poniedziałek, 12 czerwca 2017

Od Dallany c.d. Sunset: "Szczenięce Kryminały"

Ptaki nie miały przeszkód w postaci korzeni i chaszczy. Na nasze szczęście niespecjalnie się spieszyły, dzięki czemu dogoniłyśmy je i trzymałyśmy odległość na tyle niedużą, by nie tracić ich z oczu. Ćwierkały po swojemu, łamiąc ledwie widoczny przez ich harce szyk. Właściwie już i liczba winejek była duża jak na jedno stadko. Od czasu do czasu któraś odłączała się od chmary i znikała między drzewami, czasem wracając po chwili, a czasem wcale.
Szłyśmy tak przez co najmniej godzinę, gdy droga zaczęła się robić bardziej stroma, kępy trawy straciły swoją soczystą zieleń, drzewa się przerzedzały, a spod łap uciekały kamyki. Znów to ja jako pierwsza zaczęłam się męczyć. Bluzgając pod nosem na fanaberie podniebnych stworzeń, starałam się trzymać tempa - byłyśmy niemal na szczycie górki, nie chciałam w tym momencie gubić tropu. Chociaż właściwie, co nam szkodzi - pomyślałam, po czym sama siebie zganiłam. Przecież ani liścik, ani towarzysze podróży nie znaleźli się tu zbiegiem okoliczności. Może ktoś tu źle zaciera ślady a może sam Jasza chce pomóc nam zdobyć księgę, bo ta m u s i przedstawiać jakąś wartość.
Niespodziewanie szlak się urwał, a mali przewodnicy rozdzielili się, wszyscy kierując w dół. Pod naszymi łapami był stromy stok ze skalnymi półkami umieszczonymi o skok od siebie, na tyle regularnie, że przypominały schodki dla Olbrzyma. Lub Olbrzymiątka - nie miałam pewności, jak wielkie są te stwory i na pewno nie chciałam się o tym przekonać.
W dole, spośród mgły, majaczyły ciemne kształty.
- Zakładam, że to korony drzew.
- Głęboko. - stwierdziła tylko Sun. - Wygląda na to, że musimy tam zejść.
- Ile czasu pozostało nam do zachodu? Nie chcę skończyć w jakiejś ciemnej dziurze, otoczona mrokiem i mgłą.
- Jeśli boisz się ciemności, to ci poświecę, nie martw się - rzuciła przyjaciółka z fałszywie uprzejmym uśmieszkiem, podczas gdy ja przymierzyłam się i wykonałam skok na pierwszy stopień, zgrabnie lądując na przednich łapach, a następnie już mniej zgrabnie upadając i przetaczając się na skraj półki, gdy jedna z kończyn odmówiła mi posłuszeństwa i ugięła się pod ciężarem rozpędzonego ciała.
- Dall?! - Zakrzyknęła Sunset, dołączając do mnie.
- Żyję, żyję - poderwałam się na łapy. - Tylko gdzieś mi umknęło, że jak boli przy bieganiu, to nie będzie sprawna przy skoku - wyjaśniłam, przeciągając się i usiłując rozruszać łapę. Dałyśmy sobie chwilę postoju, po czym podeszłyśmy do krawędzi między kolejnymi stopniami. Sun uznała, że będzie skakać pierwsza i mnie w razie czego łapać, lecz ja widziałam to raczej jako zagrożenie zrzucenia mojej towarzyszki. Ostatecznie robiłyśmy to na zmianę.aGdy już pamiętałam o ostrożności, nie spowalniałam drogi aż tak, jak się tego spodziewałam po nieudnym początku. Droga niemiłosiernie mi się dłużyła, mimo iż z góry nie wyglądała tak żmudnie. Zagłębiłyśmy się w mlecznobiałą mgłę, gdzie faktycznie prześwitywały liściaste gałęzie i pnie. Musiałyśmy stąpać ostrożnie, ponieważ nie widziałyśmy wyraźnie naszego szlaku. Na szczęście drzewa oznaczały bliskość gruntu i już po niedługim czasie stanęłam pewnie na kobiercu z trawy. Kilka metrów nad naszymi głowami wciąż unosiła się mgła, można było rozpoznać, że Słońce gdzieś za tą skałą chyli się ku zachodowi.
- Rozejrzyjmy się. Jeśli będzie względnie bezpiecznie, zostaniemy tu na noc - zakomenderowała Sunset, na co ja skinęłam głową. Szybki rekonesans pomógł nam odnaleźć niewielkie źródełko, z którego obie piłyśmy łapczywie. Wzdrygnęłam się, gdyż woda była zimna. Usadowiłyśmy się przy grubym pniu majestatycznej rośliny.

Daniutka? 
Wybacz, że to tyle trwało :l

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz