poniedziałek, 29 maja 2017

Od Sorki c.d. Cedy

Na umówione miejsce dotarłam po północy. Zdecydowałam się dotrzeć wcześniej i przespać na miejscu, by mieć na wszystko oko.
Okoliczne tereny były równinne. Drzewa rosły w niewielkich grupach, raz po raz napotykałam puste pola bez trawy, tylko sucha ziemia. Matka wiła się kawałek ode mnie. Zatrzymałam się nad rzeką, by się napić, po czym rozpaliłam ognisko w mniej widocznym miejscu. Obserwowałam przez chwilę nocne zwierzęta, żyjące wśród pobliskich drzew. Wreszcie zasnęłam.
Obudziły mnie kroki. Uniosłam uszy, żeby lepiej słyszeć. W moją stronę zmierzał jeden wilk, jego oddech wskazywał na to, że jest zmęczony. Podniosłam się, gdy spomiędzy drzew wyłoniła się postać wadery.
- Posłaniec - zaalarmowała, jakby bała się, że ją zaatakuję.
- O co chodzi? - Zapytałam. Podeszła do mnie bliżej, podkulając ogon do łap. Zamachałam ogonem i trochę się rozluźniła.
Widać było, że jest zmęczona. Podałam jej manierkę z wodą. Zawahała się przez chwilę, ale chwyciła ją i zapiszczała cicho z wdzięcznością. Wypiła kilka łyków. Manierka wróciła do mnie w połowie pusta.
- Przesyłka od arcykapłana - wilczyca wyciągnęła z torby paczuszkę i podała mi ją - zioła. W środku ma być też kartka z opisem, co i jak użyć.
- Kazał coś przekazać? - Pokiwała łbem.
- Tylko że nie mógł przyjść z powodu nagłych obowiązków. Życzył powodzenia.
- Dziękuję. Możesz odejść.
Otrzepała się z kurzu, którego w tym rejonie było pełno i potruchtała w drogę powrotną. Schowałam zawiniątko do torby i położyłam się z powrotem. Czekałam na brzask.
Kiedy nikłe światło budzącego się słońca zalało ziemię, wyjęłam zioła i przejrzałam je. Większość znałam, część pozostała tajemnicą. Będę musiała zapytać Catina o recepturę. Do łańcuszków przy talizmanie reprezentacji przyłączyłam dwie drobne buteleczki z eliksirami. Mogłam potrzebować później szybkiego dostępu. Szukanie śladów i planowanie zostawiłam na chwilę, gdy będzie przy mnie Ceda.
Co ona teraz robiła? Co w ogóle robi, gdy nie pracuje? Uśmiechnęłam się gorzko pod nosem. Robota laguza i polowania chyba pochłonęły mnie bez reszty... Nie miałam życia poza tym. Kiedy właściwie odwiedziłam Dallam albo Sunset bez służbowych spraw do załatwienia...?
Co ona teraz robiła?
Zapewne siedziała w swojej jaskini. Kilka razy byłam w mieszkaniach innych wilków, które, nawiasem mówiąc, nie były tym chyba zachwycone. Ja zresztą też nie. Przestrzeń zawsze była zamknięta i ograniczona przytłaczającą ilością przedmiotów i mebli. Powietrze nie poruszało się swobodnie, światło nie zmieniało pod wpływem pór dnia i nocy. Nawet ziemia była wciąż taka sama albo nie było jej wcale.
Z jakiegoś powodu momentami było mi do tego tęskno i odwiedzałam inne wilki w ich jaskiniach. Chciałam mieć dokąd wracać. Ale po co mieć miejsce, do którego powracanie jest przymusem i każdy oczekuje, że tam właśnie się będzie? Było mi tęskno. Ale tylko momentami...
Podniosłam się i zgasiłam ognisko, nakopując na nie ziemi. Torbę ukryłam nieopodal w zapadzie skalnym, żeby mi nie przeszkadzała. Czekało na mnie świeże śniadanie, śniadanie, które właśnie nieświadomie wędrowało sobie po lesie. Skoczyłam między drzewa.

***

Spotkanie z Cedą nastąpiło w trakcie mojego posiłku. Pojawiła się wraz z trójką towarzyszy, którzy przedstawili się jako Cadere, Ago oraz Teov. Powitałam ich uśmiechem, widząc bijące zmęczeniem postawy. Usiedli ze mną, jedząc to, co udało mi się upolować.
- Nie zdążyliście zjeść śniadania? - Zapytałam pogodnie, starając się jakoś nawiązać rozmowę.
- Nie mieliśmy czasu - odparł Teov, w dziwny sposób patrząc na Cedę. Zignorowała jego spojrzenie.
- Ta... - pokiwałam głową - to smacznego.
Ceda przełknęła kawałek mięsa bez entuzjazmu.
- Laycatin nie pojawia się do tej pory... - Mruknęła, spoglądając na horyzont.
- Nie przyjdzie - poinformowałam ją - ma jakieś obowiązki. Przysłał nam zioła przez posłańca, powinnaś zaraz na to zerknąć.
- Pokaż.
Gdy Ceda czytała opisy maści, ja rozmawiałam z zabójcami. Nie palili się do konwersacji, odpowiadali z ociąganiem. Przyglądałam się mowie ich ciała. Coś było nie w porządku. Teov unosił się z wyższością, a reszta odnosiła się do niego z większym szacunkiem niż do Cedy. Najmłodsza wadera zdawała się nawet traktować ją protekcjonalnie. Nie chciałam się wtrącać w ich sprawy, ale zaskoczyło mnie to. Sądziłam, że Ced jest godna szacunku i dobrze spełnia swoją funkcję.
W pewnym momencie Teov wstał.
- Nie powinniśmy tak leżeć, trzeba stawić czoła bestii - oznajmił.
Podejrzewałam, że nie znał się zbytnio na potworach. Również wstałam.
- Skoro tak ci pilno.
Ruszyliśmy wspólnie na poszukiwania śladów. Ceda znalazła coś pierwsza, odciski łap i żłobienia wyryte pazurami.
- Możesz coś z tego odczytać? - Zapytała, przejeżdżając łapą po wgłębieniu.
- To wygląda...
Po tych śladach powinnam móc określić przynajmniej płeć mantikory. Dlaczego nie mogłam? Potrząsnęłam głową.
- Nic - odparłam - to jest niepokojące.
Podążaliśmy po śladach, kręcąc się z nosami przy ziemi. Po jakimś czasie trafiliśmy na otwarte pole około trzydziestu długości ogona. Za nim były rzadko rosnące drzewa, a dalej czarna plama jaskini. Wokół wznosiły się poszarpane skały. Trop prowadził do tej jaskini.
W mojej głowie powstało beznadziejne podejrzenie.
- Jeśli mamy do czynienia z samicą, będzie gorzej, niż z samcem. Samców łatwiej jest zdezorientować i wytrącić z równowagi - powiedziałam. - Mam pewien pomysł.
Ceda spojrzała na mnie.
- Zamieniam się w słuch.
- Mam zioła, które bardzo mocno pachną. A tak dokładnie... Śmierdzą. Ale ukryją nasz zapach na tyle, byśmy mogli się zbliżyć do jamy i przygotować do ataku.
- A potem?
- Cóż, liczę, że potem zarąbiemy gada.
- To brzmi dobrze. Jeśli bestia siedzi w jaskini, to nasza pozycja jest sprzyjająca.
Ruszyliśmy w stronę jaskini. Wydobyłam zielsko z torby, podpaliłam i okadziłam futra towarzyszy. To powinno było nas ochronić. Ceda i Teov podkradli się do jaskini i zajrzeli do niej. Ja, Ago i Cadere czekaliśmy, skryci w kniejach. Laguza odwróciła się do mnie i kiwnęła głową. Wrócili do nas najciszej, jak mogli.
- Samica - wyszeptała Ceda.
- Zaraza... - Mruknął Ago.
- Nie ma co zwlekać - warknęła cicho Cadere - atakujmy.
Ekwipunek i medykamenty zostawiliśmy w cieniu drzew. Wszyscy ustawili się na pozycje. Ceda podeszła do wejścia jamy i głośno w nie zawyła. Ze środka wydobyło się potężne warknięcie. Wadera odskoczyła.
- Zaraz wypadnie... Bądźcie w gotowości!
Wtedy wszystko się posypało.
Ryk z jaskini rozbrzmiał jednocześnie z rykiem za mną. Zastygłam, czując ciarki na karku. Po chwili rozległy się wycia wilków, wołających pomocy. Ceda spojrzała na mnie zszokowana.
- Co się dzieje, Sorka?
- Samiec i samica... Dwa potwory Ced. Ktoś potrzebuje pomocy.
Odwróciłam się, gotowa rzucić się na ratunek. Towarzyszka zatrzymała mnie.
- Sama nie dasz sobie rady, poczekaj!
- Nie mamy czasu czekać.
- Wyślę z tobą Ago.
- Do samicy będziesz potrzebowała wszystkich sił.
- Dobra... Wyj, gdyby coś się działo.
- Ty też. - Zawahałam się przez chwilę, nie wiedząc, czy się odezwać. - Nie daj się zdominować Teovowi, Ced. To ty tu jesteś laguzą - powiedziałam w końcu, patrząc jej w oczy.
- Nie bierz tego do siebie, ale nie wtrącaj się w moje sprawy, w porządku? Sama dam sobie radę, bez twojej pomocy. - W jej głosie nie było wrogości, jedynie uprzejma prośba.
- Rozumiem. Powodzenia.
Pobiegłam w stronę równiny.

***

Trzy wadery stały na środku otwartego terenu, wyjąc do nieba jak opętane. Dwie rude i jedna ciemnobrązowa. Wszystkie nosiły kolorowe stroje, mnóstwo brzęczącej biżuterii. Wszystkie miały na futrach barwne tatuaże. Domyślałam się, że wracały z Zachodniej Sadyby. Podbiegłam do nich, a kawałek od nas śliniła się już mantikora, pożerając nas łakomym spojrzeniem.
- A ty co, życie ci nie miłe? - Warknęła brązowa, tatuaż słońca zdobił jej czoło.
- Było nie wyć.
- Co... Szczerze mówiąc liczyłam na bardziej efektywną pomoc.
- Masz najbardziej efektywną, jak się da... - Wymamrotałam z przekąsem. - A teraz uciszcie się wszystkie i przestańcie prowokować bestię brzękiem błyskotek. Macie jak najciszej przekraść się za linię drzew, a potem pędem do domu.
- Zgłupiałaś, idiotko?! - Krzyknęła wadera - ta harpia, czy co to tam jest, nas zabije!
- Suer... - Odezwała się inna bardzo cicho, wycofując się. - Posłuchajmy jej. To jest Sorka, laguza stanowisk wojennych.
- Och... - Wszystkie trzy wykonały moje polecenie, wzdrygając się za każdym razem, gdy potwór zwrócił na nie wzrok. A ja truchtałam na boki i robiłam co mogłam, by zwrócić jego uwagę. Nieopodal słyszałam dźwięki walki, mogłam nawet dostrzec sylwetki wilków, ale skupiłam się na swojej bitwie. Dopiero, kiedy wadery zniknęły mi z pola widzenia, zaatakowałam.
Walka z mantikorą nie należała do łatwych. Najważniejsze były uniki. Nie mogłam jej atakować od przodu z powodu paszczy, ani z góry czy z boków przed kolce jadowe i ogon. Było tylko jedno odsłonięte miejsce, ale dostanie się do niego graniczyło z cudem. Starałam się często obiegać potwora i wydawać dezorientujące dźwięki. Kąsałam i drapałam, pozostawiając na jego brzuchu płytkie rany, z których sączyła się krew. Podobne rany zadawał mi. Po ponownym skołowaniu go, przyskoczyłam do jego szyi i wbiłam w nią kły. Zanim zdążyłam się oddalić, silna łapa posłała mnie daleko w powietrze. Pazury rozorały mi podbrzusze i łapę. Upadłam na szorstką ziemię, ogłuszona bólem.
Bestia też nie miała się najlepiej, wykrzywiała głowę w bok.
Z trudem oderwałam od łańcuszka na szyi małą buteleczkę i bez wahania wlałam sobie do gardła jej zawartość. Smakowała obrzydliwe. Ożywiło mnie to.
Mikstura uniewrażliwiła mnie na ból. To mogło być niebezpieczne, ale mogło też zadziałać. Bez żadnych blokad podbiegłam do mantikory i po szybkim zwodzie dostałam się okolice umięśnionych, tylnych łap. Ugryzłam i rozerwałam masywne mięso.
Nie musiałam robić nic więcej. Potwór po tym ciosie nie mógł się nawet poruszać na wątłych przednich łapach. Stanęłam nad nim i dobiłam go, by się nie męczył. Z trudem utrzymywałam się na łapach czując, jak ucieka ze mnie krew.
Ale nie poległam. Przynajmniej na razie. Mroczki latały mi przed oczami.

Cedko?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz