piątek, 10 marca 2017

Od Asmodeusa c.d. Shakuy'i

Sunset... Tak właśnie nazywała się Dagaz tej watahy. Już od razu wadera zaczęła mnie oglądać srebrnymi oczami, co jakiś czas pytając o poszczególne informacje z mego życia, typu: "Skąd pochodzisz?", "Czy jesteś sam?", "Od jak dawna przebywasz na naszych terenach?", "Jaki jest twój cel?". Na wszystko odpowiadałem krótko, ogólnikowo, unikając szczegółów, jednak ostatnie pytanie wywołało we mnie najwięcej przemyśleń- Właśnie, do czego zmierzałem? Dobra zagadka, nawet dla mnie samego. Czy ja w ogóle czegoś szukałem? Miałem bliską osobę- Cedę, do której bałem się zbytnio zbliżyć. W całym życiu miałem dwóch dobrych przyjaciół i oboje zginęli w praktycznie ten sam sposób. Nazywanie kogokolwiek przyjaciółką lub przyjacielem w moim wypadku było raczej poważnym problemem dla tej osoby... Cóż, teraz chyba jednak nie jestem aż tak zepsuty... Naprawiłem się...
Ach, skup się, głupi wilku, teraz masz inny problem. To raczej zły moment na myślenie o takich elementach z życia.
Zacisnąłem zęby, sunąc zagubionym wzrokiem po ścianach jaskini, by się skupić na czymkolwiek, tylko nie swoich dramatach. Skończyło się na tym, że dokładnie przeanalizowałem wygląd oraz odruchy Sunset, która analizowała moje rany. Miała urocze, czarne skarpetki na palcach i interesujące wzory na uszach. Zainteresował mnie również naszyjnik, zwisający z jej szyi. Zapewne jakiś bezwartościowy śmieć, którego noszenie dla niej jedynej ma jakiś sens. Czy warto jednak tak od razu skreślać ten mały drobiazg? Kto wie.
W końcu po szczegółowej kontroli i naprawdę wielu dziwnych rozmyślaniach diagnoza ze strony wadery wyszła jednogłośna i zarazem pewnie najlepsza, jaką sobie wyobrażałem odkąd te cholerne śnieżynki mnie zaatakowały, a drzewa w nieudolny sposób próbowały złapać. Pominę fakt, że w trakcie drogi na kochaną Matkę Ziemię, aby ją mocno przytulić z zaskoczenia, zacząłem powoli się uzdrawiać od pierwszego bolesnego uderzenia o wystającą gałąź. Dało mi to więcej, niż można się spodziewać, mimo potwornego bólu. Po drodze również skupiłem się właśnie na tym, by przypadkiem za bardzo nie zwrócić na siebie uwagi obcej wadery, że czuję się lepiej. Przecież w razie ewentualności nie stanąłbym do walki w tak pokaleczonym stanie. Teraz czułem się wyśmienicie, nawet mimo tego, że musiałem zwyczajnie oszukiwać. Na słowa, że nic nie złamałem, a jedynie znacznie się posiniaczyłem, odetchnąłem z ulgą.
Cztery złamane żebra, wyłamane w kilku miejscach oba skrzydła, zmiażdżenie dwóch łap i przekręcony grzbiet. To moja realna diagnoza.
Mimo tego nadal grałem, nie dając nawet złudzeń normalnego stanu. Nie teraz.
Gdy już chciałem dziękować, za przyznanie czegoś, co sam wiedziałem, wadera o jaskrawo żółtym futrze zatrzymała mnie w pół kroku, słowami "Teraz masz do wyboru albo dołączyć, albo opuścić te tereny na dobre." Nie mogłem powstrzymać się od krótkiego spojrzenia w jej kierunku, po czym jednak zaraz odwróciłem wzrok, nieco zakłopotany. Co zrobić w takiej sytuacji? Co z Cedą..? Chyba ma coś do powiedzenia w tej sytuacji... Jednak...
Zmrużyłem oczy, nieznacznie się krzywiąc.
- Dołączę.- Skinąłem łbem.- Wraz z Cedą, zamieszkamy z wami.- Oznajmiłem. Zrobiłem kolejny krok ku wyjściu z jamy.
- Dobrze więc.- Sunset podążyła w moim kierunku, wyprzedzając, po czym zawołała białą waderę, która- o dziwo- czekała przed mieszkaniem Dagaz.- Shakuya, mogłabyś pokazać wszystko Asmodeusowi, skoro nic wielkiego mu się nie stało? Jeżeli po drodze znajdziecie jego towarzyszkę, powiadomcie ją o wszystkim. Szczegóły ceremonii omówię z Ansuzą.
Skupiałem wzrok to na jednej, to drugiej waderze, wiele tym nie wyrażając. Czyli Królowa Śniegu nosiła imię Shakuya? Intrygujące.

<Shakuy'a?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz