niedziela, 30 kwietnia 2017

Od Cedy c.d. Sorki

Pożegnałam się z pozostałymi i ruszyłam szybko w stronę swojej jaskini. Widziałam, że Sorka i Lay dobrze się czują na stanowiskach laguzuów, jednak moja sytuacja... Cóż, nie mogę powiedzieć, że jest koszmarnie, ba, nawet całkiem nieźle. Moim jedynym problemem jest jeden z zabójców; Teov. Niesamowicie pracowity, doskonały skrytobójca o cztery lata starszy ode mnie, z bagażem doświadczeń na karku. Po przejściu na emeryturę Ven, starszej wadery, która obejmowała stanowisko laguzy od prawie dekady, każdy myślał, że to on będzie pewniakiem na zajęcie zwolnionego stanowiska.
Ja jednak zgłosiłam się pierwsza, Teo w tym czasie był na misji. Zwykły zbieg okoliczności, ot co. Dall nie zwlekała.
W gruncie rzeczy jest on całkiem poukładany, ale wyraźnie widać, że nie uważa mnie za kogoś, kto zasługuje na miano laguzy. Widzę jednak, jak reszta oddziałów zwiadowczych na mnie patrzy, szeptając po kątach. Najczęściej to on jest pośród nich. Wiem jednak, że nie wyzwie wadery na pojedynek; ponoć uważa, że nie byłaby to równa walka i honor nie pozwala mu zaproponować potyczki. Coraz młodsze wilki kwestionują moje rozkazy, traktują mnie protekcjonalnie. Nie mam jednak czego zarzucić Teo; nigdy nie przyłapałam go na wszczynaniu buntu, boję się jednak, że jeśli nie zrobię czegoś szybko może okazać się, że kiedy w końcu się zbiorę będzie za późno.
Męczy mnie to, ale wiem, że jeśli się załamię, nie odzyskam poparcia moich wilków, więc po prostu staram się wypełniać swoją rolę jak najlepiej. Nie minęło jeszcze dużo czasu, może po prostu muszą się do mnie przekonać.
Zatrzymałam się przed wejściem do domu, po czym odgarnęłam zasłaniające wylot płachty skóry. Stanęłam w półmroku, a w kącie pomieszczenia zamigotały niebieskawe grzybki, które znalazłam w górskiej jaskini i zamknęłam w słoiku. Rozpaliłam ogień i klapnęłam na połowicznie wydzierganą narzutę, którą przykryłam materac, na którym spałam. Poderwałam się jednak z cichym krzykiem, wyrywając z poduszki łapy metalową igłę. Włożyłam palec do pyska i bezwiednie prześledziłam koślawy wzorek na czarnym materiale. Chciałam, żeby przedstawiał biały las ze stadem jeleni, ale... Pogłaskałam bezwiednie gładką nić i zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak rozwiązać sprawę z mantikorą. W między czasie skończyłam ścieg i zakopałam się pod skórami.
- Pani Cedo? - usłyszałam cienki głosik, który tłumiony był przez zasłonę. Zaskoczona uniosłam głowę.
- Wejść! - krzyknęłam, wyjmując łapę spomiędzy zębów. Koło paleniska stanęła wątła postać o niezwykle długich nogach. Spojrzała na mnie dużymi, zielonymi oczami, a ja zauważyłam, że na brodzie rosną jej nieco dłuże kępy sierści, kształtując się w niewielki zarost. Głowę o delikatnych rysach wieńczyła para sarnich rogów.
- Pani Cedo... - powtórzył zdyszany basior, chwytając łapczywie oddech.
- Co się stało, Avaloon? Zeznania! - rzuciłam, odrzucając na bok narzutę. Dziwnie się czułam wydając rozkazy i widząc, jak poszczególne wilki prostują się sztywno, donośnym głosem zdając mi relacje ze zwiadów.
Av był jednym z moich najlepszych biegaczy, jak nazywaliśmy posłańców, którzy mogli podróżować na najdalsze odległości. Mimo, że dopiero niedawno przekroczył wiek dwóch lat, już od jakiegoś czasu biegał z przesyłkami; może nie wagi państwowej, ale reszta watahy często go werbowała do różnych zadań za kilka jerów. Gdy jednak dorósł, od razu zaciągnięto go do roboty i praktycznie od początku to ja byłam jego laguzą; może dlatego mi się nie sprzeciwiał. Nie dało się ukryć, że miał wyjątkowy talent.
- Zwiadowcy donoszą, że potwór się przemieścił! - basior wyprostował się od razu – Zaskoczył naszych przy pierwszym zakolu Matki, dwa wilki są ranne. Udało im się uciec.
- Ilu osobowy był to odział? - zapytałam, wybiegając gwałtownie z jaskini. Ale... jak? Tak szybko? Przecież jeszcze dwa dni temu dostałam wiadomość, że są koło źródła...
- Trzy wilki, odział trzeci. Mieli sprawdzić tereny, które zniszczyły centaury.
- Wiesz, gdzie się zatrzymali? - starałam się ukryć zdenerwowanie, ale głos mi zadrżał.
- Tak, wysłali wiadomość również do medyków za pośrednictwem sokoła.
- Dobrze... - mruknęłam, starając się pozbierać myśli. Poczułam narastającą gulę w gardle. - Biegnij migiem do Arcykapłana, będą potrzebne leki i zioła. Aha, powiedz mu jeszcze, żeby za godzinę zjawił się tam, gdzie przed chwilą się spotykaliśmy
Avaloon skinął głową, skłonił się i poprawił szybko torbę, którą przerzucił przez grzbiet. Na skórzanym pasie zamigotał wykuty w białym kamieniu orzeł – talizman reprezentacji basiora- po czym sam jego właściciel skoczył błyskawicznie w krzaki. Pierwsze zakole Matki było niebezpiecznie blisko centrum watahy, dodatkowo przecinały się tam wyjątkowo piękne i łagodne szlaki, którymi mieszkańcy lubili spacerować. Nic dziwnego, że to monstum złapało moich. Ch.olera jasna! Przygryzłam wargę, patrząc na znikające za drzewami Słońce. Dzisiaj na pewno nie wyruszymy, walka z potworem takiego pokroju w dzień to dopiero wyzwanie, co dopiero w nocy. Dodatkowo nie wiemy czy to na pewno jest mantikora, a jeśli tak, to z jakim jej podgatunkiem mamy do czynienia. Słyszałam o wielu różnych w opowieściach, jeden bardziej okrutny od drugiego.
Uniosłam wysoko głowę, po czym zawyłam przeciągle, dając znak Sorce, że ,,obiekt się przemieścił" i spotkamy się w tym samym miejscu za godzinę. Chciałabym jednak przepytać wpierw moich, żeby nie przyjść do reszty z niczym. Ruszyłam szybkim biegiem do szpitala, mając nadzieję, że już zdążyli ich opatrzyć i będę mogła zrobić wywiad.

***

- Pani Cedo... - zaczęła jedna z medyczek, widząc mnie na końcu korytarza. - Pani zwiadowcy...
- Tak, słyszałam o tym... - mruknęłam – Proszę mi powiedzieć jak się czują.
- Jedna wadera została zatruta i leży nieprzytomna... Jest w ciężkim stanie.
- A basior?
- Trochę lżej, ale jest nieźle poturbowany. Walczyli z czymś, ale udało im się uciec w porę.
- Muszę się z nim zobaczyć.
- Obawiam się, że musi odpocząć i nie mogę Pani wpuścić...- zaczęła.
- To bardzo pilne. - odparłam stanowczo – Proszę mnie do niego wpuścić.
Pielęgniarka odpuściła, wyraźnie zmieszana. Wskazała łapą drzwi do jednego z pomieszczeń. Weszłam przez nie i ujrzałam jednego z moich zwiadowców. Leżał na szpilatnym łóżku, a jego pysk był przykryty bandażami.
Wilk uniósł z trudem głowę i utkwił we mnie brązowe oczy.
- Pani Ceda... - mruknął, unosząc łapę do czoła.
- Leż, nie podnoś się. - podeszłam do niego i usiadłam przy jego posłaniu. - Wiem, co się stało i potrzebuję informacji.
- Domyślam się, że nie przyszłaby tu Pani jeśli nie miałaby interesu do mnie... - parsknął spod opatrunków młodzieniec. Jęknęłam w duchu, bo zawsze miałam z nim na pieńku.
- Powiedz mi jak wyglądało to coś, co was zaatakowało.
- Obawiam się, że nie pamiętam... - błysk w jego oku dał mi wyraźnie do zrozumienia, że sobie drwi. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji i po prostu wykorzystał okazję, żeby mi dopiec. Poczułam, jak policzki zaczynają mnie piec.
- Mów. Wiem, że wiesz. - warknęłam.
- Boję się, że nie jestem w stanie Pani nic...
- Yer, członek trzeciego wewnętrznego oddziału zwiadowczego pod dowództwem laguzy Cedy, baczność! - krzyknęłam, zrywając się na równe nogi. Wilk spojrzał na mnie zmieszany, zamierając. - Baczność! - syknęłam, mrużąc oczy w gniewie, a czerwony pędzel zafurkotał przy moim uchu. Yer powoli uniósł łapę do skroni.
- Oficjalnie zostajesz zawieszony w obowiązkach zwiadowczych na czas bliżej nieokreślony za sprzeciwianie się dowódcy i utrudnianie pracy reszcie oddziałów. Pielęgniarka wyraźnie powiedziała mi, że walczyliście z mantikorą, więc nie ściemniaj i mów, jak wyglądała, inaczej będziesz musiał szukać sobie nowej posady!
Mój głos rozniósł się echem po pomieszczeniu. Basior wyraźnie zbladł i już pokornym tonem zaczął opisywać mi wygląd potwora. Miałam zamiar przekazać jego słowa Sorce, prawdopodobnie ona lepiej się znała na potworach ode mnie. Gdy Yer umilkł, spuścił wzrok, hamując frustrację.
- Spocznij. - odparłam już łagodniej. - Kiedy wyzdrowiejesz przyjdź do mnie, a ja wyznaczę ci zadania, które będziesz pełnił, póki ranga nie zostanie przywrócona. Szybkiego powrotu do zdrowia życzę.
Uśmiechnęłam się lekko. Mimo wszystko nie chciałam, żeby miał mnie za takiego potwora, ale nie mogłam pozwolić, by utrudniał pracę wszystkim oddziałom i narażał watahę. Zobaczyłam, jak obraca się powoli na drugi bok i wyleciałam z pomieszczenia jak strzała, gnając w stronę jaskini po mapę i zwój do pisania, skąd potem miałam pognać w umówione miejsce.


<Sorke, Lay?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz