Stawiam kolejne łapy na mokrym jeszcze śniegu, który przylepia się do moich łap, przez co moja podroż jest utrudniona. Jest mi coraz ciężej, a śnieżyca postanawia nie ustawać. Idę pod wiatr czując, jak każdy płatek śniegu wchodzi pod moje futro, mrożąc mnie żywcem. Jednak idę dalej, byle by się nie zatrzymać, a gorzej, żeby nie zawrócić. Muszę iść przed siebie. Po chwili widzę światło. Ale nie światło takie, które widzą umierający. To bardziej... pociąg! Za nim dźwięk lokomotywy przedrze się wpierw przez śnieg, a następnie moje uszy, zeskakuję z torów, na jakich stałam. Gdy maszyna przejeżdża obok mnie, tracę równowagę przez wicher stworzony przez nią. Pędził jak oszalała, a ja trafiłam na śliski śnieg. Nie mam kiedy wbić pazurów w lód, gdyż za nim się obejrzę, zaczynam się toczyć, niczym mała biała kulka śniegu z górki. Świat wiruję. Nie mogę się zatrzymać, aż w końcu na mojej drodze stoi drzewo. A dalej las. Nie mam szans się zatrzymać, więc czekam na zderzenie.A w rzeczywistości gdy otworzyłam oczy, wybudziłam się ze snu, gdzie na samym końcu miałam bolesne zderzenie z drzewem, którego oczywiście nie czułam. Gdy wróciłam do normalnego świata, zdałam sobie sprawę, że zrobiłam sobie drzemkę w południe pod cieniem drzewa.
Podniosłam głowę i się rozejrzałam. Zero żywej duszy, jakby wszyscy się stąd ulotnili. Po za jedną czarną postacią. Niestety nie mogłam jej rozróżnić, bo mój wzrok nie przystosował się do światła słonecznego i odmówił posłuszeństwa. Chciałam skierować się w przeciwną stronę niż tą, gdzie ona się znajdowała, niestety gdy wstałam i zrobiłam pierwszy krok, poślizgnąłem się na liściach i na błocie. Najpierw wywróciłam się do przodu, potem do tyłu próbując złapać równowagę, ale zamiast tego spadłam na brzuch i zaczęłam jechać tyłem na dół. Po paru sekundach uderzyłam w kogoś, a następnie oboje wylądowaliśmy w wodzie.
Podniosłam głowę i się rozejrzałam. Zero żywej duszy, jakby wszyscy się stąd ulotnili. Po za jedną czarną postacią. Niestety nie mogłam jej rozróżnić, bo mój wzrok nie przystosował się do światła słonecznego i odmówił posłuszeństwa. Chciałam skierować się w przeciwną stronę niż tą, gdzie ona się znajdowała, niestety gdy wstałam i zrobiłam pierwszy krok, poślizgnąłem się na liściach i na błocie. Najpierw wywróciłam się do przodu, potem do tyłu próbując złapać równowagę, ale zamiast tego spadłam na brzuch i zaczęłam jechać tyłem na dół. Po paru sekundach uderzyłam w kogoś, a następnie oboje wylądowaliśmy w wodzie.
Piękne pierwsze spotkanie, prawda? Tylko ja wyszłam z wody, wydawało mi się, że moja przypadkowa ofiara utonęła, co dużego na mnie wrażenia nie zrobiła. Tak czy owak zaraz ją zobaczyłam. Najwyraźniej nie spodobało mu się takie spotkanie, ponieważ popłynął na drugi brzeg w obawie, że ponownie go spróbuje podtopić, chociaż to był przypadek. Nie ważne. Wdrapał się na brzeg, otrzepał, posłał mi mordercze spojrzenie i ruszył w swoim kierunku. Patrzyłam na niego chwilę. To był wypadek, chciałam powiedzieć, ale jedyne co w tym momencie zrobiłam, to się odwróciłam. Otrzepałam się z wody, która zmyła ze mnie błoto i liście, po czym ruszyłam przed siebie. Dzień był piękny. Dlaczego? Zero wiatru, zero chmur. Po prostu czyste niebo od samego rana, a ja postanowiłam to wykorzystać. Jak? Otóż miałam zamiar się nieco poduczyć w swojej mocy tworzenia śniegu. W końcu nie chciałam wyjść z prawy, co nie? Wdrapałam się na górkę, tym razem inną, pozbawioną nie tylko liści, ale i błota czy chodźmy najmniejszego lodu. Spojrzałam w niego czując jak zimny wiatr muskał moją sierść, chcąc zabrać mnie ze sobą. Wciągnęłam powietrze do nozdrzy, po czym machnęłam pomału dwa razy głową na boki, podniosłam łapę i na niebie zaczęły się tworzyć szare chmury, zwiastujące opady, w tym przypadku śnieżne. Kolejne machnięcie łbem, potem trzy raz łapą, raz ją okręciłam i z nieba zaczął sypać delikatny śnieżek. Z czasem przybierał na sile, mimo, iż to kontrolowałam, całkowicie zapomniałam o umiarze, który mnie opuścił. Sama nie wiem czy przesadziłam, ale sądząc po dziwnym obiekcie, która zaczęła spadać blisko mnie, a dokładniej na obrzeże lasu, które znajdowało się przy mnie w odległości paru metrów, pewnie tak. W parę sekund cofnęłam cały opad, jedynym dowodem na to, że padał śnieg, było to, że leżał on na ziemi i nie topniał na razie. Zbiegłam pomału po zboczu, po czym przyjrzałam się wilkowi ze skrzydłami.
- Mam nadzieję, że nic ci się nie stało poważnego - stałam od niego w odległości czterech metrów na wypadek, gdyby chciał mnie zaatakować. Nie znam tego wilka, nie kojarzę jego zapachu, więc nie wiadomo czy nagle by chciał się odwdzięczyć za piękne lądowanie, jeśli by to była moja wina. Ale pewnie tak jest. - Pewnie to moja wina, bardzo mi przykro - pomimo słów, dalej miałam tak samo spokojny głos, jakby wcale mi nie było przykro, a wszystkie te słowa były jednym kłamstwem. Ale to nie ważne. Zaraz się okażę, co sobie zrobił, ponieważ się poruszył i spojrzał na mnie. - Pomóc ci jakoś? - dodałam.
- Mam nadzieję, że nic ci się nie stało poważnego - stałam od niego w odległości czterech metrów na wypadek, gdyby chciał mnie zaatakować. Nie znam tego wilka, nie kojarzę jego zapachu, więc nie wiadomo czy nagle by chciał się odwdzięczyć za piękne lądowanie, jeśli by to była moja wina. Ale pewnie tak jest. - Pewnie to moja wina, bardzo mi przykro - pomimo słów, dalej miałam tak samo spokojny głos, jakby wcale mi nie było przykro, a wszystkie te słowa były jednym kłamstwem. Ale to nie ważne. Zaraz się okażę, co sobie zrobił, ponieważ się poruszył i spojrzał na mnie. - Pomóc ci jakoś? - dodałam.
<Asmodeus?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz