Sorka kiwnęła głową, po czym bez wahania wybiła się tylnymi łapami na przód i zniknęła zza krzaków. Westchnęłam, zamykając oczy. Chwilę później odwróciłam się i spojrzałam na bezchmurne niebo. Sorka, mimo że ma wiele problemów, posiada ciekawe zajęcie. Wielu by oddało wszystko za tę posadę. Może ja też, ale to nieistotne. Pokierowałam mój wzrok na polanę, po prawej od jeziora. Uśmiechnęłam się mimowolnie, podchodząc do kamienistej plaży. Miejsce było bajeczne, więc nie widziałam sensu w opuszczeniu go. Zwłaszcza że Słońce przyjemnie grzało. Podeszłam do brzegu, gdzie kamienie się gwałtownie osuwały, lecz nie na tyle głęboko, by się utopić. Skoro i tak zostałam potraktowana nieumyślnie wodą przez Sorkę, postanowiłam podobnie jak wadera spędzić trochę czasu w wodzie. Podniosłam prawą łapę ku górze, by za moment dotknąć nią tafli, wody, żeby ta się rozproszyła. Poczułam ulgę, której dawno nie doznałam. Była chłodna i miła? Nie wiem, czy nazwanie wody „miłą” jest dobrym określeniem, ale za szczenięcych lat uwielbiałam w niej pływać, lecz z wiekiem to zainteresowanie minęło. Dołączyłam resztę swojego ciała, idąc naprzód i tym samym chlapiąc wodą dookoła siebie aż do momentu, gdy straciłam grunt pod łapami. Wtedy zaczęłam powoli machać łapami, żeby oszczędzać energię, ale również utrzymać się na powierzchni. Zamknęłam powieki i skierowałam pysk ku górze, czerpiąc zapach z pobliskich roślin. Wnet spojrzałam ponownie na taflę wody, aby chwilę potem ponownie zamknąć oczy i zanurzyć się w jeziorze. Odpychałam się łapami, kierując swoje ciało ku wilgotnemu piasku. W pewnym momencie otworzyłam oczy i będąc już przy dnie, popłynęłam kawałek dalej, by zaraz po tym skierować się ku górze i wypłynąć na powierzchnię. Czując ciepły wiatr, od razu zaczęłam płynąć w stronę brzegu. Wychodząc z jeziora, ponownie udałam się na jeden z ciepłych głazów, aby się na nim wysuszyć. Wskoczyłam na niego, po czym zrobiłam obrót wokół swojej osi, żeby położyć się w stronę polany oraz jeziora. Kładąc się na brzuchu, kładąc swoje przednie łapy przed siebie oraz opierając o nie głowę i podziwiając tutejsze krajobrazy.
Po tym, jak wyschło mi futro, postanowiłam ruszyć do swojego lokum, bo za niedługo zbliżał się zachód Słońca, a po nim mrok. Nie miałam dziś ochoty tułać się po nocy aż do świtu. Poderwałam się, po czym lekko rozciągnęłam mięśnie, przeciągając się. Po tej czynności wyprostowałam się i zeskoczyłam ze skały, kierując się w stronę lasu, by powrócić na szlak. Słońce powoli zachodziło, lecz nadal znajdowało się nad moim łbem, co powodowało, że cień, który padał, był niewielki. Utraciłam go, wchodząc w gąszcz lasu. Spacerując sobie, rozglądałam się nad czymś ciekawym i wartym uwagi. Niestety wkrótce dostałam to, na co wyczekiwałam.
- Halo? Jest tu ktoś?! – Słysząc ten ochrypnięty głos, w którym można było dostrzec strach, gwałtownie nastawiłam uszy, rozglądając się nad wilkiem.
- Sunset, kto mówi? – Odpowiedziałam, nie wiedząc, w którą stronę kierować te słowa.
- Proszę, podejdź tu. – Po drugim zdaniu mogłam określić położenie zwierzęcia, więc bez wahania udałam się w tamtą stronę.
Schyliłam nieco łeb w dół, by nie stracić tropu, który wcześniej wyłapałam. Zaniepokoiło mnie to, że miał w sobie nutę krwi. Odsłaniając część liści, które zasłaniały mi drogę, w końcu moim oczom ukazał się bury basior, opierający swój łeb o korzenie buka. Otworzył swoje ślepia dopiero wtedy, gdy ukazałam się zza roślin, kierując wzrok w moją stronę.
- Jeny, nic Ci nie jest? – Podbiegłam szybko do wilka, który leżąc, zakrywał jedną z przednich łap swój brzuch. Miejscami dostrzegłam, że jest poraniony, o czym świadczyła poszarpana małżowina, kark i plecy, gdzie znajdowały się różne cięcia, oblane czerwoną mazią, ale również najgorzej wyglądającą- lewą, tylną łapą, z której lał się wodospad krwi.
- Zaatakowali mnie, było ich więcej. Nie dałem rady. – Parsknął, podnosząc się lekko do góry.
- Pokaż brzuch. – Rzuciłam zdecydowanie przerażona zaistniałą sytuacją.
Po tym, jak basior zabrał łapę, zobaczyłam poszarpane i zdarte ze skóry miejsce, z którego również wydostawała się krew. Nie byłam medykiem, ale byłam pewna, że jeżeli szybko do niego nie dotrzemy, basior może zginąć.
- Dobrze, zasłoń. Niech krew się nie wylewa. – Powiedziałam nieco zmieszana. – Masz coś ze sobą?
- Tak, torba leży w krzakach za mną.
Nie zastanawiając się długo, pobiegłam w stronę krzaków. Na trawie była widoczna droga krwi, więc z łatwością ją znalazłam. Złapał ją zębami i wywróciłam do góry nogami, by wszystko, co w niej było, wysypało się. Wśród porozwalanych rzeczy, dostrzegłam granatową płachtę.
- Muszę użyć płachty.
- Co? Nie! Tylko nie ona!
- Jeżeli jej nie użyje, wykrwawisz się. – Powiedziałam oschle, a basior jedynie westchnął.
- No dobrze…
Po otrzymaniu pozwolenia rozerwałam ją zębami na parę szerokich pasów, łapiąc je następnie w pysk i podchodząc do wilka.
- Jak masz na imię? – Spytałam, zaplatając w między krótszym fragmentem czasie jego ranną łapę.
- Pomer.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że o tym wilku mówił Alkie. Oznaczało to wówczas, że Fergus mu to zrobił. Powróciłam do opatrywania mu łapy, zawiązując na koniec materiał. Następnie zabrałam się za oplatanie brzuche, lecz tym razem szerszą i dłuższą częścią.
- Podnieś się na chwilę.
Wilk podniósł swoje ciało na moment, sycząc z bólu, a ja w tym czasie przeplotłam kawałek płachty przez bok, na którym leżał. Ponowiłam czynność dwa razy, ponieważ uznałam, iż wystarczy materiału, po czym łapiąc go w pysk, zaplotłam dwa końce.
- Chodź, musimy jak najszybciej Cię stąd zabrać. – Powiedziałam, podając mu łapę.
Ten kiwnął głową, po czym wstał, lekko się bujając na boki. Nie mógł stać na czterech łapach, więc zaproponowałam, by oparł się bliższą łapą o mnie. Chwilę narzekał, bo zgrywał honorowego, lecz w rezultacie przystał na moją propozycję, więc zaczęliśmy się powolnie kierować w stronę medyka.
- Kto Ci to zrobił? – Spytałam, rozglądając się dookoła i badając trasę przed nami.
- Fergus i paru innych.
Moje obawy się potwierdziły.
- Kto konkretnie?
- Fergus, Nathaniel, Dormi i Xena. – Jeknął.
- Zaatakowali Cię przy drzewie?
- Nie, bardziej na północ. Pozostawili mnie leżącego na pastwę lasu, więc zacząłem się wlec, by do kogoś dotrzeć.
- Rozumiem.
Resztę drogi przeszliśmy w milczeniu, gdy w pewnym momencie wyczułam woń innych wilków, a w tym Sorki. Po krótkim zastanowieniu się nad pozostawieniem rannego przez pewien moment, powiedziałam, by zaczekał, po czym pomogłam mu się położyć przy jednym z krzaków. Oznajmiłam mu, gdzie i po co idę oraz zapewniłam, że po niego wrócę. Ten po dramatycznej przemowie w końcu spuścił łeb w dół, a ja odeszłam. Kierowałam się według mojego instynktu i węchu, prowadzącego mnie na zachodnio-północną część watahy. Zniżyłam łeb ku ziemi, by lepiej doczuć się woni i nie stracić tropu, co mogłoby przyczynić się do śmierci basiora.
Sorka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz