Wzięłam ze sobą najważniejsze rzeczy. W sumie nic nie wzięłam… bo co miałoby być potrzebne do tej wędrówki? Błądziłam myślami, lecz nadal byłam świadoma swojego celu. Zastanawiałam się nad życiem, przeszłością. Niby temat, o którym się myśleć, a co dopiero mówić nie powinno, ale zazwyczaj nie zostaje Ci nic innego, jeśli od długiego czasu wędrujesz bez wiedzy, czy faktycznie to, co robisz, jest potrzebne. Zadeklarowałam się, więc poszłam. Im dłużej szłam, tym ciężej stawiałam kroki ze zmęczenia. Czekała mnie długa droga, a zdawałam sobie sprawę, że to, co przeszłam, jest niczym w porównaniu do odległości. Mimo swoich błędnych myśli wiedziałam, że pomagam myśliwemu z dobrej woli, nie obowiązku, jak to mógłby ktoś inny pomyśleć.
Zaczęło burczeć mi w brzuchu. Dźwięk był głośny i niezwykle irytujący. Najwyższa pora zapolować, bo nigdzie w okolicy owoców ani warzyw nie widziałam. Skręciłam za jednym z tysiąca drzew w poszukiwaniu ofiary. Nie zbaczałam jednak z trasy, żeby nie zgubić kierunku, mimo że umiałam je rozpoznać. Machając w tę w we w tę ogonem, mój nos był prawie przy ziemi, aby lepiej poznać zapach. Niewygodnie się szło, ale chociaż się opłaciło. W pewnym momencie poczułam króliczą woń. Podniosłam łeb i nastawiłam uszy, zdając się na słuch, który miałam o wiele lepszy. Słysząc szmer, odruchowo spojrzałam na miejsce, z którego on dochodził. Był to krzak. Powoli i bezszelestnie zaczęłam do niego podchodzić w pozycji walczącej. Kiedy wyjrzałam zza rośliny, zobaczyłam kicające zwierzę. Nie widziało mnie, więc ugięłam kończyny. Dziwne było, że królik się tu pałęta. Spodziewałabym się prędzej zająca. Nie narzekałam jednak. Bezbronny nie zdawał sobie sprawy, co za chwilę go spotka. W pewnym momencie wybiłam się, skacząc zza krzaka. Skierowałam przednie łapy na stworzenie. Ułamek sekundy później, moje przednie łapy zetknęły się z szyją zwierzaka. Przez rozpęd wraz z nim poleciałam do przodu, ocierając brzuchem o ziemię. Pył, który zrobiłam, zasłaniał mi widok oraz drażnił oczy. Mimo brązowej zasłony, dostrzegłam, jak królik próbuje uciec z moich uniesionych nad ziemią łap, szarpiąc się na lewo i prawo. Zamknęłam oczy, przekręcając łbem w prawą stronę, po czym zaczęłam go dusić, zaciskając łapy. Nie był wielkich rozmiarów, więc nie potrzebowałam do tego kłów. Próbowałam zrobić to delikatnie, więc schowałam pazury w ciągłej gotowości do ich wystawienia. Słysząc jęki, krzywiłam pysk. Nigdy nie lubiłam zabijać. W uszach zaczęło mi bębnić, a ja nawet nie wiedziałam dlaczego. Nagle nastała cisza. Martwa cisza. Otworzyłam powoli oczy wolne od pyłu, po czym odwróciłam się w stronę ofiary. Łeb zwisał jej na moich łapach. Deliktanie odłożyłam ją na ziemię, po czym zabrałam się za robienie ogniska, żeby chociaż jej smak się nie zmarnował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz