środa, 16 sierpnia 2017

Zawieszenie

Jak już niektórzy wiedzą, z dniem dzisiejszym zawieszamy blog. Dlaczego?
Powód jest prosty: sporo wyjazdów, praca, ogólny spadek aktywności, który w ostatnim czasie w ogóle u nas nie wita.
Nie chcemy prowadzić wszystkiego na wpół gwizdka, zaniedbując bloga przez brak czasu.
Wataha nadal będzie widniała, chętnie spotkamy Was na chacie. Mamy nadzieję, że ta przerwa nie zniechęci Was do pisania opowiadań! (:

~Administracja

niedziela, 2 lipca 2017

Od Pierra do Dallany: "Sprawa Fergusona 11"

Zbliżał się wieczór, a słowik zaśpiewał. Czyli Fergus wyruszył.
Byłem schowany na małym pagórku z kilkoma wilkami, przy podciętych drzewach. Wystarczy je tylko lekko pchnąć, a upadną.
Mogłem zobaczyć jak z jednej strony zbliża się oddział Sorki. Leciał nad nimi jakiś dziwny ptak. Czy to ona? Nieważne.
Z drugiej strony zbliżał się oddział Fergusa.
Byli już tak blisko siebie, ale się nie widzieli. No cóż czas na moje przedstawienie.
- Panowie! Biegnijcie do naszych i powiedzcie, żeby szykowali się do szarży. Sam sobie poradzę z drzewami.
- Sir, ale one są naprawdę ciężkie. - oznajmił mi jeden.
- Mówisz do gościa, który groził całemu obozowi, pamiętasz? - powiedziałem z uśmiechem i poklepałem go po ramieniu - A teraz bezszelestnie biegnijcie do naszych.
Zrobili tak jak powiedziałem.
Czy jestem do tego zdolny? Zdradzić? No cóż, robię to częściowo dla mojego kraju. Dzięki ugaszeniu rebelii zdobędę wpływy i szacunek. A kto zdobędzie więcej szacunku, niż ten kto zakończył rebelię?
Po chwili wahania dotarł do mnie dźwięk uruchomionych sideł. Ktoś krzyknął:
- Sidła! Ktoś je zbyt blisko zastawił!
Teraz już bez wahania pchnąłem drzewo. Oddział Fergusa chciał się wycofać, ale jedno drzewo popchnęło resztę i kompletnie odrodziło im drogę. Stanąłem na dwie tylne łapy i krzyknąłem:
- Naprzód wilki! Pamiętam o rozkazach!
Połowa armii Fergusa rzuciła się na drugą połowę armii Fergusa. Był wieczór, więc trudno było się nawzajem rozpoznać. Oddział Sorki tylko się przyglądał temu, jak nawzajem skaczą sobie do gardeł. Jednak gdy się już zorientowali to było po wszystkim.
A ja? Ruszam, aby kogoś zabić.

***

Wejście do jego namiotu pilnowało dwóch wilków. Błyskawicznie sięgnąłem myślą do dwóch najbliższych metalowych przedmiotów: jednym z nich był garnek, a drugim patelnia. Rzuciłem metalami w strażników przy tym ich ogłuszając. Oni tyko pełnili służbę w sprawie, którą uważali za słuszną. Dlatego ich nie zabiłem.
Wszedłem do namiotu i ujrzałem klęczącego medyka. Wyglądał jakby się modlił. Czyżby do tego zdradzieckiego Jaszy?
Nie patrząc się w moją stronę oznajmił:
- Rozumiem, że atak się nie udał? - powiedział to w obojętny i martwy sposób.
Po chwili przestał się modlić i wstał. Popatrzył na mnie swoimi czerwonymi oczami. Ja jedynie pokręciłem głową.
- Medyku, będę z tobą szczery. - zacząłem - Przyszedłem cię zabić.
On jakby się tym w ogóle nie przejął.
- Zatem dlaczego tego jeszcze nie zrobiłeś?
- Bo jesteś artystą w swoim fachu. - odpowiedziałem natychmiast - Może inni tego nie widzą, ale ja tak. Jeśli chcesz coś przekazać następnym pokoleniom to teraz masz czas. Czas, aby przekazać swoją spuściznę. Obiecuję ci na groby moich przodków, że to co przekażesz zostanie potraktowane z honorem i szacunkiem.
On milczał.
- W ogóle jak się nazywasz? Dlaczego dołączyłeś do rebelii?
- Taniel. - przerwał milczenie - Dla rodziny robi się wszystko, drogi Pierro z Pustyni. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
Czy to oznacza, że był spokrewniony z Fergusem? Albo z kimś kto też uczestniczył w rebelii.
- Skąd to wiesz?
- Od Niego, Jaszy.
- Co ci jeszcze powiedział?
- Że dzisiaj umrę. Dlatego jeśli masz coś zrobić, to zrób to szybko.
Zamknął oczy.
- Chcesz coś Mu przekazać?
- Jaszy? Tak. Pierdol się.
Zostałem wyszkolony na wojownika, a nie zabójcę. Cięcie jednak, które przeprowadziłem było cholernie dokładnie. Tuż pod głowę, w kierunku tętnicy głównej. jego ciało opadło bezwładnie.
- Pierro?! - krzyknął za mną ktoś podirytowanym głosem.
To była ansuza.


cdn. Dallana?

Od Pierra: "Sprawa Fergusona 10"

- Oddział Sorki zbliża się od strony lasu. - oznajmiłem na naradzie przed bitwą.
- Którego lasu? Tu wszędzie jest las! - wykrzyknął ironicznie jakiś wilk przy stole.
Czas nauczyć gówniarza manier.
- Pozwól, że ci wyjaśnię.
Przybliżyłem się do owego wilka i z całej siły złapałem go za głowę. Następnie szarpnąłem nią nad miejsce na mapie, o które mi chodziło.
- Tego lasu! - jedno jest pewne, ten gnojek za dużo sobie pozwolił - Jak bitwa się zacznie to będziesz ślizgał się po własnym gównie, więc słuchaj! - krzyknąłem.
Zrobiłem uśmiech. Tym razem nie był cyniczny. Przypomniało mi się wydawanie rozkazów w Pustynnej Włóczni. Puściłem jego głowę.
- Nastawimy sidła: tu, tu i tu - pokazywałem po kolei miejsca na mapie - zetniemy drzewa odgradzając im drogę ucieczki i gdy wpadną w zasadzkę dowódca Fergus przypuści atak z tej strony, - kontynuowałem pokazywanie miejsca - a ja z wilkami pod moją komendą uderzymy z boku. Oddział Sorki wpadnie w pułapkę, zanim zdąży się tego zorientować co się dzieje. Czy są jakieś pytanie? Nie, to świetnie bo musimy się szykować.
- Ja mam pytanie. - stwierdził Fergus przy stole - Co jeżeli będzie więcej wilków, niż się spodziewamy?
Trudne pytanie. Zapewne umrzemy.
- Będziemy musieli się przegrupować i poszukać nowego miejsca na obóz. Dzięki powalonym drzewom zyskamy potrzebny czas.
Fergus głaskał się łapą po brodzie. Nad czymś myślał.
- Dobrze, jednak kilka wilków zostanie w obozie.
Oczywiście, że chodziło mu o medyka. Był on zbyt cenny na udział w bitwie.
- Szykować się i wyruszamy, im wcześniej się tym zajmiemy tym lepiej - dodał.

***

Zastawianie sideł nie jest trudne, wystarczy być cholernie dokładnym i użyć odrobiny wyobraźni.
-Te sidła na pewno tutaj? Na mapie były chyba dalej. - stwierdził jakiś wilk pod moją komendą.
- Jak zapewne wiesz nie ma idealnych map. Każda posiada margines błędu. Trzeba się do niego dostosować. A teraz wykonać rozkaz i położyć sidła! - wydałem polecenie.
Oczywiście, że powinny być dalej.

***

- Oddział Sorki porusza się bardzo szybko, więc trzeba będzie te drzewa przyciąć bliżej naszego obozu. Musimy dopilnować, aby zwaliły się dokładnie za ich plecami. Wykonać!
Kilka wilków ruszyło ścinać drzewa. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem.

***
- Pamiętajcie! Atakujemy te wilki, które wpadną w sidła. Żebyście się nie rozmyślili i naszych nie atakowali! Zrozumiano?
- Tajest! - gromkim głosem odpowiedziały mi wilki.
- Teraz idę naradzić się z dowódcą Fergusem, a potem dam wam rozkazy kiedy atakować. Szykować się! Dzisiaj wielki dzień! - krzyknałem
Wielki dzień na zakończenie rebelii.

***

On jedynie siedział zamyślony na kamieniu.
- Sidła już zastawione, drzewa odpowiednio podcięte. Pozwoliłem przygotować to trochę dalej.
- Dlaczego? - spytał nieufnie.
- Wywoła to większy efekt zaskoczenia, lecz musisz przyśpieszyć kroku.
- Nie taki był plan. - stwierdził.
- Fergus - położyłem mu łapę na ramieniu - teraz wszystko albo nic. Cała ta rebelia to wielkie ryzyko, a dzięki temu je zmniejszamy. Musimy wydać im bitwę na naszych warunkach, od początku do końca.
- Przyspieszę kroku. - zapewnił Ferguson.
Oby, inaczej drzewa zwalą się na ich pyski. A mają ich tylko odgrodzić.
- Gdy usłyszysz śpiew słowika to znak, że wyruszamy. - dodał.
- Tajest! - krzyknąłem


cdn.


Od Sorki

Do mojego oddziału dotarła już wieść o zdradzie Sunset. Przebierali w miejscu łapami ze zdenerwowania, gdy stali jeden za drugim w szeregu. Ja znajdowałam się naprzeciw, a kawałek dalej obserwowała nas Dallana, monitorując moje poczynania. Nie ułatwiało mi to decyzji, które miałam podjąć.
Jednak wraz ze wstającym słońcem wstąpiła w nas siła i determinacja do zwrócenia stanu rzeczy na właściwy tor. Każde z nas było gotowe zrobić cokolwiek należy. Ansuza także doszła do siebie po wczorajszym wybuchu, a ja starałam się nie rozpamiętywać, po części niesprawiedliwego, osądu.
- Zanim podejmiemy jakiekolwiek kroki - oznajmiłam wilkom pod moją komendą - musimy mieć siłę, by je wykonać. Rozdzielicie się teraz i upolujecie sobie jedzenie. W grupach czy osobno, nie ma znaczenia. Nie oddalajcie się dalej niż zasięg mojego wycia. Ja i ansuza przedyskutujemy, co dalej. Macie być w formie, gotowi w każdej chwili. Rozejść się... - przebiegłam wzrokiem po wojownikach - wszyscy prócz Takvo. Z tobą chcę porozmawiać. - Skrzywiłam się - Czekacie na specjalne zaproszenie?
Rozeszli się niechętnie, popatrując na Takvo ze współczuciem. Podsłuchiwali, udając, że umawiają się, kto i gdzie będzie polował. Podstępne liski.
Takvo podszedł do mnie z podwiniętym ogonem i spuszczonym łbem.
- Wezwano mnie z powodu wczorajszego... Incydentu? - Pokiwałam głową w odpowiedzi. - Przepraszam, laguzo... Przyjmę karę ze skruchą. Pojmuję swój błąd.
- Spójrz na mnie, Takvo. W oczy, nie na łapy. Zostaniesz natychmiastowo wydalony z szeregów wojska.
- Rozumiem.
- Powoli. Zjesz z innymi, po czym ruszysz do lecznicy. Do swojego oddziału, jako posłaniec. Masz im zdać raport z tego, co tu się działo. Podnieś ich na duchu. I przekaż moje podziękowania. Gdyby nie oni, nie mielibyśmy szans. Następną bitwę wygramy dla nich.
Jego ogon zatrząsł się z ekscytacji. Głos uwiązł mu w gardle. Liznął mnie lekko po pysku i wystartował w stronę lasu.
Ja skierowałam się do Dallany.

__________

- Dobrze, że odesłałaś Takvo. W walce tylko zrobiłby sobie krzywdę - kiwnęłam głową. - Mówiłaś, że masz plan?
- Tak, ale Dallam, to dosyć kontrowersyjny plan.
- Domyślałam się. Przynajmniej tym razem się ze mną konsultujesz.
- Mm...
- Więc jak to sobie wyobrażasz?
Łyknęłam wody z naczynia i opowiedziałam Dallanie swój plan. Po jej pysku widziałam, że nie jest zadowolona.
- Nic z tego.
- Mówiłaś, że mam beznadziejnych szpiegów.
- Ale nie miałam na myśli, że masz zostać jednym z nich.
- Użyję polimorfii.
- Ty? - Zaśmiała się ironicznie - boisz się jaszczurek. Jaszczurek.
- Ja - próbowałam nie okazać rozdrażnienia - talizman reprezentacji.
- To głupota. NIgdy tego nie robiłaś, nie możemy powierzać tak ważnej sprawy niesprawdzonej metodzie. Poza tym zastanowiłaś się, kto podczas twojej nieobecności zajmie się wojskiem?
- Ty.
Dallam zamyśliła się, wyraź zagniewana. Nie miałam ochoty na kolejny wybuch krytyki.
- Pomyśl, Dallano. Nie mamy żadnej lepsze alternatywy. Nie wiemy, gdzie oni są, a jak szybciej ich znajdziemy, niż drogą powietrzną? Wiem, że dam radę, pozwól mi tylko spróbować. Przysięgam, że gdy tylko ich wytropię, natychmiast wrócę z wieściami. Żadnej samowolki. Pozostaje tylko kwestia tego, czy będąc tutaj nie zaniedbujesz obowiązków ansuzy...
- Właśnie będąc tutaj je wypełniam. - Westchnęła - wracasz od razu. Gdy tylko ich znajdziesz.
- Oczywiście. Dziękuję ansuzo.
- To votum zaufania może mnie słono kosztować. Nie zmarnuj tego.

_______



Uda się. Musi się udać. Tak dawno tego nie robiłam.
Gwałtowny wstrząs, potem skrzypnięcie kości. Przełknęłam ślinę. Zmalałam, trochę za bardzo jak na ptaka, mój język był nieco zbyt długi. Skupiłam się mocniej. Lekkość przyszła oszałamiająco szybko, a wraz z nią chętka na przekąskę i smak mięsa w dziobie.
Nie czas na mięso.
Moje myśli ograniczone do minimum, wyłapywały wszystkie szczegóły, równie szybko je zatracając. Widziałam więcej niż zwykle. Zamachałam skrzydłami, łapiąc wiatr. Jego prądy poniosły mnie chwiejnie i dopiero po dłuższym czasie lotu przypomniałam sobie o celu. Skręt raz i drugi.
Mam to. Czas znaleźć rebelię i skończyć ją raz na zawsze.



sobota, 1 lipca 2017

Od Cedy c.d. Aurory

-Wody? - zdziwiłam się, wyglądając ponad Sorką.
-Tak... Ja wysycham... - szepnęła. Spojrzałam na nią, najpierw na jej pysk, potem na resztę ciała. Nagle mnie olśniło.
- Woda... Tutaj jest wodospad! Pomóc ci, czy dasz radę sama?
- Nie, poradzę sobie. - odrzekła, podnosząc się chwiejnie na łapach. Stanęła wyprostowana, ale po chwili nogi ugięły się pod nią. Pospieszyłam z pomocą i podparłam ją z lewej strony. Laycatin również podszedł bliżej, gotów pomóc, jeśli Aurora znów straci równowagę. Przeszliśmy powoli przez Świątynię, podchodząc do wodospadu Matki. Zauważyłam, jak się ożywiła, kiedy stanęliśmy koło niego.
- Tyle wystarczy. - wadera lekko odsunęła się ode mnie. Zmarszczyłam brwi.
- Jesteś pewna? Woda może cię pociągnąć na dół i...
Nowa członkini nie odpowiedziała, jedynie kiwnęła głową. Schyliła się i po chwili wsunęła szybko do cieczy, znikając pod spienioną powierzchnią. Czekaliśmy chwilę, nie odzywając się. Mijały minuty, a ona dalej się nie wynurzała.
- Na Berkanan... - szepnęła Sorka, podchodząc do zbiornika - Przecież ją ściągnęło na dół!
Wtedy coś zamajaczyło pod taflą. Niewyraźny kształt przebił taflę.
- O tak, tego mi było trzeba! - usłyszeliśmy spokojny głos. Aurora oparła się łapami o brzeg jeziorka i patrzyła na nas chłodnymi oczami, tak niepasującymi do przyjemnego pyska. Zbliżyłam się powoli, a pędzel kołysał mi się przy uchu. Nie chciałam podchodzić za blisko, nie lubię głębokich miejsc.
- Jak się czujesz?
- Znacznie lepiej, dziękuję. - odparła, a po chwili odchyliła się i zrobiła przewrót w wodzie, ochlapując niektóre wilki. Odskoczyłam zaskoczona, kiedy zimne kropelki opadł mi na pysk. Zauważyłam jednak, że Aurora wychyliła łeb z wody, tak, że widać jej było jedynie oczy. Przeszył mnie dreszcz, kiedy wyobraziłam sobie, że to nie są wcale ślepia wilka. Mimowolnie odsunęłam się od jeziorka pod pretekstem porozmawiania z Dallaną.
- Masz już kogoś, kto będzie ją oprowadzał? - zapytałam, nie chcąc, żeby ktoś zauważył moje zakłopotanie.
- Myślałam nad tobą. Reszta ma łapy pełne roboty. - wyjaśniła Ansuza.
- Tak jak ja. - mruknęłam, przypominając sobie stertę papierów na biurku i Flliv, którą trzeba było się zająć.
- Wiem, ale niestety pozostajesz mi ty. Orientujesz się, gdzie są rebelianci, jakich miejsc trzeba unikać. Wysłałabym zwykłego wilka, ale w obecnych czasach...
- A co z Flli?
- Wynajdę kogoś, kto jej potowarzyszy, kiedy ciebie nie będzie.
- Sokoro tak, to chyba muszę się zgodzić. - odparłam niechętnie.
- Dziękuję.
Kiwnęłam głową, starając się ukryć irytację. Westchnęłam cicho i obejrzałam się za siebie. Zobaczyłam Aurorę stojącą na brzegu z futrem ociekającym wodą, oraz laguzów. Nie byli pewni co robić. Podeszłam do Laya i Sorki.
- Cóż. - zaczęła Dallana - Spotkanie i Ceremonia są zakończone. Dziękuję wam za przybycie, musimy się pożegnać w tych niecodziennych okolicznościach. Auroro, po terenach oprowadzi cię Ceda. - wskazała na mnie głową. Skinęłam nowo przybyłej łbem i patrzyłam, jak reszta odchodzi w swoje strony. Kiedy zostałyśmy same, zwróciłam się do wilczycy.
- Cóż, Dallam już mnie przedstawiła, ale to nie szkodzi. Ceda, laguza zwiadowców.
- Aurora.
- Miło mi cię poznać. - uśmiechnęłam się. - Zaczniemy od zachodu, dobrze?
Nie odpowiedziała, jedynie ruszyła za mną szybkim krokiem.
- Myślałaś już jakie stanowisko obejmiesz?

<Aurora?>

piątek, 30 czerwca 2017

Od Pierra c.d. Sunset: "Sprawa Fergusona 9"

- Pierro! - wykrzyczał
Wygląda na to, że Sunset powiedziała mu o tym, że działam pod przykrywką. Czy będzie chciał mnie teraz zabić po cichu? Może. Czy mu się uda? Nie sądzę.
- Powiedz mi, - zaczął - jak bardzo ufasz Sunset?
Zmrużyłem brwi. Niespodziewane pytanie. Wrobić ją, czy może zarekomendować? Za mało czasu już zostało na wrabianie.
- Jestem tu od niedawna, ale o Sunset mogę powiedzieć jedno. - wyraz twarzy Fergusa wyrażał jedno zdanie: 'zaskocz mnie'. - to na pewno osoba, która jest wierna swoim ideałom. Dobrze jest być z nią w jednej drużynie.
Teraz się zamyślił. Czy moja odpowiedź go nie satysfakcjonowała? A może zmieniła mu pogląd na Sunset?
- Zapamiętam te słowa. Ale czy można jej zaufać? - kontynuował 'przesłuchanie'
- Cóż, nie widzę żadnych logicznych argumentów, które byłyby przeciwko. - zapewniłem.
Oczywiście, że widzę. Zachowam je tylko dla siebie.
Fergus się uśmiechnął.
- Też tak myślę - potwierdził - doniesiono mi, że zbliża się w tej stronę oddział Sorki. Jeżeli masz jakiś genialny plan na przetrwanie to masz teraz swoje pięć minut.
Udałem, że się zastanawiam. Akurat plan miałem od dawna, lecz brakowało środków do realizacji. Cóż, teraz może w końcu je pozyskam.
- Proponuję przygotować zasadzkę. - powiedziałem dumnie.
- Naprawdę? - zdziwił się - To jest ta twoja genialna strategia?
- Diabeł tkwi w szczegółach. Odetniemy im drogę ucieczki, przeprowadzimy atak z dwóch stron jednocześnie, a na dodatek przygotujemy pułapki. To musi się udać. Wystarczy, że... dasz mi dowodzić swoimi wojskami.
Odwrócił się ode mnie i odszedł na kilka kroków.
- Wcześniej pytałem o Sunset, teraz pytam o ciebie. Dlaczego powinienem tobie zaufać? - spytał nagle.
Odpowiedź była prosta.
- Jak dotąd cię ani razu nie zdradziłem, a wiedz że miałem ku temu okazje.
Westchnął.
- Zajmiesz miejsce Reiga, i dostaniesz połowę wilków rebelii do dyspozycji. Jeśli przegramy przez ciebie bitwę, to własnoręcznie cię zabiję. Zrozumiano?
- Tak jest, Fergus.
Typowe. Od początku chciałem połowę. Gdy pyta się o całość to dostaje się połowę. A gdy pyta się o połowę? Dostaje się resztki.

***

Po rozmowie z Fergusem skierowałem się do tzw. 'medyka bardzo dobrego w swoim fachu'. To był typowy albinos. Sierść biała, a oczy czerwone. Jednak było w nim coś intrygującego. Lekka nutka szaleństwa w oczach.
- Umrzesz - powiedział lecząc jakiegoś wilka swoją mocą. Mogłem dostrzec jak nad raną wznosi się biała oświata, krew przestaje się sączyć, a mięśnie się zrastają. Niesamowity widok. Ten medyk był istnym wirtuozem w swoim fachu. Można powiedzieć, że tworzył sztukę. - ale nie dzisiaj.
Po tym jak skończył 'operować' swojego pacjenta podszedłem do niego.
- Twoi pacjenci w dość naiwny sposób podchodzą do tej rebelii. Sądzą, że wszystko jest możliwe i stają się mniej czujni. Pozwalają nawet, by skaleczył ich byle jeleń... - zacząłem.
- Naiwność jest błogosławieństwem głupich. Nie mnie oceniać, jestem tu po to, aby leczyć. - powiedział jednym ciągiem. Jakby nauczył się tego na pamięć. - A teraz jeśli wybaczysz, mam więcej 'naiwnych pacjentów' do wyleczenia. - pożegnał mnie z lekką ironią w głosie.
Gdy już wszystko się skończy będzie bardzo dużo rannych. Taki medyk na pewno przyda się Wilkom. Nie mogę do tego dopuścić. Wszystko wygląda na to, że będę musiał go zabić.
Ale najpierw. Bitwa.

cdn.

czwartek, 29 czerwca 2017

Od Sunset do Pierra: "Sprawa Fergusona 8"

Reig był jednym z przywódców. Oschły, chamski, ale jednak był. Dziwiło mnie jedynie, czemu nie był na uczcie. Później, gdy Fergus wróci, zapytam go. Podczas gdy wokół żarzącego się ogniska plotkowali na temat całego zajścia, rozejrzałam się dookoła. Dostrzegłam, jak Pierro podchodzi do belek, na których jest wystawiona zwierzyna. Długo nie zwlekając, skorzystałam z okazji zamieniania paru słówek, gdy nie ma przywódcy. Wstałam, przepraszając grzecznościowo za odejście w celu skubnięcia trochę mięska, po chwili omijając dwa ogniska i dyskretnie podchodząc do belki. Tuż obok burego basiora chwytającego za udo łani. Po tym, jak stwierdził, że obóz to kłamstwo, upewnił mnie w przekonaniu, że gra w tę samą bramkę, co ja. Skoro strzela tam, gdzie ja, czemu by nie podać sobie piłki? Czemu by nie pomóc?
- Sorka jest coraz bliżej. – Wybąkałam, pozornie szukając dobrego kawałka mięsa.
- Czemu mi to mówisz? – Spytał, nie patrząc w moją stronę. Rozumiał moje zamiary, więc zapewne tego samego się spodziewał po mnie.
- Wiem, że nie jesteś z nimi do końca szczery, Pierro. – Ostatnie słowo powiedziałam już szeptem, a nie jak wcześniej półszeptem. To drugie wystarczało ze względu na to, że wokół panował hałas.
- To dobrze, że wiesz.
W tym czasie zgarnęłam kawałek zwierzyny do siebie, a basior przesunął się na lewo, w stronę ziół, a ja tuż za nim. Stanie w jednym miejscu byłoby zbyt podejrzane. Nie spodziewałam się, że aż tak dobrze się zrozumiemy.
- Mogę liczyć na Twoją szczerość? – Spytałam.
- Teraz? Tak. – Odparł.
- Przyjdź nad zakole Matki za chwilę. – Rzuciłam, po czym złapałam w pysk niewielki kawałek mięsa i odeszłam bez kolejnego słowa.
Powróciłam do „swojego towarzystwa”, siadając tuż obok nich i zajadając się łanią.
- A Ty, Sunset, dlaczego w sumie tu jesteś? – Spytała jedna z wader, która biernie uczestniczyła w rozmowie na ten temat.
- Ja? – Mówiłam to już Fergusowi, zanim mnie wpuścił, ale nikt poza nim tego nie słyszał, więc w sumie spodziewałam się takich pytań. W każdym razie miałam gotową wymówkę, której wypowiedzenie było niezwykle męczące. – Skoro i Ansuz, i Dagaz byli rodzeństwem i oboje stworzyli watahę, to czemu tylko ród Ansuza zbiera oklaski? Niesprawiedliwość.
Mimo tego, że wilki zasiadające obok mnie popierały moją decyzję i nakręcały do zemszczenia się, to w rzeczywistości skłamałam. Nie tyle ile z knuciem w ich stronę, co z ostatnim słowem. Ansuzi zawsze, o ile nie trafił się gorszy przywódca, robili dużo więcej i się temu nie dziwię. Wymówkę podsunął mi jeszcze wcześniej Ferguson, kładąc ciągle nacisk na słowa ansuz, dagaz, laguz. Na poczekaniu nie było to takie łatwe, ale mimo tego musiałam coś wymyślić. Sama zaczęłam później się nad tym zastanawiać, ale to nadal nie było to, co chciałam zrobić. Nie chciałam być fałszywą suką, która wszystkich okłamuje, zawodzi, albo zawiedzie. Stało się.
- Muszę po coś iść do siebie. – Rzuciłam, podnosząc się z ciepłym uśmiechem.
Następnie skierowałam się w stronę zakola matki, które znajdowało się niedaleko legowiska. Dokładnie w to samo miejsce, gdzie sprzed paru dni obmywałam się z miodu.

******

Było dosyć chłodno, a szum rwącej rzeki uspokajał pod gwiaździstym niebem. Nadal go nie było. Traciłam nadzieję, że przyjdzie, aż tu nagle usłyszałam szelest liści, a tuż po tym dostrzegłam Pierro wychodzącego zza krzaka. Podeszłam do niego lekko podirytowana, że się nie streszczał. Pomimo tego ominęłam ten temat, by przejść konkretnie do rzeczy.
- W jakim celu tu jesteś? – Rzuciłam, będąc już niedaleko niego. – Prawdziwym celu.
- W tym samym, co Ty.
- Konkretniej?
- Zniszczyć ich od środka. – Wskazał łapą na obóz.
Odetchnęłam. Jak dobrze, że nie jestem sama w tym bagnie.
- Mogę Ci zaufać? – Spytałam.
- Sama oceń.
Przeciągał strunę, choć wiedział, jakiej odpowiedzi oczekuję. Niestety nie miałam wyboru. Będzie to albo najgorsza decyzja w moim życiu, albo wręcz przeciwnie.
- Nie było pytania. – Mruknęłam. – Jak już Ci mówiłam, Sorka się zbliża, co może oznaczać, że niedługo pewnie będzie konfrontacja.
Parsknął.
- I dowiedziałaś się tego na tych swoich „zwiadach”? – Zakpił.
- Możliwe. Mam dalej mówić?
- Mów.
- Oprócz tego Reig, który rzekomo zaliczył zgon, był dowódcą wojsk.
- Zastąpię go.
- Jest taka możliwość, że Cię już nieco poleciłam Fergusonowi. – Wybąkałam.
- Naprawdę? – Zdziwił się.
- A. I jeszcze jedna kwestia. – Zmieniłam temat. – Zauważyłam, że ich medyk jest bardzo dobry w swoim fachu. Po polujących, którzy zasiadli później przy ognisku nie było widać śladu spotkania ze zdziczałym jeleniem. Wiesz coś o tym?
- Omsknęło mi się o uszy, ale niewiele wiem.
- W każdym razie nigdy go nie widziałam i wydaje mi się to nieco podejrzane.
- Może po prostu jest aspołeczny?
- Może. – Westchnęłam. – A Ty? Wiesz coś?
- Nie. – Odpowiedział oschle.
Liczyłam na wymianę informacji, ale wygląda na to, że takowych nie dostanę.
- Idę już w takim razie. Pójdź jakiś czas potem, by niczego nie podejrzewali. – Rzuciłam, po czym omijając go, potruchtałam w stronę ognisk.

******

Będąc już blisko, zwolniłam kroku. Wyglądając między drzewa, zauważyłam już śmiejącego się z innymi Fergusona, który nawet nie wyglądał na przejętego rzekomą śmiercią Reiga. Lekko zdziwiona podeszłam do nich, od razu pytając:
- Co z Reigem?
- Nic szczególnego. Młodzik jak zwykle dramatyzuje.
Usiadłam.
- Ale że aż tak? Powinniście go przeszkolić. – Rzuciłam.
- Faktycznie, był na szkoleniu, ale go wojska Sorki zgarnęły i raczej nie oddadzą.
To już inna kwestia.
- Przynajmniej żyje! – Wymamrotał jeden z wilków.
- Tak, dobre i to. – Odparłam.
Niedługo później znowu zaczęliśmy swobodnie rozmawiać. Póki mieliśmy czas. Niedługo miał być koniec, a to jedyny raz, gdzie faktycznie można było pogadać.
- Pierro! – Wykrzyczał Fergus, unosząc łeb ku górze i patrząc na wychodzącego zza drzewa basiora.
Również na niego spojrzałam tak jak większość wilków. Nasze spojrzenia się przez chwile skrzyżowały, lecz niedługo potem skierowałam swój na ogień. Ferguson wstał, po czym wraz ze wzywanym przez niego basiorem poszedł na stronę.

Pierro?

Od Sunset c.d. Pierra: "Sprawa Fergusona 7"

Turlając szary kamień po piaszczystej dróżce, kierowałam się w stronę przywódcy rebelii. Było już późno choć wilki, które zajmowały się polowaniami i wykarmianiem obozowiczów dopiero przygotowywały skromną ucztę. Omijając jeden z kolczastych krzewów, zauważyłam Fergusa, rozmawiającego ze swoją prawą łapą. Niedosłownie oczywiście. Podeszłam do basiora z mniejszymi mięśniami, surowo patrząc na większego, który parę dni temu mnie niemile, a wręcz agresywnie przywitał.
- Mam raport. – Rzuciłam, wyciągnęłam z czarnej torby zarzuconej na plecy zwój z zapisanymi notatkami.
Wszystko opisywałam szczegółowo, by zająć jak najwięcej miejsca. Tak, by więcej nie starczyło. Następnie strąciłam ze szlaku i niespostrzeżenie podbiegłam w stronę bazy Sorki. Ich woń była bardzo mocno odczuwalna. Zbyt mocno. Mogłam jedynie podejrzewać, że zbliżają się do nas.
Ferguson pomachał łapą w stronę szarego, dużego basiora na znak by odszedł. Chwilę później już go nie było.
- Sójka latała w kółka jak zahipnotyzowana? – Spytał ze zdziwieniem basior, czytając mój fragment i marszcząc brwi przy okazji.
- Nie wiadomo, co to mogło być. Może czyjaś reprezentacja. – Wybąkałam.
- A czy ktoś miał reprezentacje sójki?
- Z tego, co pamiętam to nie, ale przecież długo na ceremoniach nie jestem.
- No tak. – Westchnął, zwijając zwój i odkładając go na stolik.
- Powiedz mi, dowódco…
- Fergusie – Poprawił mnie.
- Przecież każdy się do Ciebie tak zwraca.
- Dla Ciebie mogę zrobić wyjątek. – Odparł cwaniacko.
- Dziękuje. – Uśmiechnęłam się. – A więc… Fergusie, pamiętasz tego wilka o dwukolorowych oczach, którego niedawno wpuściłeś w nasze szeregi?
- No… Tak. Tego cwaniaka nie da się zapomnieć. – Parsknął. – Coś z nim nie tak?
- Wydaje się groźny, rozmawiałam z nim przez chwilę.
- O czym? – Spytał lekko podirytowany.
- Szukał chyba kogoś innego, tak słowami się wymieniliśmy. – Odparłam, gdy ten mruknął z cynicznym uśmieszkiem. – Wydaje mi się, że mógłby być z niego pożytek.
- Co masz na myśli?
- Z niego? Chyba tylko na konfrontację.
- Właśnie. - zwróciłam uwagę. - Wpuść go w wojsko. Z nim możemy wygrać.
- Zastanowię się. Nie znam go.
Fakt. Fergus nie wpuszczał kogoś, kogo nie znał gdziekolwiek. Chociaż przez chwilę. Nasze relacje przez parę najbliższych dni się polepszyły, ale z nimi… Oj.
- Idziesz zjeść? – Zaproponował, wskazując łbem na polujących, którzy już wykładali zwierzynę na belki.
Kiwnęłam łbem, po czym zaczęliśmy kierować się w stronę coraz to szerzącego się grona rebeliantów. Niektórzy wyglądali na niezwykle głodnych, a sama ślina już im spływała po kącikach ust. To pierwsza od paru najbliższych dni szersza uczta. Omijając gęste kępy traw, ujrzałam, jak wśród jednego z sektorów ustawia się kolejka rannych polujących.
- Co oni tam robią? – Spytałam zaciekawiona, wskazując wzrokiem na wilki pokopane przez jelenie.
Ferguson spojrzał w tamtą stronę, po czym długo się nie zastanawiając, odparł:
- Nic, będą się leczyć.
- Czeka tam na nich medyk?
- Można tak powiedzieć.
- Czemu "tak"?
- Powiedzmy, że to medyk z wyższej rangi. – Jego pysk ozdobił półuśmieszek.
Skierowałam swój wzrok w stronę skupiska głodnych dusz, po czym sama stałam się jedną z nich. Może niekoniecznie głodnych, ponieważ moje podniebienie zadowolił królik, którego miałam okazję zasmakować pomiędzy zwiadami. Wraz z Fergusem i paroma innymi wilkami zasiedliśmy przy jednym z ognisk. Każdy przysługiwał na daną liczbę wilków, około jeden na piątkę. Podczas gdy większość wymieniała się informacjami, ja raczej rzadko mówiłam coś od siebie, lecz według jednego z zasiadających tu, byłam po prostu nieśmiała. Było to dla mnie ironią, więc z czasem również włączyłam się biegle do rozmów, ciągle trzymając język za zębami, jeśli chodziło o moje szpiegostwo w stosunku do nich. Oni wcale nie byli źli. Mieli inne cele, poglądy, ale większość z nich była sympatyczna i wręcz łapała mnie za serce myśl, że ich zdradzę, o ile tego dożyją.
- Cholera, przywódco! – Krzyknął jeden z młodszych wilków, wyskakujących zza krzaka. Wszyscy skierowali na niego swój wzrok. – Reig dał zgon!
- Co do cholery? – Rzucił Ferguson, po czym wstał. – Wybaczcie, muszę iść. – Skierował te słowa do towarzystwa zasiadającego przy ognisku.

C.d.n

wtorek, 27 czerwca 2017

Od Pierra c.d. Sunset: "Sprawa Fergusona 6"

- Wybacz, ale raczej nie jesteś wilkiem, z którym powinnam o tym rozmawiać.
Jest bardzo skryta. Mam nadzieję, że reszta rozmowy nie będzie przypominała szturchanie węża na gorącym piasku.
- Dlaczego? Bo nie jestem stąd? - spytałem.
- Bo ci nie ufam. - odpowiedziała natychmiast.
- I vice versa. - odgryzłem się.
Nie, odgryzanie się nic tu nie da. Muszę doprowadzić do takiego stanu, w którym mi zaufa lub nie zaufa i nic na tym nie stracę. Kto wie? Może coś na tym zyskam.
- Tak..., deficyt zaufania to problem w dzisiejszych czasach... - kontynuowałem - Coraz więcej wrogów, a coraz mniej osób którym można zaufać.
Wyglądała na trochę zmieszaną.
- Może i jest problemem, ale czy warto ufać obcym?
Nie warto. Warto za to dać im złudne poczucie zaufania i czerpać na tym jak najwięcej. W sumie dobrze, że nie chce ryzykować. Bo ci co ryzykują są groźni.
- Tak, bo są takie sytuacje, w których nie opłaca się kłamać. - wskazałem na miejsce dookoła nas.
- Co sugerujesz? - ciekawość w niej jakby zaczęła buzować.
Zrobiłem cyniczny uśmiech.
- Obie osoby mogą wyprzeć się tego co powiedziały. Wtedy nic nie zyskają, a Fergus podirytuje się, gdy się o tym dowie. Natomiast jeśli powiedzą prawdę, to coś zyskają.
- Skąd mogę wiedzieć, że to wszystko, to prawda?
- Nie wiesz.
Zdziwiła się o co mi chodzi.
- Nigdy się nie wie. Tak to by nie było zabawy, prawda? - dodałem.
Czasami przez to na wojnie giną wilki. Że prawda okazuje się fałszem. A co my (Dowódcy) robimy w takiej sytuacji? Żonglujemy wilczymi żywotami niczym piłeczkami. Jeśli się umie to staje się sławnym, w przeciwnym razie idzie się na szafot. Niezależnie jednak od wyniku spada na ciebie cała odpowiedzialność. I później za każdym razem, gdy patrzysz w głąb swojej duszy nie wiesz kogo widzisz. Bohatera, czy zbrodniarza.
- Czasem zabawa może się źle potoczyć.
Jakby czytała mi w myślach. Koniec tych podchodów.
- Słuchaj, nie będę już owijał w bawełnę, bo nic z tego nie wyniknie. - rozejrzałem się wokół - Przyszedłem tu by cię stąd wydostać.
- A jak ja nie chcę się stąd wydostawać? - spytała ironicznie.
Zamurowało mnie. Pamiętam opowiadanie o wilku, który szedł miesiąc po pustyni, aby uratować wilczą księżniczkę. To było jedno z moich ulubionych. W tym wypadku jednak, to nie jest opowiadanie, a ona nie jest księżniczką. I nie chce być ratowana.
- Czyli to prawda. Naprawdę przyłączyłaś się do rebelii.
- Dziwi Cię to? Spośród wszystkich stąd? Każdemu się dziwisz?
- Ale tylko jedną jest dagazą. Czy raczej byłaś.
- Ja natomiast sądziłam, że chcesz faktycznie podnieść rangę. Zamiast tego wszedłeś w rebelię. Nie masz nawet porządnych powodów, za krótko tu jesteś.
Cóż, no to teraz wszystko jasne. Cel jest jeden: 'Ugasić rebelię'. Dagaza okazała się suką, której nie trzeba ratować. Nie oznacza to jednak, że przestała mi się podobać.
- Zatem więcej ci czasu nie zabieram. - spuściłem głowę, niech ma złudne poczucie tego, że wygrała.
Czy obawiam się tego, że powie o tym Fergusowi? Ja tego chcę.
- A i nie zapomnij o tym powiedzieć Fergusowi. - dodałem odchodząc.


cdn.
Sunset?

środa, 21 czerwca 2017

Od Shadow c.d. Sunset

Kątem oka zauważyłam wyraz twarzy wadery, wiedziałam że się na mnie zawiodła. Ale to przeszłość, która bardzo bolała... Znów zapatrzyłam się w gwiazdy, milczałyśmy. Musiałyśmy przetrawić moje słowa, wiedziałam że w jej wyobraźni mogło to wyglądać nieco brutalnie, ale niektóre umierały szybko. Znów spojrzałam na Sunset, na jej pysku zawitał ciepły uśmiech, podążyłam za nim wzrokiem. Uśmiechnęłam się słabo
- Shadow – gdy usłyszałam jej głos, znów przestałam się uśmiechać. Z kącika mojego oka zsunęła się łza. – nie będę Cię okłamywać. Postąpiłaś okropnie, odbierając im życie.
Zacisnęłam zęby, nie miałam dłużej siły wstrzymywać łez, więc po prostu pozwoliłam łzą wypływać z moich przekrwionych oczu. Spuściłam głowę, byłam bezsilna.
- Gdzie teraz jesteś?-zapytała mnie łagodnie.
-Tutaj.-popatrzyłam na nią spode łba, słyszałam mój łamiący się głos.
-Właśnie. – Wstała, podeszła kawałek bliżej mnie, chciałam odejść dalej.. - Wiesz, że postąpiłaś źle i się zmieniłaś. Nie pozwól, by złe wspomnienia i poczucie winy prześladowały Cię do końca życia.
- Jak?!-krzyknęłam, dałam upust złości i całej reszcie emocji które kumulowały się we mnie. Na moim pysku malowała się złość i żal, zapewne też smutek. Chciałam zapomnieć o tych wydarzeniach, ale nie mogłam, nie mogłam zostawić tego dla siebie. Zamilkłam, nastąpiła cisza, którą przerywało moje szlochanie. Przypomniały mi się słowa mojego "mentora" 'Jeżeli masz płakać, to płacz. Ale nie pokazuj tego, inni to wykorzystają'. Chciałam się do tego zastosować, ale jego wspomnienie jeszcze bardziej mnie zabolało.
-Dać Ci radę?- głos Sunset był spokojny i opanowany, spojrzała na mnie swymi mądrymi oczami.
-Już i tak nie mam nic do stracenia.-wychrypiałam, nie mogłam stracić nic więcej, i tak straciłam wszystko co mogłam... Spojrzałam na gwiazdy, ciekawe czy one to widzą... Pytanie było tak absurdalne, że roześmiałam się w duchu.
- Na pewno jest pewna rzecz, której się boisz, nie wyobrażasz się jej wykonać. Wykonaj ją. Wykonaj ją dla wilków, które z Twojej łapy wyzionęły ducha. Jeżeli zaakceptujesz swoje lęki i obawy, zaakceptujesz siebie.
Słowa wadery miały sens, ale ja nie mogłam go pojąć. Bałam się wielu rzeczy, bałam się swojego żywiołu, bałam się przyznać do morderstw. Największym strachem jednak, napawała mnie świadomość że mój żywioł jest ode mnie silniejszy.
-Boje się...-zaczęłam ale po chwili urwałam.-nie. Nie teraz, nie tutaj.-powiedziałam, chrypka znów dała się we znaki, pokręciłam głową i popatrzyłam zaczerwienionymi oczami na Sunset.
-Nie teraz.-szepnęłam, bardziej do siebie niż do Sun, wiedziałam że ona może mi pomóc ale teraz chciałam być na nowo sama. Sunset wbiła wzrok w gwiazdy, znów milczałyśmy. Potrzebowałam milczenia, teraz było kojące, dawało czas na przemyślenie tego wszystkiego. Usłyszałam skrzypnięcie, to Sunset musiała wstać, chciałam na nią spojrzeć, ale tego nie zrobiłam. Poczekałam aż odejdzie parę kroków i pozwoliłam sobie na łzy, byłam po prostu... pusta w tym momencie.

Sun? 
Przepraszam, że tyle czekałaś xD

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Od Dallany c.d. Sunset: "Szczenięce Kryminały"

Ptaki nie miały przeszkód w postaci korzeni i chaszczy. Na nasze szczęście niespecjalnie się spieszyły, dzięki czemu dogoniłyśmy je i trzymałyśmy odległość na tyle niedużą, by nie tracić ich z oczu. Ćwierkały po swojemu, łamiąc ledwie widoczny przez ich harce szyk. Właściwie już i liczba winejek była duża jak na jedno stadko. Od czasu do czasu któraś odłączała się od chmary i znikała między drzewami, czasem wracając po chwili, a czasem wcale.
Szłyśmy tak przez co najmniej godzinę, gdy droga zaczęła się robić bardziej stroma, kępy trawy straciły swoją soczystą zieleń, drzewa się przerzedzały, a spod łap uciekały kamyki. Znów to ja jako pierwsza zaczęłam się męczyć. Bluzgając pod nosem na fanaberie podniebnych stworzeń, starałam się trzymać tempa - byłyśmy niemal na szczycie górki, nie chciałam w tym momencie gubić tropu. Chociaż właściwie, co nam szkodzi - pomyślałam, po czym sama siebie zganiłam. Przecież ani liścik, ani towarzysze podróży nie znaleźli się tu zbiegiem okoliczności. Może ktoś tu źle zaciera ślady a może sam Jasza chce pomóc nam zdobyć księgę, bo ta m u s i przedstawiać jakąś wartość.
Niespodziewanie szlak się urwał, a mali przewodnicy rozdzielili się, wszyscy kierując w dół. Pod naszymi łapami był stromy stok ze skalnymi półkami umieszczonymi o skok od siebie, na tyle regularnie, że przypominały schodki dla Olbrzyma. Lub Olbrzymiątka - nie miałam pewności, jak wielkie są te stwory i na pewno nie chciałam się o tym przekonać.
W dole, spośród mgły, majaczyły ciemne kształty.
- Zakładam, że to korony drzew.
- Głęboko. - stwierdziła tylko Sun. - Wygląda na to, że musimy tam zejść.
- Ile czasu pozostało nam do zachodu? Nie chcę skończyć w jakiejś ciemnej dziurze, otoczona mrokiem i mgłą.
- Jeśli boisz się ciemności, to ci poświecę, nie martw się - rzuciła przyjaciółka z fałszywie uprzejmym uśmieszkiem, podczas gdy ja przymierzyłam się i wykonałam skok na pierwszy stopień, zgrabnie lądując na przednich łapach, a następnie już mniej zgrabnie upadając i przetaczając się na skraj półki, gdy jedna z kończyn odmówiła mi posłuszeństwa i ugięła się pod ciężarem rozpędzonego ciała.
- Dall?! - Zakrzyknęła Sunset, dołączając do mnie.
- Żyję, żyję - poderwałam się na łapy. - Tylko gdzieś mi umknęło, że jak boli przy bieganiu, to nie będzie sprawna przy skoku - wyjaśniłam, przeciągając się i usiłując rozruszać łapę. Dałyśmy sobie chwilę postoju, po czym podeszłyśmy do krawędzi między kolejnymi stopniami. Sun uznała, że będzie skakać pierwsza i mnie w razie czego łapać, lecz ja widziałam to raczej jako zagrożenie zrzucenia mojej towarzyszki. Ostatecznie robiłyśmy to na zmianę.aGdy już pamiętałam o ostrożności, nie spowalniałam drogi aż tak, jak się tego spodziewałam po nieudnym początku. Droga niemiłosiernie mi się dłużyła, mimo iż z góry nie wyglądała tak żmudnie. Zagłębiłyśmy się w mlecznobiałą mgłę, gdzie faktycznie prześwitywały liściaste gałęzie i pnie. Musiałyśmy stąpać ostrożnie, ponieważ nie widziałyśmy wyraźnie naszego szlaku. Na szczęście drzewa oznaczały bliskość gruntu i już po niedługim czasie stanęłam pewnie na kobiercu z trawy. Kilka metrów nad naszymi głowami wciąż unosiła się mgła, można było rozpoznać, że Słońce gdzieś za tą skałą chyli się ku zachodowi.
- Rozejrzyjmy się. Jeśli będzie względnie bezpiecznie, zostaniemy tu na noc - zakomenderowała Sunset, na co ja skinęłam głową. Szybki rekonesans pomógł nam odnaleźć niewielkie źródełko, z którego obie piłyśmy łapczywie. Wzdrygnęłam się, gdyż woda była zimna. Usadowiłyśmy się przy grubym pniu majestatycznej rośliny.

Daniutka? 
Wybacz, że to tyle trwało :l

Od Cedy c.d. Flliv

Zamurowało mnie. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Mała wpatrywała się we mnie błyszczącymi oczkami, nie mogłam jej tego powiedzieć wprost.
- Wiesz... kochanie... - zaczęłam niepewnie. Jak mam się z nią obchodzić, żeby jej nie przestraszyć? Mogę ją przytulić? Nie będzie mi miała tego za złe? Nie poczuje się zraniona?
- Tak?
Objęłam ją delikatnie, a kiedy nie stawiała oporu, przysunęłam ją do siebie i przycisnęłam do piersi. Nagle wczepiła się we mnie i wtuliła nos w czarne futro.
- Oni mnie porzucili, prawda? - usłyszałam zdławiony głos. Nie wiedziałam czy może nie płacze.
- Nie wiemy tego, Flliv. - powiedziałam cicho, głaszcząc ją po białej głowie.
- Ale ja to czuję, Cedo. Oni mnie nie kochali, prawda? - zadrżała. Teraz miałam pewność, że łkała.
- Wiesz, mała... - zaczęłam, ale urwałam w pół zdania. Chciałam powiedzieć, że może nie zrobili tego z czystej nienawiści, że może po prostu musieli, nie mieli innego wyjścia... Ale to chyba nie jest odpowiedni moment. Zamilkłam, nadal gładząc ją powoli po grzbiecie. Słyszałam, jak połyka ślinę i cicho łapie powietrze.
- Nie zostawisz mnie?
- Ja? Nie... Przecież powiedziałam ci, że możesz u mnie zamieszkać.
- Ale dopóki oni się nie pojawią...
- Spokojnie, Flliv... - odparłam, nie bardzo wiedząc jak wytłumaczyć młodemu wilczęciu tak skomplikowaną sytuację.
- Mogę mówić tak do ciebie?
- Cóż... - mruknęłam, podnosząc wzrok na ogień - Myślę, że musimy dać sobie czas, Wiewióreczko. Znamy się bardzo krótko, nie uważasz, że powinniśmy zaczekać?
- Może... Może trochę... - smarknęła, podnosząc na mnie pomarańczowe oczy. - Jak mam do ciebie mówić?
- Na razie Ceda, dobrze?
- A ty jak będziesz o mnie mówić?
- Flliv. Po prostu po imieniu.
Zagrzmiało i waderka odruchowo wczepiła się w moją sierść. Zaśmiałam się cicho i wstałam powoli. Flli siedziała z rozstawionymi łapami, zapłakanym pyskiem i opuchniętymi oczami. Starłam delikatnie łzę z jej przemokniętego policzka.
- Jest już późno. - odparłam nieco poważniej, patrząc ukradkiem na stertę papierów. Będę musiała wziąć kilkudniowy urlop, żeby zapoznać Flliv z nową sytuacją. Muszę poprosić kilku posłańców, żeby odbierali wiadomości od reszty zwiadowców i dostarczali je tutaj. Oczywiście za odpowiednią opłatą.
- Gdzie będę spać?
- Dopóki nie wykuję ci osobnego pokoju, możesz spać koło mojego posłania. - odparłam, kierując się do składziku. Wróciłam, targając w zębach grubą, jelenią skórę. Biała kulka, widząc moje starania, wpiła się zębami w przeciwną część futra. Uśmiechnęłam się, układając łóżko koło mojej wnęki. Przytargałam jeszcze kilka poduszek i niewielki, cienki koc. Na szczęście zbliżało się lato, więc noce przestawały być zimne. Na koniec dołożyłam jeszcze do ognia, aż ciepło wypełniło całe pomieszczenie.
- Dobranoc. - mruknęłam, zakopując się pod pomarszczoną płachtą materiału wyszywaną w krzywe, białe wzorki
- Dobranoc. - odrzekła młoda wadera, również wpełzając pod okrycie, patrząc na mnie dużymi oczami.
Na zewnątrz gruchnęło, a ja słyszałam, jak krople uderzają o skałę

~*~

- Przecież wiem, że to duży odcinek drogi. - mruknęłam, pocierając nos łapą. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. - Dopłacę wam.
- Ile? - zapytała sucho Galla - Nie dość, że musimy latać o wiele więcej niż normalnie, to jeszcze będziemy mieć dłuższą zmianę.
- A ile byście chcieli? - zapytałam, patrząc na milczących Avaloona i Surię. Sięgnęłam po szklankę z wodą.
- Coś koło stówy.
- Jednorazowo?
- Nie, przez następne trzy wypłaty.
- Chyba sobie żartujesz. - odstawiłam naczynie, nawet nie podnosząc go do ust.
- Em... - zaczął nieśmiało rogaty basior. - Gallo, może to rzeczywiście za dużo?
- Słuchaj, Av, jeśli Pani Cedzie się nie chce...
Podniosłam wzrok ze złością.
- Skąd wiesz, że po prostu jestem leniwa? - warknęłam, masując skroń. Wadera otworzyła szerzej oczy.
- A coś się zmieniło przez ostatnią noc? - zapytała chłodno - Oprócz tego, że Panią boli głowa?
No tak, nie powiedziałam im o tym, że przygarnęłam szczenię.
- Cedo? - usłyszałam cichutki głosik za mną. Poczułam, jak coś ciągnie mnie za ogon. Odwróciłam głowę i ujrzałam Flliv, wczepioną w długie futro - Kłócicie się przeze mnie?
- Nie, Flli, nie przez ciebie. - odparłam, patrząc, jak mała spogląda na zszokowanych posłańców. Ich wyrazy pysków były bezcenne. - Możesz nas jeszcze na chwilę zostawić?
Waderka kiwnęła głową i szerokim łukiem wyminęła oddział, który nadal świdrował ją wzrokiem. Stuliła uszy i pisnęła, aż w końcu wyskoczyła na dwór.
- Tylko się nie oddalaj, masz siedzieć przy wejściu! - krzyknęłam za nią. Nie usłyszałam odpowiedzi. Skupiłam się znów na reszcie. - Naprawdę Pello i reszta nic wam nie powiedzieli?
- Coś tam wspominali... - mruknęła Suria - Ale nie sądziłam, że weźmie ją Pani do siebie. Myślałam, że raczej ją Pani odd...
- Cicho! - szepnęłam, stawiając uszy. - Nie ma takiej opcji!
- Głupia, przecież ta mała może to usłyszeć. - warknął Avaloon. Galla westchnęła.
- A więc ile nam Pani proponuje dopłaty?
- Sto pięćdziesiąt na jedną wypłatę. To tylko trzy dni. - mruknęłam, wykonując w pamięci szybki rachunek.
- Cóż, zważywszy na okoliczności - zaczął basior, ignorując piorunujące spojrzenie skrzydlatej wadery - MusiMY się zgodzić.
- Popieram! - krzyknęła Suria, ukradkiem zerkając na wkutą Gallę. Ta się nie odezwała, jedynie po dłuższej chwili kiwnęła głową.
- Dziękuję wam bardzo. - odetchnęłam z uśmiechem.
- Nie ma za co, Pani Cedo. - odparł rogaty wilk, a najmłodsza wilczyca przytaknęła. Cała trójka zasalutowała i skierowała się do wyjścia. Odprowadziłam ich na dwór, obserwując jak znikają w krzakach. Po chwili zwróciłam swoją uwagę na Flliv, która siedziała niemal całkowicie zanurzona w trawie, wyraźnie zainteresowana bliżej nieokreślonym stworzonkiem.

<Flliv?>

niedziela, 11 czerwca 2017

Od Sunset c.d Pierra: "Sprawa Fergusona 5"

Kolejny wilk. Miałam wyrzuty do każdego stąd, lecz ich nie ukazywałam. Dla dobra ogółu. Nie mogłam jednak uwierzyć, że tylu z nas ukrywało zawiść do innych, a teraz, gdy jest okazja, od razu ją pokazują. Tak bardzo nienawidziłam kłamstw, a sama stałam się jednym z nich. Parsknęłam, popychając pobliski kamień, po czym skierowałam swój skulony łeb ku górze. Zachodzące Słońce oślepiło mnie na sekundę, pozostawiając po sobie smugi na ukazującym się obrazie rzeczywistości. Przesunęłam się o trzy łapy na prawo, by wszystko dokładnie obserwować, nie martwiąc się o wybryki natury, a następnie ponownie zaczęłam kierować się w stronę jednego ze zwiadowców. Teraz, podczas zachodu Fergus zezwolił mi na rozejrzenie się po okolicy, ponieważ jeden ze szpiegów został mocno ranny. Od dawna nie czułam tyle satysfakcji, mając nadzieję, że przy obejrzeniu trasy na mapie, będę miała niedaleko rozmieszczenie wojsk.
Po dotarciu do części wojskowej skinęłam czekającemu na mnie wilkowi na przywitanie, po czym spytałam łagodnie:
- Jakie plany? – Podeszłam do blatu, na którym leżały porozwalane papiery.
- Pójdziesz na północny wschód i spiszesz raport.
- Na północny wschód? – Nie kryłam zdziwienia. – Przecież tam się mało dzieje.
- Raczej na pierwszy raz to wystarczająco. – Uśmiechnął się szyderczo, po czym odwrócił, kierując się w głąb bazy. Przy okazji jednak złapał pyskiem za wór, szarpiąc nim o ziemię tak, by zawartość się wysypała. – Masz tu potrzebne rzeczy.
Truchtając, z daleka dostrzegłam linę i małą gałąź zaostrzoną na końcu. Po zielonawej końcówce mogłam domyślić się, że był świeżo robiony. Podniosłam nieco prawy kącik ust. Ostatnio, gdy Fergus odkrył niezdatny do użycia metal i oblężone mrówkami drewno, ktoś zaproponował, by to wszystko podpalić, by chociaż trochę białej broni ocalić. Skoro ktoś sam coś zaproponował, co mogło zaszkodzić, jak mogłam nie skorzystać? Ciągnąc to dalej, wina spadała na niego, co wykluczyło go z wojska i skierowało na polowania. Stanęłam na wprost od przedmiotów, popychając je lekko łapą, po czym słysząc szelest, spojrzałam się przed siebie, uprzednio się odwracając. Nic, pewnie jakiś królik. Sięgnęłam po przedmioty, a następnie podbiegłam z nimi do blatu, kładąc je obok sterty chaotycznie porozwalanych kartek. Nikogo nie było, więc mogłam skorzystać z tej rzadkiej okazji zobaczenia planów. Z drugiej strony nikt tajnych informacji nie pozostawiałby tak o, lecz nie pogardziłabym nawet małą częścią z ich.
Przewracając strony, szukałam słowa klucza, które mogłoby mnie naprowadzić na coś ciekawszego niż jadłospis dnia, który nie wiem, dlaczego się tu znalazł. W pewnym momencie dostrzegłam pod spodem nieistotnej makulatury coś o rozmieszczeniu wojsk. Wyobraźcie sobie te rozczarowanie, gdy okazało się, że to tylko znane rozmieszczenie niewielkiej armii Sorki. Spodziewałam się czegoś większego. Z oddali słyszałam co jakiś czas kroki, lecz te, które zwróciły moją uwagę, nasilały się. Po odruchowym nastawieniu uszu odnalazłam kartkę mojej trasy na brzegu blatu, po czym zgarnęłam tę przed siebie, przemierzając ją wzrokiem raz jeszcze.
- Co robisz? – Spytał głęboki głos, który znałam jedynie przez mgłę.
Odwróciłam się, zawiązując uprzednio gałąź przez linę i zarzucając ją na plecy. Na wprost ode mnie stał bury basior o dwukolorowych oczach, którego spektakl miałam okazję dzisiejszego dnia obejrzeć.
- Sprawdzałam swoją trasę. – Rzuciłam, odchodząc. – Jeżeli czegoś szukasz lub potrzebujesz, idź do prawej ręki Fergusona, spieszę się.
- Nie spodziewałem się Ciebie tutaj. Myślałem, że jesteś z Dallaną zaprzyjaźniona.
Odwróciłam się, nie ukazując grymasu niezadowolenia na pysku. Zirytował mnie to, ale takie pytanie było do przewidzenia. Jeżeli nie od niego, od kogoś innego.
- Wybacz, ale raczej nie jesteś wilkiem, z którym powinnam o tym rozmawiać.

Pierro?

sobota, 10 czerwca 2017

Od Aurory: "Ceremonia i zasłabnięcie"

Nie wiem, ile tak wędrowałam. Wreszcie dotarłam do terenów jakiejś watahy, postanowiłam więc znaleźć kogoś, aby postarać się o dołączenie do niej. Zamknęłam oczy, aby się skupić i wyczułam czyjąś obecność niedaleko. Pobiegłam więc w tamtą stronę i zauważyłam waderę, jej postawa wyglądała na władczą, przez co zorientowałam się, że jest alfą. Podeszłam więc do niej z udawanym miłym uśmiechem.
- Witam. - powiedziałam, zwracając na siebie jej uwagę. - Czy wataha przyjmuje zbłądzonych wędrowców? - spytałam.
- Oczywiście. - odpowiedziała brązowa wadera. - Proszę, chodź za mną. - dodała, ruszając przed siebie. Nie za bardzo wiedziałam, czy mogę jej ufać, ale albo za nią pójdę albo będę musiała dalej szukać. Doszłyśmy do jakiejś świątyni, gdzie czekały na nas jeszcze trzy wadery i jeden basior. Wyglądało to tak, jakby się mnie spodziewali. No i się nie pomyliłam, była to ceremonia dołączenia, podczas której dostałam kolczyk w kształcie kropli krwi i dowiedziałam się co nieco o watasze. Kolczyk był swojego rodzaju talizmanem, którego nie mogłam nikomu oddać. Cieszyło mnie, że dołączyłam do watahy, choć tego nie pokazywałam, jednak był pewien problem. W świątyni było dojść ciepło, a w dodatku sucho podobnie jak na dworze, a ja powoli czułam się osłabiona z powodu braku wody.
- Przepraszam, że przerywam... - chciałam już iść poszukać jakiegoś zbiornika, kiedy zwyczajnie załamały się pode mną łapy i runęłam na ziemię. Podczas podróży często mi się tak zdarzało, jednak wtedy byłam bliżej wody, a teraz nawet nie wiedziałam, gdzie jest najbliższa. Powoli podniosłam się na łapach. Wilki patrzały na mnie zaniepokojone.
- To nic takiego. - odpowiedziałam szybko, - Po prostu potrzebuje wody. - Powiedziałam z nadzieją, że pokarzą mi gdzie znajdę takowy zbiornik.

< Ceda? Zaprowadzisz Aurore? >

Aurora


"Nie myśl za dużo o przyszłości, bo ta może nigdy nie nastać. Zamiast tego myśl o teraźniejszości i o tym, aby przeżyć."

Aviaku (deviantArt)

Imię: Aurora
Pseudonim: Aurora ma wiele pseudonimów, tych złych, jak i tych dobrych. Najczęściej używanymi jest Shi oraz Mizu. Jeżeli natomiast chodzi o skróty, od imienia funkcjonuje tutaj Aura lub Rua.
Urodziny: 23 lipca
Płeć:
 Wadera

Wiek: 3 lata
Stanowisko: Zabójca
Żywioł: Płyn

Moce: 
Potrafi ona wyczuć kogoś poprzez bicie jego serca, a dokładniej szybkość, z jaką płynie krew w jego żyłach. Jest to przydatne, jeżeli ktoś na kogo ma zlecenie postanowi się ukrywać. Na dodatek w jej kłach płynie jad, który może wpuścić do krwiobiegu swojej ofiary. Nigdy nie polegała na mocach, przez co nie ma ich za dużo.

Talizman Reprezentacji:
Kropla krwi. Jest to czerwony kryształ o rozmiarach jednego opuszka na łapie. Jest to więc bardzo mały przedmiot. Oprawiony jest w biały metal. Przybrał on kształt jednego kolczyka, którego wadera nosi na prawym uchu. Talizman pozwala jej uleczyć pomniejsze rany, które jeszcze krwawią przy pomocy przejechania po całej ich długości łapą. Krew musi być jednak płynna, a nie po części sklepiona.

Aparycja:
Jest ciemnopopielatym wilkiem, prawie że czarnym, z paroma ciemnoniebieskimi miejscami. Jej sierść jest śliska tak jak łuski ryby. W dodatku grubą sierść posiada jedynie na szyi oraz tylnych łapach. Na szyi pod sierścią znajdują się skrzela, którymi oddycha pod wodą. Na łapach posiada niebieskie płetwy oraz w miejscu ogona. Na grzbiecie posiada sztywną wypustkę, podobnie jak rekiny. Jej ciało jest stworzone do szybkiego poruszania się w wodzie. Jest ono smukłe, co pozwala jej o wiele łatwiej pływać. Jej oczy są niebieskie, jednak nie jaskrawe, a bardzo zamglone tak jakby była ślepa. Nos jest koloru szarego fioletu. Na przedniej prawej łapie posiada tatuaż w kształcie pentagramu, co jest oznaczeniem jej dawnego klanu.

Głos:
Jej głos z reguły przyjemnie się słucha. Nigdy nie krzyczy, nie podnosi głosu ani się nie denerwuje. Jej głos zawsze jest spokojny i opanowany, nawet jeżeli sama w środku się boi. Potrafi jednak modelować głos w zależności od sytuacji i potrzeb.

Cechy Fizyczne:
Mimo tego, że jest słaba, nadrabia sobie wszystkimi innymi cechami fizycznymi. Jest wszak stworzona do ucieczek i gonitw, a przecież walka to nie tylko arena jeden na jeden gdzie trzeba się na siebie rzucać. Czasem atak z zaskoczenia może być o wiele lepszym rozwiązaniem. A do tego właśnie przydaje się szybkość, wytrzymałość oraz refleks. No bo właśnie Aurora jest bardzo wytrzymałą, a do tego zwinną waderą, a do tego jeszcze bycie szybkim. I właśnie uciekanie i gonitwy są jej atutami.

Charakter:
Patrząc na nią, powiesz miła i nieśmiała wadera, która nie skrzywdziłaby muchy. Szkoda tylko, że jedno to wygląd, a drugie to charakter, a właśnie to drugie Aurora ma zepsute do szpiku kości. Możesz nawet nie zauważyć tego podczas waszej pierwszej, piątej, a nawet setnej rozmowy. Jednak to nie dlatego, że ma dobry charakter, a dlatego że potrafi kłamać jak nikt inny. Nie przyśpiesza jej tętno, nie poci się, ani nie drgają jej gałki, nieważne co by nie robiła, jest spokojna. Nie ważne, czy to kłamstwo, czy zabójstwo, ona wygląda tak, jakby właśnie bawiła się ze szczeniakiem. Jednak ona sama wie, kiedy ktoś inny kłamie. Do tego jest bardzo sprytna i zauważa wiele istotnych rzeczy, których inni mogą nie dostrzec. Nigdy nie zaatakuje pierwsza, zawsze czeka na ruch drugiej osoby, bo to cierpliwość jest cnotą. Mimo tego, że jest słaba fizycznie, jest bardzo silna psychicznie. Nie złamie jej nic. Wiele razy była torturowana przez inne wilki, jednak nigdy nic nie powiedziała. Jednak nie radze patrzeć się w jej oczy, nie pokazują kompletnie nic, wyglądają jak martwe, choć lustrują każdy Twój ruch z zaciekawieniem. Bardzo szybko po zachowaniu dostrzega wiele rzeczy samemu, nie pokazując zbyt wiele, ale wiadomo, im wilk mniej pokazuje tym i jej trudniej to zauważyć. Ale jaki ma być pies, który od małego widzi krew? Chociaż czy to tylko jedyny powód jej zachowania, a może jest jeszcze inny? Może po prostu tak naprawdę nikomu nie ufa, przez co nikogo do siebie nie dopuszcza. W gruncie rzeczy ta wadera jest, naprawdę dobrą osobą tylko życie pokazało jej, że nie warto takim być. Swoje prawdziwe ja pokazuje tylko w obliczu przyjaciół.

Lubi:
Wadera uwielbia zachody słońca. Po prostu uwielbia się w nie wpatrywać. W dodatku lubi posiedzieć w ciszy i samotności. W dodatku lubi siedzieć i wpatrywać się w innych, aby wiedzieć o nich tyle, ile się da.

Nie lubi:
Nie znosi ona hałasu ani dużych skupisk wilków. Dlatego zazwyczaj siedzi z boku. W dodatku nie przepada za wilkami, które uważają się za panów świata. Każdy ma jakieś wady i przecież nikt nie jest idealny. Na dodatek nienawidzi zmuszania innych, do tego, czego nie chcą robić.

Historia:
Urodziła się w Klanie Krwistej Rzeki, który należał do Watahy Krwi. Nie była to zwykła wataha, ponieważ co pół roku odbywały się zawody, gdzie z każdego klanu brano dwa wilki (basiora i waderę), aby walczyli se sobą na wybranym przez Alfy terenie. Klanów było dokładnie cztery Klan Krwistej Rzeki, Klan Krwistego Lasu, Klan Krwistych Gór oraz Klan Krwistej Jaskini pieczę nad nimi sprawowała Krwista Rada, gdzie znajdowały się alfy każdego z klanu. To one wybierały dwóch najlepszych zawodników i wystawiali ich w tych niebezpiecznych zawodach. Pech chciał, że Aurora od dziecka była szkolona przez swojego ojca (dawnego zwycięscy tych zwodów), aby mogła ruszyć do boju. W dodatku wadera była inna niż wszystkie wilki z klanu, jako jedyna miała płetwy i różniła się żywiołem, który był pochodnym wody, a nie samą wodą. Tak więc kiedy tylko skończyła dwa lata, została wybrana przez Alfę jako uczestniczka, na uczestnika został wybrany jej brat Fintan. Tym razem polem walki były bagna, co dawało waderze dodatkowe szanse. Aurora wygrała zawody, zabijając przy okazji swojego brata, którego i tak nie znosiła, a zaraz potem uciekła z watahy, pozostawiając po niej jedynie tatuaż, który mieli wszyscy, przez który zbyt łatwo ją odróżnić. Szukając nowego domu, dotarła na tereny tej watahy i postanowiła tu zostać.

Rodzina:
Shibudo - był jej ojcem, a zarazem nauczycielem, jest jedyną osobą z jej dawnego klanu, którą dąży szacunkiem.
Asuna - jej matka, nigdy się nie lubiły.
Fintan - starszy o rok brat, nazywał swoją siostrę potworem, jednak w końcu zginą z jej łap.
Haru - na początku dobrze się dogadywali, jednak przestali, kiedy aurora zamknęła się w sobie, jest to jej brat starszy o dwa lata.

Partner:
Myślicie, że ktoś taki jak ona wie co to miłość? Ale może ktoś jej to kiedyś uświadomi.

Relacje:
Wilki z jej starej watahy - nie chce ich więcej widzieć na oczy, bo to przez nich stała się tym, kim jest teraz.

Lokum:
Mieszka w małym jeziorku w środku lasu. Nie ma w nim jaskini, jednak jest bardzo przyjemne dno, które jej wystarcza. Na dnie jeziora można znaleźć wiele alg oraz skorupiaków, a po całym jeziorze pływają ryby. Woda jest tam czysta i przejrzysta. Sypia na dużym kamieniu, który znajduje się na dnie. Istny raj dla wilka takiego jak ona.

Inne:
Musi ona przebywać bardzo dużo w wodzie, ponieważ inaczej jej ciało może wyschnąć. Długość czasu, jaki wytrzyma na lądzie, zależy od wilgotności powietrza oraz temperatury.

Sprawności:
Szybkość | 25
Refleks | 30
Siła | 15
Wytrzymałość | 30


Jery: 200
Rzeczy z targu: brak.

Upomnienia: 0/3
Kontakt: wikusia1331@gmail.com

Od Sunset c.d Cedy

Ciarki przeszły całe moje ciało, zostawiając po sobie lęk i przerażenie. Sądziłam, że ta legenda była kłamstwem, jakich wiele się słyszało. Ta jednak okazała się prawdą… Czemu akurat ta? Moje oczy wpatrywały się w jakby wyimaginowaną posturę, która mimo swojej roli w tym świecie, uznała, że nas nie skrzywdzi.
- Dlaczego tak silna rasa, jak Ty, została pokonana przez dwa basiory? – Spytała towarzyszka, gdy całe moje ciało było ustawione w pozycję obronną, gotową do uniku.
Mena parę razy zaszlochała swoim dźwięcznym głosem. U niej nawet płacz brzmiał jak poezja. W tym czasie wymieniłam się z Cedą wzrokiem, którą również osaczył strach, co oznaczało, że wie, co to za kreatura.
- Na mnie od dawna polowali, - zaczęła, więc skupiłam swoją uwagę w jej stronę. – lecz było widać, że się bardzo bali. Oprócz nich była jeszcze jedna wadera, która lekkomyślnie wykonywała ruchy. Byłam głodna, byłam głodna… A ona zbyt smaczna, by przepuścić taką okazję. Zemścili się.
Ciszę przebijały dźwięczne jęki, sprawiające niepokój. Przełykając ślinę, oznajmiłam ze spokojem w głosie:
- Wydostaniemy się stąd.
Kreatura zaśmiała się, bujając się w tę i we w tę po pochłoniętej mrokiem piwnicy.
- Nic wam się nie uda, nic. A jeżeli nic wam się nie uda, zostanie z was nic. – Potrząsnęła łbem. – Nie mogę zjeść tych niewinnych dusz, chciały mi pomóc.
W tym czasie, gdy ta była odwrócona, wygłaszając swój monolog, bezszelestnie i delikatnie powędrowałam w stronę wadery, którą ogarnęło przerażenie, widząc, że do niej idę.
- Jaki masz żywioł? – Zaszeptałam.
- Żywioł? Też chcę żywioł. – Odwróciła się Mena, uśmiechając się szyderczo.
- Meno, - zaczęłam powoli - pozwolisz nam podjąć próbę wydostania nas stąd?
- Nic nie zrobicie, nic. Próbujcie i traćcie energię. – Obróciła się dwa razy wokół własnej osi, po czym delikatnie klapnęła na glebę, rozpraszając w powietrzu pobliski kurz. – Jak same opuścicie dusze, nie będę miała wyrzutów.
Jak wryta wpatrywałam się w dwa ślepa kreatury, lecz zdając sobie sprawę, że ona również na mnie patrzy, odwróciłam wzrok, kierując go na Cedę, która natomiast swój wzrok wbiła w ziemię pod jej pyskiem.
- Jaki masz żywioł? – Powtórzyłam.
Ta zwróciła się w moją stronę, po czym odpowiedziała, mając kamienną twarz:
- Energię.
Nie spodziewałam się, że wilczyca ma ten sam żywioł, co ja. Nie kryłam również zdziwienia, lecz by oszczędzić zbędne słowa, powiedziałam:
- Również mam energię, pobieram energię z czegoś bądź kogoś. Jakie Ty masz moce?
Po chwili ciszy wadera odpowiedziała nieco pewniej:
- Tarczę energii, tę, którą wcześniej używałam, telekinezę, wywoływanie piorunów, jeśli mam wystarczającą ilość energii oraz pobieranie jej z roślin.
Miałam nadzieję, że jej moce, chociaż mogą się przydać. W tym przypadku jednak nie mają znaczenia. Na chwilę obecną widziałam jedynie jedno rozwiązanie, przez które mogłyśmy zapłacić życiem.
Skierowałam się w stronę Meny, wpatrującej się na nas swoimi czarnymi ślepiami. Wokół niej emanowała magia, której było bardzo dużo.
- Meno, mogłabyś użyczyć mi trochę swojej mocy? Odzyskałybyśmy Twoje trzecie oko i oddały, po czym nasze drogi rozeszłyby się.
Skoro podłoga była drewniana, niewiele trzeba, by się przez nią przebić… Prawda?

Ceda?

Od Pierra: "Sprawa Fergusona 4"

- Witamy w szeregach rebelii. - dodał po chwili i wskazał mi głową, aby iść za nim.
Gdy byliśmy już na uboczu wyszczerzył zęby w gniewnym grymasie i wycedził przez nie:
- Po co ci była ta szopka?
- Żeby zwrócić twoją uwagę. Jako dowódca przegranej sprawy nie możesz wpuszczać w swoje szeregi byle kogo, bo pociągnie w dół ciebie i całą rebelię.
- Po części się zgadzam, ale moje sprawa nie jest przegrana. Jeszcze nie.
Teraz ja po części go rozumiem. Wyznaczył sobie ideę, dla której zdolny jest się poświęcić. Trochę mnie po tym przypomina. Szkoda, że spotkaliśmy się w takich okolicznościach. Cholera szkoda.
- Doceniam Ferguson, że jesteś ciałem i duszą w to zamieszany, ale styl waszej walki jest za mało skuteczny. Chaotyczne partyzanckie ataki? Spalenie lasu, nad którym chcesz później rządzić? Partyzantka to też wojska. Rebelia to też wojna. A wojna? Wojna się nigdy nie zmienia.
- A więc co proponujesz, geniuszu wojny? - spytał z ironią w głosie.
- Po powiedz mi, dlaczego walczysz? Co ci przeszkadza w rządach obecnej asnuzy?
Zaczął się gotować w środku. Widziałem to po jego oczach i po grymasie na jego pysku. Po chwili głęboko się zaciągnął i głośno wypuścił powietrze.
- Do samej Dallany nic nie mam. Na swój sposób jest nawet urocza. Tylko jedno można jej zarzucić. Jebany nepotyzm, bo nie wiem jak to inaczej nazwać. Nie jesteś stąd, więc przyda ci się krótka lekcja historii o Berkanan.
- Nigdzie się nie śpieszę Fergus.
Zmusił swój lewy kącik ust do podniesienia się w górę. Chyba zaczyna mnie lubić.
- Wilki były dobrze prosperującą watahą. Było nas dużo. Znacznie więcej, niż teraz. Do czasu. Zaraza pojawiła i rozprzestrzeniła się tak szybko, że walka z nią na początku była awykonalna. Każdy wtedy stracił wtedy kogoś bliskiego. Sama Dallana straciła rodziców i brata. Na szczęście wzięła się w garść i zapanowała nad tym burdelem. Pomagałem tyle, ile się dało. Liczyłem na to, że to dostrzeże mnie i jakoś mi się wynagrodzi. Żaden laguz nie przeżył epidemii. Myślałem, że to czas na mnie. Czas na to, aby mój wysiłek się zwrócił i mianowała mnie laguzem.
Fergus się zamyślił.
- I chuj. - dodał - Dała te stanowiska jakimś przybłędom.
- Wywołałeś więc rebelię, żeby się na niej zemścić? - spytałem zaciekawiony.
- Nie - odpowiedział natychmiast i ustawił się przodem to obozu, a tyłem do mnie - ja tutaj - wskazał łapami na jego obóz - walczę o to, żeby było, jak było. Żeby kluczowe stanowiska watahy zajmowali tylko ci, którzy ofiarowali jej cząstkę siebie. Którzy musieli się dla niej wytrudzić i wykrwawić.
- Rozumiem. - ja naprawdę tego wilka rozumiem - Dam ci chwilę ochłonąć, a potem przedstawię ci plan działania.
Skinąłem mu głową, lecz on nawet tego nie zauważył. Patrzył na obóz dalej.
To teraz nastał najwyższy czas, aby złożyć wizytę naszej zdradzieckiej dagazie.


cdn. Sunset?

czwartek, 8 czerwca 2017

Od Pierra: "Sprawa Fergusona 3"

- Nie chcę od ciebie żadnych propozycji, zabrać go i stracić. - rozkazał swoim wilkom.
Czas jakby dla mnie zwolnił. Mogłem je wyczuć. Dotknąć myślami.
Metale. Nie musiałem ich widzieć. Nie musiałem ich mieć w łapie.
- Nalegam, abyś ją (tę propozycję) przemyślał. - głośno i głęboko oznajmiłem.
- Zabrać go stąd! Niech ten pies mi tu już więcej nie szczeka! - Ferguson krzyknął teraz w złości.
Czas na show. Zbyt długo już nie korzystałem z mojej mocy.
Mocą umysłu błyskawicznie podniosłem wszystkie ostre, metalowe przedmioty znajdujące się dookoła i ustawiłem tak, aby ostrym końcem były skierowane w pyski znajdujących się przy mnie wilków. Była wśród nich włócznia zdobiona na ostrzu. Ją skierowałem w kierunku pyska Fergusona.
- Nalegam. - powiedziałem z zimną krwią.
Przywódca rebelii zezował na otrze włóczni.
- Masz jaja, że to robisz, wilczku. - przyznał mi - Mów.
Opuściłem metale tak, aby upadły z głośnym brzękiem na ziemie, oprócz jednego. Nim przeciąłem więzy, które krępowały mi przednie łapy. Po chwili uwolniłem swoją gestykulację.
- Oferuję ci moje usługi i geniusz wojenny. W zamian jednak chcę przysługi.
- Czyli chcesz jeszcze coś w zamian? - zrobił zdziwioną minę z lekką nutką pogardy - W sumie, ten dzień mnie już niczym nie zdziwi. Jaką przysługę?
- Powiedzmy, że zgłoszę się po nią w odpowiednim czasie.
Parsknął.
- Jestem pierdolonym dowódcą rebelii. Nie mogę sobie pozwolić na kupowanie kota w worku. Poza tym skąd mam wiedzieć, że jesteś taki genialny w sztuce wojny?
Uśmiechnąłem się. Nieszczerze. Jak zwykle.
- Nie omieszkam to udowodnić. Chciałbym jednak to przedyskutować na osobności. Nie powinno do dotrzeć do uszu kogoś kto może zaszkodzić (mi w moim planie).
Teraz na nią nie spojrzałem. Ale wcześniej od czasu do czasu na nią zerkałem.
Sunset. Nie była ani spętana, ani nie wydawała się wykorzystywana. Wniosek był oczywisty. Przeszła na stronę rebeliantów. W oczach niektórych ja też. Jak dobrze, że mam w wilczej dupie co inni myślą. Ja po prostu robię swoje.
- Wiesz co? Zrobimy to, ale najpierw powiedz, dlaczego miałbym ci ufać? - spytał zaintrygowany Fergus.
Zrobiłem cyniczny uśmieszek.
- Bo jeszcze cię nie zabiłem.
Przez jego śmierć nikt by nic nie osiągnął. Musi żyć. Jeszcze.
Moje słowa odbiły się echem po obozie. Zapadła niezręczna cisza.
- Witamy w szeregach rebelii. - dodał po chwili i wskazał mi głową, aby iść za nim.

C.d.n.

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Od Flliv c.d Cedy

Wraz z Cedą zaczęłam jeść mięso, którego jeszcze nigdy nie jadłam. Miało bardzo ciekawy smak. Jednak bardziej zdziwiło mnie to, że Ceda - Laguza watahy, chciała mnie u siebie przenocować. Naprawdę, nie przeszkadzało jej to?
- I jak, smakuje ci? - Głos Cedy przerwał moje przemyślenia
- Hmm... Ummm.. - pokiwałam pyskiem, na znak "tak"
Wciąż jeszcze nie mogłam uwierzyć, myśleć, że ja tutaj jestem. To wszystko działo się szybko. Za szybko, bym mogła to jeszcze zrozumieć. W tej chwili rozległ się kolejny grzmot. Nie bałam się już go, tak ja wcześniej. Może to dlatego, że była przy mnie Ceda?

~~*~~

Po skończonej kolacji, gdy już Ceda ułożyła się przy mnie, poczułam coś. Coś niewyjaśnionego, niezrozumiałego. To było uczucie. Czego? Nie wiem sama. Na dodatek męczyła mnie ta sprawa, z porzuceniem mnie. Obiecałam sobie, że jak dorosnę, znajdę ich, zapytam dlaczego oni to zrobili. Ale teraz, jestem w innym domu, mam nadzieję, że w tym prawdziwym.
- Cedo... - zaczęłam niepewnie.
- Tak?
- C-czy mogłabym mówi na ciebie mamo?


Cedko? Przepraszam za długość i że tak długo czekałaś...

Od Cedy c.d Sorki

Patrzyłam jak Sorka odchodzi. Jej uwaga mnie poirytowała. Nie powinny jej obchodzić moje stosunki z oddziałem, a jej uwaga mnie zdenerwowała. Nie miałam zamiaru ulegać Teovowi pod żadnym względem.
Zmarszczyłam brwi i zwróciłam swoją uwagę na wylot jaskini, z którego dochodziło niskie burczenie. Zaczęłam się zastanawiać jak mocno może uszkodzić mnie bestia. Nie miałam wielkiego doświadczenia w walce, jedyne wyszkolenie jakie miałam dał mi mój ojciec parę lat temu, kiedy byłam szczenięciem. Nigdy nie mocowałam się z niczym większym niż niedźwiedź, a i to, że przeżyłam było jedynie ślepym trafem.
- Każde z was ma odtrutkę na ogon? - szepnęłam cicho, patrząc po kolei po zabójcach. Kiwnęli głowami, nie spuszczając wzroku z wejścia do nory. Rozejrzałam się szybko, nie wiedząc, czy przypuścić atak w zamkniętym pomieszczeniu, czy na dworze. Nie wiedzieliśmy jak duże jest legowisko mantikory, ani czy nie ma tam niebezpiecznych miejsc, które mogłyby utrudnić walkę. Wchodzenie na teren lęgowy potwora mogło być skrajnie głupie. Z drugiej strony różne formy naciekowe mogły przeważyć szalkę zwycięstwa na naszą korzyść.
Decyzję ułatwiła wynurzająca się z ciemności zwalista sylweta samicy. Nie sądziłam, że będzie taka wielka, miała co najmniej dwa i pół metra w kłębie. Jej zielone oczy rzucały wściekłe spojrzenia na mnie i zabójców, a potężny ogon kołysał się powoli z tyłu. Z grubego kolca kapnęło trochę trucizny, która zalśniła w świetle dnia. Mantikora otworzyła pysk i ryknęła tak, że ptaki poderwały się z drzew, a ziemia pod moimi łapami zadrżała. Przełknęłam ślinę, patrząc na rząd ostrych zębów i różowe dziąsła. Zatrzymałam się dłużej przy masywnych kłach. To właśnie one mogą wstrzyknąć mi jad, na który nie mamy odtrutki.
Zwierzę zniżyło łeb i ustawiło się do nas bokiem, unosząc ogon. Zasyczała przeraźliwie, strosząc sierść na karku, wyraźnie nas ostrzegając. Pewnie gdybyśmy uciekli pozwoliłaby nam odejść. Raczej wątpię w to, że pozostawiłaby gniazdo bez opieki.
Zobaczyłam kątem oka jak Teov wyciąga z torby przy boku swoją broń. Jego ruchy były spokojne i powolne, nie chciał zwrócić na siebie uwagi zwierzęcia. Metalowe ostrza błysnęły w świetle dnia, kiedy przygotowywał się do skoku. Pozostali zabójcy bezszelestnie ustawili się na swoich pozycjach. Basior spojrzał na mnie, a ja kiwnęłam głową.
Skoczył w przód, a ułamek sekundy później pojawiła się przed nim Tarcza. Błysnęło, a ja zobaczyłam jedynie, jak z boku potwora tryska krew. Wilk wylądował kilka metrów po jej drugiej stronie pchnięty pędem. Samica ryknęła, rozglądając się z dezorientacją, ale gdy tylko odwróciła łeb, Cadere wbiła się w jej kark zębami. Natychmiast puściła i odskoczyła wprost na postawiony przeze mnie okręg z run. Najmłodsza z nich, Ago, wybiła się na mocnych łapach i zatoczyła nad stworzeniem krąg, dekoncentrując je w zupełności. Dzięki swojej zdolności lewitacji często pełniła funkcje wabika. Kątem oka ujrzałam cztery lub pięć błysków i wiedziałam, kiedy Cad wyrzuciła sztylety w górę. Spojrzałam w tamtą stronę, wilczyca była może trzy metry ode mnie. Szybko chwyciłam broń mocą i cisnęłam w łapy bestii, mając nadzieję, że zagłębią się w mięśnie i uniemożliwią jej normalne poruszanie się. Niemalże widziałam jak ostrza wbijają się w jej ciało, a krew plami na szkarłat pobliską trawę.
Coś jednak było nie tak.
Sztylety odbiły się od kamienia i zakręciły młynka w powietrzu, po czym z brzękiem upadły na skałę.
Ago leciała w powietrzu. Bezwładnie, zupełnie nie kontrolując mocy, a mantikora stanęła na dwóch tylnych kończynach i ryknęła ogłuszająco. Młoda wadera uderzyła o pień drzewa i osunęła się na ziemię. Nie ruszała się, a oczy miała zamknięte. Serce mi zamarło, kiedy patrzyłam na zemdloną kupę futra pod wysoką sosną.
Wykonałam kilka susów w stronę nieruchomej postaci, w porę uchylając się przed ogonem mantikory. Ago odzyskiwała przytomność, patrzyła na mnie otumanionymi oczami.
- Nie ruszaj się. - szepnęłam, pochylając się nad nią. Delikatnie odchyliłam jej łeb i ujrzałam krwawą ranę na potylicy. Wilczyca syknęła i próbowała wyrwać głowę spod moich łap
- Nie kręć się, głupia - mruknęłam, wydobywając z torby bandaż i fiolkę od Lay'a - Chcę ci pomóc.
Nie usłyszałam odpowiedzi, ale zabójczyni przestała się ruszać. Oczyściłam ranę wywarem od arcykapłana, starając się ocenić szkody. Mogło dojść do wstrząsu lub krwiaka, ale to trzeba będzie załatwić jak skończymy robotę. W czasie kiedy ja zajmowałam się ranną waderą, pobliski krzak jaśminu zmienił się w żółtą plątaninę gałęzi, a jego życie uzupełniło moją utraconą wcześniej moc. Już miałam zawiązywać bawełnę, kiedy usłyszałam niewyraźny krzyk, z którego zrozumiałam jedynie moje imię, potem czyiś głuchy jęk. Błyskawicznie się odwróciłam, ale było już za późno. Spojrzałam we wściekłe oczy, które jaśniały nad ogorzałymi kłami, które mogłyby mi zgnieść czaszkę. Zamarłam sparaliżowana strachem, jednak nie trwało to długo. Po ułamku sekundy z powierzchni ziemi zmiotła mnie wielka łapa potwora, ciskając moim ciałem na skałę. Poczułam jak lecę i przez chwilę zrozumiałam, że za moment uderzę lewym bokiem o ścianę jaskini. Wszystko stało się tak szybko, a ja dopiero po chwili zrozumiałam, że szpony przeorały mi bok. Nie czułam nic, jedynie zasłoniłam łeb łapami.
Uderzenie było ogłuszające. Trzasnęłam w kamienną, nierówną ścianę, a po chwili zwaliłam się na kamienie. Przed oczami tańczył mi las. Trawa kołysała się w nieokreślonych kierunkach, rozlewając się i zamazując. Jęknęłam cicho, zdając sobie sprawę, że powietrze wyleciało mi z płuc. Poczułam przeszywający ból w piersiach i brzuchu, który rozchodził się również na kręgosłup i tylne łapy. Uniosłam powoli łeb, walcząc z mdłościami i spojrzałam na przeorany pazurami mantikory bok, z którego sączyła się krew, plamiąc poszarpane futro. Na krawędziach rany zwisała poszarpana skóra. Usłyszałam niewyraźne krzyki i jak we śnie uniosłam oczy, żeby zobaczyć, jak Teov szybuje w powietrzu, tuż nad otwartym pyskiem mantikory. Białe kły błyszczały w świetle słońca, całe pokryte mieszaniną śliny, krwi i jadu. Basior opadał, wymachując bezradnie łapami, będąc coraz bliżej morderczych szczęk. Pozostałe zabójczynie stały sparaliżowane. Ago zamknęła oczy i przycisnęła uszy łapami do rudej głowy.
Nagle błysnęło.
Nie do końca wiem jak to się stało, zwyczajnie nie pamiętam. Nie myślałam, co wtedy robię, ba, nie byłam w stanie jasno ocenić sytuacji. Po prostu postawiłam Tarczę, tuż nad nosem bestii, a całą swoją uwagę skupiłam na tym, żeby utrzymać ochronę i nie pomylić run. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że stoję na sztywnych łapach, dysząc ciężko. Rozległ się cichy jęk, kiedy ciało wilka uderzyło z impetem o twardą powierzchnię osłony. Musiało minąć kilka sekund, nim zorientował się, że nie zostanie rozpołowiony przez mocne szczęki.
Kątem oka ujrzałam, jak Cadere szykuje się do skoku. Dostrzegłam, że buteleczka z antidotum na jad, którą wadera przymocowała do bransolety na łapie, była pusta, a ona sama utyka na przednią łapę, która została skaleczona. Rana była płytka, jednak długa i uniemożliwiała normalne stawianie kończyny. Mimo tego spięła mięśnie i w kilku susach pokonała dystans między nią, a mantikorą. Miała zamiar ugodzić ją w szyję, która była teraz wyeksponowana idealnie. Stworzenie było zdezorientowane tym, że jednak nie chwyciło Teova, więc gapiło się na błękitną łunę, odsłaniając krtań. Bezwiednie wyjęłam trzy sztylety z torby przy boku, walcząc o zachowanie świadomości. Zabójczyni mogła dobić monstra, a jedynie rozsierdzić je jeszcze bardziej. Chciałam to zakończyć, mieć pewność, że potwór padnie. Jednocześnie w powietrze uniosły się poprzednie ostrza, które chybiły tuż przed ciosem, jaki otrzymała Ago. Podrzuciłam te, które trzymałam i wszystkie sześć zostały oplecione przez moc. Nagle cisnęłam je wprost na brzuch samicy. Wbiły się głęboko, aż po samą kościaną rękojeść, przeszywając jej ciało na długości całego boku. Mantikora ryknęła ogłuszająco, ale wrzask po chwili ustał, kiedy mocne, wilcze zęby wyszarpnęły z jej gardła kawał mięsa, odsłaniając rozszarpaną tchawicę. Cadere wylądowała koślawo, zatoczyła się i odzyskała równowagę. Szara masa zakołysała się, zachwiała, postąpiła dwa niepewne kroki w przód. Jej pokrwawiony pysk poruszał się w niemym ryku, odsłaniając długie, jadowite kły. Po chwili padła na ziemię, wstrząsając gruntem i wiła się przez chwilę w konwulsjach póki nie zamarła. Wokół jej ciała powiększała się kałuża ciepłej krwi.
Opadłam na tyle łapy, czując, jak drżą mi mięśnie. Zakaszlałam i splunęłam krwią, która rozprysnęła się na zimnej skale. Las tańczył mi przed oczami, rozmazywał się, jaśniał i ciemniał na przemian. Uśmiechnęłam się, widząc jak Teov zeskakuje z Tarczy na truchło bestii i rozgląda się szybko. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nam się udało. Nie sądziłam, że będziemy w stanie ją zabić, co najwyżej przepłoszyć. ,,Ciekawe jaką minę miałby ojciec", pomyślałam. Głowa mi ciążyła, a każdy oddech bolał. Opadłam na kamień, czując, jak robię się senna. Obserwowałam, jak podbiegają do mnie dwa wilki, słyszałam ich niewyraźne głosy, nadal uśmiechając się sama do siebie

***

- Tato, a gdybym pokonała mantikorę? - zapytała mała wadera, przerywając męczenie sporego pająka. Zwierzę pognało w stronę ściany i schowało się w szparze między deskami, korzystając z chwili nieuwagi wilczęcia.
- Raczej ona pokonałaby ciebie. - mruknął Desto, przesuwając dłutem po bloku drewna - Jesteś jeszcze małym szczylem.
Szczenię naburmuszyło się, ale podeszło do ojca i oparło się łapami o stół warsztatowy. Biuro jego ojca było niewielkie, ale dobrze oświetlone. Radko kiedy były strateg wpuszczał tu córkę, jednak w miarę jak mała rosła to coraz częściej przymykał oko na to, że wkrada się tam bez jego pozwolenia.
- Co robisz?
- Stół. - odparł krótko.
- Dla kogo?
- Ceda, nie przeszkadzaj ojcu. - mruknęła Creza, wchodząc do domu. Łapy miała mokre. Mała wilczyca oderwała się od mebla i w kilku susach podbiegła do matki.
- Mamo, a co by było gdybym pokonała mantikorę? Albo smoka?
- Jesteś jeszcze za mała, Cedziu. - mruknęła wadera, kierując się do spiżarni.
- A jeśli byłbym duża?
- Wolałbym, żebyś nie ganiała za bestiami, bez względu na wiek! - krzyknął basior z warsztatu. Po chwili zaklął szpetnie, a po chwili rozległ się brzęk i drugi wulgaryzm - Kochanie, przynieś mi ręcznik!
- Co zrobiłeś? - zapytała zirytowana samica, przewracając oczami. Zostawiła Cedę w pokoju i ruszyła z powrotem.
- Jak to co, pochlastałem się.
- Już dawno mówiłam, żebyś wywalił to zardzewiałe ostrze. Tym bardziej, że trzymasz je na wierzchu przy Cedzie.
Ojciec nie odpowiedział. Szczenię, słysząc swoje imię, pognało do rodziców. Jej matka właśnie owijała Deso zranioną łapę pokrwawionym już bandażem.
- Dopiero co odeszłam od stołu operacyjnego i zdążyłam się wytrzeć, a już muszę opatrywać kolejnego. - mruczała niezadowolona, ale w jej oczach tańczyły rozbawione iskierki. Zawiązała opatrunek i pocałowała partnera.
- Dziękuję, kochana.
- Nie ma za co. Jeśli jednak pozwolisz, chcę trochę odpocząć. - zadarła głowę, masując sobie kark. Pogłaskała córkę po głowie i wolnym krokiem skierowała się do sypialni. Zapadła cisza przerywana jedynie szumem ogromnych liści i trzaskaniem rzeźbionego drewna. Mała wilczyca usiadła na krześle przy oknie i spojrzała na pobliski plac, na którym bawiły się podrostki.
- Tato?
- Tak?
- A będziesz ze mnie dumny jak pobiję smoka? - zapytała, patrząc na ciemne plecy ojca.
- Już jestem. - odparł spokojnie, nie przerywając pracy.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Ale byłbym jeszcze bardziej, gdybyś przestała skakać po tych cholernych drzewach.
- To ja już wolę, żebyś pozostał taki dumny jaki jesteś teraz. - burknęła Ceda, opierając łeb na łapie. Nie rozumiała czemu ojciec się zaśmiał.
,,Ciekawe co pomyśleliby o mnie teraz...".


<Sorka?>

czwartek, 1 czerwca 2017

Podsumowanie maja

Nowych wilków: 3 (Shaden, Flliv, powraca do nas Asmodeus)
Odeszło: 0
Wyrzuceni: 1 (Od siedemnastego lutego nie zjawiło się żadne opowiadanie od Swena, tak więc musimy się pożegnać).
Jest nas w watasze: 10
Liczba majowych opowiadań: 45

Sprawy techniczne: 

Linki do podstron w zakładce "Wprowadzenie i rejestracja" zostały zastąpione obrazkami.

Uzupełniłyśmy informacje dotyczące mentoratu.

Powstał spis spotkań laguzów, oraz laguzów z ansuzem i dagazem! Znajdziesz go w podstronie "Wilcze Życie" (Zakładka "Wprowadzenie i rejestracja".

Najaktywniejszy wilk miesiąca:
W tym miesiącu mamy remis pomiędzy aż trzema wilkami - Cedą, Sorką oraz Sunset! Nagrodą jest 50J lub 20exp, zapraszamy do zgłoszenia się po nagrody.

Goniec Berkowski:

- Ceremonia dołączenia Pierro nie przebiegła do końca tak, jak tego oczekiwano. Drobne komplikacje, wybuch medalionu i niska pozycja jak widać nie są przeszkodą, nie dla tego basiora.

- Sunset i Ceda, zaalarmowane krzykiem, bez namysłu ruszyły na ratunek nieznajomego, co jednak prowadziło je w coraz większe tarapaty. Po konfrontacji z podejrzanymi basiorami, która nie obyła się bez walki, obudziły się w lochu. Cela miała już lokatora - jak się okazuje, ofiarą, której chciały pomóc wadery jest bestia żywiąca się wilczymi duszami...

- W lesie zostaje znaleziona mała waderka - Flliv. Ponadto w nasze progi postanowił ponownie zawitać Asmodeus. Jak Ceda poradzi sobie z wychowaniem szczeniaka, zwłaszcza w tym niespokojnym okresie? Czy relacja pomiędzy przyjaciółmi nie uległa zmianie, w czasie niezapowiedzianej podróży Asmo?

- Wizyta u Brunchildy i odkrycie bestii strzegącej jej spiżarki - można by się spodziewać, że Sorka nie oprze się wezwaniu wielkiego jaszczura - Eretyruy, tymczasem to Dallana postanowiła oczarować gada.

- R E B E L I A. Tak, zaledwie wróciliśmy do normalności, doszło do konfliktu pomiędzy dwoma dowódcami. Jeden z nich, Ferguson, wraz ze swoim oddziałem postanowił się zbuntować. W naszym niewielkim wojsku dochodzi do małych przegrupowań, w dodatku wśród wrogich szeregów znalazła się Sunset. Czy zamieszanym w sprawę wilkom uda się doprowadzić do końca rebelii? Zapewne niedługo przyjdzie nam zobaczyć, jak potoczą się losy wojenki.


Oczywiście to nie jedyne trwające serie - zachęcam do śledzenia opowiadań na bieżąco :)
Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam.
Pozdrawiam cieplutko i jak zwykle życzę dużo veni!


~ Dallana

środa, 31 maja 2017

Od Sunset c.d Dallam

Złapałam się za kark, lekko go masując. Rój pszczół, które się na mnie rzuciły, były bezlitosne. Na szczęście udało mi się w miarę zasięgu od nich uciec, lecz gdzieniegdzie znajdowały się ukąszenia, na karku, gdzie moje futro jest zbyt postrzępione i gęste, by ktoś mógłby się zorientować o moim wyjściu. Nie mogłam nawet pokazać grymasu niezadowolenia, bo inaczej niewielki ul i aster gawędki mi wypadną. Ba! Może jeszcze z fioletowego kwiatu wysypie się cenny dla mnie w obecnej chwili pył. Wracanie było niezwykle irytujące, zwłaszcza że wracać nie miałam ochoty.
Rozmowa z Fergusem sprzed kilku dni po mojej decyzji dołączenia go bardzo zdziwiła. Nie wierzył mi, lecz z czasem po moich paru „powodach”, pozwolił mi wstąpić do bazy i ostrzegł tym samym, że jeśli coś kombinuje, własnoręcznie mnie skatuje. Nieco się przeraziłam, ale nie okazywałam tego, by nie dawać pozorów. Dziwi mnie fakt, że nie pozwalał mi prawie nic w bazie wykonywać, mimo iż panuje tam niemałe zamieszanie, a sam basior zbytnio się tym nie interesuje.
Obaw mam mnóstwo. Z obydwu stron.
Minęło trochę czasu, aż ogarnęłam rozmieszczenie poszczególnych sektorów w bazie. Raz nawet chciałam iść na zwiady z ekwipunkiem, by odkryć, gdzie chowają broń, lecz przywódca rebelii stwierdził, iż moje żółte futro zbyt rzuca się w oczy. Nie zaprzeczałam, ale nie pozwoliłam sobie odpuścić możliwości zdobycia tej wiedzy. Zmusiło mnie to do podejrzenia jednego ze zwiadowców, jak wyjmuje potrzebny sprzęt. Zdziwiło mnie, że byli tak wyposażeni. Byłam zaniepokojona, więc postanowiłam ich ekwipunkiem zasabotować. Podczas uczenia się, musiałam przyswoić podstawową wiedzę na temat fauny i flory, występującej na naszych terenach. Okazuje się, że ta wiedza jest bardzo przydatna. Pewien odłam mrówek Rassbery, których nazwy dokładnie nie pamiętam, zjada metal. Nie posiadam jednak specjalnego sprzętu, by je przywołać, więc sięgnęłam do tradycyjnych metod. Musiałam jedynie odnaleźć dwie niezbędne rzeczy.
Trudno mi teraz tam wejść, zwłaszcza że „pora chaosu” minęła. O ile dzięki niej się niepostrzeżenie wydostałam, teraz mogło być trudno. Postanowiłam, że od razu ruszę do miejsca, gdzie znajduje się broń i ekwipunek. W końcu nikt ot tak nie lata z ulem po bazie. Wchodząc na teren rebelii, stałam się ostrożniejsza. Szłam bezszelestnie, stawiając tylne łapy na śladach, które stworzyły pierwsze, by zachować większą dyskrecję, analizując przy okazji cały tor przede mną. Towarzyszyło mi uczucie, jakbym miała oczy dookoła głowy. Rebelia nie była jednak tak liczna, jak się spodziewałam, więc nikogo po drodze nie spotkałam. Księżyc odbijał swój blask na rozłożyste korony drzew, pod którymi między krzewami znajdował się zapas broni. Aster w połączeniu z miodem genialnie przywołuje potrzebne mi mrówki. Łudzę się, żeby do rana się one zebrały, robiąc liczne dziurki w metalowych częściach. Odłożyłam delikatnie ul oraz garstkę kwiatków, po czym wyjmując plasterki miodu, zaczęłam obsmarowywać nimi połyskując rzeczy i nie tylko. Lepkie, słodkie jedzenie przylepiało mi się do futra, co było niezwykle nieprzyjemne.
Sztylety, miecze, kosy, łuki, ochronne części- wszystko obsmarowane. Nie pozostało mi więc nic innego jak wysypanie na to pyłu z fioletowego kwiatu. Zgarnęłam je z łodyżki, szybko odskakując w stronę broni, po czym skacząc dookoła, trzęsłam nimi, by wszystko, co najważniejsze zleciało na obsmarowane miodem przedmioty. Zeskakując z ostatniej zbroi, odwróciłam i się oraz przeszłam wszystko wzrokiem ponownie, by się upewnić, że wszystko jest w porządku. Do jutra powinny się zebrać mrówki i zniszczyć metal, a jeżeli się poszczęści- uszkodzić drewniane rzeczy, jak i liny. W to drugie jednak wątpię. Złapałam jeszcze ul, po czym ruszyłam w stronę Matki, by wyrzucić dawne gniazdo pszczół oraz… pozbyć się tego lepkiego cuda.
Woda była niezwykle przyjemna, mimo że zimna. Nie spodziewałam się oczywiście wysokiej temperatury ze względu na późną porę. Prąd zmuszał mnie tylko do obmycia się z wierzchu. Gdybym wpłynęła dalej, porwałby mnie. Skierowałam swój wzrok w kierunku ula, podążającego za wodą. Zemknęłam oczy, po czym wróciłam do pozbywania się miodu z łap. Mam nadzieję, że nikt się nie domyśli, że uciekłam.
- Co tu robisz?
Usłyszałam rozwścieczony głos Fergusa. Gwałtownie odwróciłam się w stronę, z której dochodził dźwięk. Basior stał dziesięć metrów ode mnie z nieco zirytowaną miną.
- Higienę trzeba zachowywać. – Odparłam, wyskakując z wody. – Nie mam zamiaru być brudasem, nawet w takich warunkach.
- Paniusia. – Parsknął. – Idź na swoje miejsce.
Podniosłam nieco brwi ze zdziwienia. Nie przyzwyczaiłam się do tego, że ktoś oprócz Dallam może mi mówić, co robić. Szybko jednak spoważniałam, odpowiadając zimno.
- Dobrze.
Poszłam naprzód, omijając przy okazji Fergusona, po czym ruszyłam w kierunku „swojego miejsca”.
Będąc już na miejscu, okręciłam się parę razy wokół swojej osi, by wygodnie się położyć, po czym klapnęłam na wilgotną ziemię, opierając swój łeb o przednie łapy. Nie zamierzałam zmrużyć oka, czuwając. Nie czułam się tu bezpiecznie. Miejsce, w którym jestem to swego rodzaju obóz, gdzie obok mnie wielu już spało bądź było na zwiadach. Było to wszystkich „miejsce”. No, wyłączając przywódcę rebelii i jego prawą łapę.

Sorka?

Od Pierra: "Sprawa Fergusona 2"


- Mogłeś to załatwić inaczej. Nie musiałeś krzywdzić tych wilków.
Znajdowałem się na malutkiej wysepce pośrodku morza mgieł. Czułem zimno, lecz na dłuższą metę nie sprawiało mi to problemu.
Zobaczyłem materializującą się przede mną postać. A raczej tylko jej oczy. Wilcze oczy.
- Skatowałeś wilki i nawet nie czujesz żalu? - głos docierał do mnie ze wszystkich stron.
- Co by powiedzieli na to twoi rodzice? - kontynuował dalej - Twoja matka?
Wlała się we mnie fala złości. Nie wiem kim jest ale przelał pałę goryczy. Czy tam czarę...
Stanąłem na dwie łapy i szybkim ruchem rzuciłem się na wpół-zmaterializowanego osobnika. Złapałem poniżej jego oczu i zorientowałem się, że trzymam za szyję. Przycisnąłem go do wilgotnej ziemi.
- Odwal się od mojej matki, skurwysynu. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Nagle poczułem, że nie mam już za co trzymać i ów osobnik się zdematerializował. Wstałem i zacząłem się gorączkowo za nim rozglądać. Łapy miałem zaciśnięte, a pysk wykrzywiony w gniewnym grymasie.
Okazało się, że to wyglądem przypominał wilka i mienił się białą poświatą. Przekręcił głową w geście niezadowolenia.
- Oh, daj mu już spokój - z mgieł wyłoniła się identyczna postać, jak wilk z białą poświatą, lecz tym razem mieniła się na fioletowo.
Mogłem już zidentyfikować płeć tej drugiej. Była to wadera.
- Trochę świeżej krwi jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Powiem więcej! - aż krzyknęła - Moim zdaniem powinien to od razu zrobić z tą cholerną watahą, a nie bawić się w pozyskiwanie wpływów.
Przybliżyła się do mnie, złapała mnie za ramiona i kontynuowała:
- Jesteś Pierro, syn Abbada. To przed tobą powinni klękać przywódcy i królowie. Tamte wilki to były tylko płotki. Nieważne płotki.
Nabrałem powietrza do płuc i poczułem jak wypełnia mnie pewność siebie pomieszana z pychą.
Nic mnie teraz nie powstrzyma.
- Stajesz się potworem Pierro - głos osobnika z białą poświatą zadudnił mi w uszach.
Wypuściłem powietrze. Cała pewność siebie i pycha odpłynęły.
Odszedłem od nich na kilka wilczych kroków.
- Pierdolcie się. - popatrzałem na nich - Oboje.
Wilczyca z fioletową poświatą wywróciła oczami.
- To prawda. W nieuczciwej walce ich skatowałem... I może staję się potworem. Ale każdy z obecnych wie, że taki potwór jest czasem potrzebny.
Rozległo się głośne pukanie i wszystko się rozmyło. A więc to był tylko sen...

***

Otworzyłem oczy niemal jak na polowanie w środku nocy i ujrzałem nade mną wilka.
- Podobno przyszedłeś tu z wyrokiem na naszego dowódcę. No cóż, teraz dowódca wyda wyrok na ciebie. - powiedział ironicznie wilk - Wstaniesz, czy mamy cię zanieść?
- Poradzę sobie - powiedziałem i natychmiast się podniosłem.
Miałem związane przednie łapy. Nie był to jednak problem, gdyż przywykłem do chodzenia na dwóch tylnich. Tym razem nie nałożono mi worka na głowę. To oznaczało, że naprawdę Ferguson zamierza wydać na mnie wyrok.
Szedłem z wilkiem po lewej i prawej stronie jako moim strażnikiem. Popatrzyłem na ich obóz. Zdziwiło mnie to, że podobnie jak u Wilków też tutaj był chaos. Ale partyzantka robi swoje. To cios w samo serce morale przeciwnika.
- Dawać no tu tego kurwojeba! - ktoś krzyknął
W jego głosie dało się słyszeć zdecydowanie i władzę. Daję sobie łapę uciąć, że to ten cały Ferguson.
Związany przybliżyłem się do niego i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem przy nim znajomą postać. Piękną niczym wschodzące słońce Sunset. Nie wyglądała na wilka, który jest uwięziony.
- Przychodzisz do mojego obozu, - zaczął wilk na środku - mówisz moim wilkom, że chcesz mnie zabić, a potem ich bestialsko bijesz. Jak myślisz, co cię teraz czeka wilczku?
Zrobiłem cyniczny uśmiech.
- Korzystna współpraca.
Ferguson parsknął śmiechem.
- Serio im się udał ten imigrant. Masz coś mi jeszcze do powiedzenia?
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. - dalej mówiłem w cynicznym uśmiechu.
- Nie chcę od ciebie żadnych propozycji, zabrać go i stracić. - rozkazał swoim wilkom.

cdn.