niedziela, 2 lipca 2017

Od Pierra do Dallany: "Sprawa Fergusona 11"

Zbliżał się wieczór, a słowik zaśpiewał. Czyli Fergus wyruszył.
Byłem schowany na małym pagórku z kilkoma wilkami, przy podciętych drzewach. Wystarczy je tylko lekko pchnąć, a upadną.
Mogłem zobaczyć jak z jednej strony zbliża się oddział Sorki. Leciał nad nimi jakiś dziwny ptak. Czy to ona? Nieważne.
Z drugiej strony zbliżał się oddział Fergusa.
Byli już tak blisko siebie, ale się nie widzieli. No cóż czas na moje przedstawienie.
- Panowie! Biegnijcie do naszych i powiedzcie, żeby szykowali się do szarży. Sam sobie poradzę z drzewami.
- Sir, ale one są naprawdę ciężkie. - oznajmił mi jeden.
- Mówisz do gościa, który groził całemu obozowi, pamiętasz? - powiedziałem z uśmiechem i poklepałem go po ramieniu - A teraz bezszelestnie biegnijcie do naszych.
Zrobili tak jak powiedziałem.
Czy jestem do tego zdolny? Zdradzić? No cóż, robię to częściowo dla mojego kraju. Dzięki ugaszeniu rebelii zdobędę wpływy i szacunek. A kto zdobędzie więcej szacunku, niż ten kto zakończył rebelię?
Po chwili wahania dotarł do mnie dźwięk uruchomionych sideł. Ktoś krzyknął:
- Sidła! Ktoś je zbyt blisko zastawił!
Teraz już bez wahania pchnąłem drzewo. Oddział Fergusa chciał się wycofać, ale jedno drzewo popchnęło resztę i kompletnie odrodziło im drogę. Stanąłem na dwie tylne łapy i krzyknąłem:
- Naprzód wilki! Pamiętam o rozkazach!
Połowa armii Fergusa rzuciła się na drugą połowę armii Fergusa. Był wieczór, więc trudno było się nawzajem rozpoznać. Oddział Sorki tylko się przyglądał temu, jak nawzajem skaczą sobie do gardeł. Jednak gdy się już zorientowali to było po wszystkim.
A ja? Ruszam, aby kogoś zabić.

***

Wejście do jego namiotu pilnowało dwóch wilków. Błyskawicznie sięgnąłem myślą do dwóch najbliższych metalowych przedmiotów: jednym z nich był garnek, a drugim patelnia. Rzuciłem metalami w strażników przy tym ich ogłuszając. Oni tyko pełnili służbę w sprawie, którą uważali za słuszną. Dlatego ich nie zabiłem.
Wszedłem do namiotu i ujrzałem klęczącego medyka. Wyglądał jakby się modlił. Czyżby do tego zdradzieckiego Jaszy?
Nie patrząc się w moją stronę oznajmił:
- Rozumiem, że atak się nie udał? - powiedział to w obojętny i martwy sposób.
Po chwili przestał się modlić i wstał. Popatrzył na mnie swoimi czerwonymi oczami. Ja jedynie pokręciłem głową.
- Medyku, będę z tobą szczery. - zacząłem - Przyszedłem cię zabić.
On jakby się tym w ogóle nie przejął.
- Zatem dlaczego tego jeszcze nie zrobiłeś?
- Bo jesteś artystą w swoim fachu. - odpowiedziałem natychmiast - Może inni tego nie widzą, ale ja tak. Jeśli chcesz coś przekazać następnym pokoleniom to teraz masz czas. Czas, aby przekazać swoją spuściznę. Obiecuję ci na groby moich przodków, że to co przekażesz zostanie potraktowane z honorem i szacunkiem.
On milczał.
- W ogóle jak się nazywasz? Dlaczego dołączyłeś do rebelii?
- Taniel. - przerwał milczenie - Dla rodziny robi się wszystko, drogi Pierro z Pustyni. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
Czy to oznacza, że był spokrewniony z Fergusem? Albo z kimś kto też uczestniczył w rebelii.
- Skąd to wiesz?
- Od Niego, Jaszy.
- Co ci jeszcze powiedział?
- Że dzisiaj umrę. Dlatego jeśli masz coś zrobić, to zrób to szybko.
Zamknął oczy.
- Chcesz coś Mu przekazać?
- Jaszy? Tak. Pierdol się.
Zostałem wyszkolony na wojownika, a nie zabójcę. Cięcie jednak, które przeprowadziłem było cholernie dokładnie. Tuż pod głowę, w kierunku tętnicy głównej. jego ciało opadło bezwładnie.
- Pierro?! - krzyknął za mną ktoś podirytowanym głosem.
To była ansuza.


cdn. Dallana?

Od Pierra: "Sprawa Fergusona 10"

- Oddział Sorki zbliża się od strony lasu. - oznajmiłem na naradzie przed bitwą.
- Którego lasu? Tu wszędzie jest las! - wykrzyknął ironicznie jakiś wilk przy stole.
Czas nauczyć gówniarza manier.
- Pozwól, że ci wyjaśnię.
Przybliżyłem się do owego wilka i z całej siły złapałem go za głowę. Następnie szarpnąłem nią nad miejsce na mapie, o które mi chodziło.
- Tego lasu! - jedno jest pewne, ten gnojek za dużo sobie pozwolił - Jak bitwa się zacznie to będziesz ślizgał się po własnym gównie, więc słuchaj! - krzyknąłem.
Zrobiłem uśmiech. Tym razem nie był cyniczny. Przypomniało mi się wydawanie rozkazów w Pustynnej Włóczni. Puściłem jego głowę.
- Nastawimy sidła: tu, tu i tu - pokazywałem po kolei miejsca na mapie - zetniemy drzewa odgradzając im drogę ucieczki i gdy wpadną w zasadzkę dowódca Fergus przypuści atak z tej strony, - kontynuowałem pokazywanie miejsca - a ja z wilkami pod moją komendą uderzymy z boku. Oddział Sorki wpadnie w pułapkę, zanim zdąży się tego zorientować co się dzieje. Czy są jakieś pytanie? Nie, to świetnie bo musimy się szykować.
- Ja mam pytanie. - stwierdził Fergus przy stole - Co jeżeli będzie więcej wilków, niż się spodziewamy?
Trudne pytanie. Zapewne umrzemy.
- Będziemy musieli się przegrupować i poszukać nowego miejsca na obóz. Dzięki powalonym drzewom zyskamy potrzebny czas.
Fergus głaskał się łapą po brodzie. Nad czymś myślał.
- Dobrze, jednak kilka wilków zostanie w obozie.
Oczywiście, że chodziło mu o medyka. Był on zbyt cenny na udział w bitwie.
- Szykować się i wyruszamy, im wcześniej się tym zajmiemy tym lepiej - dodał.

***

Zastawianie sideł nie jest trudne, wystarczy być cholernie dokładnym i użyć odrobiny wyobraźni.
-Te sidła na pewno tutaj? Na mapie były chyba dalej. - stwierdził jakiś wilk pod moją komendą.
- Jak zapewne wiesz nie ma idealnych map. Każda posiada margines błędu. Trzeba się do niego dostosować. A teraz wykonać rozkaz i położyć sidła! - wydałem polecenie.
Oczywiście, że powinny być dalej.

***

- Oddział Sorki porusza się bardzo szybko, więc trzeba będzie te drzewa przyciąć bliżej naszego obozu. Musimy dopilnować, aby zwaliły się dokładnie za ich plecami. Wykonać!
Kilka wilków ruszyło ścinać drzewa. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem.

***
- Pamiętajcie! Atakujemy te wilki, które wpadną w sidła. Żebyście się nie rozmyślili i naszych nie atakowali! Zrozumiano?
- Tajest! - gromkim głosem odpowiedziały mi wilki.
- Teraz idę naradzić się z dowódcą Fergusem, a potem dam wam rozkazy kiedy atakować. Szykować się! Dzisiaj wielki dzień! - krzyknałem
Wielki dzień na zakończenie rebelii.

***

On jedynie siedział zamyślony na kamieniu.
- Sidła już zastawione, drzewa odpowiednio podcięte. Pozwoliłem przygotować to trochę dalej.
- Dlaczego? - spytał nieufnie.
- Wywoła to większy efekt zaskoczenia, lecz musisz przyśpieszyć kroku.
- Nie taki był plan. - stwierdził.
- Fergus - położyłem mu łapę na ramieniu - teraz wszystko albo nic. Cała ta rebelia to wielkie ryzyko, a dzięki temu je zmniejszamy. Musimy wydać im bitwę na naszych warunkach, od początku do końca.
- Przyspieszę kroku. - zapewnił Ferguson.
Oby, inaczej drzewa zwalą się na ich pyski. A mają ich tylko odgrodzić.
- Gdy usłyszysz śpiew słowika to znak, że wyruszamy. - dodał.
- Tajest! - krzyknąłem


cdn.


Od Sorki

Do mojego oddziału dotarła już wieść o zdradzie Sunset. Przebierali w miejscu łapami ze zdenerwowania, gdy stali jeden za drugim w szeregu. Ja znajdowałam się naprzeciw, a kawałek dalej obserwowała nas Dallana, monitorując moje poczynania. Nie ułatwiało mi to decyzji, które miałam podjąć.
Jednak wraz ze wstającym słońcem wstąpiła w nas siła i determinacja do zwrócenia stanu rzeczy na właściwy tor. Każde z nas było gotowe zrobić cokolwiek należy. Ansuza także doszła do siebie po wczorajszym wybuchu, a ja starałam się nie rozpamiętywać, po części niesprawiedliwego, osądu.
- Zanim podejmiemy jakiekolwiek kroki - oznajmiłam wilkom pod moją komendą - musimy mieć siłę, by je wykonać. Rozdzielicie się teraz i upolujecie sobie jedzenie. W grupach czy osobno, nie ma znaczenia. Nie oddalajcie się dalej niż zasięg mojego wycia. Ja i ansuza przedyskutujemy, co dalej. Macie być w formie, gotowi w każdej chwili. Rozejść się... - przebiegłam wzrokiem po wojownikach - wszyscy prócz Takvo. Z tobą chcę porozmawiać. - Skrzywiłam się - Czekacie na specjalne zaproszenie?
Rozeszli się niechętnie, popatrując na Takvo ze współczuciem. Podsłuchiwali, udając, że umawiają się, kto i gdzie będzie polował. Podstępne liski.
Takvo podszedł do mnie z podwiniętym ogonem i spuszczonym łbem.
- Wezwano mnie z powodu wczorajszego... Incydentu? - Pokiwałam głową w odpowiedzi. - Przepraszam, laguzo... Przyjmę karę ze skruchą. Pojmuję swój błąd.
- Spójrz na mnie, Takvo. W oczy, nie na łapy. Zostaniesz natychmiastowo wydalony z szeregów wojska.
- Rozumiem.
- Powoli. Zjesz z innymi, po czym ruszysz do lecznicy. Do swojego oddziału, jako posłaniec. Masz im zdać raport z tego, co tu się działo. Podnieś ich na duchu. I przekaż moje podziękowania. Gdyby nie oni, nie mielibyśmy szans. Następną bitwę wygramy dla nich.
Jego ogon zatrząsł się z ekscytacji. Głos uwiązł mu w gardle. Liznął mnie lekko po pysku i wystartował w stronę lasu.
Ja skierowałam się do Dallany.

__________

- Dobrze, że odesłałaś Takvo. W walce tylko zrobiłby sobie krzywdę - kiwnęłam głową. - Mówiłaś, że masz plan?
- Tak, ale Dallam, to dosyć kontrowersyjny plan.
- Domyślałam się. Przynajmniej tym razem się ze mną konsultujesz.
- Mm...
- Więc jak to sobie wyobrażasz?
Łyknęłam wody z naczynia i opowiedziałam Dallanie swój plan. Po jej pysku widziałam, że nie jest zadowolona.
- Nic z tego.
- Mówiłaś, że mam beznadziejnych szpiegów.
- Ale nie miałam na myśli, że masz zostać jednym z nich.
- Użyję polimorfii.
- Ty? - Zaśmiała się ironicznie - boisz się jaszczurek. Jaszczurek.
- Ja - próbowałam nie okazać rozdrażnienia - talizman reprezentacji.
- To głupota. NIgdy tego nie robiłaś, nie możemy powierzać tak ważnej sprawy niesprawdzonej metodzie. Poza tym zastanowiłaś się, kto podczas twojej nieobecności zajmie się wojskiem?
- Ty.
Dallam zamyśliła się, wyraź zagniewana. Nie miałam ochoty na kolejny wybuch krytyki.
- Pomyśl, Dallano. Nie mamy żadnej lepsze alternatywy. Nie wiemy, gdzie oni są, a jak szybciej ich znajdziemy, niż drogą powietrzną? Wiem, że dam radę, pozwól mi tylko spróbować. Przysięgam, że gdy tylko ich wytropię, natychmiast wrócę z wieściami. Żadnej samowolki. Pozostaje tylko kwestia tego, czy będąc tutaj nie zaniedbujesz obowiązków ansuzy...
- Właśnie będąc tutaj je wypełniam. - Westchnęła - wracasz od razu. Gdy tylko ich znajdziesz.
- Oczywiście. Dziękuję ansuzo.
- To votum zaufania może mnie słono kosztować. Nie zmarnuj tego.

_______



Uda się. Musi się udać. Tak dawno tego nie robiłam.
Gwałtowny wstrząs, potem skrzypnięcie kości. Przełknęłam ślinę. Zmalałam, trochę za bardzo jak na ptaka, mój język był nieco zbyt długi. Skupiłam się mocniej. Lekkość przyszła oszałamiająco szybko, a wraz z nią chętka na przekąskę i smak mięsa w dziobie.
Nie czas na mięso.
Moje myśli ograniczone do minimum, wyłapywały wszystkie szczegóły, równie szybko je zatracając. Widziałam więcej niż zwykle. Zamachałam skrzydłami, łapiąc wiatr. Jego prądy poniosły mnie chwiejnie i dopiero po dłuższym czasie lotu przypomniałam sobie o celu. Skręt raz i drugi.
Mam to. Czas znaleźć rebelię i skończyć ją raz na zawsze.



sobota, 1 lipca 2017

Od Cedy c.d. Aurory

-Wody? - zdziwiłam się, wyglądając ponad Sorką.
-Tak... Ja wysycham... - szepnęła. Spojrzałam na nią, najpierw na jej pysk, potem na resztę ciała. Nagle mnie olśniło.
- Woda... Tutaj jest wodospad! Pomóc ci, czy dasz radę sama?
- Nie, poradzę sobie. - odrzekła, podnosząc się chwiejnie na łapach. Stanęła wyprostowana, ale po chwili nogi ugięły się pod nią. Pospieszyłam z pomocą i podparłam ją z lewej strony. Laycatin również podszedł bliżej, gotów pomóc, jeśli Aurora znów straci równowagę. Przeszliśmy powoli przez Świątynię, podchodząc do wodospadu Matki. Zauważyłam, jak się ożywiła, kiedy stanęliśmy koło niego.
- Tyle wystarczy. - wadera lekko odsunęła się ode mnie. Zmarszczyłam brwi.
- Jesteś pewna? Woda może cię pociągnąć na dół i...
Nowa członkini nie odpowiedziała, jedynie kiwnęła głową. Schyliła się i po chwili wsunęła szybko do cieczy, znikając pod spienioną powierzchnią. Czekaliśmy chwilę, nie odzywając się. Mijały minuty, a ona dalej się nie wynurzała.
- Na Berkanan... - szepnęła Sorka, podchodząc do zbiornika - Przecież ją ściągnęło na dół!
Wtedy coś zamajaczyło pod taflą. Niewyraźny kształt przebił taflę.
- O tak, tego mi było trzeba! - usłyszeliśmy spokojny głos. Aurora oparła się łapami o brzeg jeziorka i patrzyła na nas chłodnymi oczami, tak niepasującymi do przyjemnego pyska. Zbliżyłam się powoli, a pędzel kołysał mi się przy uchu. Nie chciałam podchodzić za blisko, nie lubię głębokich miejsc.
- Jak się czujesz?
- Znacznie lepiej, dziękuję. - odparła, a po chwili odchyliła się i zrobiła przewrót w wodzie, ochlapując niektóre wilki. Odskoczyłam zaskoczona, kiedy zimne kropelki opadł mi na pysk. Zauważyłam jednak, że Aurora wychyliła łeb z wody, tak, że widać jej było jedynie oczy. Przeszył mnie dreszcz, kiedy wyobraziłam sobie, że to nie są wcale ślepia wilka. Mimowolnie odsunęłam się od jeziorka pod pretekstem porozmawiania z Dallaną.
- Masz już kogoś, kto będzie ją oprowadzał? - zapytałam, nie chcąc, żeby ktoś zauważył moje zakłopotanie.
- Myślałam nad tobą. Reszta ma łapy pełne roboty. - wyjaśniła Ansuza.
- Tak jak ja. - mruknęłam, przypominając sobie stertę papierów na biurku i Flliv, którą trzeba było się zająć.
- Wiem, ale niestety pozostajesz mi ty. Orientujesz się, gdzie są rebelianci, jakich miejsc trzeba unikać. Wysłałabym zwykłego wilka, ale w obecnych czasach...
- A co z Flli?
- Wynajdę kogoś, kto jej potowarzyszy, kiedy ciebie nie będzie.
- Sokoro tak, to chyba muszę się zgodzić. - odparłam niechętnie.
- Dziękuję.
Kiwnęłam głową, starając się ukryć irytację. Westchnęłam cicho i obejrzałam się za siebie. Zobaczyłam Aurorę stojącą na brzegu z futrem ociekającym wodą, oraz laguzów. Nie byli pewni co robić. Podeszłam do Laya i Sorki.
- Cóż. - zaczęła Dallana - Spotkanie i Ceremonia są zakończone. Dziękuję wam za przybycie, musimy się pożegnać w tych niecodziennych okolicznościach. Auroro, po terenach oprowadzi cię Ceda. - wskazała na mnie głową. Skinęłam nowo przybyłej łbem i patrzyłam, jak reszta odchodzi w swoje strony. Kiedy zostałyśmy same, zwróciłam się do wilczycy.
- Cóż, Dallam już mnie przedstawiła, ale to nie szkodzi. Ceda, laguza zwiadowców.
- Aurora.
- Miło mi cię poznać. - uśmiechnęłam się. - Zaczniemy od zachodu, dobrze?
Nie odpowiedziała, jedynie ruszyła za mną szybkim krokiem.
- Myślałaś już jakie stanowisko obejmiesz?

<Aurora?>