środa, 31 maja 2017

Od Sunset c.d Dallam

Złapałam się za kark, lekko go masując. Rój pszczół, które się na mnie rzuciły, były bezlitosne. Na szczęście udało mi się w miarę zasięgu od nich uciec, lecz gdzieniegdzie znajdowały się ukąszenia, na karku, gdzie moje futro jest zbyt postrzępione i gęste, by ktoś mógłby się zorientować o moim wyjściu. Nie mogłam nawet pokazać grymasu niezadowolenia, bo inaczej niewielki ul i aster gawędki mi wypadną. Ba! Może jeszcze z fioletowego kwiatu wysypie się cenny dla mnie w obecnej chwili pył. Wracanie było niezwykle irytujące, zwłaszcza że wracać nie miałam ochoty.
Rozmowa z Fergusem sprzed kilku dni po mojej decyzji dołączenia go bardzo zdziwiła. Nie wierzył mi, lecz z czasem po moich paru „powodach”, pozwolił mi wstąpić do bazy i ostrzegł tym samym, że jeśli coś kombinuje, własnoręcznie mnie skatuje. Nieco się przeraziłam, ale nie okazywałam tego, by nie dawać pozorów. Dziwi mnie fakt, że nie pozwalał mi prawie nic w bazie wykonywać, mimo iż panuje tam niemałe zamieszanie, a sam basior zbytnio się tym nie interesuje.
Obaw mam mnóstwo. Z obydwu stron.
Minęło trochę czasu, aż ogarnęłam rozmieszczenie poszczególnych sektorów w bazie. Raz nawet chciałam iść na zwiady z ekwipunkiem, by odkryć, gdzie chowają broń, lecz przywódca rebelii stwierdził, iż moje żółte futro zbyt rzuca się w oczy. Nie zaprzeczałam, ale nie pozwoliłam sobie odpuścić możliwości zdobycia tej wiedzy. Zmusiło mnie to do podejrzenia jednego ze zwiadowców, jak wyjmuje potrzebny sprzęt. Zdziwiło mnie, że byli tak wyposażeni. Byłam zaniepokojona, więc postanowiłam ich ekwipunkiem zasabotować. Podczas uczenia się, musiałam przyswoić podstawową wiedzę na temat fauny i flory, występującej na naszych terenach. Okazuje się, że ta wiedza jest bardzo przydatna. Pewien odłam mrówek Rassbery, których nazwy dokładnie nie pamiętam, zjada metal. Nie posiadam jednak specjalnego sprzętu, by je przywołać, więc sięgnęłam do tradycyjnych metod. Musiałam jedynie odnaleźć dwie niezbędne rzeczy.
Trudno mi teraz tam wejść, zwłaszcza że „pora chaosu” minęła. O ile dzięki niej się niepostrzeżenie wydostałam, teraz mogło być trudno. Postanowiłam, że od razu ruszę do miejsca, gdzie znajduje się broń i ekwipunek. W końcu nikt ot tak nie lata z ulem po bazie. Wchodząc na teren rebelii, stałam się ostrożniejsza. Szłam bezszelestnie, stawiając tylne łapy na śladach, które stworzyły pierwsze, by zachować większą dyskrecję, analizując przy okazji cały tor przede mną. Towarzyszyło mi uczucie, jakbym miała oczy dookoła głowy. Rebelia nie była jednak tak liczna, jak się spodziewałam, więc nikogo po drodze nie spotkałam. Księżyc odbijał swój blask na rozłożyste korony drzew, pod którymi między krzewami znajdował się zapas broni. Aster w połączeniu z miodem genialnie przywołuje potrzebne mi mrówki. Łudzę się, żeby do rana się one zebrały, robiąc liczne dziurki w metalowych częściach. Odłożyłam delikatnie ul oraz garstkę kwiatków, po czym wyjmując plasterki miodu, zaczęłam obsmarowywać nimi połyskując rzeczy i nie tylko. Lepkie, słodkie jedzenie przylepiało mi się do futra, co było niezwykle nieprzyjemne.
Sztylety, miecze, kosy, łuki, ochronne części- wszystko obsmarowane. Nie pozostało mi więc nic innego jak wysypanie na to pyłu z fioletowego kwiatu. Zgarnęłam je z łodyżki, szybko odskakując w stronę broni, po czym skacząc dookoła, trzęsłam nimi, by wszystko, co najważniejsze zleciało na obsmarowane miodem przedmioty. Zeskakując z ostatniej zbroi, odwróciłam i się oraz przeszłam wszystko wzrokiem ponownie, by się upewnić, że wszystko jest w porządku. Do jutra powinny się zebrać mrówki i zniszczyć metal, a jeżeli się poszczęści- uszkodzić drewniane rzeczy, jak i liny. W to drugie jednak wątpię. Złapałam jeszcze ul, po czym ruszyłam w stronę Matki, by wyrzucić dawne gniazdo pszczół oraz… pozbyć się tego lepkiego cuda.
Woda była niezwykle przyjemna, mimo że zimna. Nie spodziewałam się oczywiście wysokiej temperatury ze względu na późną porę. Prąd zmuszał mnie tylko do obmycia się z wierzchu. Gdybym wpłynęła dalej, porwałby mnie. Skierowałam swój wzrok w kierunku ula, podążającego za wodą. Zemknęłam oczy, po czym wróciłam do pozbywania się miodu z łap. Mam nadzieję, że nikt się nie domyśli, że uciekłam.
- Co tu robisz?
Usłyszałam rozwścieczony głos Fergusa. Gwałtownie odwróciłam się w stronę, z której dochodził dźwięk. Basior stał dziesięć metrów ode mnie z nieco zirytowaną miną.
- Higienę trzeba zachowywać. – Odparłam, wyskakując z wody. – Nie mam zamiaru być brudasem, nawet w takich warunkach.
- Paniusia. – Parsknął. – Idź na swoje miejsce.
Podniosłam nieco brwi ze zdziwienia. Nie przyzwyczaiłam się do tego, że ktoś oprócz Dallam może mi mówić, co robić. Szybko jednak spoważniałam, odpowiadając zimno.
- Dobrze.
Poszłam naprzód, omijając przy okazji Fergusona, po czym ruszyłam w kierunku „swojego miejsca”.
Będąc już na miejscu, okręciłam się parę razy wokół swojej osi, by wygodnie się położyć, po czym klapnęłam na wilgotną ziemię, opierając swój łeb o przednie łapy. Nie zamierzałam zmrużyć oka, czuwając. Nie czułam się tu bezpiecznie. Miejsce, w którym jestem to swego rodzaju obóz, gdzie obok mnie wielu już spało bądź było na zwiadach. Było to wszystkich „miejsce”. No, wyłączając przywódcę rebelii i jego prawą łapę.

Sorka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz