sobota, 29 kwietnia 2017

Od Sorki c.d Pierro: "Dobro jest względne 6"

Przyglądałam się basiorowi ze skrywanym zainteresowaniem. Zawsze interesowały mnie nowe znajomości. Wilk był postawny i umięśniony. Czyli albo wojownik, albo laluś, który tylko podrywa wadery swoją muskulaturą. Albo to i to.
Nie byłam pewna, czy basior po swoim występie oczekiwał, że zacznę się przed nim płaszczyć, ale zachowałam zimną krew. Chyba nie był zagrożeniem. Skinęłam mu głową.
- Należę. Jestem Sorka - uśmiechnęłam się ciepło, cieplutko. Na jego pysku pojawił się grymas zdziwienia pomieszanego z obrzydzeniem. Ciekawy typ.
- Pierro - nie odwzajemnił uśmiechu, nie podał łapy na przywitanie, tylko mierzył mnie wyczekującym spojrzeniem.
- Jeśli chcesz dołączyć, to masz szczęście, że mnie spotkałeś - oznajmiłam bez chwili zwłoki - jesteśmy dosyć daleko od uczęszczanych szlaków. Trzeba cię zgłosić do ansuzy.
- Ansuzy? - Głos miał głęboki i dosyć przyjemny. Dyskretnie powęszyłam i poczułam... morze. Słona woń drewna, alkoholu i ryb, oraz innych charakterystycznych zapachów pomieszana z zapachami jeziora. Szedł znad przystani? Ostatni statek, który odpłynął dokował, z tego co wiedziałam, w kilku różnych miejscach. Coraz ciekawiej.
- Mam dla ciebie propozycję. Pójdziemy razem. Ja cię poprowadzę i po drodze opowiem ci co nieco o watasze, cobyś się nie wygłupił. Zgoda?
- Niech będzie - odparł bez dłuższego zastanowienia.
Ruszyliśmy szlakiem. Nie wiedziałam, czy mojemu nowemu towarzyszowi się spieszyło, czy nie. Mimo to narzuciłam szybkie tempo, bo spieszyło się mnie.
- Do celu mamy około doby piechotą. Jest południe, więc będziemy iść do wieczora, a potem zatrzymamy się na nocleg i wyruszymy skoro świt.
Na pysk Pierra wpełzł dziwny uśmiech, jakby wywołany satysfakcją.
- Nie dałabyś rady iść całą dobę?
- Dałabym - odparłam, lekko obrażona jego uwagą - chyba nie spieszy nam się aż tak?
- Chyba nie.
- Mamy trochę czasu na opowieści - ukradkiem zerknęłam w jego stronę. Stara ostrożność nie pozwoliła mi na zaufanie. Nie potrafiłam ocenić jego intencji, więc postanowiłam nie mówić na razie zbyt wiele. Przynajmniej do chwili, gdy Jasza go uzna. - Ansuz jest przywódcą watahy. Dagaz to jego zastępca. Za nimi jest czterech laguzów odpowiadających za cztery dziedziny życia watahy. Potem jest raido, czyli zwykli członkowie, wykonujący określone stanowiska. Sowilo to szczeniak. I... Jest jeszcze Othalan, ale raczej cię to nie zainteresuje.
- Mów wszystko.
- Nie chcesz mieć braków w wiedzy, co? Ha... Othalan to ranga niczego. Nie zajmuje konkretnych stanowisk. Większość wilków traktuje othalan z lekceważeniem i dobrze. Kto jest w stanie pracować dla watahy, ten powinien to robić.
- Patriotycznie.
- Oczywiście, że patriotycznie. Za swoją watahę powinno się walczyć, ale też dla niej powinno się pracować . A ja mogłabym oddać za przyjaciół też życie.
Zamilkłam, czując się trochę niezręcznie. Myślałam, że porzuciłam już zwyczaj używania wielkich słów. Pierro kopnął kamień leżący na drodze. Odchrząknęłam.
- Opiszę ci geografię, to może się nie zgubisz. Niedaleko stąd, czyli na południowym wschodzie, znajduje się przystań. Stamtąd kursują statki po morzu Szarym, ale... Myślę, że ty o tym wiesz. My zmierzamy na północny wschód, do lokum ansuzy imieniem Dallana.
- Wadera? - Pierro skrzywił się.
- Przeszkadza ci to? Tutaj większość wysokich stanowisk zajmują wadery.
- Kontynuuj.
- Po całym terenie płynie rzeka Matka, która ma źródło w górach na południowym wschodzie i uchodzi do morza. Góry, o których mówię, to góry Ryferyjskie. Poza tym jest jeszcze świątynia, na którą będziesz miał okazję natknąć się później i Dolina Opadających Smoków, w której jeszcze nie byłam. Jest w centrum. I targ. Oprócz tych charakterystycznych miejsc mamy jeszcze mnóstwo innych krajobrazów, w większości lasów, siedziby innych wilków i miejsca spotkań. Terytorium watahy jest ogromne.
- A ty? Gdzie mieszkasz?
- Czemu pytasz?
- Chciałbym wiedzieć. Na wszelki wypadek.
- Ja nie mam stałego lokum. Życie spędziłam w podróży, a od kiedy dołączyłam i zajęłam stanowisko pracy, zaczęłam częściej siedzieć w jednym miejscu. Ale i tak często wyrywam się na szlak, na tydzień albo dwa. Teraz jestem bardzo daleko od swoich zwykłych miejsc bytowania, ale czasem trzeba.
Pierro wymamrotał coś pod nosem. Wydawało mi się, że brzmiało to jak "ja też", ale wątpiłam w to.
- A co samotna waderka robi tak daleko od domu?
- A co może robić samotny basiorek? - Odrzekłam z przekąsem - w sprawach służbowych.
- Jakich sprawach?
- Tajemnica wojskowa - mój głos oziębł, chociaż w duszy radowałam się melodyjnym współgraniem tych dwóch słów. Chyba miałam jeszcze minimalną część dziecka w sobie - a ty zadajesz trochę dużo pytań.
- Jestem nowy i ciekawy świata. Nie miej mi za złe.
- Masz rację, wybacz... Na czym to ja...
Szliśmy kilka godzin, przez które albo milczeliśmy, albo opowiadałam mu, jak wygląda życie w Berkanan. Miałam wrażenie, że pierwszy raz był w takiej watasze, bo dziwiło go wiele elementów. Natomiast zaniepokoiła mnie jego reakcja na wiadomość, że w watasze nie posiadamy haremu ani żadnych innych placówek wątpliwej uciechy.
- To co tutaj robią basiory w wolnych chwilach?
- Chyba raczej to ja powinnam zadać ci pytanie, co ty robisz w wolnych chwilach.
- Trenuję.
Rozmowa byłaby nawet przyjemna i mogłabym uznać, że polubiłam Pierra, gdyby nie jego seksistowskie teksty i lekceważenie, z jakim mnie traktował.
Kiedy usłyszałam burczenie naszych brzuchów, wiedziałam, że mam okazję mu udowodnić, że wadery w tej watasze nie są takie słabe, jak myśli.
- Jestem głodna. Upoluję coś, a ty tu poczekaj.
- Ubrudzisz się, ja upoluję, a ty poczekasz.
- Czy kiedykolwiek polowałeś w lasach?
- Radzę sobie w każdych warunkach.
- W takim razie proponuję zawody.
- Czemu nie? Spotykamy się tutaj przed zmrokiem.
Poszło mi dosyć szybko, bo polowałam całe życie. Wróciłam na miejsce z dużym, tłustym jeleniem i rozpaliłam ognisko. Pierro wrócił równo z pojawieniem się pierwszej gwiazdki.
- Rozumiem, że ty to zjesz? - Spojrzałam wymownie na taszczonego przez niego niedźwiedzia. W duszy poczułam podziw dla jego siły, ja w życiu nie dałabym rady nawet ruszyć tego bydlęcia.
- Bez problemu.
Usiadł obok ogniska i zaczęliśmy się posilać w milczeniu. Czerń okryła drzewa i polany. Niebo przybrało fioletowy odcień.
- Nie wiem, czy ten teren jest bezpieczny - mruknęłam - jestem tutaj pierwszy raz.
- Nie frasuj się. Ja tu jestem, co oczywiście oznacza, że nic złego nam się nie przytrafi.
- Skoro tak uważasz.

Pierro?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz