W głowie miałem niezbyt kolorowe myśli. Wróciłem tu właściwie tylko dla Cedy, bez niej czułem się zbyt pusty, jednak z każdym krokiem byłem bardziej przybity i zniechęcony. Czułem swąd spalenizny, przygłuszany niekiedy zapachami innych wilków, co mogło oznaczać, że albo wataha się przeniosła, albo... Poległa.
Zacisnąłem zęby i ponownie wzbiłem się w powietrze, rozdzierając pyskiem warstwę, już i tak zniszczonych gałęzi. Od góry krajobraz wyglądał już nieco lepiej.
Minęło kilka miesięcy... Zaledwie miesiące, jednak najwyraźniej tyle wystarczyło, aby zmienić tak piękny teren, rozpościerający się pode mną w kupkę popiołu. Nie czułem wyrzutu z powodu wcześniejszego odejścia, jednak bałem się, że w tym wszystkim straciłem kolejną ważną osobę. Sumienie by mnie nie dopadło, chyba już się uodporniłem, mimo wszystko nie miałem zamiaru się poddawać.
Od razu skierowałem się w głąb lasu, który wydawał się nieskończenie długi, a przynajmniej nie widać było jego końca z przyczyny porannej mgły. Jako cel obrałem okolice jaskini Dallany, która była kawałek drogi ode mnie, a w międzyczasie rozglądałem się między drzewami pnącymi się pode mną. Gęste gałęzie znacznie utrudniały widoczność, jednak wytrwale szukałem kogokolwiek znajomego, kto mógłby mi udowodnić, że ta wataha nadal funkcjonuje na tych terenach. Nie ważne, że kojarzyłem tylko Dallanę, Sunset oraz Shakuy'ę.
Z czasem na drzewach dało się dostrzegać coraz więcej zieleni. W trakcie poszukiwań dopadły mnie mieszane uczucia, gdy dostrzegłem pomiędzy całym tym szajsem kilka jeleni, odpoczywających spokojnie w cieniu.
Okrążyłem zwierzęta jeden raz, po którym jednak te gwałtownie się poderwały z miejsc i zaczęły uciekać, natomiast ja ruszyłem dalej. Ważna była tylko Ceda i tylko ją póki co chciałem zobaczyć. Jelenie upewniły mnie tylko w przekonaniu, że jeszcze miałem szansę na odnalezienie przyjaciółki, bo skoro roślinożercy nadal tu przebywają, wilki też nie mogły odejść. Tyle wystarczy.
***
Póki była taka konieczność, szedłem cicho, między drzewami. Napawałem się duchotą oraz całą przedburzową atmosferą. Nadal byłem ostrożny, aż chmury w końcu zesłały na świat deszcz. Ulewa była tak gęsta, że zmysły wzroku oraz słuchu zostały skutecznie otumanione, lecz i w tym momencie znalazłem rozwiązanie. Rozłożyłem nad sobą skrzydła, niczym bardzo szeroki liść, jednak mimo tego, że woda przez nie nie mogła się przedrzeć, stawy nie odginały się za bardzo, w związku z czym cały zad oraz plecy miałem zupełnie przemoczone... Mimo wszystko deszcz nawet podniósł mnie na duchu, a kiedy niebo rozświetliła blada strzała, otoczona fioletowawym światłem, czułem się spokojniejszy. Zarazem byłem bezpieczny i bardziej narażony na ewentualny atak, w końcu jedyne co teraz dało się słyszeć, to deszcz, widzieć- deszcz. Ulewa również skutecznie rozmywała zapachy... I prawdopodobnie w tych okolicznościach dane mi było spotkać tą, dla której tu byłem.
Nie zauważyłem nawet, kiedy stanęła przede mną, wyraźnie zdziwiona. Nie zauważyłem, kiedy zostałem otoczony przez kilka obcych wilków. Nie zauważyłem, kiedy bezwładnie opuściłem skrzydła na tyle, że zaczęły kąpać się w błocie. Zauważyłem tylko Cedę, swój blady uśmiech i szczenię między jej łapami.
<Cedo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz