- Jak oni się czują, Laycatin? - zapytałam. Basior uśmiechnął się przyjacielsko.
- Będą żyć, Cedo. Wyliżą się z tego, ale jeśli ta bestia nadal będzie spacerować po naszych terenach inni mogą nie mieć takiego szczęścia. - spoważniał, siadając koło Sorki - Mamy jakieś informacje? Sorka naprędce powtórzyła arcykapłanowi wiadomości, jakie udało nam się ustalić, a ja spokojnie patrzyłam na ciemniejące niebo, zastanawiając się, jak wielką ofiarę będę musiała złożyć Maneae, jeśli przetrwam tą walkę. Od kiedy ja się zrobiłam taka religijna? Ilu zabójców trzeba będzie zwerbować? Trzech? Czterech? Na pewno znajdzie się wśród nich Teov. Może i mamy na pieńku, ale głupotą byłoby niewybranie tak wyszkolonego i doświadczonego basiora. Zamknęłam oczy, przywołując na myśl dom. Ojciec zawsze mówił, żebym nigdy nie oddalała się od terenów watahy, bo w lesie można spotkać różne obrzydlistwa. Czasem opowiadał mi o swoich wojennych potyczkach, które musiał toczyć z bestiami, które zapuszczały się zbyt blisko domów. Świerkowce, małe smoki, liściogłazy oraz mantikory, najczęściej kwiryńskie. Nigdy jednak nie widziałam żadnego na oczy, ewentualnie jakiś szkic na pergaminie, a teraz? Teraz mam przelać krew jednego z
nich. ,,Byłbyś ze mnie dumny, tato", pomyślałam, uśmiechając się kwaśno pod nosem.
- Lay, jesteś w stanie zapewnić nam dostateczną ilość eliksirów i maści?
- Raczej tak, ostatnio sprowadziliśmy nieco towaru z sąsiednich watah.
- Czyli spotykamy się tuż przed zakolem jutro w górowanie?
- Tak chyba będzie najlepiej. - mruknęłam cicho, otwierając oczy im dostrzegłam, że Słońce całkowicie przestało ogrzewać Ziemię, a jedynym źródłem światła były gwiazdy. Księżyc jeszcze nie wyłonił się zza wysokich drzew, ale na niebie można było dostrzec gwiazdozbiór Sarny, a koło niej Koziołka.
- Ilu zabójców idzie z nami?
- Trójka. - powiedziałam, znów skupiając się na towarzyszach - Mogę rozesłać jeszcze paru zwiadowców, żeby przekonać się, na jakim terenie będziemy walczyć.
- Nie, to nie będzie konieczne. Tam jest dosyć łagodnie, oprócz tego, że Matka jest rwąca. Nie ma też jakiś wyboistych terenów.
Kiwnęłam głową i zaczęłam zastanawiać się czy mam jeszcze jakiegoś posłańca na nocnej warcie. Trzeba posłać wiadomości do wilków, które mają iść z nami. Na pewno ktoś siedzi po nocach, ale plan ostatnio się pozmieniał i nie zdążyłam jeszcze go przeanalizować.
- Coś jeszcze jest nam potrzebne? - zapytał Laycatin
- Chyba nie... - mruknęła Sorka - Ty zapewniasz medykamenty, ja wyposażenie, Ceda zabójców.
- Miejmy nadzieję, że to szybko się zakończy... - westchnął basior, wstając bezszelestnie - Miłej nocy, drogie panie.
- Ja też już lecę. - rzuciłam szybko - Do zobaczenia jutro.
Skłoniłam lekko głowę na pożegnanie i skoczyłam w krzaki, zamierzając iść na moment do mojego stanowiska; niewielkiej jaskini, do której kierowały się wszystkie wilki o profecji zwiadowczej. Tak było wygodniej; wszystkie papiery w jednym miejscu, każdy wiedział gdzie iść, dodatkowo ,,biuro", bo chyba mogę ją tak nazwać, leżało mniej-więcej w centrum watahy, na łagodnym terenie. Było to o wiele lepsze rozwiązanie niż gdybym miała siedzibę w swoim domostwie. Poza tym, nie chcę, żeby do mojej nory przychodziło kilka wilków na dzień, naruszając moją przestrzeń osobistą.
Po jakiś piętnastu minutach drogi znalazłam się na szczycie łagodnego wzgórza, w którym zawiadywałam pracą reszty wilków. W tym miejscu mieściły się wszystkie papiery, plany oraz potrzebny zwiadowcom ekwipunek. Zeszłam na zachodnią stronę i stanęłam przed dębowymi drzwiami. Uniosłam łapę i zastukałam w deski. Nikt nie odpowiedział, więc popchnęłam drewno i znalazłam się w ciemnym korytarzu. Na jego końcu znajdowało się kolejna jama, do której ruszyłam szybkim krokiem. Była ona dosyć szeroka, w jednym jej krańcu stał regał na całą szerokość ściany, podzielony na wiele przegródek i szuflad, z których każda była osobno opisana. Spojrzałam na przeciwległy kraniec pokoju, w którym stało drewniane biurko, zawalone pergaminami, listami oraz rysikami. Westchnęłam ciężko, zmieniając świecę w lampionie i podeszłam do mebla, zastanawiając się ile pracy będzie mnie kosztować uporządkowanie tego bałaganu. Chwyciłam pierwszy lepszy dokumentzapisany drobnym drukiem.
- ,,Raport ze zwiadu zachodniej granicy watahy". - mruknęłam, pospiesznie przebiegając wzrokiem po piśmie. Odłożyłam zwój do jednej z szuflad, po czym wyjęłam trzy czyste arkusze. Napisałam na wszystkich tę samą wiadomość, w której informowałam zabójców o jutrzejszym polowaniu na mantikorę. ,,Miejmy nadzieję, że usłyszy. I przyjdzie", pomyślałam, wychodząc z nory. Powietrze znacznie się już ochłodziło, zawiał północny wiatr. Zadarłam wysoko głowę i zawyłam przeciągle, wzywając do siebie posłańca. Powinien siedzieć gdzieś w okolicy, jeśli nie przenosi ważnych wiadomości. Nienawidzę załatwiać ważnych spraw w pośpiechu i na ostatnią chwilę. Wpatrywałam się beznamiętnie w gwiazdy, błądząc myślami zupełnie gdzie indziej, kiedy z krzaków wyskoczyła niewysoka wadera. Jej futro było brązowe, a na krótkim ogonie kołysały się zielone pióra nieznanego mi ptaka. Jej grzbiet wieńczyła para skrzydeł o białych lotkach.
- Pani Cedo. - powiedziała cicho, uważnie lustrując mnie wzrokiem.
Kiwnęłam jej głową na powitanie.
- Dobry wieczór, Galla. Mogłabyś zanieść to do Teova, Cadere i Ago? Byle szybko, to bardzo ważne.
- Oczywiście. - wilczyca chwyciła trzy zwoje i włożyła je do torby na boku - Coś jeszcze?
- Tak, przeproś ich ode mnie. Powiedz, że nie mogłam im przekazać tego
wcześniej.
- Rozumiem. - schyliła głowę i bez zbędnych ceregieli uciekła w zarośla. Patrzyłam chwilę w krzaki, jakby chcąc upewnić się, że na pewno odbiegła, po czym wstałam powoli i wolnym truchtem skierowałam się do jednej z moich kryjówek. Droga nie dłużyła mi się, jednak zaczęłam odczuwać wyraźne zmęczenie. O wiele bardziej wolę podróżować nocą, w ciszy, niż za dnia, mimo, że po zachodzie Słońca czuję się nieco mniej pewnie i bezpiecznie. Po kilkunastu minutach ni to marszu, ni to biegu, dotarłam na skraj polany, na której rósł ogromny, rozłożysty dąb. Zadarłam wysoko głowę, szukając dostatecznie grubej gałęzi, tak, żeby mieć pewność, że mnie utrzyma. Kiedy wybrałam odpowiednią, na wysokości mojej klatki piersiowej pojawił się błękitny okrąg z run. Wspinałam się po Tarczach, aż moje łapy spoczęły na pewnym, twardym drewnie. Miejsce, które obrałam sobie za tymczasowe posłanie było dosyć szerokie, także wygodnie położyłam się tam i
wyciągnęłam przed siebie łapy. Podciągnęłam jedynie ogon, obawiając się, że ktoś może chcieć za niego chwycić i ściągnąć mnie z drzewa. Sen przyszedł zadziwiająco szybko.
- Coś jeszcze jest nam potrzebne? - zapytał Laycatin
- Chyba nie... - mruknęła Sorka - Ty zapewniasz medykamenty, ja wyposażenie, Ceda zabójców.
- Miejmy nadzieję, że to szybko się zakończy... - westchnął basior, wstając bezszelestnie - Miłej nocy, drogie panie.
- Ja też już lecę. - rzuciłam szybko - Do zobaczenia jutro.
Skłoniłam lekko głowę na pożegnanie i skoczyłam w krzaki, zamierzając iść na moment do mojego stanowiska; niewielkiej jaskini, do której kierowały się wszystkie wilki o profecji zwiadowczej. Tak było wygodniej; wszystkie papiery w jednym miejscu, każdy wiedział gdzie iść, dodatkowo ,,biuro", bo chyba mogę ją tak nazwać, leżało mniej-więcej w centrum watahy, na łagodnym terenie. Było to o wiele lepsze rozwiązanie niż gdybym miała siedzibę w swoim domostwie. Poza tym, nie chcę, żeby do mojej nory przychodziło kilka wilków na dzień, naruszając moją przestrzeń osobistą.
Po jakiś piętnastu minutach drogi znalazłam się na szczycie łagodnego wzgórza, w którym zawiadywałam pracą reszty wilków. W tym miejscu mieściły się wszystkie papiery, plany oraz potrzebny zwiadowcom ekwipunek. Zeszłam na zachodnią stronę i stanęłam przed dębowymi drzwiami. Uniosłam łapę i zastukałam w deski. Nikt nie odpowiedział, więc popchnęłam drewno i znalazłam się w ciemnym korytarzu. Na jego końcu znajdowało się kolejna jama, do której ruszyłam szybkim krokiem. Była ona dosyć szeroka, w jednym jej krańcu stał regał na całą szerokość ściany, podzielony na wiele przegródek i szuflad, z których każda była osobno opisana. Spojrzałam na przeciwległy kraniec pokoju, w którym stało drewniane biurko, zawalone pergaminami, listami oraz rysikami. Westchnęłam ciężko, zmieniając świecę w lampionie i podeszłam do mebla, zastanawiając się ile pracy będzie mnie kosztować uporządkowanie tego bałaganu. Chwyciłam pierwszy lepszy dokumentzapisany drobnym drukiem.
- ,,Raport ze zwiadu zachodniej granicy watahy". - mruknęłam, pospiesznie przebiegając wzrokiem po piśmie. Odłożyłam zwój do jednej z szuflad, po czym wyjęłam trzy czyste arkusze. Napisałam na wszystkich tę samą wiadomość, w której informowałam zabójców o jutrzejszym polowaniu na mantikorę. ,,Miejmy nadzieję, że usłyszy. I przyjdzie", pomyślałam, wychodząc z nory. Powietrze znacznie się już ochłodziło, zawiał północny wiatr. Zadarłam wysoko głowę i zawyłam przeciągle, wzywając do siebie posłańca. Powinien siedzieć gdzieś w okolicy, jeśli nie przenosi ważnych wiadomości. Nienawidzę załatwiać ważnych spraw w pośpiechu i na ostatnią chwilę. Wpatrywałam się beznamiętnie w gwiazdy, błądząc myślami zupełnie gdzie indziej, kiedy z krzaków wyskoczyła niewysoka wadera. Jej futro było brązowe, a na krótkim ogonie kołysały się zielone pióra nieznanego mi ptaka. Jej grzbiet wieńczyła para skrzydeł o białych lotkach.
- Pani Cedo. - powiedziała cicho, uważnie lustrując mnie wzrokiem.
Kiwnęłam jej głową na powitanie.
- Dobry wieczór, Galla. Mogłabyś zanieść to do Teova, Cadere i Ago? Byle szybko, to bardzo ważne.
- Oczywiście. - wilczyca chwyciła trzy zwoje i włożyła je do torby na boku - Coś jeszcze?
- Tak, przeproś ich ode mnie. Powiedz, że nie mogłam im przekazać tego
wcześniej.
- Rozumiem. - schyliła głowę i bez zbędnych ceregieli uciekła w zarośla. Patrzyłam chwilę w krzaki, jakby chcąc upewnić się, że na pewno odbiegła, po czym wstałam powoli i wolnym truchtem skierowałam się do jednej z moich kryjówek. Droga nie dłużyła mi się, jednak zaczęłam odczuwać wyraźne zmęczenie. O wiele bardziej wolę podróżować nocą, w ciszy, niż za dnia, mimo, że po zachodzie Słońca czuję się nieco mniej pewnie i bezpiecznie. Po kilkunastu minutach ni to marszu, ni to biegu, dotarłam na skraj polany, na której rósł ogromny, rozłożysty dąb. Zadarłam wysoko głowę, szukając dostatecznie grubej gałęzi, tak, żeby mieć pewność, że mnie utrzyma. Kiedy wybrałam odpowiednią, na wysokości mojej klatki piersiowej pojawił się błękitny okrąg z run. Wspinałam się po Tarczach, aż moje łapy spoczęły na pewnym, twardym drewnie. Miejsce, które obrałam sobie za tymczasowe posłanie było dosyć szerokie, także wygodnie położyłam się tam i
wyciągnęłam przed siebie łapy. Podciągnęłam jedynie ogon, obawiając się, że ktoś może chcieć za niego chwycić i ściągnąć mnie z drzewa. Sen przyszedł zadziwiająco szybko.
Sorka? Laycatin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz