środa, 3 maja 2017

Od Cedy c.d. Sunset: "Czy każdy las nocą jest mroczny?"

Rzuciłam okiem za siebie, jednak nie dostrzegłam niczego ciekawego w miejscu, w którym osunęła się lawina. Ruszyłam więc za Sunset, czując szybkie bicie serca w piersi i ostatnie promienie Słońca na skórze. Jej żółty ogon kołysał się przede mną w rytm kroków, a ja zaczęłam się zastanawiać jak wielką determinację i siłę musi mieć wadera, żeby w tak młodym wieku obejmować stanowisko Dagazy. Może po prostu nie ma innego wyjścia.
Nagle do mojego nosa dotarł ostry zapach niesiony wraz z ciepłym, wiosennym wiatrem. Stanęłam jak wryta, jeżąc odruchowo sierść na karku, po chwili moja towarzyszka zrobiła to samo. Obniżyłam głowę, niemal przyciskając brzuch do ziemi, ciągle czując w pobliżu słodką woń krwi. Zimny pot zalał mi skórę, a serce gwałtownie przyspieszyło
bicie. Co jeszcze? Kątem oka zauważyłam, że wilczyca patrzy na mnie pytająco, kładąc uszy po sobie. Wskazałam głową miejsce, z którego
zawiał wiatr i zaczęłam powoli stawiać łapy po poszyciu, uważając, żeby nie naruszyć żadnej gałązki, która mogłaby zdradzićżadnej obecność. Starałam się opanować zdenerwowanie i uspokoić oddech. Uniosłam ogon wyżej, pamiętając o długim włosiu, które mogłoby zaczepić o ciernie i zmrużyłam oczy, chcąc ukryć ich nietypową barwę. Gestem dałam znak Dagazie, żeby została nieco w tyle. Niemal niezauważalnie kiwnęła głową i zatrzymała się. Żółte futro mogłoby ją zdradzić w świetle wieczoru, miałam jednak nadzieję, że nie będzie miała mi tego za złe.
Ostrożnie zaczęłam skradać się w obranym kierunku, starając się jak najbardziej chować za roślinnością, nasłuchując uważnie jakiegokolwiek niepokojącego odgłosu. Gdy zapach stał się bardzo wyraźny, znalazłam szparę w krzewach i zamarłam, powstrzymując się nawet przed mruganiem.
Na polance, która rozpościerała się przede mną dostrzegłam poszarpaną i powyrywaną z korzeniami trawę. Naprzeciwko mnie stał szeroki, acz młody dąb, na którego pniu dostrzegłam plamy świeżej krwi. Część z niej wsiąkła w pooraną ziemię. Dreszcz przeszył mi kręgosłup, a uszy położyły się na karku mimo woli. Odczekałam jeszcze kilkanaście minut, nasłuchując i czujnie obserwując w oczekiwaniu na najdrobniejszy ruch czy zmianę woni. Po tym czasie powoli obróciłam się za siebie,
szukając śladu żółtej sierści, aż po chwili dostrzegłam uszy oraz jasny pysk Dagazy. Gestem wezwałam ją do siebie, a ta podbiegła do mnie nie czyniąc najmniejszego hałasu. Wynurzyłam się ostrożnie z zarośli, rozglądając się po polanie. Zauważyłam, że na skraju polany znajdowały się strzępy materiału i dziwne ślady, których nie
dostrzegłam zza krzaka. Podeszłam do nich, pochylając się nad zdartą roślinnością.
- Co tu się stało...? - szepnęła Sunset, podchodząc do plam krwi.
- Nie wiem... - zaczęłam, próbując opanować bicie serca – Te ślady wyglądają, jakby kogoś ciągnięto... Ale tutaj tropy się urywają - mruknęłam cicho, rozgarniając trawę i badając ślady łap, żeby nie
zdradzać zdenerwowania. Po chwili podeszłam do Sunset. Ziemia rozmiękczona szkarłatnym płynem wyraźnie odcisnęła tropy.
- Spójrz na to. - usłyszałam głos wadery, która wskazywała na plamę na korze – Nie jest duża, a na trawie też nie ma wiele krwi. Jeśli nie zbili tego wilka i nie uszkodzili narządów, to nie mogli go zabić.
- Masz rację, ale... - urwałam, w skupieniu pochylając się nad odciskami ze zmarszczonymi brwiami. Po chwili w dwóch skokach podbiegłam na skraj łąki. Uważnie zbadałam wielkość odciśniętych
poduszek, mrucząc coś do siebie, żeby moment później chwycić patyk i za jego pomocą porównać ślady przy drzewie i na skraju lasu.
- Sunset, rzuć na to okiem. - przywołałam do siebie waderę, która przez cały czas uważnie mi się przyglądała. Miałam nadzieję, że ona potwierdzi moje podejrzenia. Błyskawicznie skoczyła do mnie, skupiając się na moich spostrzeżeniach – Wydaje mi się, że były tutaj dwa wilki.
- No tak. Jedna postać krzyczała, a wątpię, żeby to była ta sama osoba, która przed nami uciekła.
- Nie w tym rzecz. Spójrz, tutaj pod drzewem jest mnóstwo małych śladów pod samym pniem, te większe są nieco dalej i wyraźnie się odcisnęły. Na skraju te mniejsze znikają, tak samo, jak koleiny, ale
pojawiają się kolejne. Mają wyraźnie dłuższe pazury i palce.
- Czyli to nie był jeden prześladowca, ale dwóch?
- Na to wygląda. Potem albo musieli wziąć ofiarę na barki lub przeciągnąć na jakiś noszach...
- A te szmaty?
- Wygląda mi na starą torbę. Materiał jest cienki i łatwo się drze, nie wydaje mi się, żeby takim czymś można by związać jakiegoś wilka lub przenieść go na takiej płachcie.
- Więc muszą go nieść.
- Nawet jeśli się mylimy, to i tak są obciążeni dodatkowym ciężarem i poruszają się wolniej niż my. Byli tu niedawno, a nie mogłyśmy wspinać się długo.
Dagaza spojrzała na mnie, a ja wiedziałam o czym myśli. Nie wiemy nic o przeciwnikach, a ryzyko może okazać się zbyt duże. Nie mamy czasu wzywać posiłków, a rozdzielenie się może być tragiczne w skutkach, jeśli jednak jedna z nas trafi na porywaczy. Ale co jeśli owy pobity wilk jest jednym z nas? A nawet jeśli nie jest, to czy nie zasługuje na naszą pomoc, nawet jeśli okaże się, że przeciwnicy są zbyt potężni? Wkrótce przekroczą granicę watahy i możemy nie dać rady ich dogonić na nieznanych terenach; teraz chociaż jedna z nas zna lasy dostatecznie dobrze, żeby utrzymywać pościg.
- Chodź. - zagadnęłam, chcąc rozwiać wątpliwości i swoje, i Sunset.
Czułam niepokój i lekki strach, ale ruszyłam żwawo w stronę lasu, kiedy jednak nie usłyszałam za sobą kroków odwróciłam się ze zdziwieniem – Co się stało?
- Twoja torba... - rzuciła wadera zduszonym głosem, podchodząc do mnie powoli. Odwróciłam się ze zdziwieniem i o mało nie krzyknęłam. Skóra jelenia, z której była wykonana rozbłysła błękitnym, jarzącym się blaskiem, coraz jaśniejszym. Błyskawicznie rozpięłam pasek i zrzuciłam z bioder materiał. Włożyłam łapę do środka i mrużąc oczy wyjęłam źródło jasnego promienia. Księżyc wschodził powoli, a tak rażące światło mogłoby zdradzić naszą obecność. Nie przyglądając się uważniej, przycisnęłam je do ziemi i zakryłam łapami, tak, żeby zakryć światło. To jednak nie wystarczyło, więc położyłam się całym ciężarem na nim, czując przyjemne ciepło na piersi. Po kilku minutach napięcia podniosłam się powoli, uprzednio sprawdzając, czy światło zgasło, a ja zakrztusiłam się powietrzem.
Na ziemi leżało piękne, znalezione przeze mnie wcześniej błękitne pióro.


<Sunset?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz