Ten dzień był stertą porażek i przykrych wydarzeń. Nie chciałam nikogo widzieć, a tym bardziej dagazy. Nie poznałam jej bliżej i nie podobało mi się, że nasze poznanie następuje w takich okolicznościach.
Zaczęło się od tego, że wstałam o wiele później niż zwykle, pewnie przez to, że spałam w zamkniętej przestrzeni. Miejsce zebrań głównodowodzących oddziałów znajdowało się w lesie, było skryte pod skarpą z jednej strony i pod gęstymi drzewami z drugiej. Po stronie drzew znajdowało się jedenaście miejsc siedzących w postaci głazów okrytych skórami. Pod skałami było pomieszczenie mieszkalne dla kilku wilków, na wszelki wypadek. Od przebudzenia potwornie bolały mnie mięśnie, co wprowadzało mnie w zły nastrój, jednak potrafiłam nad tym panować. Nie takie rzeczy się znosiło.
Spotkanie nie potoczyło się po mojej myśli. Dwoje dobrych dowódców postanowiło zgrywać dzieci i kłóciło się przez cały czas. Próbowałam powstrzymać potok chamskich przycinek i krytyki na spokojnie - "zachowujcie się jak dorośli" powtarzałam. Dopiero, gdy krzyknęłam uspokoili się. Ale tylko na jakiś czas. Spotkanie miało się ku końcowi, gdy nagle jeden z awanturników, Fergus, wygłosił obraźliwy komentarz na temat matki drugiego, Pomera. Pomer rzucił się z zębami do Fergusa i rozpoczęła się bójka, której w żaden sposób nie mogłam powstrzymać. Zachowałam zimną krew, jak zawsze, i już skoczyłabym, by samodzielnie ich rozdzielić, gdyby nie mały, zielonkawy kształt wijący się na skraju lasu. Ogarnęłam powstały chaos zimnym wzrokiem, zacisnęłam zęby, odwróciłam się i odeszłam. Kiedy zauważyli, że zniknęłam, przestali krzyczeć i skakać sobie do oczu. Rozeszli się w niezręcznym milczeniu.
Później chciałam pójść na polowanie, aby się odstresować i na spokojnie pomyśleć. Musiałam w jakiś sposób rozwiązać zaistaniały koflikt bez straty dobrych wojowników. W zamyśleniu straciłam obiecujący łup, a następnie przypadkiem wleciałam w jakieś bagno.
Sunset stanęła przede mną. Zaskoczyło mnie, że nie wyczułam jej wcześniej, ale nos miałam zalepiony szlamem.
- Cześć, co chciały od ciebie te jaszczurki? - Zapytała, a ja wzdrygnęłam się.
- Jaszczurki... - Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć - nie wiem, czego chciały.
- Mogłaś ich nie odganiać, to byś wiedziała - Sunset zaśmiała się lekko.
- Ta wiedza - uśmiechnęłam się blado - jest mi zbędna.
- Słabo wyglądasz, Sorka...
- Każdy może mieć gorszy dzień. Ty zaś jesteś w rozkwicie.
- Hah... E... Czujesz ten zapach? - Wadera powęszyła powietrze, a ja skrzywiłam się.
- Obawiam się, że zatruwam ci tlen. Wpadłam w jakieś bajorko i śmierdzi martwym kotem i...
- Nie kończ. Niedaleko jest jeziorko, mogłabyś to z siebie zmyć.
- Taki miałam plan. Dziękuję - odparłam i ruszyłam wskazaną drogą.
- Poczekaj, pójdę z tobą - Sunset dogoniła mnie - co cię gryzie?
- To dość długa historia. Nie chcę cię zarażać swoimi problemami, dagazo.
- Mów mi Sunny. To nieoficjalne spotkanie.
- Chociaż jedno nieoficjalne spotkanie - wymamrotałam cicho.
Okolica była bajeczna. Woda wpadała do jeziorka ze strumienia, który zapewne miał swoje źródło w wodospadzie. Do zachodu słońca pozostały ze dwie godziny. Woda była krystalicznie czysta, dno stanowił miękki piasek, a granice jeziora wyznaczały głazy. Górski krajobraz w tym miejscu był zachwycający. Powoli zanurzyłam się w chłodnej, orzeźwiającej wodzie. Wyluzowałam i nawet się uśmiechnęłam. Sunset weszła do wody niedługo po mnie i unosiła się na powierzchni, nieznacznie poruszając łapami. Przez kilka minut żadna z nas się nie odzywała. Ciepły, południowy wiaterek owiał mój pysk.
- To jak, dlaczego jesteś taka przybita? - Sunset wyszła na kamienisty brzeg, otrzepała się i ułożyła na jednym z nagrzanych słońcem głazów.
- Problemy w pracy i seria przykrych wypadków - odpowiedziałam zwięźle. Nie chciałam narzekać ani obdzierać się z resztek autorytetu. - Nie ma o czym mówić.
- Skoro nie chcesz, to nie mów - odparła i zamknęła oczy. Podpłynęłam do niej i oparłam przednie łapy na głazie, tylnymi młócąc wodę.
- Można ci zaufać, Sunny? - Zapytałam cicho, przyglądając się jej.
- Można - odparła, nie otwierając oczu.
- Zapamiętam. Dziękuję.
Uśmiechnęła się. Przepłynęłam się jeszcze kawałek i zanurkowałam. Jeziorko nie było ani szerokie, ani głębokie, ale czysta woda pozwalała otworzyć oczy podczas zanurzenia. Wypuściłam gwałtownie powietrze i opadłam na dno. Oparłam się o nie grzbietem i podziwiałam widok nade mną. Cudowne miejsce. Z pewnością odwiedzę je ponownie. Promienie słońca załamywały się na tafli wody. Drzewa mieniły się na zielono, tworzyły z mojej perspektywy fantazyjne kształty. Coś musnęło mój ogon i śmignęło dalej. Ryba?
Do moich uszu dotarł jakiś zaburzony, niewyraźny dźwięk. Tknięta niepokojem obróciłam się i odbiłam od dna...
Wypłynęłam na powierzchnię i zaczerpnęłam szybko powietrza. Na brzegu Sunset stała na baczność, a spomiędzy drzew biegł ku nam jakiś wilk. Podpłynęłam do brzegu i wypełzłam z wody, otrzepując się i zalewając przypadkiem Sunset.
- Wybacz... Dopiero co udało ci się wyschnąć.
- Nie ma sprawy.
- Sorka! Sorka! - Krzyczał nadbiegający basior.
Posłałam mu jadowite spojrzenie, a on wyhamował przed nami i wielkimi oczami spojrzał na dagazę. Napuszył się i zapowietrzył, co wywołało u niej uśmiech rozbawienia.
- T-to znaczy dowódco... L-laguzo...
- Alkie, wiesz, że nie mam najmniejszej ochoty znowu was dzisiaj widzieć - oznajmiłam zimnym głosem - mów czego chcesz i spadaj.
- Wojna domowa! - Po tych słowach zastygłam.
- Zdawaj, żołnierzu.
- Fergus i Pomer wypowiedzieli sobie wojnę... Zabrali swoje oddziały na dwa końce polany. Planują i podgryzają się wzajemnie. Twierdzą, że albo ty jednego zniesiesz z rangi, albo oni zniosą się nawzajem prawem silniejszego.
- Szlag... Ktoś jeszcze wziął w tym udział? Gdzie dokładnie? Kto zaczął? Mówże.
- Zaczął Pomer. Chciał się zemścić za obrazę matki i napuścił na oddział Fergusa szczury. A on w odpowiedzi...
- Bez takich opisów.
- To... - Alkie przełknął ślinę - kawałek na północ od miejsca spotkań. Dołączyło do konfliktu kilku strategów, ale to tylko kwestia czasu, zanim każdy opowie się po którejś ze stron.
- Kto cię przysłał?
- Dowódca Takvo, oddział ósmy.
- Świetnie. Baczność, bo wydaję rozkazy. - Alkie stanął na baczność - zmobilizuj wszystkich gońców. Chcę, żeby każdy oddział obrońców i wojowników dostał wyraźny zakaz niemieszania się w tę burdę. Mają być gotowi na moje polecenia. Obrońcy mają zabeczpieczyć teren wokół konfliktu, żeby żaden cywil nie został poszkodowany. A stratedzy... Niech opracują kary dyscyplinarne. Przyślijcie mi jeszcze negocjatorów na miejsce stacjonowania twojego oddziału. Zaraz tam przybędę. Wszystko jasne? To leć!
- Tak jest!
Alkie pognał w las, a ja odwróciłam się do Sunset.
- Przepraszam cię, ale muszę to załatwić. Możesz wrócić do domu, jeżeli chcesz.
Wtedy zauważyłam jaszczurkę. Stała obok mojej łapy i przyglądała mi się ufnie. Wtuliła łepek w moją sierść, zasyczała rozkosznie.
Łapa mi zadrżała. Oczyma wyobraźni widziałam, jak unoszę ją i rozgniatam jaszczurkę na miazgę...
Dagaza przegnała stworzonko i spojrzała na mnie z niepokojem.
Sunsetko?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz