- Mogłeś to załatwić inaczej. Nie musiałeś krzywdzić tych wilków.
Znajdowałem się na malutkiej wysepce pośrodku morza mgieł. Czułem zimno, lecz na dłuższą metę nie sprawiało mi to problemu.
Zobaczyłem materializującą się przede mną postać. A raczej tylko jej oczy. Wilcze oczy.
- Skatowałeś wilki i nawet nie czujesz żalu? - głos docierał do mnie ze wszystkich stron.
- Co by powiedzieli na to twoi rodzice? - kontynuował dalej - Twoja matka?
Wlała się we mnie fala złości. Nie wiem kim jest ale przelał pałę goryczy. Czy tam czarę...
Stanąłem na dwie łapy i szybkim ruchem rzuciłem się na wpół-zmaterializowanego osobnika. Złapałem poniżej jego oczu i zorientowałem się, że trzymam za szyję. Przycisnąłem go do wilgotnej ziemi.
- Odwal się od mojej matki, skurwysynu. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Nagle poczułem, że nie mam już za co trzymać i ów osobnik się zdematerializował. Wstałem i zacząłem się gorączkowo za nim rozglądać. Łapy miałem zaciśnięte, a pysk wykrzywiony w gniewnym grymasie.
Okazało się, że to wyglądem przypominał wilka i mienił się białą poświatą. Przekręcił głową w geście niezadowolenia.
- Oh, daj mu już spokój - z mgieł wyłoniła się identyczna postać, jak wilk z białą poświatą, lecz tym razem mieniła się na fioletowo.
Mogłem już zidentyfikować płeć tej drugiej. Była to wadera.
- Trochę świeżej krwi jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Powiem więcej! - aż krzyknęła - Moim zdaniem powinien to od razu zrobić z tą cholerną watahą, a nie bawić się w pozyskiwanie wpływów.
Przybliżyła się do mnie, złapała mnie za ramiona i kontynuowała:
- Jesteś Pierro, syn Abbada. To przed tobą powinni klękać przywódcy i królowie. Tamte wilki to były tylko płotki. Nieważne płotki.
Nabrałem powietrza do płuc i poczułem jak wypełnia mnie pewność siebie pomieszana z pychą.
Nic mnie teraz nie powstrzyma.
- Stajesz się potworem Pierro - głos osobnika z białą poświatą zadudnił mi w uszach.
Wypuściłem powietrze. Cała pewność siebie i pycha odpłynęły.
Odszedłem od nich na kilka wilczych kroków.
- Pierdolcie się. - popatrzałem na nich - Oboje.
Wilczyca z fioletową poświatą wywróciła oczami.
- To prawda. W nieuczciwej walce ich skatowałem... I może staję się potworem. Ale każdy z obecnych wie, że taki potwór jest czasem potrzebny.
Rozległo się głośne pukanie i wszystko się rozmyło. A więc to był tylko sen...
***
- Podobno przyszedłeś tu z wyrokiem na naszego dowódcę. No cóż, teraz dowódca wyda wyrok na ciebie. - powiedział ironicznie wilk - Wstaniesz, czy mamy cię zanieść?
- Poradzę sobie - powiedziałem i natychmiast się podniosłem.
Miałem związane przednie łapy. Nie był to jednak problem, gdyż przywykłem do chodzenia na dwóch tylnich. Tym razem nie nałożono mi worka na głowę. To oznaczało, że naprawdę Ferguson zamierza wydać na mnie wyrok.
Szedłem z wilkiem po lewej i prawej stronie jako moim strażnikiem. Popatrzyłem na ich obóz. Zdziwiło mnie to, że podobnie jak u Wilków też tutaj był chaos. Ale partyzantka robi swoje. To cios w samo serce morale przeciwnika.
- Dawać no tu tego kurwojeba! - ktoś krzyknął
W jego głosie dało się słyszeć zdecydowanie i władzę. Daję sobie łapę uciąć, że to ten cały Ferguson.
Związany przybliżyłem się do niego i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem przy nim znajomą postać. Piękną niczym wschodzące słońce Sunset. Nie wyglądała na wilka, który jest uwięziony.
- Przychodzisz do mojego obozu, - zaczął wilk na środku - mówisz moim wilkom, że chcesz mnie zabić, a potem ich bestialsko bijesz. Jak myślisz, co cię teraz czeka wilczku?
Zrobiłem cyniczny uśmiech.
- Korzystna współpraca.
Ferguson parsknął śmiechem.
- Serio im się udał ten imigrant. Masz coś mi jeszcze do powiedzenia?
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. - dalej mówiłem w cynicznym uśmiechu.
- Nie chcę od ciebie żadnych propozycji, zabrać go i stracić. - rozkazał swoim wilkom.
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz