czwartek, 30 marca 2017

Od Sunset c.d Shakuy'i: "Pułapka, ale czy na pewno?"

-Nawet bardzo. – Przyznałam.
Nie wiedziałam, czemu odpowiedziałam na to pytanie. W końcu nic nie wniosło, a jedynie przerwało niezręczną ciszę. Im więcej ptaków przylatywało, tym bardziej czułam się osaczona. Czułam, jak owe miejsce emanuje złą aurą. Nigdy czegoś takiego nie doznałam, lecz dłużej się nie zastanawiając, rozejrzałam się w poszukiwaniu wyjścia. Wcześniej nie widziałam tego miejsca, ale wyraźnie czułam zapach watahy. Po zachowaniu Shakuy’i również mogłam stwierdzić, że jest zdezorientowana. Cisza, na którą wcześniej narzekałam, stała się jednym wielkim szumem wypełnionym trzepotaniem skrzydeł oraz krakaniem czarnych stworzeń. Uszy przylegały mi do łba, lecz nie dlatego, że się bałam, ale z tego powodu, iż mój wrażliwy słuch nie mógł wytrzymać tego jazgotu. Mało pomogło, ale nie miałam innego wyjścia. W pewnym momencie usłyszałam, jak przez nieustający hałas przebija się niewyraźny głos towarzyszki:
- Co robimy?
Sama byłam ciekawa. Nie wiedziałam nawet, gdzie byłyśmy. Nie wyszłam tą sytuacją na dobrą dagazę, lecz uparto nie dawałam tej myśli dojść do siebie, szukając rozwiązania. W pewnym momencie wszystkie ptaki zerwały się z pochylonej gałęzi, po czym zaczęły latać nad nami, robiąc okółkowe ruchy. Nie wiedzieć, skąd, ciągle dochodziły nowe stworzenia, które strzepywały swoje czarne niczym smoła pióra na nasze futra.
- Spróbujmy znaleźć wyjście. – Oznajmiłam spokojnym tonem, aby nie poznała mojej nutki bezradności, którą wciąż eliminowałam.
Wadera kiwnęła głową, co oznaczało, że usłyszała. Widocznie miała dobry słuch, ponieważ nawet moje myśli zagłuszał hałas. Wadera ruszyła w lewo, więc ja wybrałam przeciwną stronę, co było trochę nieodpowiedzialne. Z drugiej strony nie mogłam jej traktować jak dziecko, bo mimo dziecinnego pyszczka, miała parę ładnych lat. Lepiąca ziemia sprawiała, iż kroki stawały się cięższe. Z obrzydzeniem chodziłam po mchu w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby pomóc nam wyjść z tej okropnej nory. W pewnym momencie stanęłam przed drzewem, po czym wybiłam się ku górze. Stanęłam na dwóch tylnych łapach, opierając się o wilgotną, starą korę liściastego drzewa. Zrezygnowana znowu stanęłam na czterech łapach. Pochyliłam łeb w dół, zastanawiając się nad tą sytuacją. Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie lubiłam tego uczucia. Nagle, gdy podnosiłam łeb, usłyszałam krzyk ptaka, który brzmiał głośniej niż kiedykolwiek. Odwróciłam się w lewo, ponieważ stamtąd dochodził. Ujrzałam, jak rozpędzone zwierzę pędzi na mnie, przecinając energicznie powietrze swoimi piórami. Nie zdążyłam zareagować, gdy na mnie wpadł. Wpadł, to było złe określenie. Przeniknął przez mój łeb mnie niczym duch. Zdziwiona przekręciłam się w przeciwną stronę, aby zobaczyć, co się stało z ptakiem. Jakby nigdy nic leciał sobie, wkrótce później wracając na tor reszty. Serce zaczęło mi intensywniej bić, a same moje oczy dawały po sobie poznać, że jestem przerażona. Zrobiłam krok w tył. W prawej, tylnej łapie poczułam mrowienie. Przekręciłam łeb w tamtą stronę. Zamiast się przewrócić, moja łapa wniknęła w korzeń. Od razu ją stamtąd wyjęłam, po czym schyliłam się w jej kierunku. Takie samo uczucie towarzyszyło po incydencie z ptakiem. Umyślnie włożyłam tam łapę, po czym zaczęłam nią machać w tę i we w tę. Uspokoiłam się. Byłam już prawie pewna, że była to iluzja. Od razu pobiegłam w stronę, gdzie udała się wadera.

Shakuya?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz