poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Od Sorki: "Szklana kołysanka" cz. 3

Deralt wziął łyk wina ze szklanej manierki. Podał mi.
- Jesteś pewien, że tu jest bezpiecznie?
- Tutaj tak. Tam nie - wskazał manierką w stronę drzew - nie krępuj się.
Wzięłam od niego manierkę i też się napiłam.
- Cierpki, ale finisz ma dobry - oceniłam.
- Nijak nie podszkoliłaś się w dziedzinie degustacji?
- Nie i nic nie rozumiem z tego bełkotu. Ale mi smakuje.
Uśmiechnął się, biorąc ode mnie manierkę.
- Chociaż tyle.
Fakt, nie znałam się, ale miałam wrażenie, że wina nie pije się w manierkach.
W jego błękitnych oczach odbijały się jaskrawe płomienie ogniska w szkarłacie i złocie. Świetliste ogniki i iskry unoszące się znad ognia stanowiły kotrast zarówno dla ciemności wokół, jak i chłodnego powietrza, swoim żarem ogrzewając atmosferę. Przy ogniskach zawsze wszystko lepiej smakowało, czy to wino, czy piosenki, nawet te o treści niezbyt przyzwoitej.
- Co jest nie tak z tym lasem? Nie ma zwierząt, wiatru, ni suchej gałązki, a przecie nawet nie pada. Co tam czyha na mnie, Deralt?
- Jesteś zdecydowana, by tam iść? Pal licho... Oczywiście, że jesteś... - Milczał krótką chwilę, nie poganiałam go. - Łatwiej będzie ci stawić czoła nieznanemu. Zaufaj mi.
- Gdy ostatnio ci zaufałam, musiałam zmagać się z żałobą po śmierci przyjaciela.
- Nie obiecuję, że teraz będzie inaczej.
Zagniewana zmarszczyłam pysk, ryjąc pazurem w ziemi.
- Posłuchaj mnie, Sorka - wilk wciągnął nosem dym z ogniska - to nie będzie łatwe zadanie. Najchętniej odwiódłym cię od tego... Wszelkimi możliwymi sposobami...
- Już ja wiem, jakie to sposoby.
- ... Ale czegoś się nauczyłem. Zanim wyruszysz dam ci zapasy jedzenia. Ziołowe napary. Magiczne eliksiry. I jakąś broń. Wciąż głupio spieszysz w sukurs cierpiącym stworzeniom?
- Nic się nie zmieniło.
- Więc, aby skończyć cierpienia wielu, nie daj się zwieść. Cokolwiek spotkasz tam, zniszcz to.
- Czego ty się nauczyłeś na tym, kolokwialnie mówiąc, zadupiu?
- Czegoś o unikaniu nieuniknionego.
Cisza, która zapadła, gęstsza była niż mrok zalegający w gęstwinie drzew. Cisza, nawet nie dzwoniąca w uszach, cisza, do której należała nie tylko pustka, ale i trzaskanie ognia. Cisza nienaturalna, w której nawet cichy dźwięk spokojnego, wilczego oddechu odkrywał jej głębię i jednocześnie zagłuszał.
- Pisałaś ostatnio nowe piosenki?
- Pisałam.
- Zaśpiewaj mi coś...
- Dlaczego mówisz to tak, jakbym miała śpiewać ci ostatni raz?
- Proszę.
- W porządku.
Ta piosenka nie była dokończona. Bez ładu i składu, dosyć banalna. Jednak nigdy nie sądziłam, by którakolwiek z moich piosenek nie była banalna. A to był Deralt. On nie ocenia.

Władca lew ucztuje sam
król lwi wśród obrazów ram
kielich wina, mięsa stos
zwęszył wyczulony nos

Władca lew ucztuje sam
Nikt nie dzieli z nim posiłku
Sam gruchocze kości, spija krew
Wiecznie głodny, nienasycony
żąda na stół gadatliwych mew
nawet piękny nie nawróci go śpiew

Władca lwi ucztuje sam
ja mu śpiewam, ja mu gram
pieśnią nawrócić chcę serce szalone
On donośnym głosem woła:
Marne twe wysiłki!
Jestem złotym w polu kłosem, jestem ciał palonych stosem, jestem kosem co przecina błękit nieba!
We mnie koniec i początek - alfa i omega
Odejdź precz albo zobaczysz jak król biega!

Król lwi leży tam
pośród ruin leży sam
A ze stołu pozostały tylko drzazgi
W zgliszczach tańczy szary wąż
zdrady brat, ciemności mąż
Wężu ukąś, skończ cierpienia w duszę wryte
Skończ nadzieje pod koroną złotą kryte
Deralt uśmiechał się, cienie tańczyły na jego pysku. Tańczyły jego oczy w rytm spokojnej muzyki. Tańczyły jego myśli, w rytm wspomnień, które ożywiły moje słowa.
- Pamiętam - powiedział, a to co mówił nie było skierowane do mnie - pamiętam czasy wojen. Wydaje mi się, że były stokroć piękniejsze od tych.

Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz