środa, 3 maja 2017

Od Sunset c.d Cedy: "Czy każdy las nocą jest mroczny?"

Możliwe, że przypuszczenia Cedy były prawdziwe, lecz coś mi w tym wszystkim nie pasowało… Akcent stworzenia, które wołało o pomoc, był jakby nie stąd. W tych paru słowach można było dostrzec kaleczenie języka i zbyt długie przeciąganie akcentowanych głosek. Byłam niemal pewna, że zaatakowane zwierzę nie było z tej okolicy. Zbyt dobrze znam tutejszych mieszkańców, a żaden z nich jeszcze nie mówił w ten sposób. Nasunęła mi się również myśl nad tym, że stworzenie nauczyło się wilczego, co byłoby zaskakujące. Niewiele spotkałam takich zwierząt, a jeśli już, miały one specjalny tryb nauczania. Nie można było jednak zarzucić sprzeciw co do drapieżników. Łapy były typowe dla wilka, więc wątpliwości co do tego nie miałam.
- Ruszajmy. – Rzuciłam, patrząc na waderę oraz delikatnie przekręcając pyskiem w stronę, w którą ciągnęły się ślady.
Ta kiwnęła łbem, po czym ruszyła, a ja równo z nią. Księżycowi towarzyszyła kotara chmur, która nie raz zasłaniała jego blask na rozgwieżdżonym niebie. Z pozorów szelestu wyręczył nas natomiast chłodny wiatr, targając w tę i we w tę martwą naturę, która niejednokrotnie próbowała wejść mi pod łapy. Delikatnie podnosiłam je wyżej, kiedy wymagała tego sytuacja, precyzyjnie analizując tor, po którym przechodzę. Również ze względu na bezszelestność schowałam pazury. Przyspieszyłam jednak trochę chód, ciągle zachowując ciszę. Ceda postąpiła podobnie, ponieważ szła tuż obok mnie, rozglądając się nad potencjalnymi prześladowcami. Postanowiłam, że ja natomiast zdam się na mój węch, który jednak nie należał do moich najlepszych stron. Zniżyłam łeb tak, by nos był tuż nad ziemią, żeby złapać trop. Chwilę później schwyciłam zapach ich woni, więc w razie zgubienia się bądź urywki śladów, wiedziałam, gdzie iść. Z tego powodu również uniosłam nieco łeb ku górze, ciągle nie tracąc szlaku. Po bezproblemowym ominięciu paru drzew dołączyłam również uszy, które nastawiłam wysoko, dając im swobodę do obracanie, by te analizowały chociaż najmniejszy szczegół.
Szłyśmy w całkowitej ciszy wciąż skupione na znalezieniu prześladowców. A co, jeżeli oni po prostu chcieli upolować zwierzynę? W końcu wilki to drapieżniki, a czułabym się nieswojo, gdyby ktoś z tego samego gatunku śledził mnie po upolowaniu jelenia. Nie miałam jednak dowodów na to, iż fiara nie była wilkiem, więc nie odzywałam się na razie słowem na ten temat. Nagle zerwałam się przez dźwięk zbliżony do trzepotu skrzydeł. Dość niewyraźny, lecz to wystarczyło, by mój łeb został pokierowany ku górze, gdzie moim oczom ukazał się niewielkich rozmiarów ptak, fruwający nad rozłożystymi koronami drzew. Nie miałam wątpliwości- była to sójka błękitna. Zawsze miałam słabość do ptaków, ponieważ ich skrzydła dodają im uroku i charyzmy, lecz ta odmiana szczególnie przypadła mi do gustu. Z zachwytem podziwiałam, jak jej błękitne lotki przecinają powietrze aż do momentu, gdy straciłam ją z oczu. Wtedy również przed nosem spadło mi jej pióro, której jasną stosinę ozdabiały błękitne promienie. W pewnym momencie usłyszałam głos wilczycy, nawołującej do szybszego tempa, więc oderwałam swój wzrok od chorągiewki tracącego pióra ptaka. Straciłam przez to czujność, co nie było powodem do dumy- nie powinnam przecież zajmować się ptakiem, gdy chodzi o czyjeś życie. Szybko więc ponownie się skoncentrowałam, podwajając czujność.
Przez długi czas podążałam za Cedą, ponieważ nie widziałam sensu w wyprzedzaniu jej. Miała sporych rozmiarów ogon, którym pomachiwała na boki tuż nad ziemią, by nie szeleścić. Ja natomiast, by nie zburzyć tego zamiaru, stawiałam łapy po jej śladach. Sprawiało to, że mogłam się bardziej skupić na wyłapywaniu informacji z otoczenia niż na szybkim analizowaniu drogi, którą wadera w dużej mierzy, zasłaniała, nie wspominając oczywiście o przydatności tej czynności pod względem ciszy. Obie wiedziałyśmy, że każdy szmer jest na wagę złota, a my go na razie nie posiadałyśmy. W pewnym momencie jednak wilczyca się zatrzymała, co zmusiło moją ciekawość do stanięcia u jej boku. Wychodząc zza niej, zobaczyłam stary, drewniany domek, który gdzieniegdzie miał różne braki. Dookoła był obszar, gdzie wycięto trochę drzew, zostawiając ich kłody nienaruszone. Nie wiem, po jaką cholerę jakiś wilk miałby budować swoje lokum w środku lasu. Dookoła była zarośnięta, sucha trawa, która przedzierała się przez otwory w niezadbanym, drewnianym tarasie, na którego powierzchni osadził się mech. Cała konstrukcja nie była zbyt wyimaginowana. Zwyczajne deski powbijane w wyznaczone miejsca oraz parę większych, które robiły za dach. Wyglądało to, co najmniej nieschludnie. Jasne, żółtawe światło, które pewnie pochodziło do lampy bądź pochodni, uwalniało się na zewnątrz przez różne przerwy. Słychać było rozmowę, która jednak nie była dla mnie zbyt zrozumiała. Słyszałam z ich strony jedynie bełkot, który przerywał momentami głos tego samego stworzenia, które wcześniej nawoływało o pomoc. Spojrzałam na Cedę, która bez mrugnięcia okiem wgapiała się w niezadbaną konstrukcję. Widząc jednak, że skierowałam na nią wzrok, zerknęła kontem oka na mnie, po czym spytała:
- Co robimy?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale jednak spodziewałam się, że to pytanie wyjdzie którejś z ust. Westchnęłam cicho, po czym odpowiedziałam pewnie, mimo że niekoniecznie tak się czułam:
- Najlepiej obejdźmy tę okolicę. Nie poznaję tych głosów. – Ponownie moje oczy powędrowały do światła. – Albo, jeśli chcesz, możesz tu poczekać, a ja ruszę na małe zwiady.

Ceda? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz