Ruszyłam wolnym truchtem w stronę wielkiego, starego dębu, pod którym umówiłam się z Asmodeusem. Od dłuższego czasu się nie widzieliśmy, a jak w końcu wpadliśmy na siebie to każde z nas musiało lecieć w swoją stronę. Planowaliśmy wspólny spacer w góry i równo w południe mieliśmy się spotkać pod drzewem. Nie miałam zamiaru się spóźnić, więc najprawdopodobniej dotrę tam przed czasem.
Moje łapy zwinnie omijały większe zaspy śniegu, klucząc głownie pod drzewami, tam, gdzie białego puchu było najmniej. Zauważyłam, że przychodzi odwilż. Mój oddech unosił się w postaci białej chmurki na wietrze, a ja przysłuchiwałam się jak wiatr łamie suche gałęzie sosen nade mną. Zniżyłam głowę, dostrzegając pomiędzy moimi łapami tropy zająca, nieco zatarte przez topniejący lód. Nie byłam głodna, więc tylko powodziłam za nimi wzrokiem i znów wpatrzyłam się w dal. Zauważyłam, że między drzewami majaczy polanka, na której zauważyłam czarną korę dębu, a kiedy przyjrzałam się bliżej, zauważyłam opalizujący, ciemny błysk. Uśmiechnęłam się pod nosem, przeskakując suche krzewy.
- No proszę, proszę. - uśmiechnął się melancholijnie – Spóźnialska Ceda się zjawiła.
- Co ty gadasz, Asmo, jaka spóźnialska? - usiadłam zdziwiona ostrożnie koło niego, uważając na jego skrzydła, które basior właśnie składał. Najpewniej chciał nieco rozprostować kości nim się pojawiłam.
- No a która jest godzina? - basior wskazał na niebo.
- Więc... - zaczęłam, chcąc odpowiedzieć, że tuż przed południem, ale słowa przyjaciela odebrały mi pewność siebie – Niedługo będzie... zenit?
- Trzeba cię trochę podszkolić z posługiwania się drogą słońca na nieboskłonie. - zachichotał, wstając z ośnieżonego piachu.
- Żartujesz. - odparłam poważnie – Naprawdę jest po południu, a nie przed?
- Oj Cedka, Cedka... - westchnął tylko, otrzepując lekko pióra z białego puchu, który najprawdopodobniej naniósł wiatr. Zmarszczyłam brwi, zdając sobie sprawę z mojej własnej głupoty. - Chodź, nie marudź. Nic się nie stało.
Parsknęłam śmiechem, zrównując swój krok z biegiem Asmodeusa. Las stracił już na swojej urodzie; zamiast białego śniegu na polanach zaroiło się od mokrej brei. Pół biedy kiedy byliśmy w głębokim borze; tam, mimo że nie napadało wiele śnieżnego puchu to nie tonęło się w zimnym bagnie ziemi zmieszanej z lodem.
Przez większość czasu rozmawialiśmy o watasze; omawialiśmy kwestie Ansuzy, Dagazy, innych wilków, terenów i tego, jak się czujemy w nowym otoczeniu. Wkrótce teren zaczął się podnosić, a góry zbliżały się coraz bardziej. Nim się spostrzegłam byłam nieźle zdyszana przez trucht po stromym terenie.
- To tu. - basior zatrzymał się przy skale. Zauważyłam, że właśnie od niej zaczyna się ścieżka. Asmo spojrzał na mnie przez ramię, po czym łapiąc równowagę skrzydłami wskoczył na głaz. Złożył pióra, czekając na mnie, ale nim zdążył otworzyć pysk, żeby mnie zachęcić do dołączenia do niego, to ja już stałam pewnie przy jego boku. Szlak piął się w górę, znikając w pewnym momencie za sporym kawałkiem góry. Mnóstwo wysokich miejsc, niedostępnych dla zwykłego, spacerowego chodu. Idealnie dla mnie, od razu poczułam adrenalinę.
- A jak się poślizgniesz? - zapytał mój towarzysz, uważnie stawiając łapy na górskich kamieniach.
- Albo uratuję się Tarczą... - powiedziałam, przerywając na chwilę, żeby wspiąć się na kolejny skalny blok – ...albo uratują mnie twoje skrzydła. Lub zginę, jako kilka strzępów mojego ciała rozpaćkanego na skałach.
- Grunt to pozytywne myślenie. - mruknął wilk, a ja poczułam powiew na grzbiecie, który był spowodowany siłą jego mięśni, kiedy podczas skoku uderzył powietrze piórami.
- No a jak. - zaśmiałam się, czując, jak serce mi bije pod futrem przez wysiłek. Zmilkliśmy, a ja w pełni skupiłam uwagę na wybieraniu stabilnych, bezpiecznych miejsc, na których mogłabym wylądować. Po kilku minutach stanęliśmy na szerokiej półce, a ja obejrzałam okolicę wokół samej siebie. Mój wzrok przykuła szeroka szczelina w jednej z kamiennych ścian.
- Hej, Asmo, patrz! - zawołałam, chcąc zwrócić uwagę przyjaciela. Podeszłam do wejścia do jaskini i przecisnęłam głowę przez niewielką przestrzeń.
- A tobie co? - zapytał mrukliwie. Rozejrzałam się po niewielkiej norze, uznając, że muszę wrócić tu sama.
- Nic, ale najpewniej znalazłam sobie nowe lokum. - osunęłam się od znaleziska, chcąc kontynuować podróż.
- Kolejna kryjówka?
- Miejmy nadzieję. Jeśli przejdę przez tę dziurę. - odparłam, od niechcenia prostując napięte tylne łapy. Zawisłam nad przepaścią, żeby po chwili wdrapać się na upatrzone miejsce. Spojrzałam na Asmodeusa, uśmiechając się serdecznie gdy nagle usłyszałam trzask. Przerażona spostrzegłam, że pod moimi łapami kruszą się osłabione skały. Chciałam skoczyć w panice z powrotem, uciec od zagrożenia, ale nim zdążyłam się chociażby obrócić, głaz runął w dół, pociągając mnie za sobą. Poczułam, jak myśli uciekają mi z głowy, a jedynym celem jest znaleźć się jak najdalej od miejsca, w którym aktualnie się znajdowałam. Panicznie rzuciłam się w bok, ale było już za późno. Półka oddalała się gwałtownie w ogłuszającym ryku lecących w dół kamieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz