- Kogo tam trzymacie? - zapytała lodowatym głosem Sunset.
- To nie jest wasza sprawa. - mruknął ojciec, a jego głos był suchy i zachrypiały - Odejdźcie stąd i zapomnijcie o całej sprawie.
- Znaleźliście się na terenie naszej watahy, dodatkowo przetrzymujecie kogoś bez jego woli. - zaczęła Dagaza, a ja zauważyłam, że jedynie lekko zmarszczyła brwi. Przełknęłam ślinę, czując, jak atmosfera się zagęszcza. Młody basior ledwo powstrzymywał emocje, czułam, że zaraz szczenięcy entuzjazm wybuchnie. Nie mógł mieć więcej niż półtora roku, może dwa lata.
- To jest bardzo proste; po prostu odwrócicie się i wyjdziecie przez te drzwi. Potem zapomnicie o tej sprawie i dacie nam spokój. - syknął czarny wilk.
- Kogo przetrzymujecie? - zapytała twardo wilczyca, a jej głos był twardy i suchy.
- To nie jest wasza sprawa! - krzyknął nagle młody basior, podrywając się w miejsca. Uniosłam brwi, ale moja towarzyszka nawet nie drgnęła - Wypierdalać stąd!
- Kudo. - powiedział cicho jego ojciec. Mimo, że nie krzyknął, młody od razu się uspokoił. W jego głosie było słychać dziwną, niepokojącą nutę, a on sam niemal nie otworzył pyska - Pamiętaj, że mówisz do dam.
Zapadła chwila ciszy.
- Darujcie sobie te sztuczne grzeczności. - rzekła Sunset, prostując się na krześle - Nie mam zamiaru się z wami targować. Jesteście obecnie pod władzą moją i Ansuzy, której tu nie ma. Nie macie prawa nikogo przetrzymywać. Jeżeli natychmiast nie wypuścicie swojego więźnia, będziecie musieli pójść z nami! Nieważne, czy dobrowolnie, czy pod wpływem siły!
Zeskoczyła z mebla, stawiając ogon na sztorc. Bez wahania ustawiłam się obok niej, odsłaniając dziąsła. Serce biło mi jak oszalałe, ale pozostawienie tej porwanej istoty na łaskę tych dwóch basiorów było czymś, czego nigdy bym sobie nie wybaczyła.
Czarny wilk patrzył na nas chłodnym wzrokiem. Widać było, jak wielki wysiłek wkłada w panowanie nad sobą.
- Dobrze więc. - jego głos wibrował i zdawał się dochodzić jakby ze wszystkich stron - Same o to prosiłyście.
Jego syn od razu stulił uszy i pokazał ostre zęby. Z jego gardła wydobył się głuchy warkot, kiedy stanął na dywanie i zaczął okrążać mnie od lewej strony. Obserwowałam go uważnie, dostrzegając również, że jego rodziciel zaczaił się na Sunset.
,,Zaatakuje lada moment", pomyślałam, opanowując napięcie i adrenalinę. W myślach pojawił mi się układ run. ,, Kiedy ruszy do przodu, wskoczę na Tarczę. To powinno go zdezorientować".
Nagle Kudo się zatrzymał.
A potem wystrzelił.
Świsnęło, kiedy jego rogi przecięły powietrze. Zakrztusiłam się, działając pod wpływem chwili odskoczyłam w bok. Minął mnie zaledwie o kilka centymetrów. Jego prędkość była oszałamiająca. Nie byłam wstanie nawet dostrzec ruchu, uratował mnie tylko refleks i to, że młodziak chybił. Spojrzałam w jego oczy. Ujrzałam w nich nienawiść i determinację. Błyskawicznie napięłam mięśnie tylnych łap i odskoczyłam przed jego szczękami. Zęby szczęknęły o siebie, kiedy zacisnęły się na powietrzu. Serce podeszło mi do gardła, a kręgosłup zalał zimny pot. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z kimś, kto zdolny by był do tak szybkiego ruchu. Uratowało mnie jedynie jego niedoświadczenie i słabe oko.
Obserwowałam uważnie, jak idzie wokół mnie po niewielkim kole. Mógł po prostu znów zaatakować i wykorzystać moje zaskoczenie. ,,Na Maneae, mogę nie wyjść z tego cało", pomyślałam, kiedy basior zatrzymał się przy starej kanapie. Jeszcze nigdy nie walczyłam z nikim tak szybkim. Następny cios będzie idealnie odmierzony, a ja będę mieć ułamki sekund na reakcję i działanie. Zauważyłam, jak osadza się na zadzie, gotów znów przypuścić atak, tym razem śmiertelnie celny. Patrzyłam w jego oczy jak zahipnotyzowana. W zwolnionym tempie jego stawy się rozprostowały, a siekacze błysnęły w przygaszonym świetle ognia. Nie minęła chwila, kiedy z trzaskiem przecinającym powietrze, zacisnęły się na mojej szyi.
Gdyby nie to, że jej tam nie było.
Rogaty wilk rozejrzał się zdezorientowany, nie mogąc dostrzec niewielkich, błękitnych okręgów nad jego grzbietem. Oddychałam ciężko, a serce tłukło mi się o żebra. ,,Jak ja mogłam mu uciec...?". Przez chwilę byłam pewna, że już mnie ma.
Spojrzałam na jego szerokie barki. Miałam zamiar zdjąć Tarcze i po prostu złamać mu kark, kiedy uświadomiłam sobie, że nie jest to wątła wadera, która nie umie się bronić, a młody, silny basior, którego szyję chroniła jeszcze para baranich rogów. Wiedziałam, że zaraz mnie zauważy. Rozejrzałam się szybko po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejś broni. Nie skupiłam się nawet na walczącej Sunset, która zwinnie unikała pazurów dorosłego wilka. Rzopaczliwie przeszukiwałam pokój, rozważając rzucenie w przeciwnika pochodnią. Ta jednak była za daleko. Nagle moje oczy zatrzymały się na obrzydliwej kanapie o zgniłozielonych pufach. Nie namyślając się dłużej, wysłałam w jej kierunku macki mocy, które zacisnęły się ciasno wokół jej nóg. Drewno pękło z cichym trzaskiem, ale nie przełamało się na pół. Zauważyłam, że wilk pode mną się poruszył.
Gwałtownie szarpnęłam meblem.
Huk był ogłuszający, wypełniając moje uszy bólem. Drzazgi odbiły się od błękitnego okręgu, opadając na walczących nieopodal Sunset i czarnego wilka. Pod ścianą utworzył się tuman kurzu, a jedna z belek była złamana na pół. Przegniłe drewno nie wytrzymało. Odetchnęłam głęboko i poczułam zapach świeżej krwi. Zeskoczyłam z Tarczy, wstrzymując oddech, nie mogąc jeszcze ocknąć się z szoku. Pokonałam go. Zbliżyłam się szybko do zawaliska i gwałtownie uniosłam potrzaskane deski, odrzucając je w bok. Z tyłu słyszałam odgłosy zażartej walki, ale ja skupiłam się tylko na moim przeciwniku. Musiałam upewnić się, że nie jest już groźny. Nikt nie wyszedłby z czegoś podobnego cało. Musiał chociażby stracić przytomność, albo złamać łapę. Odgarnęłam ostatnie części zakrwawionej kanapy i spojrzałam na plamę krwi na podłodze.
Zamarłam.
,,Na... Na Maneae... Najświętszą Maneae... Jak?"
- Ceda, uważaj! - usłyszałam krzyk. Zareagowałam natychmiast, a w mym umyśle pojawiło się kilka zmieszanych ze sobą zaklęć. Obróciłam się, jednak było już za późno. Ujrzałam jedynie, jak Dagaza upada na ziemię, a ze skroni cieknie jej krew. Po chwili poczułam gwałtowne uderzenie. Ból eksplodował, pociągając za sobą ciemność, która przysłoniła mi oczy ciemnym śniegiem. Ostatnie, co zobaczyłam, to połamany pysk Kudo, wykrzywiony w nienaturalny sposób, z którego kapała jucha.
***
- Sunset? - odezwałam się i poczułam, jak zaschnięta krew pęka mi na wardze. Uniosłam łapę i poczułam napuchniętą ranę na skroni, z której powoli sączył się płyn. Dagaza jęknęła i podniosła się do siadu, masując potylicę.
- Ceda? - odpowiedziała nieprzytomnie, po czym otworzyła oczy.
- Żyję. - odparłam, starając się wstać.
- Ceda... - powtórzyła Sun, podchodząc do mnie. Natychmiast obejrzała mi ranę na łbie - To okropnie wygląda. To rozcięcie też. - podniosła mi pysk, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
- To byli oni... - usłyszałam melodyjny głos o obcym akcencie. Podniosłam głowę, rozglądając się po pomieszczeniu - Wrzucili tu was... Do mnie. Chcieli was zabić za to, co zrobiliście temu z rogami... Zbili ciebie, ta, która trzymasz różę przy uchu. Słyszałam, jak klęli na twoją cnotę i matkę, jak cię kopali. Zostawili was tu, a po pewnym czasie chcieli wrócić, dokończyć... Ale boją się.
- Czego? - zapytała moja towarzyszka. - Kim jesteś?
- Znacie mnie... - szepnął głos - Znacie moją rasę... Wasza rasa się nas boi...
- Kim jesteś? - powtórzyłam po Sunset, tym razem głośniej. Poczułam, jak serce mi przyspieszyło z niepokoju.
- Boi się, boi się, boi się... - zanuciło delikatnie stworzenie, a cichy śpiew dochodził z różnych miejsc pomieszczenia. To coś chodziło - Ale wam nic nie zrobię. Chciałyście mnie uratować... Oni to potwory, potwory, potwory... Złapali, złapali, złapali... Obcięli, obcięli, obcięli...
- Ukaż się nam... - szepnęła Sunset, a ja poczułam, jak przebiega po niej dreszcz. Czyżby wiedziała, czym jest to stworzenie? Nachyliła się do mojego ucha - Cedo, cokolwiek się stanie, nie otwieraj oczu.
- Nie musisz jej ostrzegać... - zanuciła istotka płaczliwie - Nie mogę wam nic zrobić...
Poczułam, jak zrywa się wiatr, mimo, że siedziałyśmy w zamknięciu. Targał mym futrem, podrywając je do góry Nim którakolwiek z nas zdążyła zareagować, z podłogi uniósł się kurz i przed nami stanęło piękne zwierzę. Głowę miało wąską, zakończoną małym, jelenim nosem. Szyja była pokryta gęstym, białym futrem, które przechodziło w łuski na piersi i przednich kończynach, które zakończone były długimi palcami o ostrych pazurach. Tył istoty był równie jasny co reszta. Charakterystyczną cechą były grube kopyta, które wieńczyły cztery tylne, chude nogi. Ogony były dwa; oba długie i łuskowate.
Zamarłam, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Przede mną stała najprawdziwsza Mena, zabójca wilków, karmiąca się naszymi duszami i mocami. Cała była przesiąknięta magią. Kiedyś ojciec opowiadał mi o najokropniejszych potworach i poświęcił tej rozumnej rasie całkiem długi monolog. Pełen krwi, cierpienia i płaczu. Ich ciało miało niezwykłe właściwości; od krwi, aż do kości. Podwajało witalność, sprawność fizyczną, leczyło z najcięższych chorób... No tak. Dlatego Kudo był tak szybki. Białe zmory, postrach wilczych istnień, zabójca w ciemności, który pozostawiał po sobie jedynie puste, wyprane z pamięci i świadomości skorupki ciał naszych krewnych. Legendarna istota, która kiedyś buszowała po lasach w niewielkich stadach, mordując całe watahy swym trzecim, bladym okiem bez źrenicy
Tylko, że ona go nie miała.
Było wyłupione.
Na środku czoła ział pustką skrwawiony oczodół.
Zachłysnęłam się powietrzem, czując, jak paraliżuje mnie przerażenie. Mena, najprawdziwsza Mena! ,,Maneae, Jaszo, Berkanan, ratujcie", pomyślałam w panice. Zaczęłam żegnać się ze światem, a moje oczy zamgliły się. Sunset również zesztywniała, przyciskając się do ściany. Jej oddech przyspieszył.
- Boją się, boją się, boją się! - załkała potwora, skacząc w drugi kąt pomieszczenia. Cofnęłam się, kiedy przemknęła koło mnie, unikając jej dotyku jak ognia. Mimo strachu dostrzegłam, jak na jej sierści błyszczy krew, sińce i rany, a poszczególne włosy sterczą w nieładzie. Miejscami w ogóle ich nie było, a golizna odsłaniała białą, pokrytą krwiakami skórę. Przypomniałam sobie, że Meny zawsze miały na głowie piękne dwie pary jelenich rogów, które rozrastały się do sporych rozmiarów. Głowa stworzenia, które tkwiło razem z nami była łysa, jedynie za uszami można było dostrzec postrzępione skrawki poroża, które pewnie zostało złamane.
- Boją się, boją się, boją się! Widzę strach w ich oczach! - zawyła płaczliwie, chodząc po piwnicy. Krok miała delikatny, jakby płynęła w powietrzu - A Kede nic im nie zrobi... Chciały mnie uratować... Mimo, że tak wielki głód mnie męczy, nie dotknę ich delikatnych duszyczek!
<Sunset?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz