Zaatakowała błyskawicznie, napięte mięśnie rysowały się wyraźnie pod skórą. Wybiła w moją stronę, przyciskając zranione skrzydła do ciała.
Ale ja byłam szybsza. A przeciwniczka zaślepiona kotłującą się zemstą. Odbiłam w lewo, w stronę drzew i wskoczyłam za jedno z nich. Pantera podążyła za mną, nie zauważyła drzewa i wpakowała się na nie. Ja zabiegłam ją od tyłu, wbijając zęby ponownie w to samo miejsce na ogonie. Warknęła i odwróciła się ze wściekłością. Miałam plan.
Ruszyłam pędem przed siebie, udając odwrót. Bestia goniła mnie z tryumfalnym sykiem. Zwolniłam, zadyszałam teatralnie. Skoczyła, rozcapirzając pazury, by dopaść swoją ofiarę. Skoczyłam w tył, potknęłam się i poturlałam po ziemi. Ona zakręciła i skoczyła na mnie ponownie. Uniknęłam ciosu, ale pazury rozorały mi skórę na grzbiecie. Zapach krwi rozproszył ją na moment. Zerwałam się na łapy i zrobiłam unik przed kolejnym uderzeniem. I następnym. Po kilku kolejnych próbach pantera popełniła błąd i zamachnęła się zbyt daleko. Odskoczyłam w bok, pozwalając się jej zatoczyć i wbiłam kły w jej kark. Krew trysnęła strugą spod mojego pyska, obryzgała mi łapy. Zaczęłam się rwać gwałtownie do biegu i rozrywać szyję stworzenia. Przeciwniczka przystosowała się do moich ruchów, skacząc za mną i próbując uwolnić się z uścisku. Przewróciła mnie i zwaliła się na mnie, wybijając tlen z płuc. Puściłam ją i gryzłam się jeszcze raz, po czym gwałtownie wykręciłam głowę. Usłyszałam obiecujący trzask, pantera nie poruszyła się więcej.
Wypełzłam spod truchła, oddychając głęboko. Podeszłam do skrzydła pantery i wyrwałam z niego jedno, duże, czarne jak atrament pióro. Schowałam je do torby i zajęłam opatrzeniem rany na plecach. Krwi było dużo, nie miałam pewności czyjej. Zatamowałam ją kawałkiem materiału i ruszyłam truchtem. Oby gdzieś w pobliżu była rzeka...
Znalazłam oczko wodne. Niewielkie, ale pewnie głębokie. Zielona, ciemna woda, muliste podłoże i różowiutkie lilie na powierzchni. Wokół były chaszcze i krzaki. Zawahawszy się chwilę, wstąpiłam do wody i naruszyłam jej taflę. Przeświecające pode mną promienie słońca odsłoniły skryte w mroku kolorowe ryby. Rozproszyły się fererią kolorów. Przepłynęłam koło i wyczołgałam się na brzeg, po czym oczyściłam ranę podręcznymi ziołami. Nie była tak poważna jak mi się wydawało, powierzchowna, futro całkowicie ją zakrywało. Zmyłam z sierści resztki krwi.
Nie chciałam tracić czasu, ale musiałam pozwolić sobie na odpoczynek po walce. Usiadłam nad oczkiem i przyglądałam się mieniącym w świetle rybom. Wciąż nie mogłam się nadziwić, jak wiele miejsc w watasze mnie jeszcze zaskakuje. Zawsze, gdy znajduję coś wyjątkowego, mówię sobie "No, Sorka, to już jest wszystko! Nic piękniejszego nie znajdziesz, nie ma bata". Za każdym razem się mylę.
Moje myśli skierowały się w stronę Pierro, tajemniczego przybysza zza morza. Irytowało mnie to, jak bardzo mnie intrygował. I niepokoił. Co z tym basiorem jest nie tak? Próbowałam wywnioskować cokolwiek, co dałoby mi podstawę, żeby mu zaufać. Chciałam wiedzieć o nim więcej, niż tylko imię. Mógł być w moim wieku. Wyglądał na silnego i miał ciało wojownika. I przybył zza morza...
Pochłonięta myśleniem nie zwróciłam uwagi na upływ czasu. Tyle pytań i żadnych odpowiedzi... Spojrzałam na położenie słońca i zerwałam się. Było o wiele później, niż sądziłam. Ruszyłam w dalszą drogę.
Mieszkanie Dallany zawsze uważałam za urokliwe. Przypominało mi oazę spokoju. Grota otoczona przez drzewa, w tym dęby, w których zawsze widziałam symbol stałości. Grube pnie i gałęzie niewzruszane przez warunki atmosferyczne i działania magiczne. Bardzo wyciszające.
Przeszukawszy okolicę uświadomiłam sobie, że Dallany tu nie ma. Tknęło mnie podejrzenie co do tego, gdzie ona i Pierro mogli się znajdować. Dallam mnie zabije, pomyślałam, spóźnię się. Po czym wystrzeliłam w stronę świątyni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz