warknąłem na nich, aż się odsunęli. Bali się. Dobrze.
Zniżyłem się i wyciągnąłem łapy w znak, że jestem niegroźny.
- Poddaję się. - powiedziałem z cynicznym uśmiechem na pysku.
Widziałem po nich, że nie wiedzieli co o mnie mają myśleć.
Odetchnęli dopiero wtedy, gdy związali mi łapy i założyli worek na głowę. Nie wiedzą jednak, że to dla mnie żaden dyskomfort.
Świst powietrza zwiastował, że któryś z wilków zabrał czymś zamach. To było coś metalowego. Uderzył mnie tym w głowę. Dobrze. Wszystko idzie zgodnie z planem.

Straciłem przytomność.

cdn.

czwartek, 18 maja 2017

Od Cedy c.d. Shadena

- Pani Cedo! - usłyszałam cienki głos, który tak dobrze znałam.
- Podejdź, Avaloon. - mruknęłam, nawet nie podnosząc zmarszczonego czoła znad zapisanego drobnym druczkiem raportu dotyczącego nowych posunięć rebelii. Potarłam łapą podkrążone, opuchnięte oczy i uniosłam wzrok na drobnego basiora, który stał na sztywno wyprostowanych łapach, z czołem wysoko uniesionym. Musiał zasalutować, kiedy nie patrzyłam.
- Spocznij, Avaloon. - odparłam, wstając powoli z miejsca – Co masz dla  mnie?
- Jedną wiadomość, Pani Cedo. - odparł, tuląc nieśmiało uszy. -  Ansuza kazała przekazać, że powinna się Pani stawić...  - wymamrotał powoli i przerwał – W Świątyni.
- Dlaczego? - zapytałam drażliwie, dostrzegając, że rogaty wilk po raz kolejny zapomniał słów raportu.
- Na przyjęcie nowego wilka. - odparł zaskoczony, zapewne uważając to za oczywiste.
- Poćwicz trochę pamięć mój drogi. - mruknęłam, zabierając się do wyjścia. - Masz recytować to, co ktoś inny ci powiedział idealnie, każde słowo ma być takie samo, pamiętaj. Teraz, przy takich krótkich komunikatach jeszcze ujdzie ci to na sucho, ale później, przy złożonych rozkazach wojennych, które być może będziesz musiał przenosić, sprawny mózg jest niezwykle ważny. Tutaj jest łatwo; sam możesz dopowiedzieć to, czego zapomnisz, bo to oczywiste, ale kiedyś może ci się to nie udać.
- Tak jest, Pani Cedo. - mruknął prawie niedosłyszalnie po kilku sekundach ciszy. Wyszliśmy na zewnątrz, a Słońce prześwitywało przez burzowe chmury. Od prawie dwóch dni nie spałam, nie licząc tych dwóch-trzech godzin, które udało mi się wyłuskać, przez to zamieszanie związane z buntem. Parę razy musiałam sama biec i przekazać wiadomość, bo nie było posłańca. Dochodziła do tego góra papierów i troska o moje oddziały. Miałam nadzieję, że podreperuje to moje relacje z wilkami, którymi dowodzę.
- Masz jeszcze jakąś wiadomość do dostarczenia?
- Tak. - odparł, nadal trochę speszony – Trzy wiadomości. Jedna do Pani Sorki, dwie do szanownej Ansuzy.
- Leć szybko. - machnęłam niedbale łapą – Ale uważaj na siebie. Kea została zaatakowana, kiedy napatoczyła się na odział buntowników.
- Tak jest! - basior przyłożył szeroką łapę do piersi, po czym bez dłuższych ceregieli skoczył zwinnie w krzaki. Kilka sekund później odgłos łamanych gałęzi umilkł. Westchnęłam i szybkim krokiem ruszyłam do Świątyni.
,,Najwyższa Maneae, przyrzekam, jak tylko się to skończy, to odsypiam to wydarzenie przez tydzień", pomyślałam, zwinnie omijając grupkę goniących się szczeniaków, które darły się niemiłosiernie.
Po niedługim czasie dotarłam do Świątyni. Prześlizgnęłam się pod wodospadem, unikając zimnych kropel wody i stanęłam w ogromnej sali. Były tam już obecna Dallana. Skinęłam jej głową i pozdrowiłam, gdy nagle ujrzałam jeszcze jedną wilczycę w kącie. Kiedy tylko zauważyła, że dostrzegłam jej obecność, ruszyła szybkim truchtem w moją stronę, a krótki ogon, który przyozdobiła zielonymi piórami, kołysał się rytmicznie.
- Pani Cedo. - stanęła sztywno i przyłożyła na moment łapę do czoła.
- Spocznij. Witaj, Gallo. Masz coś dla mnie?
- Niezupełnie. Mam raport z frontu dla Pani Sorki, ale na razie jej nie widać...
- Musisz gdzieś jeszcze iść? - zapytałam, kątem oka obserwując Dallam.
- Nie. - odparła zwięźle, ale widać było, że chce już iść do domu.
- Kiedy kończy ci się warta?
- Teraz... - mruknęła, wyglądając przez wodospad na Słońce.
- Daj mi to. - odparłam – Wręczę to Sorce, jak tylko się pojawi.
- Dziękuję. - wilczyca uśmiechnęła się delikatnie, ale po chwili spoważniała. - Kazano mi przekazać również, że jeden z najlepszych wojowników po naszej stronie został ranny. Medykom udało się go uratować, ale jest w ciężkim stanie. Ucierpiał również zabójca.
- Jaki? - zapytałam, czując nagły niepokój.
- Ago. Zranili ją w biodro, nie wiadomo czy będzie mogła chodzić na lewej tylnej łapie.
- Cholera... - warknęłam, masując nos i czoło. Poczułam złość i rozdrażnienie. - Dzięki za te informacje, Galla. Możesz już iść.
- Dziękuję. - odparła sucho i śmignęła za wodospad. Mimo, że w tej chwili miałam ochotę rzucić się na posłanie, zasnąć i zapomnieć o wszystkim, to odetchnęłam głęboko i jak gdyby nigdy nic podeszłam do Laycatin'a, który właśnie wchodził. Chciałam porozmawiać, żeby zostawić za sobą wizję ciepłych skór i trzaskającego ognia.

***

Nagle do jaskini wpadła zdyszana Sorka i bez słowa wyjaśnienia zajęła miejsce obok mnie. Zaniepokoiło mnie to. Laguza nigdy się nie spóźnia.
- Jacyś chuligani zaatakowali młodszego szczeniaka. - szepnęła, krzywiąc się– Musiałam go odprowadzić do medyka.
Kiwnęłam na znak, że rozumiem. Poczułam, że jest mocno zirytowana i zdenerwowana tym, że zmuszona była nadłożyć trochę drogi, a przez to nie przyjść na czas, ale w końcu nie mogła po prostu przejść koło tego wilczęcia obojętnie.
Nagle do Świątyni wszedł nowy basior. Wszystkie oczy skierowały się na niego, moje również. Obserwowałam go uważnie z rosnącą ciekawością. W końcu była to jedna z pierwszych Ceremonii, w których uczestniczyłam nie w charakterze dołączającego. Dallam nazwała go Shadenem. Miał jasne futro w kolorach brązu i pomarańczu, ale koniec ogona barwił się na ciemny niebieski. Omiótł uważnym spojrzeniem wszystkich laguzów, a potem Ansuzę. Miał niesamowite, szkarłatne tęczówki.

***

Ceremonia zakończyła się, a ja podeszłam na moment do Dallany, żeby zapytać ją o kilka ważnych spraw w kwestii posłańców i zwiadowców. Martwiło mnie to, że moje wilki nie mają ochrony przed oddziałami Fergusa. Ostatnio podpalił drzewa i jedna z biegaczy o mało nie spłonęła żywcem, bo ogień odciął jej drogę. Teraz było za późnio na jakieś działanie pod tym względem, ale miałam nadzieję, na jakieś postępowanie w przyszłości.


<Shaden? Wybacz, że tak chaotycznie i długo...>

wtorek, 16 maja 2017

Od Pierra c.d Dallany: "Dobro jest względne 9"

Jaszo. Dziękuję Ci.
Nie zaprzeczę, że nieraz modliłem się do Ciebie i wątpiłem czy naprawdę istniejesz.
Moje słowa wydawały się wtedy takie puste. Jak listy wysłane w świat bez określonego adresata. Wiele razy patrzyłem w niebo i sądziłem, że jesteś wielkim zegarmistrzem, który raz nakręcił świat i pozostawił go samemu sobie.
Teraz jednak, wszystko się zmieniło. Wyraźnie na ceremonii udowodniłeś, że jesteś. Teraz już wiem, że istniejesz. I wiem, że zamierzam Cię zwalczać.
Wypowiedziałem wojnę bogu...


***

Podczas ceremonii dołączenia poznałem wiele wpływowych osobowości.
Arcykapłana - Laycatina, wyglądającego jak niedożywiony, stary basior, jedna w jego oczach widziałem mądrość i doświadczenie.
Przywódcę stanowisk zwiadowczych - Cedę, o popielatej sierści i czerwonym pędzlu zwisającym z ucha.
Przywódcę stanowisk wojennych - Sorkę, z nią miałem już przyjemność się zapoznać.
To ich wpływy będę musiał zdobyć, aby najpierw stać się pełnoprawnym członkiem watahy, a później ich przywódcą. Zostaje jeszcze tzw. 'dagaza' - Sunset, której wzrok wystarczy, aby mnie obezwładnić... Tak, będzie z tym trochę zachodu, ale po to tu jestem. Pierwszy Wojownik do takich misji wybiera tylko najlepszych. A właśnie, czas napisać do niego list i wyjaśnić całą zaistniałą sytuację.


***


'Pierwszy Wojowniku,
Zadanie, które mi powierzyłeś stało się trudniejsze, niż przypuszczaliśmy. Może zabrzmi to dziwnie, ale poczułem się tak, jakby sam Jasza rzucił mi kłodę pod łapy. Nie jest jednak awykonalne. Potrzebuję czasu. Obiecuję Ci jednak, że dopóki w moich żyłach pływa krew, a moje serce bije to wykonam powierzoną mi misję. Północ się ukorzy, takie jest jej przeznaczenie.
Mentor Wichru Pustyni - Pierro'


***


Postanowiłem wrócić do Przystani i znaleźć szpiega, o którym mówił Pierwszy przed moim wypłynięciem. Tylko jest jeden problem.
Nie wiem kompletnie jak on wygląda, czy nawet jak go znaleźć. Może zostałem wystawiony do wiatru? Nie, to niemożliwe. Słowa mojego Dowódcy zawsze są prawdziwe i bezsprzeczne.
Może poznam go po karnacji. Tu w Berkanan wilki są bardziej blade. Ale to i tak mało.
Znam jeszcze jeden sposób jak choćby zbliżyć się do informacji o owym szpiegu. Porozmawiam z Marcellem, oczywiście o ile jeszcze nie wypłynął.


***


Jego statek jeszcze nie odpłynął.
Stałem przed drzwiami tawerny, tuż przy dokach. Nagle z jej wnętrza zaczęły dochodzić jakieś krzyki.
Drzwi tawerny otworzyły się z impetem i wyleciało z nich kilka pijanych basiorów. Za nimi pojawiła się dobrze znana mi postać.
- Następnym razem łapy z dupy powyrywam i wsadzę w rzyć, aż wam gębą wyjdą! - krzyknął wilk z irokezem.
Gdy mnie zauważył przywitaliśmy się serdecznie i zaprosił mnie do środka. Warknął jeszcze na wyrzuconych wilków podczas zamykania drzwi.
- Pierro! - krzyknął Marcello przy ladzie - Szybki jesteś! Zabrać Cię tym razem w drugą stronę? - buchnął śmiechem.
Podszedłem do niego bliżej, aby żaden z jego kompanów nie słyszał o czym mówimy.
- Marcello, czy możemy pomówić na osobności?
- Mam dziwne przeczucie, że zaraz się zrobi nieprzyjemnie - skomentował wilk i powoli przeszedł do małego, zamykanego pokoiku na zapleczu.
- A więc, o co chodzi? - spytał
- Dużo podróżujesz po świecie, to może wiesz kto stąd jest w kontakcie z Dowódcami i Pierwszym Wojownikiem z Pustynnej Włóczni?
Westchnął mówiąc:
- Czyli kto tu jest szpiegiem, ta?
- Użyłem trochę łagodniejszego określenia, ale tak. - potwierdziłem.
- Szczerze mówiąc? Stoisz przed jednym z nich.
Hmm, jakbym to już słyszał.
- Znaczy, owszem jestem, ale tylko wtedy, gdy kursuję na tych wodach. Nie lubię być przywiązany do jednego miejsca.
Wyciągnąłem list.
- Czy mogę liczyć na twoją dyskrecję? - spytałem.
- Oczywiście. A tak z czystej ciekawości. Co się stanie, jak ten list nie trafi do właściwego adresata?
- Wtedy cię znajdę i zabiję. - odpowiedziałem bez namysłu.
- No cóż, ryzyko zawodowe... A co z zapłatą?
- Dowództwo pokryje wszelkie koszty twojej wyprawy.
- No, to rozumiem.
Otworzył drzwi i krzyknął:
- Chłopcy zbierać się! Jutro odpływamy!
- Bywaj Marcello. - pożegnałem się.
Gdy wychodziłem z karczmy miałem dziwne wrażenie, że kelnerka patrzyła się na mnie podejrzliwym wzrokiem. Mam nadzieję, że nie podsłuchiwała, bo zrobi się nieprzyjemnie.
To teraz muszę zacząć pozyskiwać wpływy laguzów.


cdn.

niedziela, 14 maja 2017

Od Sorki

Zaatakowała błyskawicznie, napięte mięśnie rysowały się wyraźnie pod skórą. Wybiła w moją stronę, przyciskając zranione skrzydła do ciała.
Ale ja byłam szybsza. A przeciwniczka zaślepiona kotłującą się zemstą. Odbiłam w lewo, w stronę drzew i wskoczyłam za jedno z nich. Pantera podążyła za mną, nie zauważyła drzewa i wpakowała się na nie. Ja zabiegłam ją od tyłu, wbijając zęby ponownie w to samo miejsce na ogonie. Warknęła i odwróciła się ze wściekłością. Miałam plan.
Ruszyłam pędem przed siebie, udając odwrót. Bestia goniła mnie z tryumfalnym sykiem. Zwolniłam, zadyszałam teatralnie. Skoczyła, rozcapirzając pazury, by dopaść swoją ofiarę. Skoczyłam w tył, potknęłam się i poturlałam po ziemi. Ona zakręciła i skoczyła na mnie ponownie. Uniknęłam ciosu, ale pazury rozorały mi skórę na grzbiecie. Zapach krwi rozproszył ją na moment. Zerwałam się na łapy i zrobiłam unik przed kolejnym uderzeniem. I następnym. Po kilku kolejnych próbach pantera popełniła błąd i zamachnęła się zbyt daleko. Odskoczyłam w bok, pozwalając się jej zatoczyć i wbiłam kły w jej kark. Krew trysnęła strugą spod mojego pyska, obryzgała mi łapy. Zaczęłam się rwać gwałtownie do biegu i rozrywać szyję stworzenia. Przeciwniczka przystosowała się do moich ruchów, skacząc za mną i próbując uwolnić się z uścisku. Przewróciła mnie i zwaliła się na mnie, wybijając tlen z płuc. Puściłam ją i gryzłam się jeszcze raz, po czym gwałtownie wykręciłam głowę. Usłyszałam obiecujący trzask, pantera nie poruszyła się więcej.
Wypełzłam spod truchła, oddychając głęboko. Podeszłam do skrzydła pantery i wyrwałam z niego jedno, duże, czarne jak atrament pióro. Schowałam je do torby i zajęłam opatrzeniem rany na plecach. Krwi było dużo, nie miałam pewności czyjej. Zatamowałam ją kawałkiem materiału i ruszyłam truchtem. Oby gdzieś w pobliżu była rzeka...
Znalazłam oczko wodne. Niewielkie, ale pewnie głębokie. Zielona, ciemna woda, muliste podłoże i różowiutkie lilie na powierzchni. Wokół były chaszcze i krzaki. Zawahawszy się chwilę, wstąpiłam do wody i naruszyłam jej taflę. Przeświecające pode mną promienie słońca odsłoniły skryte w mroku kolorowe ryby. Rozproszyły się fererią kolorów. Przepłynęłam koło i wyczołgałam się na brzeg, po czym oczyściłam ranę podręcznymi ziołami. Nie była tak poważna jak mi się wydawało, powierzchowna, futro całkowicie ją zakrywało. Zmyłam z sierści resztki krwi.
Nie chciałam tracić czasu, ale musiałam pozwolić sobie na odpoczynek po walce. Usiadłam nad oczkiem i przyglądałam się mieniącym w świetle rybom. Wciąż nie mogłam się nadziwić, jak wiele miejsc w watasze mnie jeszcze zaskakuje. Zawsze, gdy znajduję coś wyjątkowego, mówię sobie "No, Sorka, to już jest wszystko! Nic piękniejszego nie znajdziesz, nie ma bata". Za każdym razem się mylę.
Moje myśli skierowały się w stronę Pierro, tajemniczego przybysza zza morza. Irytowało mnie to, jak bardzo mnie intrygował. I niepokoił. Co z tym basiorem jest nie tak? Próbowałam wywnioskować cokolwiek, co dałoby mi podstawę, żeby mu zaufać. Chciałam wiedzieć o nim więcej, niż tylko imię. Mógł być w moim wieku. Wyglądał na silnego i miał ciało wojownika. I przybył zza morza...
Pochłonięta myśleniem nie zwróciłam uwagi na upływ czasu. Tyle pytań i żadnych odpowiedzi... Spojrzałam na położenie słońca i zerwałam się. Było o wiele później, niż sądziłam. Ruszyłam w dalszą drogę.


Mieszkanie Dallany zawsze uważałam za urokliwe. Przypominało mi oazę spokoju. Grota otoczona przez drzewa, w tym dęby, w których zawsze widziałam symbol stałości. Grube pnie i gałęzie niewzruszane przez warunki atmosferyczne i działania magiczne. Bardzo wyciszające.
Przeszukawszy okolicę uświadomiłam sobie, że Dallany tu nie ma. Tknęło mnie podejrzenie co do tego, gdzie ona i Pierro mogli się znajdować. Dallam mnie zabije, pomyślałam, spóźnię się. Po czym wystrzeliłam w stronę świątyni.