piątek, 5 maja 2017

Od Cedy c.d Sunset "Błękitne pióro w drewnianej chacie"

- Idź, ja chcę usłyszeć co... - urwałam, bo nagle głosy umilkły. Zauważyłam, że światło, które wypływało przez jedyne, niezabite deskami okno zostało zasłonięte przez jakąś sylwetkę, której nie mogłam rozpoznać. Zachłysnęłam się powietrzem i w mgnieniu oka przycisnęłam plecy do ściany, pociągając za sobą również Sun. Po krótkiej chwili cień zniknął.
- Chowaj się. - szepnęłam zduszonym głosem, a wadera nie czekając długo popędziła w stronę lasu. Ja błyskawicznie wskoczyłam na drzewo, wspinając się cicho coraz wyżej, aż uznałam, że jestem dostatecznie zamaskowana w liściach. Chwyciłam zębami długie włosie na ogonie, nie chcąc, żeby długa kita mnie zdradziła, i czekałam cierpliwie, tak zdenerwowana, że mięśnie łap zaczęły mi drżeć. Powoli obróciłam głowę i dostrzegłam kryjówkę Sunset, która obrała sobie za cel stary konar pewnego dębu, odwrócony tyłem do zniszczonego domku. Wyglądała z ukrycia, szukając mnie wzrokiem. Z tej odległości widziałam jedynie zarys jej twarzy, dodatkowo mrok nie pomagał. Zorientowałam się, że odnalazła mnie wzrokiem, więc szybko podniosłam łapę i dałam jej znak, żeby się wycofała. Żółte futro zniknęło. Byłam niemalże pewna, że usłyszeli naszą rozmowę i wyjdą nas szukać. Miałam nadzieję, że nie znajdą żadnej z nas. Nagle trzasnęły drzwi, a na trawiastej werandzie stanął postawny basior. Futro miał ciemnoszare, a jego głowę zdobiły dwa baranie rogi. Zauważyłam, jak węszy, wysoko unosząc oświetlony pomarańczowym blaskiem nos. Nie odważyłam się nawet mrugnąć, kiedy spojrzał w stronę wielkiego dębu, na którym spoczęłam. Całe ciało zaczęło mnie mrowić, a serce gwałtownie przyspieszało w miarę, jak obcy lustrował spojrzeniem każdą gałąź, ale udało mi się powstrzymać ochotę wycofania się w ciemniejszą część drzewa. Teraz miałam szansę na to, że mnie nie dostrzeże, gdybym jednak choćby drgnęła, mógłby zauważyć ruch, a wtedy nie byłoby już żadnych wątpliwości. Wstrzymałam oddech, modląc się w duchu do wszystkich znanych i nieznanych bogów, żeby dał już spokój mojemu drzewku i wrócił do chatynki. Po kilku długich minutach niepewnie odwrócił łeb i skierował się na skraj lasu, otoczony przez zarośla. ,,Najwyższy Jaszo i Maneae*, obiecuję złożyć wam ofiarę w najbliższym czasie", pomyślałam, sapiąc ciężko. Obserwowałam uważnie, jak basior znika w gąszczu, przeglądając każdy konar, gdy nagle do
głowy przyszła mi szalona myśl. Jesteśmy w sytuacji pasowej. Nie możemy wtargnąć do chatki, bez ryzyka ciężkich obrażeń-nie wiemy w końcu jak silni są porywacze, którzy pobili tamtego wilka. Podejrzewam też, że Sunset kategorycznie sprzeciwiłaby się pomysłowi zostawienia nieznajomego na pastwę rogatego basiora i jego towarzysza. Zresztą, moje sumienie również. Teraz jednak są rozdzieleni; jeden jest pomiędzy nami dwiema i coraz bardziej wchodzi w busz. Trzeba jednak zaciągnąć go na tyle daleko, żeby partner go nie usłyszał oraz dobrze ogłuszyć, ewentualnie schować na wysokości za pomocą Tarczy. Czy ja właśnie rozważam kolejny absurdalny plan, który przyszedł mi do głowy sam z siebie? Hah, Cedko, nie byłabyś dobrym strategiem! Nie mogłam nawet przedyskutować tego z towarzyszką. A jeśli mój plan zawiedzie? Co wtedy? Ale... Czy mamy inne wyjście? ,,Nie", odpowiedziałam sobie w duchu i zaskoczyła mnie stanowczość tej myśli. Pod wpływem emocji niepewnie wysunęłam jedną nogę i postawiłam ją na sąsiedniej gałęzi, starając się opanować strach i zdenerwowanie. Po chwili skakałam bezszelestnie po najbliższych drzewach, uważając, żeby nie zbliżać się zbytnio do porywacza, który dzieliła coraz mniejsza odległość od kryjówki Dagazy, aż zatrzymałam się na niewysokiej lipie. Przycupnęłam, skulona na drzewie, czekając na dalszy rozwój wypadków. Przełknęłam ślinę, kiedy stanął zaledwie pięć metrów od starego konara. Wysunęłam się spod liści niczym wąż, nisko przysiadając na łapach. Dotarłam do końca gałęzi i zrobiłam krok w pustkę, żeby moment później opaść na niewielką Tarczę, która ledwo mieściła jedną poduszkę. Runy tłoczyły się wokół niej, oplatając moje futro światłem. Przeklinałam to, że muszą świecić tym cholernym, błękitnym blaskiem i nie jestem w stanie ich ,,wyłączyć". ,,Wszystko zależy od układu run, mówili", pomyślałam z niesmakiem, przypominając sobie moje nieudolne próby dobrania odpowiednich znaków do niewidocznej Tarczy. ,,Wystarczy znaleźć odpowiednie litery", radzili. Nigdy mi się to nie udało. Zakradłam się od tyłu do basiora, zawisając trzy metry nad jego grzbietem, tak, żeby mnie nie ujrzał nawet jeśli się obróci. Zauważyłam, że stary pień ma jedynie mały otwór, przez który może wejść tylko bardzo drobny wilk, a owy basior zmieściłby tam jedynie połowę swojego ciała, jeśli nie sam rogaty pysk. Z napięciem obserwowałam, jak węszy dookoła krajówki, aż w końcu stanął do niej przodem. Wydał dziwny, zduszony dźwięk, a na jego pysku pojawił się niewielki uśmiech. Nie myślałam właściwie o niczym, gdy skoczyłam na jego grzbiet. Kiedy odbiłam się od Tarcz i zdałam sobie sprawy, że nie ma już odwrotu, po prostu na chwilę zapomniałam o strachu i patrzyłam, jak szare ciało zbliża się do mnie w otumanionej ciekawości. Przewróciłam go na bok, a sama przeturlałam się metr dalej, gdy doszło do mnie, że nieznacznie chybiłam. Jedną z łap przeszył niespodziewany ból, kiedy ugodziła o ziemię, tak, że natychmiastowo ugięłam całą kończynę, chcąc zamortyzować uderzenie, mimo, że było już za późno. Poderwałam się jednak od razu, w szoku unosząc ranioną nogę, spodziewając się, że nieznajomy zaraz zaatakuje. Nic się jednak nie stało. Nad potężnym wilkiem stała zjeżona Sunset, a jej Talizman wisiał nad pyskiem porywacza. Niesamowicie szybko zareagowała.
- Nie waż się wzywać swojego towarzysza, bo przegryzę ci gardło. - syknęła cicho
Basior jedynie pokręcił głową, nie odważając się nawet ruszyć łapą.
Dagaza uniosła głowę i spojrzała na mnie.
- Nic ci nie jest, Ceda?
- Nie... - odparłam, delikatnie stawiając łapę na ziemi - Trochę tylko nadwyrężyłam nadgarstek, ale nie jest złamany.
Podeszłam powoli do nieznajomego wilka, starając się nie utykać, żeby nie okazać słabości. Moja towarzyszka zeszła z niego, pozwalając mu wstać. Basior ostrożnie podniósł się do siadu, tuląc uszy.
- Czego ode mnie chcecie? - mruknął. Może i był zszokowany, ale dostrzegłam, że szybko odnalazł się w nowej sytuacji. Jego oczy uważnie badały mnie i moją towarzyszkę oraz teren naokoło nas. Zwiększyłam czujność, obawiając się, że może umiejętnie wykorzystać jakąkolwiek chwilę naszej nieuwagi lub moją kontuzję.


Sunset?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz