czwartek, 9 marca 2017

Od Shakuy'i c.d Asmodeusa

Pierwsze co mi przyszło na myśl, to zabranie rannego do medyka, albo chociaż do jakiegoś szamana czy kapłana. Niestety tak musiało być, że w watasze na czas obecny nikt nie zajmował się żadnych z wymienionych stanowisk, przez co byłam zmuszona zaprowadzić go do bety... znaczy Dagaz'a. Wojownik, szpieg i obrońca - znam te wilki jedynie z widoku, oraz imienia. Żadnych więcej informacji na ich temat nie posiadałam, a łażenie od jaskini do jaskini w poszukiwaniu kogokolwiek, aby zapytać, czy zna się na leczeniu, było by tylko kłopotliwe i głupie. Równie dobrze mogłam sama się nim zająć, gdyby nie fakt, że się na tym nie znam. Wszelkie wykłady na temat leczenia zawsze mnie nudziły, a Sunset była jak na razie jedyną lepiej poznaną przeze mnie waderą, a raczej jakimkolwiek osobnikiem. Po za tym była miła i byłam pewna, że nam pomoże. Nawet jeśli nie ona, to kogoś znajdzie. A może właśnie ktoś doszedł i postanowił zająć się leczeniem? Może zna się na złamanych skrzydłach i takich tam? Ja wręcz przeciwnie, ale mieć nadzieję zawsze mogę. Nawet, jeśli w nią nie wierzę, to jednak czasem lubię sobie coś wmawiać. Lepiej się czuję, nawet, jeśli to fałszywa radość, albo ulga.
Szliśmy w ciszy, praktycznie cała drogę. Co jakiś czas odwracałam łeb, aby sprawdzić, czy basior dalej podążał za mną, czy może już zrezygnował. Droga nie była długa, ale nie wiem jak czuł się ranny. Nie miał szczęśliwej miny, wręcz przeciwnie. Skrzydła miał lekko uniesione do góry, aby nie zahaczały o ziemię, po której czasem się ciągnęły. Nie szłam szybkim tempem, raczej spokojnym, aby wilk nie musiał za mną gonić, a tym bardziej wykonywać jakichkolwiek gwałtownych ruchów, które w tym przypadku były nie potrzebne pod każdym względem.
Pod jaskinią Sunset zatrzymałam się i spojrzałam na niego.
- Jak się nazywasz? - zapytałam w kocu. To pytanie nasunęło mi się podczas drogi, ale dopiero teraz je zadałam, bo wcześniej nie widziałam takiej potrzeby. Spojrzał na mnie jakby nieco otępiały, po czym otworzył pysk.
- Asmodeus - przedstawił się. Skinęłam głową.
- Poczekaj tu - weszłam do środka i rozejrzałam się po grocie, po czym zawołałam waderę, która akurat się obudziła. Przedstawiłam jej mniej więcej jak wygląda sytuacja, nie zapominając o tym, że to była moja wina. Podałam imię ofiary, informację o jego obolałych skrzydłach i o tym, jak się ślimaczyliśmy idąc z lasu. Wadera wyszła, a przed jaskinią posłusznie siedział wilk.
- To ty jesteś Asmodeus? - pokiwał głową. Odeszłam od nich i usiadłam na jakimś głazie, obserwując morze, które znajdowało się kawał drogi na północ. Południe, nie było tak pięknie jak podczas zachodu, wschodu, albo w nocy. Dzień, to dzień. Nic nadzwyczajnego. Położyłam łeb na łapach i przyglądałam się krajobrazowi, czekając na basiora. Dlaczego na niego czekałam? To raczej była ta powinność, że skoro przeze mnie wylądował w takim stanie, jakim był, to powinnam mu to wynagrodzić, lub coś podobnego. Po za tym jeśli Sunset zaproponuje mu dołączenie, co jest w stu procentach pewne, być może będę mogła go oprowadzić po terenach, dzięki czemu spłacę swój błąd. Błąd? Raczej przypadek. Nie pomyślałam, że może zdarzyć się coś takiego. W watasze jak na razie nikogo nie widziałam ze skrzydłami, dlatego nawet nie brałam takie opcji pod uwagę.



<Asmodeus?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz