niedziela, 5 marca 2017

Od Dallany c.d. Sorki: "Zima wilkowi wilkiem"

O ile wiatr ucichł w idealnym momencie, bym usłyszała nadejście Sorki, o tyle wrócił do poprzedniej mocy, przerywając nam rozmowę i omal nie przewracając. Gdy zawieja ponownie uderzyła nam w pyski, obca wadera posłała mi spojrzenie pełne wyrzutu, jakbym była sprawczynią złej aury. Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się, rozglądając. Nie mogłyśmy czekać tu na zbawienie, czy może prędzej zamarznięcie, a na nowo poznaną raczej liczyć nie mogłam. Pamiętałam, że szukać zdobyczy zaczęłam blisko południowego brzegu Matki, oddalając się od rzeki. Przez utrudnioną widoczność nie mogłam jednak rozpoznać miejsca ani nawet obszaru, w którym obecnie się znajdowałyśmy. Ale czy zamierzałam o tym mówić Sorce? Nie, absolutnie. Wystarczająco podle się czułam przy kolejnym nieudanym polowaniu. I ja chciałam być łowcą...
- Gdzieś przecież musi być schronienie. - mruknęłam do siebie, po czym zwróciłam się do Sorki - Słuchaj, niespecjalnie cieszy mnie perspektywa pędzenia choćby dziesięciu minut dłużej w tych warunkach. - musiałam to niemal wykrzyczeć, ale przynajmniej dotarło, bo ta skinęła głową, stwierdzając równie głośno co niesłyszalnie, że się ze mną zgadza.
Ruszyłyśmy w kierunku, skąd najprawdopodobniej przyszłam. Próbowałam odtworzyć swoje ślady, ale zdać się mogłam jedynie na upośledzony zawieją trop. Wzmocniłam nieco węch, niechętnie acz uczciwie przyznając siwej wilczycy, że idzie jej bez żadnej pomocy lepiej, niż mi. Choć skąd miałam wiedzieć, czy nie ma żadnej zdolności, która ułatwiałaby jej życie w beznadziejnym zimnie, wietrze i śniegu? Nie mogłam wiedzieć.
Dosyć blisko nas dostrzegłam coś, co swoim kanciastym kształtem niezbyt wpisywało się w krajobraz. Przyspieszyłam, przebiegłam połowę odległości, zakładając, że Sorka podążyła za mną. Powiał wiatr, potknęłam się o własną łapę, wyłożyłam jak długa na lodzie i przekonałam o pochyłości terenu, resztę odcinka pokonując ślizgiem i finiszując z nosem w zaspie. Sapnęłam, wypuszczając z pyska obłok pary i mrużąc oczy w celu roztopienia wszechobecnych śnieżynek. Wstałam, uspokajając oddech. Chwilę później dotarła Sorka, również w poślizgu, lecz mniejszym. Zbliżyłyśmy się do drewnianego tunelu, który najwyraźniej prowadził do wnętrza jaskini, ponieważ konstrukcja znikała w stoku. Spojrzałyśmy po sobie. Korytarz, mimo, że bez zamknięcia, okazał się być świetnie odizolowany od wiatru.
- Szlag by tę zimę już... Pół miesiąca temu było lepiej, niż teraz. - Wzdrygnęłam się i otrząsnęłam ze śniegu.
- Przynajmniej da się rozmawiać. - stwierdziła błyskotliwie Sorka - Gdzie jesteśmy? - spytała, rozglądając się po oświetlonych niewielkimi lampkami oliwnymi, grubych belkach.
- Nigdy wcześniej mnie tu nie było, szczerze mówiąc, ale możemy się przekonać.
- Jeśli nie wiemy, kto lub co stworzyło to schronienie, chyba bezpieczniej będzie przeczekać tutaj do jutra i zmyć się jak najprędz...
W tym momencie coś głośno huknęło, trzasnęło, a wejście zawalił ciemny kształt drzewa, oraz przywiane z zewnątrz hałdy śniegu. Odruchowo postąpiłam krok w tył i podkuliłam uszy, ale nic nie dostało się do wnętrza zadaszenia, poza sporym kopcem śniegu, który chwilę później rozgartywałyśmy w poszukiwaniu odpowiednio dużej dziury, by się stamtąd wydostać.
- Wygląda na to, że jednak postąpimy wedle mojego planu. - stwierdziłam, nieznacznie się uśmiechając, mimo że sytuacja w ogóle nie była zabawna.
- Skoro nalegasz - odpowiedziała Sorka.

Sorku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz