środa, 16 sierpnia 2017

Zawieszenie

Jak już niektórzy wiedzą, z dniem dzisiejszym zawieszamy blog. Dlaczego?
Powód jest prosty: sporo wyjazdów, praca, ogólny spadek aktywności, który w ostatnim czasie w ogóle u nas nie wita.
Nie chcemy prowadzić wszystkiego na wpół gwizdka, zaniedbując bloga przez brak czasu.
Wataha nadal będzie widniała, chętnie spotkamy Was na chacie. Mamy nadzieję, że ta przerwa nie zniechęci Was do pisania opowiadań! (:

~Administracja

niedziela, 2 lipca 2017

Od Pierra do Dallany: "Sprawa Fergusona 11"

Zbliżał się wieczór, a słowik zaśpiewał. Czyli Fergus wyruszył.
Byłem schowany na małym pagórku z kilkoma wilkami, przy podciętych drzewach. Wystarczy je tylko lekko pchnąć, a upadną.
Mogłem zobaczyć jak z jednej strony zbliża się oddział Sorki. Leciał nad nimi jakiś dziwny ptak. Czy to ona? Nieważne.
Z drugiej strony zbliżał się oddział Fergusa.
Byli już tak blisko siebie, ale się nie widzieli. No cóż czas na moje przedstawienie.
- Panowie! Biegnijcie do naszych i powiedzcie, żeby szykowali się do szarży. Sam sobie poradzę z drzewami.
- Sir, ale one są naprawdę ciężkie. - oznajmił mi jeden.
- Mówisz do gościa, który groził całemu obozowi, pamiętasz? - powiedziałem z uśmiechem i poklepałem go po ramieniu - A teraz bezszelestnie biegnijcie do naszych.
Zrobili tak jak powiedziałem.
Czy jestem do tego zdolny? Zdradzić? No cóż, robię to częściowo dla mojego kraju. Dzięki ugaszeniu rebelii zdobędę wpływy i szacunek. A kto zdobędzie więcej szacunku, niż ten kto zakończył rebelię?
Po chwili wahania dotarł do mnie dźwięk uruchomionych sideł. Ktoś krzyknął:
- Sidła! Ktoś je zbyt blisko zastawił!
Teraz już bez wahania pchnąłem drzewo. Oddział Fergusa chciał się wycofać, ale jedno drzewo popchnęło resztę i kompletnie odrodziło im drogę. Stanąłem na dwie tylne łapy i krzyknąłem:
- Naprzód wilki! Pamiętam o rozkazach!
Połowa armii Fergusa rzuciła się na drugą połowę armii Fergusa. Był wieczór, więc trudno było się nawzajem rozpoznać. Oddział Sorki tylko się przyglądał temu, jak nawzajem skaczą sobie do gardeł. Jednak gdy się już zorientowali to było po wszystkim.
A ja? Ruszam, aby kogoś zabić.

***

Wejście do jego namiotu pilnowało dwóch wilków. Błyskawicznie sięgnąłem myślą do dwóch najbliższych metalowych przedmiotów: jednym z nich był garnek, a drugim patelnia. Rzuciłem metalami w strażników przy tym ich ogłuszając. Oni tyko pełnili służbę w sprawie, którą uważali za słuszną. Dlatego ich nie zabiłem.
Wszedłem do namiotu i ujrzałem klęczącego medyka. Wyglądał jakby się modlił. Czyżby do tego zdradzieckiego Jaszy?
Nie patrząc się w moją stronę oznajmił:
- Rozumiem, że atak się nie udał? - powiedział to w obojętny i martwy sposób.
Po chwili przestał się modlić i wstał. Popatrzył na mnie swoimi czerwonymi oczami. Ja jedynie pokręciłem głową.
- Medyku, będę z tobą szczery. - zacząłem - Przyszedłem cię zabić.
On jakby się tym w ogóle nie przejął.
- Zatem dlaczego tego jeszcze nie zrobiłeś?
- Bo jesteś artystą w swoim fachu. - odpowiedziałem natychmiast - Może inni tego nie widzą, ale ja tak. Jeśli chcesz coś przekazać następnym pokoleniom to teraz masz czas. Czas, aby przekazać swoją spuściznę. Obiecuję ci na groby moich przodków, że to co przekażesz zostanie potraktowane z honorem i szacunkiem.
On milczał.
- W ogóle jak się nazywasz? Dlaczego dołączyłeś do rebelii?
- Taniel. - przerwał milczenie - Dla rodziny robi się wszystko, drogi Pierro z Pustyni. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
Czy to oznacza, że był spokrewniony z Fergusem? Albo z kimś kto też uczestniczył w rebelii.
- Skąd to wiesz?
- Od Niego, Jaszy.
- Co ci jeszcze powiedział?
- Że dzisiaj umrę. Dlatego jeśli masz coś zrobić, to zrób to szybko.
Zamknął oczy.
- Chcesz coś Mu przekazać?
- Jaszy? Tak. Pierdol się.
Zostałem wyszkolony na wojownika, a nie zabójcę. Cięcie jednak, które przeprowadziłem było cholernie dokładnie. Tuż pod głowę, w kierunku tętnicy głównej. jego ciało opadło bezwładnie.
- Pierro?! - krzyknął za mną ktoś podirytowanym głosem.
To była ansuza.


cdn. Dallana?

Od Pierra: "Sprawa Fergusona 10"

- Oddział Sorki zbliża się od strony lasu. - oznajmiłem na naradzie przed bitwą.
- Którego lasu? Tu wszędzie jest las! - wykrzyknął ironicznie jakiś wilk przy stole.
Czas nauczyć gówniarza manier.
- Pozwól, że ci wyjaśnię.
Przybliżyłem się do owego wilka i z całej siły złapałem go za głowę. Następnie szarpnąłem nią nad miejsce na mapie, o które mi chodziło.
- Tego lasu! - jedno jest pewne, ten gnojek za dużo sobie pozwolił - Jak bitwa się zacznie to będziesz ślizgał się po własnym gównie, więc słuchaj! - krzyknąłem.
Zrobiłem uśmiech. Tym razem nie był cyniczny. Przypomniało mi się wydawanie rozkazów w Pustynnej Włóczni. Puściłem jego głowę.
- Nastawimy sidła: tu, tu i tu - pokazywałem po kolei miejsca na mapie - zetniemy drzewa odgradzając im drogę ucieczki i gdy wpadną w zasadzkę dowódca Fergus przypuści atak z tej strony, - kontynuowałem pokazywanie miejsca - a ja z wilkami pod moją komendą uderzymy z boku. Oddział Sorki wpadnie w pułapkę, zanim zdąży się tego zorientować co się dzieje. Czy są jakieś pytanie? Nie, to świetnie bo musimy się szykować.
- Ja mam pytanie. - stwierdził Fergus przy stole - Co jeżeli będzie więcej wilków, niż się spodziewamy?
Trudne pytanie. Zapewne umrzemy.
- Będziemy musieli się przegrupować i poszukać nowego miejsca na obóz. Dzięki powalonym drzewom zyskamy potrzebny czas.
Fergus głaskał się łapą po brodzie. Nad czymś myślał.
- Dobrze, jednak kilka wilków zostanie w obozie.
Oczywiście, że chodziło mu o medyka. Był on zbyt cenny na udział w bitwie.
- Szykować się i wyruszamy, im wcześniej się tym zajmiemy tym lepiej - dodał.

***

Zastawianie sideł nie jest trudne, wystarczy być cholernie dokładnym i użyć odrobiny wyobraźni.
-Te sidła na pewno tutaj? Na mapie były chyba dalej. - stwierdził jakiś wilk pod moją komendą.
- Jak zapewne wiesz nie ma idealnych map. Każda posiada margines błędu. Trzeba się do niego dostosować. A teraz wykonać rozkaz i położyć sidła! - wydałem polecenie.
Oczywiście, że powinny być dalej.

***

- Oddział Sorki porusza się bardzo szybko, więc trzeba będzie te drzewa przyciąć bliżej naszego obozu. Musimy dopilnować, aby zwaliły się dokładnie za ich plecami. Wykonać!
Kilka wilków ruszyło ścinać drzewa. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem.

***
- Pamiętajcie! Atakujemy te wilki, które wpadną w sidła. Żebyście się nie rozmyślili i naszych nie atakowali! Zrozumiano?
- Tajest! - gromkim głosem odpowiedziały mi wilki.
- Teraz idę naradzić się z dowódcą Fergusem, a potem dam wam rozkazy kiedy atakować. Szykować się! Dzisiaj wielki dzień! - krzyknałem
Wielki dzień na zakończenie rebelii.

***

On jedynie siedział zamyślony na kamieniu.
- Sidła już zastawione, drzewa odpowiednio podcięte. Pozwoliłem przygotować to trochę dalej.
- Dlaczego? - spytał nieufnie.
- Wywoła to większy efekt zaskoczenia, lecz musisz przyśpieszyć kroku.
- Nie taki był plan. - stwierdził.
- Fergus - położyłem mu łapę na ramieniu - teraz wszystko albo nic. Cała ta rebelia to wielkie ryzyko, a dzięki temu je zmniejszamy. Musimy wydać im bitwę na naszych warunkach, od początku do końca.
- Przyspieszę kroku. - zapewnił Ferguson.
Oby, inaczej drzewa zwalą się na ich pyski. A mają ich tylko odgrodzić.
- Gdy usłyszysz śpiew słowika to znak, że wyruszamy. - dodał.
- Tajest! - krzyknąłem


cdn.


Od Sorki

Do mojego oddziału dotarła już wieść o zdradzie Sunset. Przebierali w miejscu łapami ze zdenerwowania, gdy stali jeden za drugim w szeregu. Ja znajdowałam się naprzeciw, a kawałek dalej obserwowała nas Dallana, monitorując moje poczynania. Nie ułatwiało mi to decyzji, które miałam podjąć.
Jednak wraz ze wstającym słońcem wstąpiła w nas siła i determinacja do zwrócenia stanu rzeczy na właściwy tor. Każde z nas było gotowe zrobić cokolwiek należy. Ansuza także doszła do siebie po wczorajszym wybuchu, a ja starałam się nie rozpamiętywać, po części niesprawiedliwego, osądu.
- Zanim podejmiemy jakiekolwiek kroki - oznajmiłam wilkom pod moją komendą - musimy mieć siłę, by je wykonać. Rozdzielicie się teraz i upolujecie sobie jedzenie. W grupach czy osobno, nie ma znaczenia. Nie oddalajcie się dalej niż zasięg mojego wycia. Ja i ansuza przedyskutujemy, co dalej. Macie być w formie, gotowi w każdej chwili. Rozejść się... - przebiegłam wzrokiem po wojownikach - wszyscy prócz Takvo. Z tobą chcę porozmawiać. - Skrzywiłam się - Czekacie na specjalne zaproszenie?
Rozeszli się niechętnie, popatrując na Takvo ze współczuciem. Podsłuchiwali, udając, że umawiają się, kto i gdzie będzie polował. Podstępne liski.
Takvo podszedł do mnie z podwiniętym ogonem i spuszczonym łbem.
- Wezwano mnie z powodu wczorajszego... Incydentu? - Pokiwałam głową w odpowiedzi. - Przepraszam, laguzo... Przyjmę karę ze skruchą. Pojmuję swój błąd.
- Spójrz na mnie, Takvo. W oczy, nie na łapy. Zostaniesz natychmiastowo wydalony z szeregów wojska.
- Rozumiem.
- Powoli. Zjesz z innymi, po czym ruszysz do lecznicy. Do swojego oddziału, jako posłaniec. Masz im zdać raport z tego, co tu się działo. Podnieś ich na duchu. I przekaż moje podziękowania. Gdyby nie oni, nie mielibyśmy szans. Następną bitwę wygramy dla nich.
Jego ogon zatrząsł się z ekscytacji. Głos uwiązł mu w gardle. Liznął mnie lekko po pysku i wystartował w stronę lasu.
Ja skierowałam się do Dallany.

__________

- Dobrze, że odesłałaś Takvo. W walce tylko zrobiłby sobie krzywdę - kiwnęłam głową. - Mówiłaś, że masz plan?
- Tak, ale Dallam, to dosyć kontrowersyjny plan.
- Domyślałam się. Przynajmniej tym razem się ze mną konsultujesz.
- Mm...
- Więc jak to sobie wyobrażasz?
Łyknęłam wody z naczynia i opowiedziałam Dallanie swój plan. Po jej pysku widziałam, że nie jest zadowolona.
- Nic z tego.
- Mówiłaś, że mam beznadziejnych szpiegów.
- Ale nie miałam na myśli, że masz zostać jednym z nich.
- Użyję polimorfii.
- Ty? - Zaśmiała się ironicznie - boisz się jaszczurek. Jaszczurek.
- Ja - próbowałam nie okazać rozdrażnienia - talizman reprezentacji.
- To głupota. NIgdy tego nie robiłaś, nie możemy powierzać tak ważnej sprawy niesprawdzonej metodzie. Poza tym zastanowiłaś się, kto podczas twojej nieobecności zajmie się wojskiem?
- Ty.
Dallam zamyśliła się, wyraź zagniewana. Nie miałam ochoty na kolejny wybuch krytyki.
- Pomyśl, Dallano. Nie mamy żadnej lepsze alternatywy. Nie wiemy, gdzie oni są, a jak szybciej ich znajdziemy, niż drogą powietrzną? Wiem, że dam radę, pozwól mi tylko spróbować. Przysięgam, że gdy tylko ich wytropię, natychmiast wrócę z wieściami. Żadnej samowolki. Pozostaje tylko kwestia tego, czy będąc tutaj nie zaniedbujesz obowiązków ansuzy...
- Właśnie będąc tutaj je wypełniam. - Westchnęła - wracasz od razu. Gdy tylko ich znajdziesz.
- Oczywiście. Dziękuję ansuzo.
- To votum zaufania może mnie słono kosztować. Nie zmarnuj tego.

_______



Uda się. Musi się udać. Tak dawno tego nie robiłam.
Gwałtowny wstrząs, potem skrzypnięcie kości. Przełknęłam ślinę. Zmalałam, trochę za bardzo jak na ptaka, mój język był nieco zbyt długi. Skupiłam się mocniej. Lekkość przyszła oszałamiająco szybko, a wraz z nią chętka na przekąskę i smak mięsa w dziobie.
Nie czas na mięso.
Moje myśli ograniczone do minimum, wyłapywały wszystkie szczegóły, równie szybko je zatracając. Widziałam więcej niż zwykle. Zamachałam skrzydłami, łapiąc wiatr. Jego prądy poniosły mnie chwiejnie i dopiero po dłuższym czasie lotu przypomniałam sobie o celu. Skręt raz i drugi.
Mam to. Czas znaleźć rebelię i skończyć ją raz na zawsze.



sobota, 1 lipca 2017

Od Cedy c.d. Aurory

-Wody? - zdziwiłam się, wyglądając ponad Sorką.
-Tak... Ja wysycham... - szepnęła. Spojrzałam na nią, najpierw na jej pysk, potem na resztę ciała. Nagle mnie olśniło.
- Woda... Tutaj jest wodospad! Pomóc ci, czy dasz radę sama?
- Nie, poradzę sobie. - odrzekła, podnosząc się chwiejnie na łapach. Stanęła wyprostowana, ale po chwili nogi ugięły się pod nią. Pospieszyłam z pomocą i podparłam ją z lewej strony. Laycatin również podszedł bliżej, gotów pomóc, jeśli Aurora znów straci równowagę. Przeszliśmy powoli przez Świątynię, podchodząc do wodospadu Matki. Zauważyłam, jak się ożywiła, kiedy stanęliśmy koło niego.
- Tyle wystarczy. - wadera lekko odsunęła się ode mnie. Zmarszczyłam brwi.
- Jesteś pewna? Woda może cię pociągnąć na dół i...
Nowa członkini nie odpowiedziała, jedynie kiwnęła głową. Schyliła się i po chwili wsunęła szybko do cieczy, znikając pod spienioną powierzchnią. Czekaliśmy chwilę, nie odzywając się. Mijały minuty, a ona dalej się nie wynurzała.
- Na Berkanan... - szepnęła Sorka, podchodząc do zbiornika - Przecież ją ściągnęło na dół!
Wtedy coś zamajaczyło pod taflą. Niewyraźny kształt przebił taflę.
- O tak, tego mi było trzeba! - usłyszeliśmy spokojny głos. Aurora oparła się łapami o brzeg jeziorka i patrzyła na nas chłodnymi oczami, tak niepasującymi do przyjemnego pyska. Zbliżyłam się powoli, a pędzel kołysał mi się przy uchu. Nie chciałam podchodzić za blisko, nie lubię głębokich miejsc.
- Jak się czujesz?
- Znacznie lepiej, dziękuję. - odparła, a po chwili odchyliła się i zrobiła przewrót w wodzie, ochlapując niektóre wilki. Odskoczyłam zaskoczona, kiedy zimne kropelki opadł mi na pysk. Zauważyłam jednak, że Aurora wychyliła łeb z wody, tak, że widać jej było jedynie oczy. Przeszył mnie dreszcz, kiedy wyobraziłam sobie, że to nie są wcale ślepia wilka. Mimowolnie odsunęłam się od jeziorka pod pretekstem porozmawiania z Dallaną.
- Masz już kogoś, kto będzie ją oprowadzał? - zapytałam, nie chcąc, żeby ktoś zauważył moje zakłopotanie.
- Myślałam nad tobą. Reszta ma łapy pełne roboty. - wyjaśniła Ansuza.
- Tak jak ja. - mruknęłam, przypominając sobie stertę papierów na biurku i Flliv, którą trzeba było się zająć.
- Wiem, ale niestety pozostajesz mi ty. Orientujesz się, gdzie są rebelianci, jakich miejsc trzeba unikać. Wysłałabym zwykłego wilka, ale w obecnych czasach...
- A co z Flli?
- Wynajdę kogoś, kto jej potowarzyszy, kiedy ciebie nie będzie.
- Sokoro tak, to chyba muszę się zgodzić. - odparłam niechętnie.
- Dziękuję.
Kiwnęłam głową, starając się ukryć irytację. Westchnęłam cicho i obejrzałam się za siebie. Zobaczyłam Aurorę stojącą na brzegu z futrem ociekającym wodą, oraz laguzów. Nie byli pewni co robić. Podeszłam do Laya i Sorki.
- Cóż. - zaczęła Dallana - Spotkanie i Ceremonia są zakończone. Dziękuję wam za przybycie, musimy się pożegnać w tych niecodziennych okolicznościach. Auroro, po terenach oprowadzi cię Ceda. - wskazała na mnie głową. Skinęłam nowo przybyłej łbem i patrzyłam, jak reszta odchodzi w swoje strony. Kiedy zostałyśmy same, zwróciłam się do wilczycy.
- Cóż, Dallam już mnie przedstawiła, ale to nie szkodzi. Ceda, laguza zwiadowców.
- Aurora.
- Miło mi cię poznać. - uśmiechnęłam się. - Zaczniemy od zachodu, dobrze?
Nie odpowiedziała, jedynie ruszyła za mną szybkim krokiem.
- Myślałaś już jakie stanowisko obejmiesz?

<Aurora?>

piątek, 30 czerwca 2017

Od Pierra c.d. Sunset: "Sprawa Fergusona 9"

- Pierro! - wykrzyczał
Wygląda na to, że Sunset powiedziała mu o tym, że działam pod przykrywką. Czy będzie chciał mnie teraz zabić po cichu? Może. Czy mu się uda? Nie sądzę.
- Powiedz mi, - zaczął - jak bardzo ufasz Sunset?
Zmrużyłem brwi. Niespodziewane pytanie. Wrobić ją, czy może zarekomendować? Za mało czasu już zostało na wrabianie.
- Jestem tu od niedawna, ale o Sunset mogę powiedzieć jedno. - wyraz twarzy Fergusa wyrażał jedno zdanie: 'zaskocz mnie'. - to na pewno osoba, która jest wierna swoim ideałom. Dobrze jest być z nią w jednej drużynie.
Teraz się zamyślił. Czy moja odpowiedź go nie satysfakcjonowała? A może zmieniła mu pogląd na Sunset?
- Zapamiętam te słowa. Ale czy można jej zaufać? - kontynuował 'przesłuchanie'
- Cóż, nie widzę żadnych logicznych argumentów, które byłyby przeciwko. - zapewniłem.
Oczywiście, że widzę. Zachowam je tylko dla siebie.
Fergus się uśmiechnął.
- Też tak myślę - potwierdził - doniesiono mi, że zbliża się w tej stronę oddział Sorki. Jeżeli masz jakiś genialny plan na przetrwanie to masz teraz swoje pięć minut.
Udałem, że się zastanawiam. Akurat plan miałem od dawna, lecz brakowało środków do realizacji. Cóż, teraz może w końcu je pozyskam.
- Proponuję przygotować zasadzkę. - powiedziałem dumnie.
- Naprawdę? - zdziwił się - To jest ta twoja genialna strategia?
- Diabeł tkwi w szczegółach. Odetniemy im drogę ucieczki, przeprowadzimy atak z dwóch stron jednocześnie, a na dodatek przygotujemy pułapki. To musi się udać. Wystarczy, że... dasz mi dowodzić swoimi wojskami.
Odwrócił się ode mnie i odszedł na kilka kroków.
- Wcześniej pytałem o Sunset, teraz pytam o ciebie. Dlaczego powinienem tobie zaufać? - spytał nagle.
Odpowiedź była prosta.
- Jak dotąd cię ani razu nie zdradziłem, a wiedz że miałem ku temu okazje.
Westchnął.
- Zajmiesz miejsce Reiga, i dostaniesz połowę wilków rebelii do dyspozycji. Jeśli przegramy przez ciebie bitwę, to własnoręcznie cię zabiję. Zrozumiano?
- Tak jest, Fergus.
Typowe. Od początku chciałem połowę. Gdy pyta się o całość to dostaje się połowę. A gdy pyta się o połowę? Dostaje się resztki.

***

Po rozmowie z Fergusem skierowałem się do tzw. 'medyka bardzo dobrego w swoim fachu'. To był typowy albinos. Sierść biała, a oczy czerwone. Jednak było w nim coś intrygującego. Lekka nutka szaleństwa w oczach.
- Umrzesz - powiedział lecząc jakiegoś wilka swoją mocą. Mogłem dostrzec jak nad raną wznosi się biała oświata, krew przestaje się sączyć, a mięśnie się zrastają. Niesamowity widok. Ten medyk był istnym wirtuozem w swoim fachu. Można powiedzieć, że tworzył sztukę. - ale nie dzisiaj.
Po tym jak skończył 'operować' swojego pacjenta podszedłem do niego.
- Twoi pacjenci w dość naiwny sposób podchodzą do tej rebelii. Sądzą, że wszystko jest możliwe i stają się mniej czujni. Pozwalają nawet, by skaleczył ich byle jeleń... - zacząłem.
- Naiwność jest błogosławieństwem głupich. Nie mnie oceniać, jestem tu po to, aby leczyć. - powiedział jednym ciągiem. Jakby nauczył się tego na pamięć. - A teraz jeśli wybaczysz, mam więcej 'naiwnych pacjentów' do wyleczenia. - pożegnał mnie z lekką ironią w głosie.
Gdy już wszystko się skończy będzie bardzo dużo rannych. Taki medyk na pewno przyda się Wilkom. Nie mogę do tego dopuścić. Wszystko wygląda na to, że będę musiał go zabić.
Ale najpierw. Bitwa.

cdn.

czwartek, 29 czerwca 2017

Od Sunset do Pierra: "Sprawa Fergusona 8"

Reig był jednym z przywódców. Oschły, chamski, ale jednak był. Dziwiło mnie jedynie, czemu nie był na uczcie. Później, gdy Fergus wróci, zapytam go. Podczas gdy wokół żarzącego się ogniska plotkowali na temat całego zajścia, rozejrzałam się dookoła. Dostrzegłam, jak Pierro podchodzi do belek, na których jest wystawiona zwierzyna. Długo nie zwlekając, skorzystałam z okazji zamieniania paru słówek, gdy nie ma przywódcy. Wstałam, przepraszając grzecznościowo za odejście w celu skubnięcia trochę mięska, po chwili omijając dwa ogniska i dyskretnie podchodząc do belki. Tuż obok burego basiora chwytającego za udo łani. Po tym, jak stwierdził, że obóz to kłamstwo, upewnił mnie w przekonaniu, że gra w tę samą bramkę, co ja. Skoro strzela tam, gdzie ja, czemu by nie podać sobie piłki? Czemu by nie pomóc?
- Sorka jest coraz bliżej. – Wybąkałam, pozornie szukając dobrego kawałka mięsa.
- Czemu mi to mówisz? – Spytał, nie patrząc w moją stronę. Rozumiał moje zamiary, więc zapewne tego samego się spodziewał po mnie.
- Wiem, że nie jesteś z nimi do końca szczery, Pierro. – Ostatnie słowo powiedziałam już szeptem, a nie jak wcześniej półszeptem. To drugie wystarczało ze względu na to, że wokół panował hałas.
- To dobrze, że wiesz.
W tym czasie zgarnęłam kawałek zwierzyny do siebie, a basior przesunął się na lewo, w stronę ziół, a ja tuż za nim. Stanie w jednym miejscu byłoby zbyt podejrzane. Nie spodziewałam się, że aż tak dobrze się zrozumiemy.
- Mogę liczyć na Twoją szczerość? – Spytałam.
- Teraz? Tak. – Odparł.
- Przyjdź nad zakole Matki za chwilę. – Rzuciłam, po czym złapałam w pysk niewielki kawałek mięsa i odeszłam bez kolejnego słowa.
Powróciłam do „swojego towarzystwa”, siadając tuż obok nich i zajadając się łanią.
- A Ty, Sunset, dlaczego w sumie tu jesteś? – Spytała jedna z wader, która biernie uczestniczyła w rozmowie na ten temat.
- Ja? – Mówiłam to już Fergusowi, zanim mnie wpuścił, ale nikt poza nim tego nie słyszał, więc w sumie spodziewałam się takich pytań. W każdym razie miałam gotową wymówkę, której wypowiedzenie było niezwykle męczące. – Skoro i Ansuz, i Dagaz byli rodzeństwem i oboje stworzyli watahę, to czemu tylko ród Ansuza zbiera oklaski? Niesprawiedliwość.
Mimo tego, że wilki zasiadające obok mnie popierały moją decyzję i nakręcały do zemszczenia się, to w rzeczywistości skłamałam. Nie tyle ile z knuciem w ich stronę, co z ostatnim słowem. Ansuzi zawsze, o ile nie trafił się gorszy przywódca, robili dużo więcej i się temu nie dziwię. Wymówkę podsunął mi jeszcze wcześniej Ferguson, kładąc ciągle nacisk na słowa ansuz, dagaz, laguz. Na poczekaniu nie było to takie łatwe, ale mimo tego musiałam coś wymyślić. Sama zaczęłam później się nad tym zastanawiać, ale to nadal nie było to, co chciałam zrobić. Nie chciałam być fałszywą suką, która wszystkich okłamuje, zawodzi, albo zawiedzie. Stało się.
- Muszę po coś iść do siebie. – Rzuciłam, podnosząc się z ciepłym uśmiechem.
Następnie skierowałam się w stronę zakola matki, które znajdowało się niedaleko legowiska. Dokładnie w to samo miejsce, gdzie sprzed paru dni obmywałam się z miodu.

******

Było dosyć chłodno, a szum rwącej rzeki uspokajał pod gwiaździstym niebem. Nadal go nie było. Traciłam nadzieję, że przyjdzie, aż tu nagle usłyszałam szelest liści, a tuż po tym dostrzegłam Pierro wychodzącego zza krzaka. Podeszłam do niego lekko podirytowana, że się nie streszczał. Pomimo tego ominęłam ten temat, by przejść konkretnie do rzeczy.
- W jakim celu tu jesteś? – Rzuciłam, będąc już niedaleko niego. – Prawdziwym celu.
- W tym samym, co Ty.
- Konkretniej?
- Zniszczyć ich od środka. – Wskazał łapą na obóz.
Odetchnęłam. Jak dobrze, że nie jestem sama w tym bagnie.
- Mogę Ci zaufać? – Spytałam.
- Sama oceń.
Przeciągał strunę, choć wiedział, jakiej odpowiedzi oczekuję. Niestety nie miałam wyboru. Będzie to albo najgorsza decyzja w moim życiu, albo wręcz przeciwnie.
- Nie było pytania. – Mruknęłam. – Jak już Ci mówiłam, Sorka się zbliża, co może oznaczać, że niedługo pewnie będzie konfrontacja.
Parsknął.
- I dowiedziałaś się tego na tych swoich „zwiadach”? – Zakpił.
- Możliwe. Mam dalej mówić?
- Mów.
- Oprócz tego Reig, który rzekomo zaliczył zgon, był dowódcą wojsk.
- Zastąpię go.
- Jest taka możliwość, że Cię już nieco poleciłam Fergusonowi. – Wybąkałam.
- Naprawdę? – Zdziwił się.
- A. I jeszcze jedna kwestia. – Zmieniłam temat. – Zauważyłam, że ich medyk jest bardzo dobry w swoim fachu. Po polujących, którzy zasiadli później przy ognisku nie było widać śladu spotkania ze zdziczałym jeleniem. Wiesz coś o tym?
- Omsknęło mi się o uszy, ale niewiele wiem.
- W każdym razie nigdy go nie widziałam i wydaje mi się to nieco podejrzane.
- Może po prostu jest aspołeczny?
- Może. – Westchnęłam. – A Ty? Wiesz coś?
- Nie. – Odpowiedział oschle.
Liczyłam na wymianę informacji, ale wygląda na to, że takowych nie dostanę.
- Idę już w takim razie. Pójdź jakiś czas potem, by niczego nie podejrzewali. – Rzuciłam, po czym omijając go, potruchtałam w stronę ognisk.

******

Będąc już blisko, zwolniłam kroku. Wyglądając między drzewa, zauważyłam już śmiejącego się z innymi Fergusona, który nawet nie wyglądał na przejętego rzekomą śmiercią Reiga. Lekko zdziwiona podeszłam do nich, od razu pytając:
- Co z Reigem?
- Nic szczególnego. Młodzik jak zwykle dramatyzuje.
Usiadłam.
- Ale że aż tak? Powinniście go przeszkolić. – Rzuciłam.
- Faktycznie, był na szkoleniu, ale go wojska Sorki zgarnęły i raczej nie oddadzą.
To już inna kwestia.
- Przynajmniej żyje! – Wymamrotał jeden z wilków.
- Tak, dobre i to. – Odparłam.
Niedługo później znowu zaczęliśmy swobodnie rozmawiać. Póki mieliśmy czas. Niedługo miał być koniec, a to jedyny raz, gdzie faktycznie można było pogadać.
- Pierro! – Wykrzyczał Fergus, unosząc łeb ku górze i patrząc na wychodzącego zza drzewa basiora.
Również na niego spojrzałam tak jak większość wilków. Nasze spojrzenia się przez chwile skrzyżowały, lecz niedługo potem skierowałam swój na ogień. Ferguson wstał, po czym wraz ze wzywanym przez niego basiorem poszedł na stronę.

Pierro?

Od Sunset c.d. Pierra: "Sprawa Fergusona 7"

Turlając szary kamień po piaszczystej dróżce, kierowałam się w stronę przywódcy rebelii. Było już późno choć wilki, które zajmowały się polowaniami i wykarmianiem obozowiczów dopiero przygotowywały skromną ucztę. Omijając jeden z kolczastych krzewów, zauważyłam Fergusa, rozmawiającego ze swoją prawą łapą. Niedosłownie oczywiście. Podeszłam do basiora z mniejszymi mięśniami, surowo patrząc na większego, który parę dni temu mnie niemile, a wręcz agresywnie przywitał.
- Mam raport. – Rzuciłam, wyciągnęłam z czarnej torby zarzuconej na plecy zwój z zapisanymi notatkami.
Wszystko opisywałam szczegółowo, by zająć jak najwięcej miejsca. Tak, by więcej nie starczyło. Następnie strąciłam ze szlaku i niespostrzeżenie podbiegłam w stronę bazy Sorki. Ich woń była bardzo mocno odczuwalna. Zbyt mocno. Mogłam jedynie podejrzewać, że zbliżają się do nas.
Ferguson pomachał łapą w stronę szarego, dużego basiora na znak by odszedł. Chwilę później już go nie było.
- Sójka latała w kółka jak zahipnotyzowana? – Spytał ze zdziwieniem basior, czytając mój fragment i marszcząc brwi przy okazji.
- Nie wiadomo, co to mogło być. Może czyjaś reprezentacja. – Wybąkałam.
- A czy ktoś miał reprezentacje sójki?
- Z tego, co pamiętam to nie, ale przecież długo na ceremoniach nie jestem.
- No tak. – Westchnął, zwijając zwój i odkładając go na stolik.
- Powiedz mi, dowódco…
- Fergusie – Poprawił mnie.
- Przecież każdy się do Ciebie tak zwraca.
- Dla Ciebie mogę zrobić wyjątek. – Odparł cwaniacko.
- Dziękuje. – Uśmiechnęłam się. – A więc… Fergusie, pamiętasz tego wilka o dwukolorowych oczach, którego niedawno wpuściłeś w nasze szeregi?
- No… Tak. Tego cwaniaka nie da się zapomnieć. – Parsknął. – Coś z nim nie tak?
- Wydaje się groźny, rozmawiałam z nim przez chwilę.
- O czym? – Spytał lekko podirytowany.
- Szukał chyba kogoś innego, tak słowami się wymieniliśmy. – Odparłam, gdy ten mruknął z cynicznym uśmieszkiem. – Wydaje mi się, że mógłby być z niego pożytek.
- Co masz na myśli?
- Z niego? Chyba tylko na konfrontację.
- Właśnie. - zwróciłam uwagę. - Wpuść go w wojsko. Z nim możemy wygrać.
- Zastanowię się. Nie znam go.
Fakt. Fergus nie wpuszczał kogoś, kogo nie znał gdziekolwiek. Chociaż przez chwilę. Nasze relacje przez parę najbliższych dni się polepszyły, ale z nimi… Oj.
- Idziesz zjeść? – Zaproponował, wskazując łbem na polujących, którzy już wykładali zwierzynę na belki.
Kiwnęłam łbem, po czym zaczęliśmy kierować się w stronę coraz to szerzącego się grona rebeliantów. Niektórzy wyglądali na niezwykle głodnych, a sama ślina już im spływała po kącikach ust. To pierwsza od paru najbliższych dni szersza uczta. Omijając gęste kępy traw, ujrzałam, jak wśród jednego z sektorów ustawia się kolejka rannych polujących.
- Co oni tam robią? – Spytałam zaciekawiona, wskazując wzrokiem na wilki pokopane przez jelenie.
Ferguson spojrzał w tamtą stronę, po czym długo się nie zastanawiając, odparł:
- Nic, będą się leczyć.
- Czeka tam na nich medyk?
- Można tak powiedzieć.
- Czemu "tak"?
- Powiedzmy, że to medyk z wyższej rangi. – Jego pysk ozdobił półuśmieszek.
Skierowałam swój wzrok w stronę skupiska głodnych dusz, po czym sama stałam się jedną z nich. Może niekoniecznie głodnych, ponieważ moje podniebienie zadowolił królik, którego miałam okazję zasmakować pomiędzy zwiadami. Wraz z Fergusem i paroma innymi wilkami zasiedliśmy przy jednym z ognisk. Każdy przysługiwał na daną liczbę wilków, około jeden na piątkę. Podczas gdy większość wymieniała się informacjami, ja raczej rzadko mówiłam coś od siebie, lecz według jednego z zasiadających tu, byłam po prostu nieśmiała. Było to dla mnie ironią, więc z czasem również włączyłam się biegle do rozmów, ciągle trzymając język za zębami, jeśli chodziło o moje szpiegostwo w stosunku do nich. Oni wcale nie byli źli. Mieli inne cele, poglądy, ale większość z nich była sympatyczna i wręcz łapała mnie za serce myśl, że ich zdradzę, o ile tego dożyją.
- Cholera, przywódco! – Krzyknął jeden z młodszych wilków, wyskakujących zza krzaka. Wszyscy skierowali na niego swój wzrok. – Reig dał zgon!
- Co do cholery? – Rzucił Ferguson, po czym wstał. – Wybaczcie, muszę iść. – Skierował te słowa do towarzystwa zasiadającego przy ognisku.

C.d.n

wtorek, 27 czerwca 2017

Od Pierra c.d. Sunset: "Sprawa Fergusona 6"

- Wybacz, ale raczej nie jesteś wilkiem, z którym powinnam o tym rozmawiać.
Jest bardzo skryta. Mam nadzieję, że reszta rozmowy nie będzie przypominała szturchanie węża na gorącym piasku.
- Dlaczego? Bo nie jestem stąd? - spytałem.
- Bo ci nie ufam. - odpowiedziała natychmiast.
- I vice versa. - odgryzłem się.
Nie, odgryzanie się nic tu nie da. Muszę doprowadzić do takiego stanu, w którym mi zaufa lub nie zaufa i nic na tym nie stracę. Kto wie? Może coś na tym zyskam.
- Tak..., deficyt zaufania to problem w dzisiejszych czasach... - kontynuowałem - Coraz więcej wrogów, a coraz mniej osób którym można zaufać.
Wyglądała na trochę zmieszaną.
- Może i jest problemem, ale czy warto ufać obcym?
Nie warto. Warto za to dać im złudne poczucie zaufania i czerpać na tym jak najwięcej. W sumie dobrze, że nie chce ryzykować. Bo ci co ryzykują są groźni.
- Tak, bo są takie sytuacje, w których nie opłaca się kłamać. - wskazałem na miejsce dookoła nas.
- Co sugerujesz? - ciekawość w niej jakby zaczęła buzować.
Zrobiłem cyniczny uśmiech.
- Obie osoby mogą wyprzeć się tego co powiedziały. Wtedy nic nie zyskają, a Fergus podirytuje się, gdy się o tym dowie. Natomiast jeśli powiedzą prawdę, to coś zyskają.
- Skąd mogę wiedzieć, że to wszystko, to prawda?
- Nie wiesz.
Zdziwiła się o co mi chodzi.
- Nigdy się nie wie. Tak to by nie było zabawy, prawda? - dodałem.
Czasami przez to na wojnie giną wilki. Że prawda okazuje się fałszem. A co my (Dowódcy) robimy w takiej sytuacji? Żonglujemy wilczymi żywotami niczym piłeczkami. Jeśli się umie to staje się sławnym, w przeciwnym razie idzie się na szafot. Niezależnie jednak od wyniku spada na ciebie cała odpowiedzialność. I później za każdym razem, gdy patrzysz w głąb swojej duszy nie wiesz kogo widzisz. Bohatera, czy zbrodniarza.
- Czasem zabawa może się źle potoczyć.
Jakby czytała mi w myślach. Koniec tych podchodów.
- Słuchaj, nie będę już owijał w bawełnę, bo nic z tego nie wyniknie. - rozejrzałem się wokół - Przyszedłem tu by cię stąd wydostać.
- A jak ja nie chcę się stąd wydostawać? - spytała ironicznie.
Zamurowało mnie. Pamiętam opowiadanie o wilku, który szedł miesiąc po pustyni, aby uratować wilczą księżniczkę. To było jedno z moich ulubionych. W tym wypadku jednak, to nie jest opowiadanie, a ona nie jest księżniczką. I nie chce być ratowana.
- Czyli to prawda. Naprawdę przyłączyłaś się do rebelii.
- Dziwi Cię to? Spośród wszystkich stąd? Każdemu się dziwisz?
- Ale tylko jedną jest dagazą. Czy raczej byłaś.
- Ja natomiast sądziłam, że chcesz faktycznie podnieść rangę. Zamiast tego wszedłeś w rebelię. Nie masz nawet porządnych powodów, za krótko tu jesteś.
Cóż, no to teraz wszystko jasne. Cel jest jeden: 'Ugasić rebelię'. Dagaza okazała się suką, której nie trzeba ratować. Nie oznacza to jednak, że przestała mi się podobać.
- Zatem więcej ci czasu nie zabieram. - spuściłem głowę, niech ma złudne poczucie tego, że wygrała.
Czy obawiam się tego, że powie o tym Fergusowi? Ja tego chcę.
- A i nie zapomnij o tym powiedzieć Fergusowi. - dodałem odchodząc.


cdn.
Sunset?

środa, 21 czerwca 2017

Od Shadow c.d. Sunset

Kątem oka zauważyłam wyraz twarzy wadery, wiedziałam że się na mnie zawiodła. Ale to przeszłość, która bardzo bolała... Znów zapatrzyłam się w gwiazdy, milczałyśmy. Musiałyśmy przetrawić moje słowa, wiedziałam że w jej wyobraźni mogło to wyglądać nieco brutalnie, ale niektóre umierały szybko. Znów spojrzałam na Sunset, na jej pysku zawitał ciepły uśmiech, podążyłam za nim wzrokiem. Uśmiechnęłam się słabo
- Shadow – gdy usłyszałam jej głos, znów przestałam się uśmiechać. Z kącika mojego oka zsunęła się łza. – nie będę Cię okłamywać. Postąpiłaś okropnie, odbierając im życie.
Zacisnęłam zęby, nie miałam dłużej siły wstrzymywać łez, więc po prostu pozwoliłam łzą wypływać z moich przekrwionych oczu. Spuściłam głowę, byłam bezsilna.
- Gdzie teraz jesteś?-zapytała mnie łagodnie.
-Tutaj.-popatrzyłam na nią spode łba, słyszałam mój łamiący się głos.
-Właśnie. – Wstała, podeszła kawałek bliżej mnie, chciałam odejść dalej.. - Wiesz, że postąpiłaś źle i się zmieniłaś. Nie pozwól, by złe wspomnienia i poczucie winy prześladowały Cię do końca życia.
- Jak?!-krzyknęłam, dałam upust złości i całej reszcie emocji które kumulowały się we mnie. Na moim pysku malowała się złość i żal, zapewne też smutek. Chciałam zapomnieć o tych wydarzeniach, ale nie mogłam, nie mogłam zostawić tego dla siebie. Zamilkłam, nastąpiła cisza, którą przerywało moje szlochanie. Przypomniały mi się słowa mojego "mentora" 'Jeżeli masz płakać, to płacz. Ale nie pokazuj tego, inni to wykorzystają'. Chciałam się do tego zastosować, ale jego wspomnienie jeszcze bardziej mnie zabolało.
-Dać Ci radę?- głos Sunset był spokojny i opanowany, spojrzała na mnie swymi mądrymi oczami.
-Już i tak nie mam nic do stracenia.-wychrypiałam, nie mogłam stracić nic więcej, i tak straciłam wszystko co mogłam... Spojrzałam na gwiazdy, ciekawe czy one to widzą... Pytanie było tak absurdalne, że roześmiałam się w duchu.
- Na pewno jest pewna rzecz, której się boisz, nie wyobrażasz się jej wykonać. Wykonaj ją. Wykonaj ją dla wilków, które z Twojej łapy wyzionęły ducha. Jeżeli zaakceptujesz swoje lęki i obawy, zaakceptujesz siebie.
Słowa wadery miały sens, ale ja nie mogłam go pojąć. Bałam się wielu rzeczy, bałam się swojego żywiołu, bałam się przyznać do morderstw. Największym strachem jednak, napawała mnie świadomość że mój żywioł jest ode mnie silniejszy.
-Boje się...-zaczęłam ale po chwili urwałam.-nie. Nie teraz, nie tutaj.-powiedziałam, chrypka znów dała się we znaki, pokręciłam głową i popatrzyłam zaczerwienionymi oczami na Sunset.
-Nie teraz.-szepnęłam, bardziej do siebie niż do Sun, wiedziałam że ona może mi pomóc ale teraz chciałam być na nowo sama. Sunset wbiła wzrok w gwiazdy, znów milczałyśmy. Potrzebowałam milczenia, teraz było kojące, dawało czas na przemyślenie tego wszystkiego. Usłyszałam skrzypnięcie, to Sunset musiała wstać, chciałam na nią spojrzeć, ale tego nie zrobiłam. Poczekałam aż odejdzie parę kroków i pozwoliłam sobie na łzy, byłam po prostu... pusta w tym momencie.

Sun? 
Przepraszam, że tyle czekałaś xD