poniedziałek, 8 maja 2017

Od Sorki c.d Sunset

Wokół panował chaos.
Posłańcy śmigali w tę i z powrotem, roznosząc wieści między oddziałami. Sytuacja zmieniała się z każdą minutą. Wszyscy byli zabiegani. Jedni leczyli rannych, inni pomagali mi utrzymać w ryzach walki rebelianckie.
- Laguzo! - Jeden z posłańców potknął się o korzeń - Pomer i jego oddziały od jakiegoś czasu nie dają znaku życia.
- Koniec walki?
- Nie wiemy, być może zaatakują z ukrycia.
- Co z Fergusem?
- Nie mam tych informacji...
Podbiegł drugi, wprost z miejsca, w którym znajdował się obóz Fergusa.
- Zdawaj, Hyro.
- Fergus przeciągnął do siebie oddział czwarty. Zaatakowali Monelixe i resztę.
- Psiakrew! Atakują naszych?!
- Nie wiem, czym Fergus się kieruje, atakując oddziały Berkanan, laguzo, ale niedługo możemy mieć tutaj rzeź...
- Zmobilizuj oddziały, niech skupią się tutaj, w jednym miejscu. Wygląda na to, że będziemy musieli przeprowadzić zbrojny atak na rebeliantów. Niech obrońcy skupią się w grupy z medykami i transportują wszystkie ranne wilki z dala. Wyślijcie oddział na odsiecz dla Monelixe.
- Rozkaz!
Przetruchtałam wśród rannych leżących pod drzewami, rzucałam słowa dodające otuchy i zapewniałam, że wkrótce ich stąd zabierzemy. Ciężko było patrzeć na to, co działo się we własnych oddziałach. Oddział ósmy pod dowództwem Takvo zostanie nagrodzony za to poświęcenie. Gońcy ruszyli pędem, zniknęli w lasach, by sprowadzić resztę oddziałów. Musieliśmy się przegrupować i uderzyć na Fergusa i Pomera. I mieć nadzieję, że nie pogryźli się jeszcze nawzajem.
Próbowałam opanować sytuację od kilku godzin, mediatorzy wracali z niczym, aż nagle zaczęło się. Pomer rzucił swoich do ataku i sprowokował rozlew krwi...
- Nowi ranni! Sprowadzeni ranni! - Krzyczał ktoś nieopodal.
- Demetria, pomóż im!
- Uwaga na jego łapy! O Jaszo...
- Dagaza?!
- Podajcie bandaże!
Odwróciłam się gwałtownie i w blasku księżyca ujrzałam Sunset. Podbiegłam do niej.
- Dagazo, co tutaj robisz? Tu jest niebezpiecznie, na bogów...
- Chodź... Nie patrz tak na mnie, tylko chodź! - Skoczyła w las, a ja pognałam za nią.
- Poczekaj, Sunset! Co ty robisz?
Wadera zatrzymała się obok drzewa, pod którym ktoś leżał. Podeszłam do niego.
- Pomer... - pokręciłam pyskiem.
- Baczność, pani kapitan... - uśmiechnął się, z rozciętego pyska broczyła krew, zalewając mu dziąsła i kły. Zasalutował i skrzywił się - przepraszam Sorka... Nie sądziłem...
- Cicho. Alkie! Przyprowadź medyków, migiem!
Pomer jęknął i spojrzał na Sunset wzrokiem pełnym bólu. Wycharczał coś, co miało być podziękowaniem. Głowa mu opadła. Medycy doskoczyli do niego, gorączkowo starając się ocalić jego życie.
- Laguzo, tu już prawie nie mamy medykamentów. Trzeba ich przetransportować poza las!
- Szykujcie transporty. Wszystkich rannych zabierzecie, gdy ruszymy na Fergusa, a potem wrócicie po nas - odwróciłam się do dagazy. - Będziesz musiała uciekać z nimi, Sunset.
- Wojna domowa... Prawdziwa wojna... - Wymamrotała, rozglądając się wokół ciężkim wzrokiem.
- Dziękuję ci.
- Za co?
- Pomogłaś Pomerowi. Wielu innych zostawiłoby go na pastwę losu za to, co zrobił.
- To członek watahy, nosi talizman od Jaszy. Tak jak oni wszyscy tutaj, nawet Fergus. Trzeba ocalić ich życie bez względu na wszystko, Sorka. - Przyjrzała mi się, marszcząc brwi - dlaczego głowę i oko masz przewiązane?
- To nic - faktycznie, na moim lewym oku przewiązana była czerwona chusta. - Trafiłam na Pomera w lesie...
Sunset pokręciła głową z niedowierzaniem. Podbiegł do nas posłaniec z wieścią, że połowa oddziałów zebrała się wokół naszego obozu, a reszta szykuje się do wymarszu z rannymi. Wśród nich był podobno Monelixe. Dagaza dostrzegła go nieopodal i natychmiast się do niego dostałyśmy.
- Cieszę się, że żyjesz.
- Fergusowi odbiło, laguzo - z szacunkiem skinął głową do Sunset. - Odbiło mu. Rozerwał Pomera i jego oddział na strzępy, a potem nie wiedzieć czemu rzucił się na nasze oddziały. Krzyczeliśmy, że jesteśmy pod twoją komendą, że w imię ansuzy i dagazy, ale nie zareagował na to. Z trudem odepchnęliśmy jego oddział. On... On ma najliczniejszy i najsilniejszy oddział w watasze. Taka strata...
- Odpoczywaj, Mone.
- Fergus - odezwała się Sunset krzywiąc pysk z obrzydzeniem - zostaje zniesiony do rangi Othanal. Niech Jasza go osądzi.
Podniosłam się. Dowódcy pozostałych oddziałów, które miały wraz ze mną stanąć do walki przeciw Fergusowi, podeszli do nas. Takvo, Sirean, Oqwa i Gretanne Zmys skłonili się dagazie.
- Wyruszymy lada moment - oznajmiłam - by rozbić oddział Fergusa. Postarajcie się nie zabijać ich, ale przeciągać na słuszną stronę. Ewentualnie ranić. Gdy ktoś zauważy ranne wilki, ma im natychmiast pomagać. - Przebiegłam wzrokiem po ich pyskach - wiem. Wiem, że to nie jest łatwe. Napuszczanie własnych wojowników na siebie nie jest łatwe. Ale tu chodzi o ocalenie życia, naszego i wszystkich członków watahy. Takie rebelie stanowią zagrożenie dla Raido, a nawet obecnej tu dagazy i innych organów władzy. My musimy temu zapobiec.
Spojrzałam na rannych wokół, medyków i obrońców. Obrzuciłam wzrokiem oddziały gotujące się do walki. Każdemu z dowódców po kolei spojrzałam w oczy.
- Ruszamy natych...
- Dagazo! Laguzo! - Jakiś wilk podbiegł do nas. W oczach miał lęk.
- Co się stało? - Zapytała Sunset.
- P... Podpalili las. Drzewa płoną.


Sunny? Zostawiam ci wolną wolę, jeśli chodzi o poczynania Sunset.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz