sobota, 20 maja 2017

Od Pierra: "Sprawa Fergusona"

Wyczułem zapach spalonego drewna i sierści. Po chwili jednak, do mojego nosa dotarło coś bardziej pięknego. Zapach krwi.
Wracałem właśnie ścieżką z Przystani, gdy zobaczyłem czarny dym unoszący się na niebie. A tam gdzie czarny tym, tam ogień.
Nagle jakiś basior z przeciwnej stroni pędził na złamanie karku. Krzyknął do mnie:
- Z drogi, Othanal!
Usunąłem mu się z drogi. Kto wie może niesie jakąś pilną wiadomość. Gdy mijał się ze mną warknąłem na niego. To było tak głośne i niespodziewane, że przestraszony odskoczył na bok. Może nieść wiadomość do samej ansuzy, ale respekt do mnie musi mieć. Podobnie jak każdy inny.

***

Na około mnie było pełno noszy, a na nich rannych wilków. Medycy biegali w tę i we w tę. Co chwilę dało się słyszeć jakiś krzyk bólu. Zupełnie jak w domu. - pomyślałem.
- Nie obchodzi mnie to, że się zgubiła. Macie ją znaleźć! W końcu jest dagazą! - krzyczała Sorka, gdy przechodziła ze swoimi wilkami koło rannych.
Zagrodziłem jej drogę i spytałem:
- O co chodzi?
- Pierro, nie ma teraz czasu na wyjaśnienia, mam rebelię na głowie. A poza tym jesteś Othanal. - wyjaśniła.
- Stamtąd skąd pochodzę ważna jest odwaga, nie ranga. O co chodzi? - tym razem powiedziałem to grubym głosem i powoli.
Wywróciła oczami.
- Niejaki wilk Ferguson pokłócił się z innym wilkiem Pomerem. Zamiast załatwić to między sobą wywołali rebelię. Teraz Ferguson jest głównym zagrożeniem. Stosunek sił jego i naszych jest mu przychylny. Do tego Sunny, to znaczy dagaza zaginęła.
Rebelia. Gdybym pozbył się tego Fergusona to mógłbym zająć jego miejsce i wymierzyć kilka strategicznych ataków. To pozbawi Wilków głównych linia zaopatrzenia i wprowadzi jeszcze większy zamęt. Przejęcie władzy będzie wtedy pestką. Tak, to może się udać. Albo nie! Mam lepszy pomysł.
- Ugaszę tę rebelię i znajdę Sunny.
Teraz ją kompletnie zamurowało.
- Pierro, doceniam, że chcesz pomóc, ale jednostka nie jest wstanie zmienić losu tej rebelii. Wysłaliśmy kilka oddziałów i jedyne co zyskaliśmy to straty. Zabiją cię, jeśli cię spotkają.
Przybliżyłem się do niej, tak że kilka centymetrów dzieliło nasze pyski od siebie. Spojrzałem w jej oczy. Jej rubinowe oczy.
- No to ja spotkam ich pierwszy.
Zacząłem odchodzić.
- Pierro! - Sorka krzyknęła.
Odwróciłem się do niej tylko łbem.
- Obóz Fergusona jest w tamtą stronę. - wskazała mi kierunek.
Kiwnąłem jej głową i odszedłem.

***

Zauważyłem grupkę wilków patrolujących okolicę. Było ich 5. Czy byli związani z Fergusonem? Może.
- Stój! - krzyknął jeden z nich.
Nie posłuchałem go, szedłem dalej.
- Stój albo pożałujesz!
Zatrzymałem się, gdy byłem kilka wilczych kroków od nich. Wyprostowałem się.
- Kim jesteś? Czego chcesz?! - krzyczał dalej.
Zmierzyłem ich wzrokiem. Byli jeszcze młodzi, niedoświadczeni.
- Prowadź do Fergusona. - wydałem im polecenie.
Popatrzyli po sobie zmieszani.
- Czego chcesz od naszego dowódcy? - tym razem nie krzyczał, lecz spytał zaciekawiony.
Na mojej twarzy tak szybko zawitał uśmiech, jak zniknął.
- Go zabić. - oświadczyłem im.
- Alaaarm!!! - zaczął krzyczeć

***

Nie mogli nic zrobić. Nie użyłem nawet mojej mocy. Nie znali postaw ani ataku, ani obrony. Łamałem, rwałem, miażdżyłem najczęściej kończyny. Chociaż mieli przewagę liczebną, to nie była równa walka. Dwóch położyłem, gdy pozostała trójka dopiero rzuciła się do walki. Gdy pokonałem kolejnych dwóch ostatnich zauważył, że nie może wygrać i rzucił się pędem w kierunku ich obozu. Pozwoliłem mu uciec. Taki był plan.
- Przegraliście. -powiedziałem chłodno do wilków na ziemi.- Wasze rany są tak poważne, że żaden znachor ich nie wyleczy. Jeżeli macie dość jaj i honoru to sami sobie odbierzecie życie. Bo po co do końca życia być słabym kaleką?
Jęki bólu i fizycznego cierpienia. I to ja byłem ich autorem. Ale przecież robię to w słusznej sprawie, czyż nie?
Usłyszałem jak coś biegnie z kierunku obozu Fergusona. Posiłki. Dobrze.
Otoczyli mnie. Było ich ośmiu.
Warknąłem na nich, aż się odsunęli. Bali się. Dobrze.
Zniżyłem się i wyciągnąłem łapy w znak, że jestem niegroźny.
- Poddaję się. - powiedziałem z cynicznym uśmiechem na pysku.
Widziałem po nich, że nie wiedzieli co o mnie mają myśleć.
Odetchnęli dopiero wtedy, gdy związali mi łapy i założyli worek na głowę. Nie wiedzą jednak, że to dla mnie żaden dyskomfort.
Świst powietrza zwiastował, że któryś z wilków zabrał czymś zamach. To było coś metalowego. Uderzył mnie tym w głowę. Dobrze. Wszystko idzie zgodnie z planem.

Straciłem przytomność.

cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz