- Ceda! - usłyszałam wrzask przerażonego Asmodeusa. Wszystko działo się szybko, a ja czułam, jak serce staje mi na chwilę, kiedy spostrzegłam, co znajduje się pode mną. Wąwóz. Jego ściany usiane były ostrymi skałami, a na dnie piętrzyły się się gęste korony nagich drzew. Gwałtownie krzyknęłam, a pode mną pojawiła się machinalnie utworzona Tarcza, rzucając błękitny cień na kamienne szpikulce. Ze strachu uwolniłam moc, w której twór uderzyłam po chwili z ogłuszającą siłą. Ległam bezwładnie na runach, czując ciepło ulgi rozchodzące się po ciele, ale oprócz tego zbawiennego uczucia przezywający ból odezwał się w boku, na którym wylądowałam. Zorientowałam się, że wstrzymałam oddech, więc wypuściłam mocno powietrze i natychmiast tego pożałowałam. Otworzyłam oczy, spostrzegając, że jedna z moich łap zwisa poza krawędzią okręgu. Odsunęłam się w oszołomieniu jak najdalej od przepaści, bojąc się, że płaszczyzna za chwilę się przechyli i zrzuci mnie w paszczę śmierci. Jęknęłam głucho, starając się uspokoić i pozbierać swoje myśli. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, jak bliska byłam końca mojego istnienia, ale jednocześnie poczułam lekką nostalgię. Blade wspomnienia dzieciństwa przemknęły przez mój umysł.
- Ceda! - usłyszałam ponowny krzyk i zadarłam głowę, żeby ujrzeć przerażone spojrzenie pochylonego Asmodeusa. - Wszystko dobrze?- Tak! - odparłam zdławionym, ochrypłym głosem.- Lecę do ciebie! - rozłożył potężne skrzydła.- Nie! - odkrzyknęłam, zrywając się panicznie. - Nie, nie, nie, Tarcza nie utrzyma nas obojga!- To po prostu... - zaczął, ale umilkł, przyciskając pióra do ciała. Zobaczyłam, że wokół mnie nie ma niczego, na co mogłabym skoczyć. Głazy znajdowały się zbyt daleko, żebym w nie trafiła.- Możesz zejść jakoś na dno tego wąwozu?- Tak. - odparłam po chwili, oceniając wysokość i sposób, w jaki mogłabym zejść – Dasz radę wylądować?- Nie ma szans. - mruknął – Te drzewa są za gęste.- Nawet kiedy nie mają liści?- A jak ja mam ci wylądować bez rozrywania sobie skóry na tych gałęziach? - zapytał sarkastycznie.- Słuchaj, spotkajmy się na początku tego kanionu. - odparłam, wskazując na wschód – Znajdź miejsce, w którym możesz zejść i idź w tym kierunku. W końcu będziemy musieli się spotkać.- Jasne. - usłyszałam, a żółte oczy wilka zniknęły zza krawędzi. Zwróciłam swoją twarz w dół, na nowo utworzoną Tarczę, na której potem wylądowałam dosyć koślawo przez bolący bok. W ten sposób zeszłam na sam dół wąwozu, mimo, że sporym problemem były dla mnie gęstwiny koron drzew i niższe sosny oraz świerki. W końcu jednak, zdyszana i z potarganą sierścią, stanęłam na ubogiej, leśnej ściółce, pokrytej topniejącym śniegiem. Pochyliłam się, dysząc ciężko. Ciemność przed moimi zamkniętymi oczami uspokajała moje rozstrojone nerwy. Było blisko, a miała być to tylko luźna, przyjacielska wycieczka. Prychnęłam śmiechem na wspomnienie słów Asmodeusa ,,A jeśli się poślizgniesz?" i własnej odpowiedzi. Wyprostowałam się powoli, rozglądając się po ubogiej okolicy. Drzewa tak się rozrosły, że ich liście nie przepuszczały dużej ilości słońca w lecie, więc mało co rosło pod nimi, a zima jeszcze bardziej potęgowała to wrażenie.. Powoli ruszyłam w umówionym kierunku, chcąc jak najszybciej spotkać się z towarzyszem i zostawić za sobą te feralne góry. Byłam pewna, że długo tu nie wrócę. Rozruszanie bolących mięśni na żebrach i brzuchu niezbyt mnie pociągało, ale nie stało mi się nic bardzo poważnego, więc nie było sensu czekać, aż basior sam mnie odnajdzie. Co jakiś czas przekraczałam niezgrabnie powaloną kłodę, nie mając odwagi wykonać gwałtowniejszego ruchu.Nagle zamarłam, a każdy mięsień na moim ciele napiął się niebezpiecznie. Zauważyłam coś, co natychmiastowo mnie zaalarmowało; za pobliskim krzakiem ujrzałam białą, świetlistą łunę, emanującą bladym blaskiem na tle szarego już śniegu i ciemnych konarów drzew. Po kilku sekundach do moich uszu dotarł cichutki dźwięk, który coraz wyraźniej zamieniał się w piękny, melodyjny śpiew.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz