czwartek, 4 maja 2017

Od Sorki: "Szklana kołysanka" cz.5

Straciłam już rachubę w liczeniu dni. Wszystkie były do siebie przerażająco podobne.
Wstawałam o świcie, kiedy wątłe snopy światła słonecznego padały na powieki oczu spomiędzy pni drzew. Zjadałam część zapasów, by mieć energię do dalszej wędrówki i szłam. Przed siebie, cały czas w tę samą stronę, aż do wieczora. Wieczorem kładłam się gdziekolwiek, bo nie było tu nic, co mogłoby mnie zaatakować, wiatr nie wiał, nie padał deszcz.
Aż w końcu nadszedł dzień inny od reszty. Tego wieczora mogłam już rozpalić małe ognisko, bo znalazłam suche gałązki i zielsko. Byłam pozytywnie zaskoczona. Widok ognia rozpalił coś na kształt nadziei i z tą nadzieją spędziłam czas aż do zachodu słońca. Złożyłam pysk na łapach z melancholicznym uśmiechem. Szybko zasnęłam. Po obudzeniu ze smutkiem stwierdziłam, że ognisko zgasło. Nagle moją uwagę zwrócił krótki błysk wśród popiołu. Podeszłam powoli, rozgarnęłam łapą niedopałki i wyciągnęłam niewielką, szklaną figurkę. Miała kształt humanoida, prawdopodobnie jakiejś driady czy elfki.
- Niesamowite... - mruknęłam cicho, przyglądając się statuetce.
Misternie wykonana, wyglądała jak żywa. Zastygła w tanecznej pozie, z uniesioną dłonią i radosnym uśmiechem na twarzy. Oczy nie pasowały do tego idealnego obrazu. Zdradzały smutek. I żał.
Odwróciłam wzrok, a figurkę wrzuciłam do torby. Nie chciałam dłużej patrzeć. Ruszyłam w drogę.
Gdy słońce górowało ułyszałam kołysankę. Senną i delikatną, śpiewaną równie sennym i delikatnym głosem. Nie przerwałam marszu, wsłuchałam się w melodię.


Szklana figureczko
przeklęta dzieweczko...
Spraw, by ojciec srogi
Co nie szczędzi rózgi
stracił obie nogi
Nie zaznał dalszej drogi

Słowa były niepokojące. Nie pozwoliłam sobie na zdenerwowanie.

Szklana figureczko
przeklęta dzieweczko...
Alfa napastuje
żarcia nam ujmuje
Niech mu bogi dobre
los zgotują srogi
coby poznał w biedzie, chorobie i głodzie


Szklana figureczko
przeklęta dzieweczko...
Ciebie pokarcono
wiarę uśmiercono
Ty rozumiesz ból, cierpienie, smród pożogi
niech po naszych prośbach ułożą się drogi


- Tak mnie błagają, wyobrażasz sobie? - Melodyjny głosik rozbrzmiewał z mojej torby. - A ty, po co tu jesteś? Dlaczego o nic mnie nie prosisz...? Och, widzę twoje pragnienia! Mogę wymierzyć sprawiedliwość wszystkim, którzy cię skrzywdzili... Dlaczego o nic mnie nie prosisz...?
Drgnęłam lekko. Spodziewałam się podświadomie, że figurka jest magiczna, ale to i tak nie była zwyczajna sytuacja. W mojej torbie coś się poruszyło. Po chwili spod materiału wypełzła szklana postać. Poruszała się jak zwykłe, żywe stworzenie. Usiadła mi na torbie, złapała się paska i podskakiwała w rytm moich kroków ze śmiechem.
- Nie przyszłam tu, by cię prosić - odpowiedziałam, starając się nie patrzeć w jej stronę. Poznałam kołysankę, tę samą usłyszałam po spadku ze wzgórza.
- Oooch... Co za szkoda... Tamte też tak mówiły! Ale teraz już nic nie mówią...
- Jak się nazywasz?
- Przeklęta dzieweczko... Nie pamiętam... - Duszka zastanawiała się przez chwilę - Dawno nikt do mnie nie mówił. Tylko proszą. Nie pamiętam!
Nie odpowiedziałam, zacisnęłam szczęki. To, co właśnie się działo, przyprawiało mnie o dreszcze.
- Jesteś fajna, lubię cię - powiedziała duszka wesoło.
- Przecież nawet mnie nie znasz.
- Czy to ważne? Kiedy przychodzą do mnie z wioski, tylko proszą. Dużo mówią, ciągle mówią! - Wyraźnie się uniosła - nie ma z kim porozmawiać. Ty nie mówisz dużo. Dlaczego tak mało mówisz?
Nie odpowiedziałam.
- Mogę ja do ciebie mówić, mogę ci poopowiadać!
- Ten las należy do ciebie?
- Należy...? - Zachichotała znowu, dostałam gęsiej skórki. - Czy można to tak nazwać? Można chyba...
Zastanowiłam się. Musiałam poukładać sobie to w głowie. Tymczasem figurka rozprawiała i opowiadała mi o sobie.
- Mieszkam tutaj i opiekuję się lasem. Jest taki cichy i spokojny i wszędzie są kwiaty. Kiedyś nigdy nie było spokojnie, bo rodzice dużo krzyczeli. Kocham ten las...
Bez wątpienia była to ta duszka, którą spotkałam wcześniej. Gdybym dobrze poprowadziła rozmowę, mogłabym się wiele dowiedzieć. W najlepszym przypadku o Sunset, Cedzie i Dallam.
- Dlaczego nie pokażesz mi się w swojej prawdziwej postaci? - Zapytałam. Po chwili poczułam coś zimnego na szyi i pomiędzy uszami znalazła się mała istota.
- A chciałabyś mnie zobaczyć?
- Tak.
- W takim razie obiecuję, że nigdy ci się nie pokażę! - Roześmiała się radośnie i sturlała po moim karku. Od zimnego dotyku przeszedł mnie dreszcz. Przyniosło mi to na myśl jaszczurki. - Wybacz... Lubię robić wilkom na złość. To zabawne.
Rozejrzałam się. Myślałam, że spadła, ale ona dalej huśtała się z uciechą na mojej torbie.
Chciałam zapytać ją o moje towarzyszki, o to jak się stąd wydostać i czy gdzieś tu jest jedzenie. Jednak figurka nie miała zamiaru przestać mówić.
- Mam w lesie spokój. I ciszę! Deralt pilnuje, żeby nikt mi nie przeszkadzał. Tak ma na imię. A ty jak masz na imię?
- Sorka.
- Sorka... Sorka! Sorka, Sorka, Sorka - powtarzała, ze śmiechem. - Śmieszne imię.
Doszłam do wniosku, że duszka jest dzieckiem. Zachowywała się jak szczenię.
- Czasem trochę tu strasznie, ale przyzwyczaiłam się. Wiesz, chciałabym wiedzieć, jak się nazywam... Zapytałaś mnie o imię, a ja tak niewiele pamiętam! Byłam za mała, żeby pamiętać... Mama i tata. Wilki chciały nas wygnać, chciały zabić. To nie wasza ziemia, krzyczały! Jesteście zagrożeniem dla nas! Ale rodzice byli dzielni wiesz...? - Jej głos zmienił się. Drżał, jakby miała się rozpłakać. Zsunęła się po klapie torby i zniknęła wewnątrz niej. - Nie chcieli odejść. Chcieli się dogadać. Wilki wpadły do domu... Wpadły... Już się tego nie boję, ale wtedy się bałam... Tak strasznie bałam się krwi. Wtedy wskoczyły do mojej kołyski, poczułam ból i nie było już nic...
Milczałam. Nie wierzyłam, że wilki Berkanan mogłyby zrobić coś takiego. Nie wierzyłam. Chciałam wspomóc duszkę, uwolnić ją. Ale nie wiedziałam jak.
- Nienawidziłam was - powiedziała, już bez szlochu. Po grzbiecie przeszedł mi dreszcz. - Nadal do mnie przychodziliście i nie widzieliście, że was nienawidzę. Co chcieliście zrobić? Ocalić truchło?!
W mojej torbie coś się poruszyło i zatrzęsło. Próbowałam nie zwracać na to uwagi.
- Zsyłałam najgorsze klątwy na waszych bliskich, przeklinałam ich, a moje przekleństwa zawsze się spełniały! A najlepsze było to, że sami tego chcieliście. Przychodziliście do tego przeklętego lasu i nie wychodziliście, póki nie przyrzekłam, że przeklnę. Każdego, kto tu był, przeklęłam! Ciebie też przeklnę i nawet te trzy, które przyszły wcześniej. Wszyscy chcieliście mojej zguby, a to ja zgubiłam was... Ty też przyszłaś, żeby mnie rozbić? Zaklinam cię, jeśli mnie rozbijesz, wypełnią się wszystkie moje klątwy! Usłyszysz każdy krzyk! Chcesz mnie rozbić?!
Nie odzywałam się, póki nie miałam pewności, że figurka też się już nie odezwie. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie na słowa.
- Jak cię uwolnić?
- Chcesz mi pomóc...? Uwolnić mnie?
- Chcę ci pomóc.
- Chcesz... - Zawiesiła się i zaśmiała. - Nie uwolnisz mnie... Musiałyby się spełnić wszystkie klątwy... Nie uwolnisz mnie. A żeby stąd wyjść, będziesz musiała poprosić o przekleństwo. Kogo przeklniesz? Może tamtą żółtą, która próbowała uspokoić towarzyszki? A może tę zadziorną, brązową? Możesz przekląć którąś z nich i uciec.
- A ty nie chcesz uciec?
- Chcę. - Usiadła znów na torbie i oplotła ramionami pasek. - Nie zbijesz mnie.
- Wiesz gdzie one są?
- Nie warto, umrą niedługo.
- Poprowadź mnie do nich.
- Nie wyjdziecie stąd... Nie wyjdziecie... - Podśpiewywała i zsunęła się.
Zatrzymałam się gwałtownie, patrząc w dół. Dostrzegłam tylko podmokłą ziemię, kałużę i własne przemoczone łapy. Westchnęłam i ruszyłam dalej, zamykając się na szept, który miast wiatru poruszał drzewami.
"One już nie żyją. Nie wyjdziecie stąd..."


cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz