niedziela, 5 marca 2017

Od Asmodeusa

Obserwowałem Cedę w skupieniu. Każdy jej najmniejszy ruch był przeze mnie wyłapywany i analizowany. Nie wiem, jak długo trwałbym w tym stanie, gdyby wadera w końcu nie naskoczyła na mnie, zganiając za gapienie się na nią, co skomentowałem chwilowym uśmiechem, który zaraz jednak opuścił mój pysk. Wygodnie ułożyłem łeb na łapach, otulając się skrzydłami, a oczy zwróciłem na nocne niebo. Na niemalże czarnym tle gościły miliardy mrugających gwiazdek oraz wielki księżyc, które było doskonale widać z naszej perspektywy. Może i wielki głaz na środku pustej polany nie był najbezpieczniejszym rejonem, jednak wydawał się najlepszym wyjściem w naszej sytuacji. Głodni, spragnieni, zmęczeni, jednak żywi wypoczywaliśmy na środku ośnieżonej krainy, pilnując własnych skór... A tak właściwie to ja ich pilnowałem, pozwalając Cedzie pospać, chociaż najwyraźniej mój wzrok również jej przeszkadzał.
Westchnąłem, przewracając się na grzbiet.
Ile to już czasu tak wędrowaliśmy? Hah, dobre pytanie... Ale na pewno długo.
Ponownie się poruszyłem, tym razem na bok, jednak ta pozycja ze względu na skrzydła była tak niewygodna, że niekontrolowanie zacząłem się odpychać od skały, co poskutkowało ześlizgnięciem się z kamienia i zanurkowaniem w warstwie śniegu, wspomnę również o siarczystym przekleństwie, którym obdarzyłem świat. Jak szybko się w zaspie pojawiłem, tak w tempie ekspresowym wybiłem się w powietrze i nim zdążyłem zmoknąć, już byłem całkiem otrzepany z lodowych grudek.
- Nie potrafisz usiedzieć na miejscu?- W cichym głosie Cedy dosłyszałem nutę ironii, która jednak zakryta została rozbawieniem. Pokręciłem łbem z niezadowoleniem, lądując miękko na obszernym kamieniu. Starsza wadera wbiła we mnie wzrok i sama podniosła się do siadu, uprzednio się przeciągając.
- Nie, po prostu trochę tu niewygodnie, nie uważasz?- Mruknąłem, powstrzymując się od ziewnięcia.
- Spore niedopowiedzenie- Przyznała, omiatając wzrokiem uśpiony w mroku nocy krajobraz.- Co powiesz na to, abyśmy szli dalej?
Na szybko przyswoiłem sobie sytuację, po czym skinąłem łbem i zeskoczyłem wprost w śnieg. Tym razem mokra sierść była nieunikniona, no nic, kiedyś się wysuszy.
- Tylko gdzie proponujesz?- Spytałem, stąpając z łapy, na łapę, aby jakkolwiek je ogrzać. Zaspa rozciągająca się po całej wielkości polany tworzyła złudnie równą powierzchnię, a tak naprawdę mogła kryć pod sobą wiele dziur, wgłębień i obniżeń. W obecnym miejscu śnieg sięgał mi niewiele poniżej łokci, a uformowanie terenu mogło być serio zróżnicowane, więc wizja zatonięcia po uszy w białym, zimnym puchu nie napawała entuzjazmem w żaden sposób.
Dosłownie po chwili szara wadera zgrabnie wylądowała tuż obok, nieco bardziej zakopana niż ja.
- Najlepiej to chyba przed siebie.- Oznajmiła, obierając kierunek. Nie sprzeczałem się o to, ponieważ orientacja w terenie na obszernych polanach nie była moją najmocniejszą stroną. Poznam zapachy, poszczególne drzewa i tak dalej w lesie, jednak łąka to nie mój świat.
Tak więc kroczyłem za waderą przez dobry kawał nocy. Za ten czas usilnie starałem się nie myśleć o bólu w kończynach, który z czasem robił się coraz to bardziej nie do zniesienia, w dodatku wiedziałem, że nam obojgu doskwierał głód i zmęczenie. Dopiero ze wschodem słońca postanowiłem zaingerować na widok bariery w postaci gęstego lasu.
- Ceda, co powiesz na małe poszukiwanie pożywienia?- Zapytałem ospale, wyrównując krok z waderą. Zerknęła na mnie kątem oka, zatrzymując się, a podążyłem w jej ślady, aby zaraz potem usiąść. Jak się domyślałem, wadera wiedziała, że mam na myśli lot ponad gęstwiną lasu w poszukiwaniu jakiegokolwiek jedzenia. Zawsze mogłem użyć mocy, aby się najeść do syta, w końcu nie był to dla mnie najmniejszy problem, jednak chodzenie na łatwiznę nie było w moim guście. Na upartego mogłem zdechnąć z głodu, jednak mocy po prostu nie użyję. Ceda chwilę milczała, a ja cierpliwie czekałem, aż w końcu znużona oznajmiła, że pójdzie prosto, a ja sam obrałem kierunek na zachód. Rozdzieliliśmy się bez słowa, gdy wzbiłem się w powietrze, natomiast samica ruszyła w głąb puszczy. Uczucie towarzyszące odciążaniu łap było cudne, podobnie jak rozprostowanie zesztywniałych skrzydeł.
Szybując, ze spokojem obserwowałem wszystko, co znajdowało się pode mną, od czasu do czasu trzepiąc skrzydłami, aby nie stracić dosyć przydatnego w tej chwili wiatru. Czułem się ukojony, jednak byłem czujny na każdy ruch. Co mi jednak dała ta czujność, kiedy otrzymałem nagły atak w postaci gęstej chmurki płatków śniegu prosto na ryj? Powiem w tajemnicy, że nie łatwo jest utrzymywać kontrolę nad sobą, gdy małe, pieprzone śnieżynki wpadają ci do nosa, oczu i uszu.
Jedną, króciutką chwilę zajęło mi stracenie panowania nad spadaniem. Skrzydła odgięły mi się pod dziwnymi kątami, przerażone oczy mimowolnie zacisnąłem, aby po sekundzie czuć, jak bezwładnie odbijam się od kolejnych łysych gałęzi, aby z hukiem zostać przygniecionym przez grawitację do leśnego podłoża, a właściwie śniegu. Wydobyłem z siebie pełen bólu okrzyk, wyginając się ze łzami w oczach na każdy możliwy sposób, gdy niespodziewanie tuż nad moim łbem pojawił się obcy pyszczek. Gdybym w tym momencie bardziej racjonalnie myślał, na pewno zwróciłbym więcej uwagi na szczegóły dotyczące danej postaci, typu: basior, czy wadera, czy ma dobre zamiary, czy chce pozbawić mnie życia, jednak nie, w tej chwili wolałem stękać nad swoją krzywdą. Złamań nie było na pewno, czego nie mogłem powiedzieć o urazach wewnętrznych oraz obitych mięśniach, a także powyrywanych ze skrzydeł piórach.

Ktosiu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz