Spadłam dokładnie w to samo miejsce co wcześniej i wraz z Sunset sturlałyśmy się na ziemię. Lisy doskoczyły do nas, lecz przed nami zjawiła się złota tarcza. Bardziej przypominała błysk i zaraz znikła, ale rudzielce idealnie w nią wbiegły a pęd odrzucił je nieco do tyłu. Jeden skoczył znienacka lecz i tym razem Sun wykazała się refleksem. Podniosłam się i oceniłam sytuację. Nas było dwie, ich ze dwadzieścia w zasięgu wzroku i więcej w każdym z korytarzy. Przyparły nas do muru, lub raczej do drewnianej ściany. Zaatakowałam najbliższych pięciu przeciwników i odebrałam im orientację, przez co zachwiali się i upadli na ziemię. Część położyła po sobie uszy i pokazała zęby, inni cofnęli się krok w tył. Złapałam jeszcze jednego czy dwóch, kiedy z tunelu rozległo się kilka krótkich szczeknięć i jak na zawołanie lisie komando zerwało się do biegu, łącznie z tymi znokautowanymi. Rozeszły się niczym mrówki do kolejnych wnęk, sprawnie, szybko. Zdezorientowana patrzyłam i miałam wrażenie, że część z nich znikała, nim pochłonął ją mrok... Moc niewidzialności, czy iluzja? Tak czy inaczej, trzeba było ruszać. Wbiegłyśmy do pierwszego lepszego korytarza. Po zbiegach nie było nawet śladu, nawet choćby echa, jakby faktycznie zniknęli. Po niedługim czasie wynurzyłyśmy się między nagimi zaroślami na powierzchnię. Zmrużyłam oczy, gdyż niebo było niemal bezchmurne a ostatni czas spędziłam w jakimś podziemiu. Co dziwne, nigdzie nie widać było drzewa-domu kapłana Doriala. Wydawało mi się, że jak tu przychodziłyśmy, wszędzie leżał śnieg. Teraz można było z pewnością powiedzieć, że jest wiosna. Już miałam podzielić się tym spostrzeżeniem z dagazą, kiedy ona zabrała głos.
- Nie możemy być daleko, przecież tunel był krótki. - stwierdziła, ale nigdzie nie było ani śladu lisów czy miejsca, do którego wybrałyśmy się na początku. Warknęłam zirytowana, obrzucając chmurnym spojrzeniem czerwono-zielonego ptaka, który właśnie przysiadł na zieleniącym się małym drzewku. Nic sobie z tego nie robiąc, stworzenie wydało z gardła całkiem miły dla ucha trel.
- Dallam..? - uciszyłam Sunset syknięciem. Winejka, bo tak się nazywał ten ptak, nie była widywana w tych okolicach. Kiedyś malowałam ją w ramach ćwiczeń i pamiętam, że musiałam wybrać się w
Ryfeje, żeby na nią trafić. Przynajmniej ten gatunek nie należał do płochliwych, wystarczyło być ostrożnym i spokojnym. Zrobiłam w jego stronę krok... Ptaszek przechylił łepek, patrząc na mnie czarnym paciorkiem oka. Drugi... Zaćwierkała raz jeszcze. Kolejny... Sani chyba zauważyła to, co ja, bo stała w zupełnym bezruchu gdy podchodziłam do drzewka. Stanęłam na dwóch łapach, przednimi opierając się o korę i delikatnie ujęłam wystający mu spod nóżki zwitek papieru.
Sunny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz