czwartek, 13 kwietnia 2017

Od Laycatina: "Nadzieja przemija z wiatrem"

Dzień 259: Jestem już zmęczony. Wciąż nie widać żywego ducha.
Dzień 261(262?): Chyba umieram. Brakuje mi innych.
Dzień 267: Chce mi się pić. Zachłysnąłem się popiołem. Ta zołza przyszła po mnie.
Dzień 274: Panie Boże, jeżeli istniejesz, to pozbieraj sobie te listy łaskawie i ześlij na mnie watahę.
Dzień 278: Zostaw mnie. Depresjo. I tak mi ciężko.
Dzień 280: tu dum, tu dum… nie mam siły zabijać.
Dzień 281: Taki jesteś miłościwy? Zamiast mi pomóc, chcesz bym to skończył? Nie uwierzę, że przez przypadek ją znalazłem.
Dzień 281: Miałeś dobry plan. Widzimy się niedługo. 


Rzuciłem ostatnią kartkę na wiatr.
- Jestem obłąkany.
Krzyknąłem. Dźwięk odbił się od zbocz gór i poniósł echem.

Leżałem na plecach. Od przepaści dzieliło mnie niewiele. Było mi zimno. Przed oczami trzymałem w dwóch palcach małą kulkę. Na tyle blisko, że widziałem jej poruszające się wybrzuszenia. Ale na tyle daleko, że jeszcze nie rozmazywała mi się przed oczami. Anticirius Pintus. Jagoda czarnej sosny. Brzmi niegroźnie? Wygląda zabawnie? Zabiła już setki stworzeń ogarniętych niewiedzą. Niepozorna trucizna i narkotyk. W większej ilości zabijała. W niewielkiej – dawała odpłynąć.
Kichnąłem gwałtownie, a zielono – fioletowa jagoda wypadła mi z łap i potoczyła się. Już spanikowałem, ale udało mi się ją złapać. Stwierdziłem, że nie ma na co czekać . Wrzuciłem jagodę do gardła i przegryzłem jędrną skórkę. Buzująca ciecz rozlała się po moim gardle niczym rtęć. Szybko wyplułem pozostałość. Chciałem skorzystać jedynie z opcji numer dwa.
Wiedziałem, że skutki tego mogą być fatalne. Mimo to musiałem sobie czymś ulżyć. Chociaż na chwilę. Inaczej kompletnie bym zwariował.
Na moment wszystko się zatrzymało. Moje pole widzenia zwężyło się, oddech przyśpieszył. Świat zakręcił. I upadłem.

Moje ciało stało się lekkie. Wirowałem. Nagle coś przykuło mnie z powrotem do ziemi. Łapy o długich pazurach wygrzebywały się spod kamienistej posadzki. Trzymały mnie przebijając pazurami skórę. Coś się zbliżało. Wpełzło na mnie, wielkie, ciężkie, obślizgłe. Wtopiłem się w to, i tym się stałem.
Widziałem jak przez galaretkę. Byłem tak spragniony. Moje gardło było suche jak pustynia. Wpadłem do wody, ale nie mogłem się napić. Nie mogłem też oddychać. Chciałem wypłynąć, ale okazało się, że jestem przykuty do dna. Dusiłem się. Z oddali coś nadpływało. Coś o pustce zamiast oczu i ciele wilka.
Wyszczerzyło cztery rzędy ostrych zębów. Było już przy mojej twarzy, chciałem się bronić. Nie stawiał oporu, gdy rozdrapywałem mu gardło. Wtedy poczułem rozrywający ból. Szyja intruza była nietknięta, za to ze mnie sączyła się krew. Pomachał mi szyderczo i wypłynął ku górze. Zdążyłem go złapać. Łańcuch pętający moją łapę zerwał się i popłynąłem ciągnięty przez obcego.
Światło oślepiło mnie. Znaleźliśmy się wysoko w górze. Staliśmy na chmurze, omal nie spadłem. Wilk rzucił się na mnie, a ja instynktownie złapałem go za szyję. Przeciwnik nie wyczuł moich zamiarów i spokojnie dał sobie przebić tętnicę. Gdy już opadł jego oczy błagalnie patrzyły prosto w moje. Nilen. Zacząłem rozpaczać. Cofnąłem się i spadłem. Spadałem tak długo. Aż walnąłem z ogromnym hukiem w ziemię. Płuca obiły sie, nie mogłem oddychać. Mimo to, coś poruszało mną jak marionetka i tańczyłem. Byłem na leśnej polanie. Drzewa były ogołocone, wokół panowała atmosfera grozy. Nagle spomiędzy drzew wybiegło około 20 wilków – zombie i rzuciło się na mnie, a ja szarpałem, biłem, lecz przewaga była zbyt dużo. Poczułem ogromny ból w kostce. Co wyrwało mnie do rzeczywistości. Gwałtownie uniosłem tułów i zaczerpnąłem powietrza. Siedziałem na ziemi. A na mnie inny wilk, który właśnie odstąpił od zamiaru rozerwania mi gardła. Wstał szybko i cofnął się. Podparłem się przednimi łapami i przeszył mnie potworny ból, po czym lewa kończyna załamała się.
- Co jest do… - odezwał się nieznajomy.
- Przepraszam.
Nie wiedziałem co miałem powiedzieć. Nie tak miało być. Ale to może i lepiej. Może Bóg mnie wysłuchał, bo to pierwsza żywa istota oprócz jedzenia, jaką widzę od jakichś trzystu dni. Zależnie jak długo żyłem w tym koszmarze. A może wciąż w nim żyję?

Ktokolwiek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz