Zadawałam sobie pytanie, o jaką maskę i fartuch chodziło. Ciemność panująca obok mnie, nie sprawiła, iż nie przestałam ich szukać. Łapą szurałam po ścianie w nadziei, że jednak tam się znajdują poszukiwane przeze mnie rzeczy. Mogłam normalnie spytać, gdzie są, ale jedynie odpowiedziałam „jasne". Nagle zamiast twardego materiału, poczułam coś, co jest elastyczne. Nie było wątpliwości, to było to, co od najbliższej chwili szukałam. Światło z pomieszczenia stawało się coraz jaśniejsze, więc obrys kształtu postaci widziałam. Zdjęłam z metalowego pręta wbitego w ścianę początkowo maskę, ponieważ była na wierzchu. Dwa, rozciągające się kawałki materiału zaciągnęłam za łeb w okolicach szyi, a przód, gdzie znajdował się front błękitnej maseczki, na czubek mojego pyszczka. Następnie sięgnęłam po fartuch z podobnego materiału. Nie wiem, w czym miał mi pomóc. W końcu była to tylko narzutka na plecy, którą zawiązywało się od spodu, żeby nie spadała. Po jej założeniu wróciłam do maszerowania w stronę medyka. Nie aż tak łatwo się oddychało, jak się można było spodziewać. Za to wzrok nie miał oporów, aby chwilę później dostrzec wyraźnie wilka i przyzwyczajać się do rażącej jasności. Dostrzegłam, że na samym środku znajduję się łóżko z burym basiorem, przywiązanym kończynami do jego krawędzi. Mimo tego tułowiem co chwilę podskakiwał do góry, szarpiąc skórzane paski, przykręcone do drewnianych belek. Nic oprócz tego w sumie się nie znajdowało w kwadratowym pomieszczeniu średniej wielkości. Jedynie Tor próbował go uspokoić, co jakiś czas wstrzykując coś pod skórę oraz wlewając siłą jakieś zioła do pyska, które pewnie miały myśliwego uspokoić. Gdy już dotarłam, z przerażeniem w oczach spytałam:
- Co mu jest?
- Trudno powiedzieć. - zaczął, chodząc w te i nazad po pokoju, po to, żeby robić mieszkankę ziołową. - Bełkocze o czarnej krwi i króliku. Nigdy czegoś takiego nie spotkałem, więc nie mogę mu inaczej pomóc, jak wstrzykując leki, które mają obniżyć mu adrenalinę i podawać mu napoje na uspokojenie. To coś, coś... Nie umiem nawet tego zwięźle opisać, a pomoc jest jak najszybciej wskazana, bo biedaczek się wykończy.
- Rozumiem. - odpowiedziałam ze spokojem, gdy fioletowo-pomarańczowy robił preparaty. - Czyli nie można mu pomóc?
- Sam nie wiem... Ostatnią nadzieją jest znachorka poza terenami watahy, ale to kawał stąd. Przez epidemię nie mam asystenta, więc również nie mam, kogo wysłać po antidotum do niej.
- Ja mogę pójść. - oznajmiłam, gdy basior przyjrzał mi się uważnie.
- Dobrze, więc udaj się do Gór Ryferyjskich bardziej po ich północnej stronie. Ona w nich mieszka, podobno w grzybowym lesie, lecz nie na naszych terenach. To długa podróż, na pewno się na nią decydujesz?
- Tak. - odparłam pewnpyszczka. Następnie sięgnęłam po fartuch z podobnego materiału. Nie wiem, w czym miał mi pomóc. W końcu była to tylko narzutka na plecy, którą zawiązywało się od spodu, żeby nie spadała. Po jej założeniu wróciłam do maszerowania w stronę medyka. Nie aż tak łatwo się oddychało, jak się można było spodziewać. Za to wzrok nie miał oporów, aby chwilę później dostrzec wyraźnie wilka i przyzwyczajać się do rażącej jasności. Dostrzegłam, że na samym środku znajduję się łóżko z burym basiorem, przywiązanym kończynami do jego krawędzi. Mimo tego tułowiem co chwilę podskakiwał do góry, szarpiąc skórzane paski, przykręcone do drewnianych belek. Nic oprócz tego w sumie się nie znajdowało w kwadratowym omieszczeniu średniej wielkości. Jedynie Tor próbował go uspokoić, co jakiś zas wstrzymując coś pod skórę oraz wlewając siłą jakieś zioła, które pewnie miały myśliwego uspokoić. Gdy już dotarłam, z przerażeniem w oczah spytałam:
- Co mu jest?
- Trudno powiedzieć. - zaczął, chodząc w te i nazad po pokoju, po to, żeby robić mieszkankę ziołową. - Bełkocze o czarnej krwi i królikiu. Nigdy czegoś takiego nie spotkałem, więc nie mogę mu inaczej pomóc, jak wstrzykując leki, które mają obniżyć mu adrenalinę i podawać mu napoje na uspokojenie. To coś, coś... Nie umiem nawet tego zwięźle opisać, a pomoc jest jak najszybciej wskazana, bo biedaczek się wykończy.
- Rozumiem. - odpowiedziałam ze spokojem, gdy fioletowo-pomarańczowy robił preparaty. - Czyli nie można mu pomóc?
- Sam nie wiem... Ostatnią nadzieją jest znachorka poza terenami watahy, ale to kawał stąd. Przez epidemię nie mam asystenta, więc również nie mam, kogo wysłać po antidotum do niej.
- Ja mogę pójść. - oznajmiłam, gdy basior przyjrzał mi się uważnie.
- Dobrze, więc udaj się do Gór Ryferyjskich bardziej po ich północnej stronie. Ona w nich mieszka, podobno w grzybowym lesie, lecz nie na naszych terenach. To długa podróż, na pewno się na nią decydujesz?
- Tak. - odparłam pewnie, wiedząc, że to obowiązek, jeżeli ktoś zginął i nie może pomóc.
- Nie chcę Cię wyganiać, ale jednak trzeba je jak najszybciej znaleźć.
- Oczywiście . - lekko się zaśmiałam, poczym odwróciłam i udałam się ku wyjściu.
- Dzięki. - powiedział, po czym mogłam stwierdzić, że znowu mu coś wstrzyknął, ponieważ krzyk był większy niż zwykle.
- Przykro mi z powodu asystenta. - powiedziałam, znikając wśród pochłoniętego ciemnością tunelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz