niedziela, 30 kwietnia 2017

Od Cedy c.d. Sorki

Pożegnałam się z pozostałymi i ruszyłam szybko w stronę swojej jaskini. Widziałam, że Sorka i Lay dobrze się czują na stanowiskach laguzuów, jednak moja sytuacja... Cóż, nie mogę powiedzieć, że jest koszmarnie, ba, nawet całkiem nieźle. Moim jedynym problemem jest jeden z zabójców; Teov. Niesamowicie pracowity, doskonały skrytobójca o cztery lata starszy ode mnie, z bagażem doświadczeń na karku. Po przejściu na emeryturę Ven, starszej wadery, która obejmowała stanowisko laguzy od prawie dekady, każdy myślał, że to on będzie pewniakiem na zajęcie zwolnionego stanowiska.
Ja jednak zgłosiłam się pierwsza, Teo w tym czasie był na misji. Zwykły zbieg okoliczności, ot co. Dall nie zwlekała.
W gruncie rzeczy jest on całkiem poukładany, ale wyraźnie widać, że nie uważa mnie za kogoś, kto zasługuje na miano laguzy. Widzę jednak, jak reszta oddziałów zwiadowczych na mnie patrzy, szeptając po kątach. Najczęściej to on jest pośród nich. Wiem jednak, że nie wyzwie wadery na pojedynek; ponoć uważa, że nie byłaby to równa walka i honor nie pozwala mu zaproponować potyczki. Coraz młodsze wilki kwestionują moje rozkazy, traktują mnie protekcjonalnie. Nie mam jednak czego zarzucić Teo; nigdy nie przyłapałam go na wszczynaniu buntu, boję się jednak, że jeśli nie zrobię czegoś szybko może okazać się, że kiedy w końcu się zbiorę będzie za późno.
Męczy mnie to, ale wiem, że jeśli się załamię, nie odzyskam poparcia moich wilków, więc po prostu staram się wypełniać swoją rolę jak najlepiej. Nie minęło jeszcze dużo czasu, może po prostu muszą się do mnie przekonać.
Zatrzymałam się przed wejściem do domu, po czym odgarnęłam zasłaniające wylot płachty skóry. Stanęłam w półmroku, a w kącie pomieszczenia zamigotały niebieskawe grzybki, które znalazłam w górskiej jaskini i zamknęłam w słoiku. Rozpaliłam ogień i klapnęłam na połowicznie wydzierganą narzutę, którą przykryłam materac, na którym spałam. Poderwałam się jednak z cichym krzykiem, wyrywając z poduszki łapy metalową igłę. Włożyłam palec do pyska i bezwiednie prześledziłam koślawy wzorek na czarnym materiale. Chciałam, żeby przedstawiał biały las ze stadem jeleni, ale... Pogłaskałam bezwiednie gładką nić i zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak rozwiązać sprawę z mantikorą. W między czasie skończyłam ścieg i zakopałam się pod skórami.
- Pani Cedo? - usłyszałam cienki głosik, który tłumiony był przez zasłonę. Zaskoczona uniosłam głowę.
- Wejść! - krzyknęłam, wyjmując łapę spomiędzy zębów. Koło paleniska stanęła wątła postać o niezwykle długich nogach. Spojrzała na mnie dużymi, zielonymi oczami, a ja zauważyłam, że na brodzie rosną jej nieco dłuże kępy sierści, kształtując się w niewielki zarost. Głowę o delikatnych rysach wieńczyła para sarnich rogów.
- Pani Cedo... - powtórzył zdyszany basior, chwytając łapczywie oddech.
- Co się stało, Avaloon? Zeznania! - rzuciłam, odrzucając na bok narzutę. Dziwnie się czułam wydając rozkazy i widząc, jak poszczególne wilki prostują się sztywno, donośnym głosem zdając mi relacje ze zwiadów.
Av był jednym z moich najlepszych biegaczy, jak nazywaliśmy posłańców, którzy mogli podróżować na najdalsze odległości. Mimo, że dopiero niedawno przekroczył wiek dwóch lat, już od jakiegoś czasu biegał z przesyłkami; może nie wagi państwowej, ale reszta watahy często go werbowała do różnych zadań za kilka jerów. Gdy jednak dorósł, od razu zaciągnięto go do roboty i praktycznie od początku to ja byłam jego laguzą; może dlatego mi się nie sprzeciwiał. Nie dało się ukryć, że miał wyjątkowy talent.
- Zwiadowcy donoszą, że potwór się przemieścił! - basior wyprostował się od razu – Zaskoczył naszych przy pierwszym zakolu Matki, dwa wilki są ranne. Udało im się uciec.
- Ilu osobowy był to odział? - zapytałam, wybiegając gwałtownie z jaskini. Ale... jak? Tak szybko? Przecież jeszcze dwa dni temu dostałam wiadomość, że są koło źródła...
- Trzy wilki, odział trzeci. Mieli sprawdzić tereny, które zniszczyły centaury.
- Wiesz, gdzie się zatrzymali? - starałam się ukryć zdenerwowanie, ale głos mi zadrżał.
- Tak, wysłali wiadomość również do medyków za pośrednictwem sokoła.
- Dobrze... - mruknęłam, starając się pozbierać myśli. Poczułam narastającą gulę w gardle. - Biegnij migiem do Arcykapłana, będą potrzebne leki i zioła. Aha, powiedz mu jeszcze, żeby za godzinę zjawił się tam, gdzie przed chwilą się spotykaliśmy
Avaloon skinął głową, skłonił się i poprawił szybko torbę, którą przerzucił przez grzbiet. Na skórzanym pasie zamigotał wykuty w białym kamieniu orzeł – talizman reprezentacji basiora- po czym sam jego właściciel skoczył błyskawicznie w krzaki. Pierwsze zakole Matki było niebezpiecznie blisko centrum watahy, dodatkowo przecinały się tam wyjątkowo piękne i łagodne szlaki, którymi mieszkańcy lubili spacerować. Nic dziwnego, że to monstum złapało moich. Ch.olera jasna! Przygryzłam wargę, patrząc na znikające za drzewami Słońce. Dzisiaj na pewno nie wyruszymy, walka z potworem takiego pokroju w dzień to dopiero wyzwanie, co dopiero w nocy. Dodatkowo nie wiemy czy to na pewno jest mantikora, a jeśli tak, to z jakim jej podgatunkiem mamy do czynienia. Słyszałam o wielu różnych w opowieściach, jeden bardziej okrutny od drugiego.
Uniosłam wysoko głowę, po czym zawyłam przeciągle, dając znak Sorce, że ,,obiekt się przemieścił" i spotkamy się w tym samym miejscu za godzinę. Chciałabym jednak przepytać wpierw moich, żeby nie przyjść do reszty z niczym. Ruszyłam szybkim biegiem do szpitala, mając nadzieję, że już zdążyli ich opatrzyć i będę mogła zrobić wywiad.

***

- Pani Cedo... - zaczęła jedna z medyczek, widząc mnie na końcu korytarza. - Pani zwiadowcy...
- Tak, słyszałam o tym... - mruknęłam – Proszę mi powiedzieć jak się czują.
- Jedna wadera została zatruta i leży nieprzytomna... Jest w ciężkim stanie.
- A basior?
- Trochę lżej, ale jest nieźle poturbowany. Walczyli z czymś, ale udało im się uciec w porę.
- Muszę się z nim zobaczyć.
- Obawiam się, że musi odpocząć i nie mogę Pani wpuścić...- zaczęła.
- To bardzo pilne. - odparłam stanowczo – Proszę mnie do niego wpuścić.
Pielęgniarka odpuściła, wyraźnie zmieszana. Wskazała łapą drzwi do jednego z pomieszczeń. Weszłam przez nie i ujrzałam jednego z moich zwiadowców. Leżał na szpilatnym łóżku, a jego pysk był przykryty bandażami.
Wilk uniósł z trudem głowę i utkwił we mnie brązowe oczy.
- Pani Ceda... - mruknął, unosząc łapę do czoła.
- Leż, nie podnoś się. - podeszłam do niego i usiadłam przy jego posłaniu. - Wiem, co się stało i potrzebuję informacji.
- Domyślam się, że nie przyszłaby tu Pani jeśli nie miałaby interesu do mnie... - parsknął spod opatrunków młodzieniec. Jęknęłam w duchu, bo zawsze miałam z nim na pieńku.
- Powiedz mi jak wyglądało to coś, co was zaatakowało.
- Obawiam się, że nie pamiętam... - błysk w jego oku dał mi wyraźnie do zrozumienia, że sobie drwi. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji i po prostu wykorzystał okazję, żeby mi dopiec. Poczułam, jak policzki zaczynają mnie piec.
- Mów. Wiem, że wiesz. - warknęłam.
- Boję się, że nie jestem w stanie Pani nic...
- Yer, członek trzeciego wewnętrznego oddziału zwiadowczego pod dowództwem laguzy Cedy, baczność! - krzyknęłam, zrywając się na równe nogi. Wilk spojrzał na mnie zmieszany, zamierając. - Baczność! - syknęłam, mrużąc oczy w gniewie, a czerwony pędzel zafurkotał przy moim uchu. Yer powoli uniósł łapę do skroni.
- Oficjalnie zostajesz zawieszony w obowiązkach zwiadowczych na czas bliżej nieokreślony za sprzeciwianie się dowódcy i utrudnianie pracy reszcie oddziałów. Pielęgniarka wyraźnie powiedziała mi, że walczyliście z mantikorą, więc nie ściemniaj i mów, jak wyglądała, inaczej będziesz musiał szukać sobie nowej posady!
Mój głos rozniósł się echem po pomieszczeniu. Basior wyraźnie zbladł i już pokornym tonem zaczął opisywać mi wygląd potwora. Miałam zamiar przekazać jego słowa Sorce, prawdopodobnie ona lepiej się znała na potworach ode mnie. Gdy Yer umilkł, spuścił wzrok, hamując frustrację.
- Spocznij. - odparłam już łagodniej. - Kiedy wyzdrowiejesz przyjdź do mnie, a ja wyznaczę ci zadania, które będziesz pełnił, póki ranga nie zostanie przywrócona. Szybkiego powrotu do zdrowia życzę.
Uśmiechnęłam się lekko. Mimo wszystko nie chciałam, żeby miał mnie za takiego potwora, ale nie mogłam pozwolić, by utrudniał pracę wszystkim oddziałom i narażał watahę. Zobaczyłam, jak obraca się powoli na drugi bok i wyleciałam z pomieszczenia jak strzała, gnając w stronę jaskini po mapę i zwój do pisania, skąd potem miałam pognać w umówione miejsce.


<Sorke, Lay?>

sobota, 29 kwietnia 2017

Od Sorki c.d Pierro: "Dobro jest względne 6"

Przyglądałam się basiorowi ze skrywanym zainteresowaniem. Zawsze interesowały mnie nowe znajomości. Wilk był postawny i umięśniony. Czyli albo wojownik, albo laluś, który tylko podrywa wadery swoją muskulaturą. Albo to i to.
Nie byłam pewna, czy basior po swoim występie oczekiwał, że zacznę się przed nim płaszczyć, ale zachowałam zimną krew. Chyba nie był zagrożeniem. Skinęłam mu głową.
- Należę. Jestem Sorka - uśmiechnęłam się ciepło, cieplutko. Na jego pysku pojawił się grymas zdziwienia pomieszanego z obrzydzeniem. Ciekawy typ.
- Pierro - nie odwzajemnił uśmiechu, nie podał łapy na przywitanie, tylko mierzył mnie wyczekującym spojrzeniem.
- Jeśli chcesz dołączyć, to masz szczęście, że mnie spotkałeś - oznajmiłam bez chwili zwłoki - jesteśmy dosyć daleko od uczęszczanych szlaków. Trzeba cię zgłosić do ansuzy.
- Ansuzy? - Głos miał głęboki i dosyć przyjemny. Dyskretnie powęszyłam i poczułam... morze. Słona woń drewna, alkoholu i ryb, oraz innych charakterystycznych zapachów pomieszana z zapachami jeziora. Szedł znad przystani? Ostatni statek, który odpłynął dokował, z tego co wiedziałam, w kilku różnych miejscach. Coraz ciekawiej.
- Mam dla ciebie propozycję. Pójdziemy razem. Ja cię poprowadzę i po drodze opowiem ci co nieco o watasze, cobyś się nie wygłupił. Zgoda?
- Niech będzie - odparł bez dłuższego zastanowienia.
Ruszyliśmy szlakiem. Nie wiedziałam, czy mojemu nowemu towarzyszowi się spieszyło, czy nie. Mimo to narzuciłam szybkie tempo, bo spieszyło się mnie.
- Do celu mamy około doby piechotą. Jest południe, więc będziemy iść do wieczora, a potem zatrzymamy się na nocleg i wyruszymy skoro świt.
Na pysk Pierra wpełzł dziwny uśmiech, jakby wywołany satysfakcją.
- Nie dałabyś rady iść całą dobę?
- Dałabym - odparłam, lekko obrażona jego uwagą - chyba nie spieszy nam się aż tak?
- Chyba nie.
- Mamy trochę czasu na opowieści - ukradkiem zerknęłam w jego stronę. Stara ostrożność nie pozwoliła mi na zaufanie. Nie potrafiłam ocenić jego intencji, więc postanowiłam nie mówić na razie zbyt wiele. Przynajmniej do chwili, gdy Jasza go uzna. - Ansuz jest przywódcą watahy. Dagaz to jego zastępca. Za nimi jest czterech laguzów odpowiadających za cztery dziedziny życia watahy. Potem jest raido, czyli zwykli członkowie, wykonujący określone stanowiska. Sowilo to szczeniak. I... Jest jeszcze Othalan, ale raczej cię to nie zainteresuje.
- Mów wszystko.
- Nie chcesz mieć braków w wiedzy, co? Ha... Othalan to ranga niczego. Nie zajmuje konkretnych stanowisk. Większość wilków traktuje othalan z lekceważeniem i dobrze. Kto jest w stanie pracować dla watahy, ten powinien to robić.
- Patriotycznie.
- Oczywiście, że patriotycznie. Za swoją watahę powinno się walczyć, ale też dla niej powinno się pracować . A ja mogłabym oddać za przyjaciół też życie.
Zamilkłam, czując się trochę niezręcznie. Myślałam, że porzuciłam już zwyczaj używania wielkich słów. Pierro kopnął kamień leżący na drodze. Odchrząknęłam.
- Opiszę ci geografię, to może się nie zgubisz. Niedaleko stąd, czyli na południowym wschodzie, znajduje się przystań. Stamtąd kursują statki po morzu Szarym, ale... Myślę, że ty o tym wiesz. My zmierzamy na północny wschód, do lokum ansuzy imieniem Dallana.
- Wadera? - Pierro skrzywił się.
- Przeszkadza ci to? Tutaj większość wysokich stanowisk zajmują wadery.
- Kontynuuj.
- Po całym terenie płynie rzeka Matka, która ma źródło w górach na południowym wschodzie i uchodzi do morza. Góry, o których mówię, to góry Ryferyjskie. Poza tym jest jeszcze świątynia, na którą będziesz miał okazję natknąć się później i Dolina Opadających Smoków, w której jeszcze nie byłam. Jest w centrum. I targ. Oprócz tych charakterystycznych miejsc mamy jeszcze mnóstwo innych krajobrazów, w większości lasów, siedziby innych wilków i miejsca spotkań. Terytorium watahy jest ogromne.
- A ty? Gdzie mieszkasz?
- Czemu pytasz?
- Chciałbym wiedzieć. Na wszelki wypadek.
- Ja nie mam stałego lokum. Życie spędziłam w podróży, a od kiedy dołączyłam i zajęłam stanowisko pracy, zaczęłam częściej siedzieć w jednym miejscu. Ale i tak często wyrywam się na szlak, na tydzień albo dwa. Teraz jestem bardzo daleko od swoich zwykłych miejsc bytowania, ale czasem trzeba.
Pierro wymamrotał coś pod nosem. Wydawało mi się, że brzmiało to jak "ja też", ale wątpiłam w to.
- A co samotna waderka robi tak daleko od domu?
- A co może robić samotny basiorek? - Odrzekłam z przekąsem - w sprawach służbowych.
- Jakich sprawach?
- Tajemnica wojskowa - mój głos oziębł, chociaż w duszy radowałam się melodyjnym współgraniem tych dwóch słów. Chyba miałam jeszcze minimalną część dziecka w sobie - a ty zadajesz trochę dużo pytań.
- Jestem nowy i ciekawy świata. Nie miej mi za złe.
- Masz rację, wybacz... Na czym to ja...
Szliśmy kilka godzin, przez które albo milczeliśmy, albo opowiadałam mu, jak wygląda życie w Berkanan. Miałam wrażenie, że pierwszy raz był w takiej watasze, bo dziwiło go wiele elementów. Natomiast zaniepokoiła mnie jego reakcja na wiadomość, że w watasze nie posiadamy haremu ani żadnych innych placówek wątpliwej uciechy.
- To co tutaj robią basiory w wolnych chwilach?
- Chyba raczej to ja powinnam zadać ci pytanie, co ty robisz w wolnych chwilach.
- Trenuję.
Rozmowa byłaby nawet przyjemna i mogłabym uznać, że polubiłam Pierra, gdyby nie jego seksistowskie teksty i lekceważenie, z jakim mnie traktował.
Kiedy usłyszałam burczenie naszych brzuchów, wiedziałam, że mam okazję mu udowodnić, że wadery w tej watasze nie są takie słabe, jak myśli.
- Jestem głodna. Upoluję coś, a ty tu poczekaj.
- Ubrudzisz się, ja upoluję, a ty poczekasz.
- Czy kiedykolwiek polowałeś w lasach?
- Radzę sobie w każdych warunkach.
- W takim razie proponuję zawody.
- Czemu nie? Spotykamy się tutaj przed zmrokiem.
Poszło mi dosyć szybko, bo polowałam całe życie. Wróciłam na miejsce z dużym, tłustym jeleniem i rozpaliłam ognisko. Pierro wrócił równo z pojawieniem się pierwszej gwiazdki.
- Rozumiem, że ty to zjesz? - Spojrzałam wymownie na taszczonego przez niego niedźwiedzia. W duszy poczułam podziw dla jego siły, ja w życiu nie dałabym rady nawet ruszyć tego bydlęcia.
- Bez problemu.
Usiadł obok ogniska i zaczęliśmy się posilać w milczeniu. Czerń okryła drzewa i polany. Niebo przybrało fioletowy odcień.
- Nie wiem, czy ten teren jest bezpieczny - mruknęłam - jestem tutaj pierwszy raz.
- Nie frasuj się. Ja tu jestem, co oczywiście oznacza, że nic złego nam się nie przytrafi.
- Skoro tak uważasz.

Pierro?

wtorek, 25 kwietnia 2017

Od Pierra: "Dobro jest względne 5"

Stałem na pustynnej wydmie wraz z 99 wilkami Pustynnej Włóczni. Po wyczerpującym marszu przez pustynię kazali nam się przygotować do natarcia. Niektórym z nas - w tym mnie - zaczął się obraz przed oczami rozmazywać. Widziałem jednak jak się rozkłada stosunek sił. 10:1 dla nich. Samobójstwo - powiedzieli niektórzy. Traciliśmy ducha walki jak i jasność umysłu.
I wtedy pojawił się on. Teraz jest znany pod tą nazwą - Pierwszy Wojownik. Ja natomiast pamiętam, jak mówiłem na niego Ahmman.
- Wstawać leniwe skurwysyny! Do klinu! - zagrzmiał
Zabawne jest to, że wszyscy wstali. Praktycznie nikt nie stawiał oporu. Może potrzebowali dowódcy, który nada im wartość, zwrot i kierunek? A może po prostu nie mieli już sił, by ten opór stawiać...
Gdy już wszyscy się ustawili w kształt klinu, Ahmman dalej grzmiał:
- Dzisiaj żołnierze będzie największy test naszego życia. Test naszej determinacji. Siły! I wiary w to, że nam się uda! Idąc tu Słońce paliło, niczym ognie piekielne, a z łap zaczęła schodzić skóra. Ale powiem wam jedno! Nie po to tyle wycierpiałem, by się teraz poddać. Po to tyle wycierpiałem, by teraz odebrać nagrodę! Aby uczynić nasz kraj wielkim! Kto do kurwy jest ze mną?!
Wszyscy. Dosłownie wszyscy krzyknęli. A ja? Ja krzyczałem najgłośniej.
- W końcu nas zabiją - powiedział głosem jak dzwon. - Ale wpierw zaczną się nas bać!

***

Z każdym kolejnym tąpnięciem szarży widziałem to w oczach wrogów. Narastający strach. Wtedy już wiedziałem, że nam się uda. Po chwili zaczęli uciekać w popłochu.

*** ***

- Podróżowanie z Tobą to czysta przyjemność Pierro, szkoda że ten rejs dobiegł już końca. - powiedział Marcello, gdy stałem na kładce prowadzącej na ląd
- Nawet jeśli po alkoholu nie jesteś sobą - dodał z uśmiechem
Przewróciłem oczami.
- Nie lubię ckliwych pożegnań. Bywaj Marcello, kto wie, może nasze drogi się jeszcze kiedyś skrzyżują. - podsumowałem
- Na pewno. A! I kazano mi to Tobie przekazać.
Był to zapieczętowany woskiem list. Wziąłem list, skinąłem wilkowi na pożegnanie i odszedłem.
Otworzyłem go. Było w nim napisane: 'Cel: Wilki Berkanan'

***

- Ciekawe, czy ta zieleń na dłuższą metę im nie przeszkadza? - mruknąłem pod nosem, gdy kierowałem się leśną ścieżką przed siebie
Po krótkim czasie natknąłem się na jeziorko. Idealny by się w nim wykąpać. W końcu po tak długim rejsie należy mi się chwila wytchnienia. Stanąłem na dwie łapy i zacząłem się rozciągać. Po rozciąganiu nastała kolej na postawy ataku i obrony. Następnie zrobiłem kilka serii pompek i brzuszków. Gdy mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa, zdałem sobie sprawę, że to idealna chwila na to, by się wykąpać. Zanurzyłem się w lodowatej wodzie.
Na pustyni bardzo rzadkie były takie sadzawki, przeważnie znajdowały się w oazach, a tam woda była mulista.
Unosiłem się kilka chwil na powierzchni jeziorka, gdy coś zwróciło moją uwagę. Poczułem czyiś wzrok na sobie. Wyskoczyłem błyskawicznie na brzeg i zacząłem się gorączkowo rozglądać. Pusto. No cóż, najwidoczniej mi się przewidziało.

***

Szedłem dalej leśną ścieżką, gdy nagle z zakrętu wyłoniła się jakaś postać. Po chwili mogłem określić jej wygląd. Była to wilczyca o futrze w kolorze mieszaniny wszystkich odcieni szarości. Coś jednak w niej zwróciło moją uwagę. Były to jej zielone oczy, oraz zielony medalion. Tak, z pewnością musi należeć do Wilków.
Zagrodziłem jej drogę, stanąłem na dwie łapy, napiąłem klatkę. Po co? Aby wyglądać groźnie. Z groźnymi wilkami się nie dyskutuje, groźnych wilków się słucha.
- Witaj! Należysz do pobliskiej watahy? - powiedziałem grubym głosem
Ona jednak nic nie odpowiedziała. Widziałem w jej oczach... nic...
- Chodzi mi o Wilki Berkanan.
Coś poszło źle, nie boi się mnie. No dobra to robimy to po staroświecku.
- Chcę się dołączyć. - powiedziałem z cynicznym uśmiechem na pysku.

Sorka?
(Jak masz jakieś pytania to priv)

niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Sunset c.d Dallany: "Szczenięce Kryminały"

Dallam od razu spojrzała na mnie ze zdziwieniem, dając sygnał, że coś jest nie tak. Po cichu podeszłam bliżej, żeby móc zobaczyć, co ma na myśli. W tamtym momencie odsłoniła również kawałek papieru, po czym delikatnie zeszła z drzewa.
- Co to? – Spytałam, domyślając się w rzeczywistości, od kogo była przesyłka.
- Nie wiem. – Wzruszyła ramionami, po czym rozwinęła kartkę.
Moją uwagę jednak zamiast tego przykuł dźwięk trzepotania skrzydłami. Spojrzałam na winejkę, która jakby nigdy nic swoim dziobem przeczesywała pióra. To nie mogła być ona, ponieważ dźwięk dochodził z dalszej odległości. Dallam dłużej się nie zastanawiając, zaczęła mi czytać, przemierzając uważnie tekst, co sprawiło, że ponownie skupiłam się na naszej misji:
- „Dwunasty Jeteń. Rok soli.” – „Jęknęła dziwnie, podnosząc delikatnie brwi ze zdumienia. Również nie wiedziałam, co to oznacza, ale wiedziałam, że reszta tekstu może nam to wytłumaczyć, więc nie przerywałam. – Dzisiejszego dnia spojrzawszy na moją miłość, zrozumiałem, że jest za późno. Nic nie podjąłby się tego, czegóż ona oczekuje. Poszedłem więc spytać Hermesa o zdanie, lecz ten niestety tylko potwierdził moje brutalne myśli. O owoc naszego uczucia będę jednak dbać, czuwając przy nim wraz z moim lisim druhem, który w razie końca mojego żywotu, zaopiekuje się Dorialem Se Kuvente. Żaden szlachcic z tego rudego mięsa nie jest, ale jego wierne wsparcie dziedziczymy od wieków. Pożegnałem się z Marilą Tayenkovą. Była to najcięższa decyzja w moim życiu, lecz nasz syn powinien mieć dogodne życie u boki innych ze stada. Przed odejściem jednak pomogłem jej dojść do mordowni, w której będzie mogła w spokoju wyzionąć pięknego ducha i dołączyć do nas. Do mnie. Obiecawszy jej wszystko, co tylko chciała, odszedłem ze łzami w oczach do mojego towarzysza, który podczas mojej nieobecności zajął się niewinną dzieciną. Wtem odebrałem Jonasowi z opieki mego syna, po czym kazałem mu udać się do miejsca, gdzie zawsze wraz z innymi chowa się na obrzeżach SMD. Linay Se Kuvente.” – Zwinęła ponownie kartkę, dając po sobie znać, żebym pierwsza skomentowała list.
- Kim był Linay Se Kuvente? – Zadałam jedynie jedno pytanie, wiedząc, że Dal nie zna nie odpowiedzi, mimo że w głębi serca liczyłam, iż jednak coś wie więcej.. Z tego powodu nie spytałam o wiele innych rzeczy , na które poszukuje odpowiedzi.
- Nie wiem. Chcę tylko tę przeklętą księgę. Nie mam potrzeby wgłębiania się w cudze życie… - Parsknęła zirytowana wadera. Nie próbowałam jej nawet uspokoić. Sam fakt, że to miało być tylko wejście do tego cholernego drzewka i wyjście z księgą, a stało się owijaniem w bawełnę, nie jest sprzyjające ani mi, ani Dallam.
Właśnie miałam odpowiedzieć, gdy ponownie skupiłam swoją uwagę na trzepot skrzydeł, który był wyraźniejszy niż wcześniej. Nastawiłam odruchowo uszy, kierując w tym samym czasie wzrok na lecące w naszą stronę gromadę winejek. W kształcie trójkąta pędziły w naszą stroną, przelatując nad lasem.
- Za Tobą. – Poinformowałam o tym Dallanę, unosząc lekko łeb ku górze.
Wadera obróciła się całym ciałem, po czym szepnęła nazwę ptaków, które lecą w naszą stronę. Wyglądała na skupioną, więc stanęłam obok niej. Winejka, która przyniosła nam liść, uniosła się do góry, latając w miejscu obok koron drzew. Nagle poczułam na ciele uderzający we mnie podmuch wiatru, gdy zaraz potem ptaki przeleciały nam nad głowami, kierując się nadal w tę stronę, co wcześniej. Gwałtownie odwróciłyśmy się, po czym ruszyłam do przodu, mówiąc:
- Biegnijmy za nimi.
- Po co?
- Skądś mamy tę kartkę. Może doprowadzą nas do SMD?
Wadera przytaknęła po czym ruszyłyśmy do biegu. Kątem oka zobaczyłam jeszcze, że winejka, przez którą podążałyśmy za ptakami,zniknęła. Domyśliłam się, że dołączyła do gromady.

Dallam?

środa, 19 kwietnia 2017

Od Pierro: "Dobro jest względne 4"

Oczy. Tylko tyle mi trzeba, aby wiedzieć, że to ona..., żeby znaleźć ją w tłumie. Wszystko inne jest nieważne, gdyż jest skryte pod kolorową szatą tajemniczości.
Teraz stałem przed drzwiami jej domu i nie umiałem zapukać. Nie, nie mieszkaliśmy razem. Ten związek od początku miał być tylko formalny. Wszystko dla mojej matki.
To zabawne, 'jesteśmy' już ze sobą pół roku, a ja dalej nie widziałem jej bez szat. Nawet jej nagiej kostki nie mogłem zobaczyć.
Czasami przed snem zastanawiam się, czy tak w ogóle można. Być sobie bliskim, a jednocześnie sobie dalekim. Moim zdaniem nie. Jestem basiorem i jak każdy basior mam swoje potrzeby. Może powinienem postąpić jak każdy inny basior z mojego plemienia i siłą wziąć ją choćby na kamieniu? Nie, nie chcę w taki sposób. Może jestem jakiś inny...

***

Nie pożegnałem się z nią. Nie umiałem...

***

W porcie przywitało mnie 13 znanych mi basiorów. Pamiętali. Na ich widok na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
Mówią, że prawdziwe basiory nie płaczą, lecz z kącika prawego oka spłynęła mi pojedyncza łza. Starłem ją szybko łapą. Z roku na rok jestem coraz bardziej sentymentalny...

*** ***

- Jaszo Przenajświętrzy... - skacowany podsumowałem wczorajszy wieczór, czy może dzisiejszy ranek?
Obudziłem się, gdy pierwsze promienie słońca zaczęły ogrzewać moją twarz. W gardle miałem dosłownie pustynie i kręciło mi się w głowie. Wstałem, oparłem się o barierkę po to, aby się nie przewrócić. Patrzyłem jak statek płynie i rozstępuje się przed nami woda.
- Cholera, szkoda że jest słona - mruknąłem pod nosem patrząc na wodę poniżej.
- Ty! - krzyknął, któryś z żeglarzy wskazując na mnie
Zmarszczyłem czoło i czekałem aż wykona jakich ruch. Może jestem skacowany. Ale skacowana maszyna do zabijania też potrafi zabijać.
Podszedł do mnie trzymając jakiś metalowy przedmiot.
- Poprzysiągłem kiedyś na ten krążek, że nie przepije mnie żaden wilk. - powiedział po chwili podając mi krążek.
Był to atom wyryty na metalowym krążku. Czułem jak wytwarza jakieś dziwne pole. Silna magia. Ten metal... Nie pasuje do żadnych znanych mi metali...
- To silny magicznie przedmiot i nie mogę go przyjąć.
To zbyt wielki dar jak na byle zawody w piciu.
- Bierz, kurwa! To sprawa honoru. - po tym jak wcisnął mi ten krążek do łapy, odpuściłem.
Dziwny był to wilk. Dziwnie odstający od normy. Mały, z irokezem i  z pijackim głosem. Od razu go polubiłem.

***

- Oho! Mamy bohatera! - krzyknął Marcello, gdy mnie ujrzał.
Odczuwałem takie wiercenie w głowie, że musiałem przejść od razu do konkretów.
- Bohatera? - spytałem
- Tak żartobliwie nazwaliśmy Cię w nocy. Gdybyś ty się widział... - skończył zdanie i zaczął się śmiać.
- Co żem uczynił? - moje oczy otwarły się niczym dwa białe spodeczki, gdy zacząłem przypominać sobie ową noc.
Powstrzymał się od śmiechu z wielkim trudem.
- Nie będę Ci psuł zabawy z przypomnienia sobie tego wszystkie, wyrażę Twoje zachowanie za pomocą tych słów - zaczął się kołysać i o mało się nie przewrócił - Panowie! - głos mu się zmienił, na bardziej... mój? - Pod moim dowodzeniem, na kurwich dupach przepłyniemy morze!
Pamiętam... I nie jestem z tego dumny.
- Chciałem Cię nawet wyjebać ze statku - powiedział swoim normalnym głosem - ale doszedłem do wniosku, że bez Ciebie byłoby smutno. - kończąc uśmiechnął się cynicznie
Oparłem głowę na moich łapach, gdy wszystkie wspomnienia uderzyły we mnie jak grom z jasnego nieba.
- A to - podłożył mi wiadro z wodą - to na kaca.

***

W końcu go ujrzałem, piaszczysty brzeg ze stocznią tzw. - Przystań. Majestatyczny to widok. Morze przypływem i odpływem omywające piasek. Prawie jak w domu.
Lecz coś znajduje się za nim. To coś zielonego!
- Niemożliwe! - krzyknąłem widząc zieleń.
Po chwili jednak ogarnął mnie strach. A ze strachem idzie w parze dreszczyk emocje. A z dreszczykiem podniecenie.
- Mam tu dużo rzeczy do zrobienia. - powiedziałem z szaleńczym uśmiechem.
- Zaczynam się siebie bać, kurwa... - powiedział były właściciel krążka słysząc moją wypowiedź.

Cdn.
(Jak będziecie grzeczni, to napiszę o moich pijackich przygodach w 'Dobro jest względne: Epizod na morzu', a jeżeli nie to nawet lepiej. Im mniej osób o tym wie, tym lepiej ^^)

wtorek, 18 kwietnia 2017

Etykiety

Od dzisiaj każda seria składająca się z minimum dwóch opowiadań, obdarzana jest dodatkową etykietą. Dzięki temu, chcąc przeczytać serię od początku do końca, wystarczy wejść w jej tag, widoczny na dole każdej z części. Etykiety nie będą widoczne w chmurze w prawej kolumnie bloga.
Miłego czytania!
~ Administracja

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Od Sorki: "Szklana kołysanka" cz. 3

Deralt wziął łyk wina ze szklanej manierki. Podał mi.
- Jesteś pewien, że tu jest bezpiecznie?
- Tutaj tak. Tam nie - wskazał manierką w stronę drzew - nie krępuj się.
Wzięłam od niego manierkę i też się napiłam.
- Cierpki, ale finisz ma dobry - oceniłam.
- Nijak nie podszkoliłaś się w dziedzinie degustacji?
- Nie i nic nie rozumiem z tego bełkotu. Ale mi smakuje.
Uśmiechnął się, biorąc ode mnie manierkę.
- Chociaż tyle.
Fakt, nie znałam się, ale miałam wrażenie, że wina nie pije się w manierkach.
W jego błękitnych oczach odbijały się jaskrawe płomienie ogniska w szkarłacie i złocie. Świetliste ogniki i iskry unoszące się znad ognia stanowiły kotrast zarówno dla ciemności wokół, jak i chłodnego powietrza, swoim żarem ogrzewając atmosferę. Przy ogniskach zawsze wszystko lepiej smakowało, czy to wino, czy piosenki, nawet te o treści niezbyt przyzwoitej.
- Co jest nie tak z tym lasem? Nie ma zwierząt, wiatru, ni suchej gałązki, a przecie nawet nie pada. Co tam czyha na mnie, Deralt?
- Jesteś zdecydowana, by tam iść? Pal licho... Oczywiście, że jesteś... - Milczał krótką chwilę, nie poganiałam go. - Łatwiej będzie ci stawić czoła nieznanemu. Zaufaj mi.
- Gdy ostatnio ci zaufałam, musiałam zmagać się z żałobą po śmierci przyjaciela.
- Nie obiecuję, że teraz będzie inaczej.
Zagniewana zmarszczyłam pysk, ryjąc pazurem w ziemi.
- Posłuchaj mnie, Sorka - wilk wciągnął nosem dym z ogniska - to nie będzie łatwe zadanie. Najchętniej odwiódłym cię od tego... Wszelkimi możliwymi sposobami...
- Już ja wiem, jakie to sposoby.
- ... Ale czegoś się nauczyłem. Zanim wyruszysz dam ci zapasy jedzenia. Ziołowe napary. Magiczne eliksiry. I jakąś broń. Wciąż głupio spieszysz w sukurs cierpiącym stworzeniom?
- Nic się nie zmieniło.
- Więc, aby skończyć cierpienia wielu, nie daj się zwieść. Cokolwiek spotkasz tam, zniszcz to.
- Czego ty się nauczyłeś na tym, kolokwialnie mówiąc, zadupiu?
- Czegoś o unikaniu nieuniknionego.
Cisza, która zapadła, gęstsza była niż mrok zalegający w gęstwinie drzew. Cisza, nawet nie dzwoniąca w uszach, cisza, do której należała nie tylko pustka, ale i trzaskanie ognia. Cisza nienaturalna, w której nawet cichy dźwięk spokojnego, wilczego oddechu odkrywał jej głębię i jednocześnie zagłuszał.
- Pisałaś ostatnio nowe piosenki?
- Pisałam.
- Zaśpiewaj mi coś...
- Dlaczego mówisz to tak, jakbym miała śpiewać ci ostatni raz?
- Proszę.
- W porządku.
Ta piosenka nie była dokończona. Bez ładu i składu, dosyć banalna. Jednak nigdy nie sądziłam, by którakolwiek z moich piosenek nie była banalna. A to był Deralt. On nie ocenia.

Władca lew ucztuje sam
król lwi wśród obrazów ram
kielich wina, mięsa stos
zwęszył wyczulony nos

Władca lew ucztuje sam
Nikt nie dzieli z nim posiłku
Sam gruchocze kości, spija krew
Wiecznie głodny, nienasycony
żąda na stół gadatliwych mew
nawet piękny nie nawróci go śpiew

Władca lwi ucztuje sam
ja mu śpiewam, ja mu gram
pieśnią nawrócić chcę serce szalone
On donośnym głosem woła:
Marne twe wysiłki!
Jestem złotym w polu kłosem, jestem ciał palonych stosem, jestem kosem co przecina błękit nieba!
We mnie koniec i początek - alfa i omega
Odejdź precz albo zobaczysz jak król biega!

Król lwi leży tam
pośród ruin leży sam
A ze stołu pozostały tylko drzazgi
W zgliszczach tańczy szary wąż
zdrady brat, ciemności mąż
Wężu ukąś, skończ cierpienia w duszę wryte
Skończ nadzieje pod koroną złotą kryte
Deralt uśmiechał się, cienie tańczyły na jego pysku. Tańczyły jego oczy w rytm spokojnej muzyki. Tańczyły jego myśli, w rytm wspomnień, które ożywiły moje słowa.
- Pamiętam - powiedział, a to co mówił nie było skierowane do mnie - pamiętam czasy wojen. Wydaje mi się, że były stokroć piękniejsze od tych.

Cdn.

sobota, 15 kwietnia 2017

Od Pierro: "Dobro jest względne 3"

Wreszcie nadszedł ten moment. Stałem przed drzwiami sklepu mojej matki - ogromnego budynku z szyldem w kształcie wyplatanego kosza. Ściskało mnie w żołądku, brakowało mi tchu. Gdy szkoliłem młodzików zawsze miałem pewność, że gdyby stało się coś złego z kobietą mojego, mógłbym rzucić wszystko i do niej pobiec. Teraz wyruszam w długą podróż i za cholerę nie wiem jak mam jej to powiedzieć…

***

- Na jak długo? - spytała mnie surowo.
- Tyle ile tego będzie wymagała ode mnie sytuacja... i ani chwili dłużej…
Patrzyliśmy po sobie jak dziecko, które coś przeskrobało i matka, która właśnie wygłasza mu reprymendę.
- Skoro wymaga od Ciebie tego państwo… Tylko musisz mi coś obiecać.
- Obiecuję.
- Przecież nawet nie wiesz o co Cię poproszę… - zdziwiła się.
- To mi w tym nie przeszkadza. - powiedziałem twardo.
Popatrzyła na mnie z niesmakiem:
- Po prostu wróć żywy… Będę miała Ci wtedy coś ważnego do powiedzenia.
- Dlaczego nie powiesz mi tego teraz? - zmarszczyłem brwi
-Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli to znajdę rozwiązanie na wszystkie nasze problemy. No, a teraz zmykaj, robisz mi przestój w produkcji!

*** ***
Była noc.
- Dam sobię drugą nogę uciąć, że najgroźniejszy na morzu jest kraken! - powiedział żeglarz.
- Bzdury! Każdy wie, że najgroźniejsza jest Scylla! - krzyknął drugi
Ach, ci żeglarze i ich zainteresowania w wolnym czasie… Albo chleją albo rozprawiają o niestworzonych rzeczach.
- Ja natomiast wiem swoje. - powiedział siedzący w kącie żeglarz z brodą długą, aż do desek pokładu
Wszyscy zamilkli.
- Najgroźniejszy jest Statek Trzech Demonów - kontynuował, a wszystkie pochodnie i sztuczne źródła światła zgasły. Wszyscy westchnęli. - Dowodzony on jest, jak sama nazwa wskazuje przez 3 czarty. Pierwszy z nich - psychol uwodziciel, za pomocą swych ostrz w łapach rozrywa swoją ofiarę, zanim ona zdąży go zauważyć. Drugi - postać o lodowatym obyciu, co potrafi zamrozić ocean tylko swoim spojrzeniem. No i trzeci, powszechnie nazywany Suką.
- To nie jest czasem samica od naszych kuzynów psów? - wymsknęło się komuś
- Mój drogi, ta Suka raczej nie jest z tego wymiaru. Podobno ma sierść białą jak śnieg i wyrywa serce swojej ofierze, a następnie bawi się nim jak kłębkiem włóczki.
Przecież to kompletne zabobony i bzdury, bajki które napędzają niewyżytą wyobraźnie starych żeglarzy.
- Nie mam zamiaru słuchać tych bluźnierstw - powiedziałem sobie pod nosem i odszedłem.
- Strach żyć na tym morzu! Wypijmy za tych co na nim polegli! - krzyknął wilk od teorii z krakenem, a reszta mu zawtórowała.
Całe szczęście, że się oddaliłem. W samą porę, właśnie zaczęła się hulanka.

***

-‘Chciał raz rybak iść do lasa,
Ale na łodzi obcował,
Nie miał wiosła, wziął kutasa
No i nim wiosłował! Hej!’ - jakiś niewyżyty wilk
Wszyscy żeglarze parsknęli śmiechem. Tańcowali, pili rum. Śpiewali.
- Co za patologia… - mruknąłem pod nosem. W moich stronach śpiew wykorzystuje się albo do wojny, albo do uroczystości. Albo do tego i tego jednocześnie.
- Nie mogę słuchać jak w tak bezkarny sposób bezczeszczą dar śpiewu - powiedziałem sobie i zasłoniłem uszy łapami.
Stałem na dziobie statku oparty o barierkę. Nagle do moich zasłoniętych przez łapy uszu zaczęły dopływać zduszone dźwięki.
- Eee, ty na dziobie! Pódź no do nas! Bo jak mówi piosenka:
No i znowu się zaczęło…
-’Bo na rufie w chuj zarzuca,
Są na dziobie tylko leszcze,
Tego porwie, tego zrzuca,
Więc wypijmy jeszcze! U! Uu!’

***

- Nie przywykłeś do bywania na morzu. - ktoś oparł się o barierkę koło mnie.
Nie był umięśniony, dolną część pyska miał biała, natomiast górną - szarą. Wydawał się trochę szemraną osobą, ale wątpliwości rozwiały jego lazurowe jak morze oczy.
- Wolę bardziej stabilny grunt. - odpowiedziałem krótko
- Czyli piasek? - ciągnął dalej nieznajomy
- Czyli styl życia. Muszę mieć w życiu jakiś cel.
Pojawił się na jego pysku uśmiech.
- Podobnie jak oni. - wskazał na żeglarzy - tylko w ich wypadku sprowadza się to do podróżowaniu od punktu A, do punktu B, chlania i ciągłej zabawy. Tobie natomiast, widzę że przewodzi bardziej wyniosły cel.
Coś kombinuje, widzę to w głębi jego osoby.
- O co Ci chodzi? - spytałem wprost
- Słuchaj, chłopaki są już mocno sponiewierani, a ja nie chcę żadnego incydentu na MOIM statku. Widzę, że jesteś nowy, dlatego albo posmakujesz życia prawdziwego marynarza, albo resztę drogi będziesz płynął w pław.
- Przecież wszystko zostało opłacone. - wyjaśniłem
- Powiedzieli mi, że nie będziesz sprawiał problemów. A jeżeli ty nie będziesz ich sprawiał, to oni ściągną je na Ciebie - wskazał na pozostałe wilki pod wpływem - to jak będzie?
Wszystko dla dobra mego kraju.
- Zgoda. - podsumowałem
- Kamień z serca, czy jak to się u was mówi ‘Piasek z serca’?. Marcello jestem, miło mi.
- Pierro, mi również.

***

- O patrzcie! Królewicz do nas dołączył - krzyknął jakiś wilk wskazując na mnie - akurat wymyśliłem nową zwrotkę!
Wziąłem do łapy kufel, i przysunąłem go do pyska.
- ‘Dziwka mnie zabrała w goście,
Cycki, tyłek pierwsza klasa,
Uciekałem, gdzie pieprz rośnie,
Bo miała kutasa! Hej!’

Cdn.

czwartek, 13 kwietnia 2017

Od Laycatina: "Nadzieja przemija z wiatrem"

Dzień 259: Jestem już zmęczony. Wciąż nie widać żywego ducha.
Dzień 261(262?): Chyba umieram. Brakuje mi innych.
Dzień 267: Chce mi się pić. Zachłysnąłem się popiołem. Ta zołza przyszła po mnie.
Dzień 274: Panie Boże, jeżeli istniejesz, to pozbieraj sobie te listy łaskawie i ześlij na mnie watahę.
Dzień 278: Zostaw mnie. Depresjo. I tak mi ciężko.
Dzień 280: tu dum, tu dum… nie mam siły zabijać.
Dzień 281: Taki jesteś miłościwy? Zamiast mi pomóc, chcesz bym to skończył? Nie uwierzę, że przez przypadek ją znalazłem.
Dzień 281: Miałeś dobry plan. Widzimy się niedługo. 


Rzuciłem ostatnią kartkę na wiatr.
- Jestem obłąkany.
Krzyknąłem. Dźwięk odbił się od zbocz gór i poniósł echem.

Leżałem na plecach. Od przepaści dzieliło mnie niewiele. Było mi zimno. Przed oczami trzymałem w dwóch palcach małą kulkę. Na tyle blisko, że widziałem jej poruszające się wybrzuszenia. Ale na tyle daleko, że jeszcze nie rozmazywała mi się przed oczami. Anticirius Pintus. Jagoda czarnej sosny. Brzmi niegroźnie? Wygląda zabawnie? Zabiła już setki stworzeń ogarniętych niewiedzą. Niepozorna trucizna i narkotyk. W większej ilości zabijała. W niewielkiej – dawała odpłynąć.
Kichnąłem gwałtownie, a zielono – fioletowa jagoda wypadła mi z łap i potoczyła się. Już spanikowałem, ale udało mi się ją złapać. Stwierdziłem, że nie ma na co czekać . Wrzuciłem jagodę do gardła i przegryzłem jędrną skórkę. Buzująca ciecz rozlała się po moim gardle niczym rtęć. Szybko wyplułem pozostałość. Chciałem skorzystać jedynie z opcji numer dwa.
Wiedziałem, że skutki tego mogą być fatalne. Mimo to musiałem sobie czymś ulżyć. Chociaż na chwilę. Inaczej kompletnie bym zwariował.
Na moment wszystko się zatrzymało. Moje pole widzenia zwężyło się, oddech przyśpieszył. Świat zakręcił. I upadłem.

Moje ciało stało się lekkie. Wirowałem. Nagle coś przykuło mnie z powrotem do ziemi. Łapy o długich pazurach wygrzebywały się spod kamienistej posadzki. Trzymały mnie przebijając pazurami skórę. Coś się zbliżało. Wpełzło na mnie, wielkie, ciężkie, obślizgłe. Wtopiłem się w to, i tym się stałem.
Widziałem jak przez galaretkę. Byłem tak spragniony. Moje gardło było suche jak pustynia. Wpadłem do wody, ale nie mogłem się napić. Nie mogłem też oddychać. Chciałem wypłynąć, ale okazało się, że jestem przykuty do dna. Dusiłem się. Z oddali coś nadpływało. Coś o pustce zamiast oczu i ciele wilka.
Wyszczerzyło cztery rzędy ostrych zębów. Było już przy mojej twarzy, chciałem się bronić. Nie stawiał oporu, gdy rozdrapywałem mu gardło. Wtedy poczułem rozrywający ból. Szyja intruza była nietknięta, za to ze mnie sączyła się krew. Pomachał mi szyderczo i wypłynął ku górze. Zdążyłem go złapać. Łańcuch pętający moją łapę zerwał się i popłynąłem ciągnięty przez obcego.
Światło oślepiło mnie. Znaleźliśmy się wysoko w górze. Staliśmy na chmurze, omal nie spadłem. Wilk rzucił się na mnie, a ja instynktownie złapałem go za szyję. Przeciwnik nie wyczuł moich zamiarów i spokojnie dał sobie przebić tętnicę. Gdy już opadł jego oczy błagalnie patrzyły prosto w moje. Nilen. Zacząłem rozpaczać. Cofnąłem się i spadłem. Spadałem tak długo. Aż walnąłem z ogromnym hukiem w ziemię. Płuca obiły sie, nie mogłem oddychać. Mimo to, coś poruszało mną jak marionetka i tańczyłem. Byłem na leśnej polanie. Drzewa były ogołocone, wokół panowała atmosfera grozy. Nagle spomiędzy drzew wybiegło około 20 wilków – zombie i rzuciło się na mnie, a ja szarpałem, biłem, lecz przewaga była zbyt dużo. Poczułem ogromny ból w kostce. Co wyrwało mnie do rzeczywistości. Gwałtownie uniosłem tułów i zaczerpnąłem powietrza. Siedziałem na ziemi. A na mnie inny wilk, który właśnie odstąpił od zamiaru rozerwania mi gardła. Wstał szybko i cofnął się. Podparłem się przednimi łapami i przeszył mnie potworny ból, po czym lewa kończyna załamała się.
- Co jest do… - odezwał się nieznajomy.
- Przepraszam.
Nie wiedziałem co miałem powiedzieć. Nie tak miało być. Ale to może i lepiej. Może Bóg mnie wysłuchał, bo to pierwsza żywa istota oprócz jedzenia, jaką widzę od jakichś trzystu dni. Zależnie jak długo żyłem w tym koszmarze. A może wciąż w nim żyję?

Ktokolwiek?

Od Cedy: "Jedyna pośród drzew" (Historia II)

Zamgliło mi się przed oczami i zatoczyłam się do tyłu. Momentalnie poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Krztusząc się morowym powietrzem i starając się utrzymać śniadanie w brzuchu wyskoczyłam z jaskini, odbiegłam kilka metrów od niej i ległam na trawę koło jeziora. Zakryłam nos łapami i zaczęłam się zastanawiać czemu właściwie posłuchałam ducha i ruszyłam za nią. Co to miało oznaczać? Po co ona mnie tu przyprowadziła? Tylko dlatego, że chciała, żebym zobaczyła na wpół rozłożone zwłoki?

Kątem oka ujrzałam białą twarz nieznajomej. Uniosłam głowę, podrywając się z ziemi, po czym wyszczerzyłam kły. Wilczyca wyraźnie się speszyła, spuszczając niewidome oczy.
- Dlaczego? - zapytałam głośno, mimo, że byłam pewna, że nie usłyszę odpowiedzi - Czy tam... w tej jaskini... To jesteś ty? - powiedziałam, już spokojniejszym tonem. Wadera pokiwała głową.
Nagle mnie olśniło. Jeśli jej ciało rozłoży się zupełnie, to zjawa już nigdy nie zazna spokoju, a przynajmniej nie dzięki normalnemu pochówkowi, ewentualnie jakimś skomplikowanym czarom. Musiałam zapewnić jej... Pogrzeb.
- Chcesz, żebym cię... - nie dokończyłam, ale niematerialna istota żwawo pokiwała głową. Odetchnęłam nerwowo, próbując przetrawić to, co będę musiała zrobić. Nie miałam wątpliwości, że nie zostawię jej zwłok na pastwę losu, a tym samym skażę duszy wilka na wieczną tułaczkę.
- Czy jeśli to zrobię, to będziesz mi mogła to wszystko wyjaśnić? - mruknęłam, siadając niezgrabnie, nadal jeszcze nie mogąc do końca pozbyć się szoku. Wilczyca wzruszyła ramionami, kręcąc głową. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak właściwie mam pochować ciało. Nigdy tego nie robiłam, a na pogrzebie byłam zaledwie raz i... niewiele z niego pamiętam. Niemniej, do głowy przychodził mi tylko jeden sposób, który byłabym w stanie wprowadzić w życie.
- Posłuchaj... - zwróciłam się po długiej chwili do wadery, która uważnie minie słuchała - Czy mogłabym... znaczy... Ech - przetarłam kość nosową - Nawet nie wiem jak ci to zaproponować. Chcę wiedzieć, czy zgadzasz się na to, żebym cię... spaliła?
Obserwowałam reakcję nieznajomej. Jej twarz nie przejawiała żadnej emocji, ale po chwili namysłu żywo pokiwała głową. Nabrałam powietrza w płuca.

***

- Miejmy nadzieję, że to zadziała. - mruknęłam, ustawiając trzy Tarcze pod odpowiednim kątem. Uniosłam spory kamień i cisnęłam nim z całej siły, celując w błękitne runy. Miałam nadzieję, że nawet taki mały głaz może uszkodzić wcześniej uszkodzoną ścianę i spowoduje lawinę, która na zawsze zamknie jaskinię i uczyni z niej grobowiec. Przed podpaleniem ciała zamknęłam również wcześniej otworzone pomieszczenie, zostawiając jedynie niewielki otwór, przez który wpuściłam ogień. Wcześniej poprosiłam waderę, żeby sprawdziła, czy ciało już się spaliło, żeby ognień przypadkiem nie zgasł i nie zostawił wadery na wpół spopielonej.

Dzięki Tarczom kamień rozpędził się i uderzył w osłabioną ścianę. Rozległ się donośny huk, ale nie czekałam, aż kawałki skały spadną w chmurze pyłu. Odwróciłam się i wykonałam kilka dalekich skoków, aż zanalazłam się daleko od miejsca, w którym spadła lawina. Showałam się za starą, powaloną kłodą i czekałam, aż wszstko ucichnie. W pewnym momencie jeden z odprysków odłamał kawałek mojej kryjówki, a drzazgi pokryły mi pysk. Skuliłam się jeszcze bardziej, aż w końcu zapanowała cisza, przerywana tylko chlupotem wody w jeziorze. Wychyliłam się zza pnia i ujrzałam opadającą chmurę pyłu, a za nią górę ogromnych skał i kamieni. W okolicy walało się mnóstwo odłamków, a ja podeszłam powoli do jaskini, zaskoczona masywnością zawaliska. Usiadłam ostrożnie, nagle zdając sobie sprawę z rosnącej guli w moim gardla. Czułam się... źle i nieswojo.

Wiedziałam jednak, że mimo grobowca dusza wadery nie może jeszcze odejść. Poczułam jej obecność za sobą. Skupiłam się jednak na jedynej modlitwie jaką znałam, prosząc Jaszę o przyjęcie nieznajomej do siebie.

Nagle poczułam podmuch na sierści na grzbiecie. Odwróciłam się gwałtownie, mrużąc oczy przez nagłe, jasne światło, które pokryło trawę i niematerialną postać wadery.

CDN

Od Sorki: "Spotkanie laguzów"

Był już wieczór. Przybyłam na miejsce jako pierwsza - stanęłam spokojnie na wzgórzu z widokiem na targ. Postanowiliśmy się spotkać tutaj, ponieważ każdy znał to miejsce. Dostać się tu nie było niczym skomplikowanym, a nasze spotkanie wydawało się nie być spotkaniem zbyt dużej wagi.
Czas, który spędziłam jako laguz mijał mi szybko. Podobała mi się nowa funkcja i czułam się w niej dobrze. Spotkania laguzów w połowie miesiąca wyczekiwałam niecierpliwie. I wreszcie na horyzoncie zamajaczyła sylwetka. Najpierw pojawił się Laycatin. Nie znałam go do tej pory. Wyglądał dosyć niecodziennie, ale nie zdziwiło mnie to. Był arcykapłanem, oni zazwyczaj wyglądają niecodziennie. Patrząc na niego poczułam dreszczyk emocji. Enigmatyczny, magiczny wygląd to nie wszystko, co było w nim intrygujące. Magnetyzujący wzrok, przyjazny uśmiech. Przywitał się, miał miły dla ucha głos. Pomyślałam, że były dobrym śpiewakiem.
Skinęłam mu pyskiem, odwzajemniając uśmiech.
- Ty jesteś Sorka, od wojennych? - Upewnił się - Laycatin, arcykapłan.
- To ja. Miło cię poznać.
- Wzajemnie.
Ceda jeszcze się nie pokazywała, więc zaczęliśmy rozmowę. Nawet się kleiła, Laycatin był rozmowny. Wymieniliśmy się faktami o sobie, co pozwoliło mi go lepiej poznać. Opowiedziałam mu, czym zajmuję się poza pracą laguza, trochę o tym jak się czuję w nowej roli. Odwzajemnił mi tym samym. Miałam wrażenie, że spodziewa się odrzucenia, gdy wspomniał o robocie patologa, ale nie ruszyło mnie to. Ktoś musi się tym zajmować, a jeżeli on to lubi, to sytuacja przedstawia się dobrze. Poruszyłam wątek śpiewanych pieśni i ballad. Zapowiadała się ciekawa konwersacja, ale nagle z cienia wyłoniła się Ceda.
Gdy wszyscy się już znaliśmy, przystąpiliśmy do części formalnej spotkania.
- Obecnie nie mamy żadnych wojen - zaczęłam jako pierwsza - więc nie mamy też dużo roboty. Staram się przede wszystkim utrzymać naszych wojowników i obrońców w dobre formie. Stratedzy z nudów opracowali chyba kilka taktyk obrony i ataku. Będzie z czego wybierać.
- Wygląda na to, że watasze nic nie zagrozi z taką dobrą linią obrony - wtrąciła Ceda.
- Nie jestem pewna - mruknęłam - jedna ze strategii miała na celu wykorzystanie kokosów przywiązanych do stada jeleni. Chociaż przyznam, że na planach wyglądało to skutecznie. Poza tym jedyne co nas niepokoiło w ostatnim czasie, to stadko centaurów. Mogłeś się spotkać z rannymi po tym wypadku - zerknęłam na Laycatina.
- Tak, zetknąłem się z tym. Medycy zajęli się tymi dwoma przypadkami i już stają na nogi. Sam także przyłożyłem łapę do ich ozdrowienia. Poza tym praca jak praca. Niedawno przeprowadziłem kontrolę pracy zielarzy, niedługo muszę wybrać się do szamana. Zdarzył się też incydent z kłótnią dwóch kapłanów, którym wyszły przeciwstawne wyniki w tłumaczeniu woli bogów. Musiałem ich rozsądzić, samemu tłumacząc. Nie jest to moje ulubione zajęcie, ale jak trzeba to trzeba. A jak u ciebie, Ceda? Coś nowego?
- Nic. Zwiadowcy rozesłani byli na początku miesiąca i od tamtej pory raporty nie wykazują nic nowego. Posłańcy dotrą z nowymi wieściami pewnie w tym tygodniu. Jeśli chodzi o straż graniczną, to pojawił się jakiś potwór przy źródle rzeki Matki, dobrze byłoby, gdybyś to załatwiła, Sorka.
- Twoi posłańcy mówią jaki to potwór?
- Prawdopodobnie mantikora.
- Niech to szlag...
- Będę miał co robić? - Zapytał Laycatin.
- Możesz mieć wiele do roboty, jeśli szybko się tym nie zajmę - odpowiedziałam - masz coś jeszcze, Ced?
- Nic więcej. Możesz wciągnąć w to polowanie mnie i moich zabójców, w ostatnim tygodniu nie mieli wiele do roboty, a wojownicy pewnie potrzebują odpoczynku po walce z centaurami.
- Zgoda. Dziękuję.
- To ja już naszykuję zbiór leczniczych ziół - zapewnił optymistycznie Lay.
- Na pewno się przydadzą - Ceda uśmiechnęła się - mamy coś jeszcze do omówienia?
- Raczej nie. Zajrzyjcie do mnie za dwa dni, zaopatrzę was w parę specyfików zanim ruszycie na południe.
- Zgoda - uśmiechnęłam się do nich - dobrze się z wami pracuje.
- Możemy stworzyć całkiem zgraną drużynę - Ceda odwzajemniła uśmiech.
- A jakże. - Lay wstał i spojrzał na mnie - Musisz kiedyś posłuchać moich ballad, Sorka. Mogą ci się spodobać.
- Ty moich też.
Pożegnaliśmy się. Laycatin i Ceda ruszyli, każde w swoją stronę. A ja zostałam na miejscu. Rozpaliłam ognisko i patrząc z wysokości na kolorowy, migający światłami targ zanuciłam jedną z moich ulubionych pieśni.

Zbudź Białe Wilki jutrzenko dnia
Zbudź Wilki według wojennych praw
Niechaj ich zapach tłumi woń krwi
Niech pośród bitew ich biel się tli

I choć dowódca gdzieś w polu legł
Każdy z nich silnie przed siebie biegł
Gdzie im dowódca pośród pól padł
Tam Wilki kwitną od wielu lat

Zamknij swe oczy, żołnierzu mój
Zamknij, płaczący gdzie dom jest Twój
Już konający kwiat w rękę weź
I zanuć słodką oddziału pieśń
Tam gdzie twa rozkosz - tam dusza Twa
Smutną piosenkę o wojnie gra


Ceda lub Laycatin, proszę o odpiskę. 

*Białe Wilki - rośliny o dużych, białych kwiatach, odznaczające się silnym zapachem. Rosną zazwyczaj na mogiłach

Od Sunset: "Czarna krew, ale czy u wszystkich? (Historia III)"

Idąc przez lasy, zastanawiałam się, czy aby na pewno nie zgubiłam szlaku. Nie chciałam się jednak do tego przyznać, więc szłam prosto, jakby nigdy nic. Maluch, jak on to zwykle robił, gadał. Ciągle coś paplał, zmieniając co chwilę tematy. Tak po nich skakał, że mimo szczerych chęci wysłuchania go, nie rozumiałam, o czym mówi. Co jakiś czas przytakiwałam głową lub odpowiadałam, jeśli akurat złapałam wątek. W pewnym momencie, gdy mój wzrok ze skupieniem został skierowany na szczyt góry, usłyszałam pisk. Gwałtownie odwróciłam się w stronę małego towarzysza. Ten szlochał i zwił się w kulkę, trzymając się za prawą, tylną łapkę, ciągle się kołysząc z bólu.
- Roby! – Zawołałam, jakby miało to coś dać. – Co się stało? – Podbiegłam jak najszybciej do dziecka.
Mimo że jęczał, zdołałam usłyszeć, jak mówi, że nic mu nie jest. Oczywiście mu nie wierzyłam. Położyłam się na brzuchu, żeby być jego wysokości. Przysunęłam go do siebie, lekko się podnosząc, po czym zaczęłam go dyskretnie uciszać. Płacz nie ustawał, więc delikatnie zaczęłam go uciszać, pocieszając, że wszystko będzie dobrze. Ten jeszcze chwile szlochał, lecz po chwili się uspokoił. Postanowiłam, że to dobry moment:
- Mogę zobaczyć? – Spytałam łagodnie, lecz ten nie odpowiedział.
Nie odpowiedział. Byłam więc zmuszona zrobić to bez jednogłośnego pozwolenia. Wsunęłam pazury, po czym skierowałam prawą łapę do malucha. Powoli i delikatnie zaczęłam wyjmować ranną łapę, żeby zobaczyć, co się stało. Nie opierał się, więc uznałam to za otwartą furtkę. Nagle, gdy zobaczyłam lekkie skaleczenie i krew, obudził się u mnie instynkt drapieżnika. Próbując go opanować, zaproponowałam małemu, żebyśmy poszli nad jakieś źródło ją przemyć, wcześniej uprzedzając, iż medykiem nie jestem. Do watahy było daleko, a nie mogłam pozwolić, by małe skaleczenie było winne tragedii myśliwego. Nie pokazywałam jednak tego, że uważał małą ryskę za błahostkę.
- Jak to się stało?
Ten przetarł łapą oczy z łez, po czym odpowiedział:
- Stanąłem na jakiś ostry kamień. Strasznie boli.
- Rozumiem, ale nie martw się. Do wesela się zagoi. – Na moim pyszczku pojawił się uśmiech, który został odwzajemniony.
- A teraz trzeba rannego jakoś przenieść.
- Może będę chodził na trzech łapkach?
- Może wejdziesz na tych trzech łapkach na moje plecy? No, chyba że jesteś ciężki.
- Jeżeli nie pochłonąłem masy tego kamienia i jego kolegów, to raczej nie. – Zaśmiał się.
Następnie się położyłam na brzuchu, aby króliczek mógł wejść. Ten natomiast wybił się na tylnych łapach, upadając później w poprzek na brzuch. Przekręcił się tak, żeby widzieć, co jest przed nami, po czym jęknął:
- Ale mnie nie upuścisz?
- Nie upuszczę.
- No to ruszajmy.

Od Dallany c.d. Sorki: "Zima wilkowi wilkiem"

Spojrzenie, które widziałam, przez krótką chwilę było po prostu.. dziwne. Niewilcze. Stawało mi przed oczami mimo, że nie zdążyłam tak naprawdę nic konkretnego chwycić. Skupiłam się na rozglądaniu po pomieszczeniu, w którym się znalazłyśmy.
Wydawało się, że ściany są... zaokrąglone? Całe miejsce takie było, mimo to w rogach czaił się mrok. Rozmieszczone w równych odstępach od siebie pochodnie rozjaśniały miejsce, ale też pogłębiały cienie. Przy przeciwległej tunelowi ścianie buchało wielkie ognisko, na którym stał okopcony kocioł pełen parującej i bulgoczącej cieczy. Podłoga była i tutaj drewniana, całkiem czysta. Co jakiś czas przemykał po niej mały gad. Kilka zagraconych pułeczek i niski stolik bez siedzeń. W kącie po mojej prawej znajdowało się coś na kształt leża ze skór.
Sorka ewidentnie czuła się nieswojo. Też nie mogłam zaprzeczyć, że było tu conajmniej dziwnie. Postąpiłam niepewnie kilka kroków, starając się nie hałasować. Niestety, do rekonesansu dojść nie mogło, bowiem z jakiegoś kąta wynurzyła się postać. Chwilę patrzyłam na całkiem sporą, lecz przygarbioną starą wilczycę.
- Co wy tu robicie? - zmrużyła oczy - Witam, witam gości! - zaskrzeczała, czknęła, drgnęła i zmieniła się w pulchną, podobną do krasnala lecz większą, wyższą od nas istotę, o wciąż przymrużonych oczach. - Znowu mi magia wariuje, chwili spokoju z tymi zmianami... - mruknęła, podchodząc dziarsko do jednej z półek, zdejmując z niej trzy włożone w siebie miski. - Siadajcie przy stole, malutkie, dla każdego starczy! - wielką chochlą zaczerpnęła z gara i wlała do misek czegoś mętnego. Postawiła z rozmachem naczynia na stoliku i tym razem bez czkania, stała się spowrotem wilczycą. - No dalej! Co tak stoicie jak kołki? Brunchilda nie da nikomu głodnym chodzić!
Otrząsnęłam się i przestałam gapić. Spojrzałyśmy po sobie z Sorką i zasiadłyśmy przy stoliku. Zawartość miski nie wydała mi się zbytnio apetyczna, chociaż miała całkiem przyjemny zapach. Brunchilda chłeptała, jakby wywar wcale nie był gorący.
- Co to za miejsce? - spytała Sorka.
- Pani Brunchildo... Bo widzi pani.. - zaczęłam, chcąc dowiedzieć się czegoś odnośnie miejsca naszego pobytu i odwlec skosztowania nieznanej zupy. W tym samym czasie Sorka spytała, skąd w podziemiach tyle jaszczurek. Staruszka znów czknęła i zmieniła się.
- Jak się je, to się nie gada, malutkie - przerwała mi, klepiąc energicznie w łopatkę, aż ugięłam się pod jej ciężarem, po czym złapała za leżącą przy jej mise łyżkę, zaczerpnęła z mojej i wepchnęła mi ją do pyska. Zaskoczona wyszarpnęłam się i zaczęłam krztusić. - Widzisz mała? Dobra zupka. - skomentowała Brunchilda i jak gdyby nigdy nic zaczęła jeść swoje danie.
- Dall, ale w tym... To jest... - zaczęła Sorka, wytrzeszczając oczy i szybko się odwróciła, by zwymiotować tuż przy nodze stolika. - Skąd tu się wzięły te małe oślizgłe jaszczury? W podziemiu? - spytała ponownie, z dobrze mi już znaną odrazą na pysku. Wtedy dopiero dotarło do mnie, co właśnie zjadłam. Czy starucha chce nas potruć?!
- Proszę natychmiast odpowiedzieć na pytanie koleżanki - powiedziałam stanowczym tonem, zrywając się na równe łapy.
- Ona je wszystkie przyciąga - powiedziała na to beztroskim tonem. - Chcesz skarbie to ci pokażę spiżarnię! - zakrzyknęła, jak gdyby dopiero sobie przypomniała o istnieniu takiego pomieszczenia. Złapała mnie za łapę i pociągnęła, wolałam jednak się uwolnić z uścisku i iść sama. Chciałam zobaczyć, co kryje się w samym końcu nieznanych dotychczas, podziemnych tuneli.

Sorka?

środa, 12 kwietnia 2017

Shakuya Shakimizaki odchodzi!

Właścicielka Shakuy'i Shakimizaki postanowiła opuścić naszą watahę z przyczyn osobisty.


Po rozdzieleniu się z Sunset w dziwnym, obcym im miejscu, ślad o niej zaginął. Nikt nie wie, gdzie jest oraz kiedy będziemy w stanie ją znowu zobaczyć.

Od Sorki: "Szklana kołysanka" cz. 2

Pierwsze, co poczułam po obudzeniu, to zapachy. Tysiące woni, jedne ostre i drażniące nos, inne delikatne i trudne do wykrycia. Niektóre potrafiłam rozróżnić - melisę, lawendę, imbir, bazylię. Większość pozostała dla mnie zagadką.
Następnie otworzyłam oczy. Obraz był nieostry. Widziałam kolory, mnóstwo kolorów. I światło. Zmrużyłam powieki, odruchowo zwężyłam źrenice. Słyszałam trzask ognia w pobliżu, czułam ciepło. I bezpieczeństwo.
Czyli tak wygląda niebo? Tak wygląda śmierć? Leżenie w ciepłym posłaniu, w bezpiecznym, miłym miejscu? Napawanie się zapachami?
Trochę zbyt pięknie.
Wzrok mi się wyostrzył. Ciemny kształt, znajdujący się nieopodal nabrał rysów. Długi pysk, szerokie uszy, łapy, ogon... I błyszczące błękitem oczy. Jasne, promieniste.
Nie poruszyłam się, by nie zdradzić, że odzyskałam przytomność. Znajdowałam się w pomieszczeniu, opatulona kocami i futrami. Niedaleko stał kominek, ściany domku zrobione były z grubych desek drewna w kolorze wina. Źródłem różnorodnych zapachów okazały się setki ziół i buteleczek wiszących wokół, stojących na półkach i w gablotkach. Na drewnianej podłodze leżał wielki, kolorowy dywan, upleciony ze szmatek. W rogu pomieszczenia stało biurko, a na nim kaganek i mnóstwo papierów, kałamarz i pióro.
Stojący przy ogniu wilk odwrócił się i dostrzegł mój wzrok. Uśmiechnęłam się lekko, niewyraźnie.
- Co ci strzeliło do głowy, by skakać z urwiska? - Zapytał. Miał głęboki, chrapliwy i nieprzyjemny głos.
- Co ci strzeliło do głowy, by powstawać z martwych? - Wymamrotałam.
Podniosłam się, zrzucając koce. Nic nie wskazywało na to, bym ucierpiała. Wydawało się to być niemożliwym, bo niedawnym rajdzie po skałach.
- Wyrywałaś się jak szalona. Nie wiem, kiedy tak podszkoliłaś się w walce, ale musiałem uspokoić cię zaklęciem, bo prawie wybiłaś mi oko.
- Ciesz się, że tylko oko, bo teraz chętnie bym cię ubiła. Dlaczego żyjesz?
- Niewdzięczne pytanie, Sorka. Bardzo niewdzięczne.
Uścisnęłam go. Jego sierść poprzeplatana była srebrnymi nitkami, na pysku pojawiły się nowe zmarszczki.
- Musisz mi wszystko opowiedzieć. Jakim cudem przeżyłeś? Widziałam twoją śmierć na własne oczy, Deralt.
- Wszystko ci opowiem, jak coś zjesz. Niemało się poturbowałaś i przez dwa dni próbowałem cię przywrócić do dawnej...
- Stop - przerwałam mu - leżę tutaj od dwóch dni?
- Dwa dni. I pół, jeżeli cię to interesuje.
- Do licha! - spojrzałam wymownie w sufit - Skup się, bo mam bardzo ważne pytanie.
- Tak?
- Czy po tym, jak spadłam widziałeś trzy wadery? Brązowa, żółta i szara?
- Och, one... - Deralt zasępił się, odwrócił wzrok - były ci bliskie?
- Wolałabym odzyskać je w całości i nienaruszone.
- Nie zaprzątaj sobie nimi głowy.
- Przejdź do rzeczy.
- Przejdę. Jak już coś zjesz.
Westchnęłam ciężko. Zeszłam z legowiska i podeszłam do niewielkiego, drewnianego stołu. Usiadłam na krześle. Dotknęłam łapą sztućców leżących na blacie.
Dopiero wtedy zaniepokoiło mnie wyposażenie wnętrza. Bo wszystkie przedmioty i meble wyglądały bardzo... Nie-wilczo.
Deralt podstawił mi pod nos miskę, a sam usiadł naprzeciw z identyczną. Zerknęłam przeciągle na łyżkę obok.
- Czy ja mam...
- Nie - wilk posłał mi uśmiech. Wymuszony - jesteś elf czy wadera?
Z ulgą zjadłam z miski. Tradycyjnie, bez pomocy żadnych narzędzi. Kolejna rzecz, która przyciągnęła moją uwagę - w tym jedzeniu nie było ani krztyny mięsa.
- Czy teraz możemy porozmawiać?
- Nie chcesz dokładki?
- Nie, nie chcę.
Wilk posprzątał na stole. Nie spieszyło mu się. Usiadł naprzeciw i spojrzał mi w oczy.
- Weszły do lasu.


cdn.

Od Pierra: "Dobro jest względne 2"

- Kim kurwa jesteśmy?! - krzyknąłem
- Wichrem pustyni!!! - odpowiedziało mi 13 młodzieńczych głosów
- Po co kurwa jesteśmy?! - zawtórowałem im
- By zwyciężać!!!
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech szczerego zadowolenia.
- No, i tak trzymać. Spocznij!
Wicher Pustyni, tak zwie się moja jednostka. Najbardziej narwani, najbardziej wytrwali, najskuteczniejsi.
- Znam już was od roku i wiem, że już to wiele razy mówiłem, ale jestem z was dumny. Z każdego z osobna. Nawet z Ciebie 13-stka (nazwaliśmy tak wilka, który jako ostatni się do nas zgłosił), łajzo obrzygana.
Rozległ się chichot.
- Ale dość już tych żartów. Muszę wam coś zakomunikować.
Otworzyłem usta i nie mogłem wydać z nich żadnego dźwięku. jest to cięższe, niż mi się wydaje...
- Ja... Powołam się na słowa naszego poety...
Otworzyłem pergamin i zacząłem recytować:
- Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami,
Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny,
Dziś was rzucam i dalej idę w cień  - z duchami -
A jak gdyby tu szczęście było - idę smętny...'

***

Widziałem na ich twarzach zmieszanie... Kilku już się zorientowała, lecz większość nadal nie widziała.
- Mentorze Pierro, ale o co chodzi?
Przełknąłem ślinę i recytowałem z pamięci wyuczoną regułkę:
- Pierwszy Wojownik zlecił mi niezwykle ważną misję. Muszę was przekazać pod dowództwo innego mentora na czas nieokreślony. Za 2 dni wyruszam statkiem do Przystani...
Po wypowiedzeniu tych słów odwróciłem się i zacząłem się oddalać. Nagle 13 wilków zagrodziło mi drogę. 13-stka przemówił za wszystkich.
- Mentorze, z całym szacunkiem, ale za 2 dni widzimy się przystani i nie ma, że boli.
'I nie ma że boli', używałem tego do motywowania ich, gdy zaczęli w siebie wątpić. Teraz oni motywują mnie.

*** ***

Siedziałem na dziobie statku, a morska bryza wiała mi w twarz. Z jednej strony odczuwałem lekki dreszczyk emocji, a z drugiej niepokój. Niczym skorpion na wielkiej pustyni, który modli się, aby tym razem nie przysypała go burza piaskowa.
Nigdy nie byłem w zielonych krainach. Szpiedzy mówili, że jest tam ani gorzej, ani lepiej. Mówili, że jest tam po prostu inaczej...
Czy odczuwam wątpliwości? Oczywiście, że tak. Czasami czuję się jak samotna kropka na pergaminie, którą zostawiono samej sobie. Co taka kropka może o sobie myśleć? Czy jest tylko nic nie wartym bazgrołem? Może jestem tylko nic nie wartą kropką, ale mam swój cel. Cel, który sprawia, że codziennie rano budzę się z wyrazem determinacji na twarzy. Cel, który sprawia, że zamierzam go osiągnąć niezależnie od kosztów. Cel, który sprawia, że kropka na pergaminie powiększa się i tworzy zawiłe kształty. Jakie kształty? To już moja tajemnica. Tak, to prawda, jestem dzikusem. Ale dzikusem wrażliwym na sztukę.

cdn.

Od Dallany c.d. Sunset: "Szczenięce kryminały"

Spadłam dokładnie w to samo miejsce co wcześniej i wraz z Sunset sturlałyśmy się na ziemię. Lisy doskoczyły do nas, lecz przed nami zjawiła się złota tarcza. Bardziej przypominała błysk i zaraz znikła, ale rudzielce idealnie w nią wbiegły a pęd odrzucił je nieco do tyłu. Jeden skoczył znienacka lecz i tym razem Sun wykazała się refleksem. Podniosłam się i oceniłam sytuację. Nas było dwie, ich ze dwadzieścia w zasięgu wzroku i więcej w każdym z korytarzy. Przyparły nas do muru, lub raczej do drewnianej ściany. Zaatakowałam najbliższych pięciu przeciwników i odebrałam im orientację, przez co zachwiali się i upadli na ziemię. Część położyła po sobie uszy i pokazała zęby, inni cofnęli się krok w tył. Złapałam jeszcze jednego czy dwóch, kiedy z tunelu rozległo się kilka krótkich szczeknięć i jak na zawołanie lisie komando zerwało się do biegu, łącznie z tymi znokautowanymi. Rozeszły się niczym mrówki do kolejnych wnęk, sprawnie, szybko. Zdezorientowana patrzyłam i miałam wrażenie, że część z nich znikała, nim pochłonął ją mrok... Moc niewidzialności, czy iluzja? Tak czy inaczej, trzeba było ruszać. Wbiegłyśmy do pierwszego lepszego korytarza. Po zbiegach nie było nawet śladu, nawet choćby echa, jakby faktycznie zniknęli. Po niedługim czasie wynurzyłyśmy się między nagimi zaroślami na powierzchnię. Zmrużyłam oczy, gdyż niebo było niemal bezchmurne a ostatni czas spędziłam w jakimś podziemiu. Co dziwne, nigdzie nie widać było drzewa-domu kapłana Doriala. Wydawało mi się, że jak tu przychodziłyśmy, wszędzie leżał śnieg. Teraz można było z pewnością powiedzieć, że jest wiosna. Już miałam podzielić się tym spostrzeżeniem z dagazą, kiedy ona zabrała głos.
- Nie możemy być daleko, przecież tunel był krótki. - stwierdziła, ale nigdzie nie było ani śladu lisów czy miejsca, do którego wybrałyśmy się na początku. Warknęłam zirytowana, obrzucając chmurnym spojrzeniem czerwono-zielonego ptaka, który właśnie przysiadł na zieleniącym się małym drzewku. Nic sobie z tego nie robiąc, stworzenie wydało z gardła całkiem miły dla ucha trel.
- Dallam..? - uciszyłam Sunset syknięciem. Winejka, bo tak się nazywał ten ptak, nie była widywana w tych okolicach. Kiedyś malowałam ją w ramach ćwiczeń i pamiętam, że musiałam wybrać się w
Ryfeje, żeby na nią trafić. Przynajmniej ten gatunek nie należał do płochliwych, wystarczyło być ostrożnym i spokojnym. Zrobiłam w jego stronę krok... Ptaszek przechylił łepek, patrząc na mnie czarnym paciorkiem oka. Drugi... Zaćwierkała raz jeszcze. Kolejny... Sani chyba zauważyła to, co ja, bo stała w zupełnym bezruchu gdy podchodziłam do drzewka. Stanęłam na dwóch łapach, przednimi opierając się o korę i delikatnie ujęłam wystający mu spod nóżki zwitek papieru.


Sunny? 

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Od Pierra: "Dobro jest względne"

Piaskowa forteca, krzyki bólu, walczące ze sobą wilki. Wokół czuć odór potu i krwi. Oto miejsce, dla którego chcę umrzeć godną śmiercią. Wszystko jest takie prawdziwe, nie ma tu miejsca na udawanie bólu, ani łez. Jest tu tylko samodoskonalenie się poprzez walkę. Kocham to miejsce takim, jakim jest.
Kocham je za te krzyki, brud, piasek, który jest wszędzie.
Byłem w trakcie szkolenia szczeniaków, gdy nagle dostałem wezwanie od Pierwszego Wojownika - głównego Dowódcy krainy. Musiałem popatrzeć w ich zdeterminowane twarze i powiedzieć, że dzisiaj będzie im dowodził inny mentor. Zasmuciło mnie to... Każdego z nich znałem od pierwszego pojawienia się w koszarach. Mieli wtedy takie niewinne, szczenięce twarze. Nie znali bólu, ani prawdziwego wysiłku.
Pierwszy tydzień szkolenia był dla nich odwróceniem świata do góry nogami. Szkoliłem ich tak jak szkolono mnie, bez litości, bez wytchnienia. Po roku zamiast widzieć twarze zagubionych basiorów widziałem coś zupełnie innego. Żądzę krwi, błysk w oku. Choć mieli ciała szczeniaków ich dusza już rwała się do walki. Ciałem nie, ale duszą już byli wojownikami.

***

- Pierro! Czekałem na Ciebie - skinął mi głową
- Pierwszy Wojowniku... - ukłoniłem się nisko
- Zanim przejdę to meritum naszego spotkania, jak tam matka, jest zdrowa?
- Wiek daje jej się we znaki, ale daję sobie łeb uciąć, że przed swoją śmiercią dorobi się jeszcze kilku fortun. - powiedziałem dumnie
- Genów nie oszukasz Pierro, Twoja matka jest wielką kobietą, powinieneś ją częściej odwiedzać.
- To nie jest takie łatwe... Kilka dni luzu i młodzikom się w głowach poprzewraca - uśmiechnąłem się
- Dobrze, że przeszedłeś do celu tego spotkania. Twój oddział młodych to jakaś rewelacja. Są narwani, młodzi, a jednak panujesz nad nimi niczym wiatr nad piaskiem.
- Pierwszy Wojowniku... Zaraz się zarumienię... Nie przystoi się rumienić wojownikowi...
- Będziesz musiał ich opuścić - powiedział twardo
Czas nagle się dla mnie zatrzymał
- Słucham? - powiedziałem zaskoczony
On jedynie podszedł do okna i patrzył się na horyzont
- Przecież sam mówiłeś, że oddział sprawuje się wyśmienicie... Więc o co chodzi? - spytałem
- Pierro... Tu nie chodzi o Twój oddział, tu chodzi o Ciebie... Zaistniała sytuacja, którą tylko ty możesz rozwiązać.
Spojrzałem na niego z ciekawością.
- Nasi szpiedzy donieśli nam, że na północy powstała  nowa wataha wilków i na dodatek rośnie w siłę. Twoim zadaniem jest infiltracja tej watahy, a jeśli to będzie możliwe zostanie jej przywódcą. Słyszałem, że jest tam wiele wader. Zabij ich przywódcę, przejmij dowodzenie, a następnie sprowadź tutaj wszystkich pozostałych. Przyda się nam więcej niewolników i dziwek w haremach.
Zrobiłem kwaśną minę. No cóż, skoro taka jest wola Pierwszego Wojownika. Reprezentuje on mój kraj, więc jego decyzja nie podlega żadnej dyskusji.
- Jak sobie życzysz, Pierwszy Wojowniku. - ukłoniłem i skierowałem się do wyjścia
- Pierro - zatrzymał mnie, gdy byłem w drzwiach
Obróciłem się w jego stronę.
- Gdybyś napotkał jakieś trudności, wystarczy że napiszesz depeszę do naszego szpiega w Przystani. - dodał.
- Będę o tym pamiętał - powiedziałem wychodząc.

***

Zżyłem się z moimi uczniami, podobnie jak oni ze mną. Nie wiem jak im powiem, że dostaną nowego mentora... Zostaje jeszcze pożegnanie z matką, to chyba będzie najcięższa część mojego zadania. No i jest jeszcze ona. Moja żona...

cdn.

niedziela, 9 kwietnia 2017

Od Sunset c.d Shadow: "Dobry sposób na zwierzynę."

- Nie, możesz wrócić do swojej wycieczki. – Odpowiedziałam obojętnie.
Nie widziałam sensu w droczeniu się z waderą, której jeszcze dobrze nie znałam. Pierwsze wrażenie, jakie na mnie zrobiła, było pozytywne, a teraz? Sama nie wiem.
- Dobra, to ja idę. – Powiedziała, po czym się odwróciła i zaczęła odchodzić.
- Tylko nie spal niczego więcej.
- Ta, jasne. – Odkrzyknęła, po czym zniknęła zza jednym z drzew.
Nie wiem, ile Shadow miała lat. Zachowywała się… inaczej. W taki sam sposób też ja postąpiłam.
Spotkanie z nią miałam z tyłu głowy, lecz bardziej skupiłam się na poszukiwaniu roślin. Biorąc głębokie wdechy, lekkim krokiem przemierzałam las, wypatrując owoców bądź warzyw. Zapach prowadził moje ciało na zachód, więc w tę stronę również się udałam. Śliczny śpiew ptaków pochłaniał ciszę, której dawniej było wiele mniej. Odkąd populacja się zmniejszyła, jest dużo ciszej, co dla niektórych jest szczęściem, a dla innych udręką. Sama ją lubię, lecz nie za tak wysoką cenę. Nie mogąc myśleć o przeszłości, zwiększyłam tempo. W niektórych momentach jednak spokojny, delikatny dźwięk przerywał krzyk kruków. Za każdym razem, gdy tak się działo, nastawiałam uszu. Nie wiedzieć, czemu. W końcu nie czułam się niebezpiecznie, co nie oznacza, że było mi bezpiecznie. Nagle usłyszałam huk. Ponownie moje uszy podniosły się ku górze. Nie był to ptak. W pewnym momencie usłyszałam, jak ktoś coś bełkocze. Skierowałam łeb w stronę, z którego ten hałas dochodził. Długo się nie zastanawiając, udałam się w tamtą stronę. Początkowo szłam powoli, omijając co jakiś czas wieloletnie drzewa lub krzaki. Ponownie jednak przyspieszyłam, gdy dźwięk nie ustępował, a wręcz nasilał. Nieco zdezorientowana rozglądałam się po okolicy, ciągle nie schodząc z toru. W pewnym momencie, po wyjrzeniu zza dębu, zobaczyłam zwisającą waderę, którą przedtem spotkałam. Zwisała na prawej, tylnej łapie głową w dół. Nie zdziwiłabym się, gdyby gałąź się połamała. Nie dlatego, że wilczyca była gruba, co oczywiście prawdą nie było, ale dlatego, że kawał drewna nie grzeszył masywnością. Przekręciłam oczami, po czym podeszłam do Shadow.
- Może Ci pomóc? – Szczerze zaproponowałam.
- Nie trzeba, sama dam radę. – Powiedziała, robiąc jakieś dziwne ruchy, które najwidoczniej miały z założenia jej pomóc.
- Nie będę patrzeć, jak się męczysz. Po co potem użalać się z bólu kostki? Nie mówiąc o medyku, który będzie Ci musiał to opatrzeć.
Wadera nie odpowiedziała, więc postanowiłam wziąć sprawy w swoje łapy. Przechodząc obok wadery, udałam się za drzewo. Była tam lina zawiązana wokół wielkiego głazu. Bez wahania wyjęłam pazury, po czym jednym z nich przecinając powietrze, również przecięłam linę. Uderzenie o powierzchnie sprawiło u mnie poczucie winy. Co, jakby przeze mnie coś jej się stało? Podbiegłam do niej, a po chwili podałam łapę, żeby pomóc jej wstać.
- Nie potrzebuję pomocy. – Odpowiedziała nieco zirytowana.
Potrząsnęła głową, po czym podpierając się przednimi łapami, wstała.
- Co to jest?! – Krzyknęła ze złością.
- Pewnie Marlin. Często tak łapie zwierzęta.
- No, teraz to mu przytrafiłoby się duże. – Rzuciła sarkastycznie.
- Nie, on nie jest kanibalem. Poza tym łapał już większe od Ciebie tym sposobem. Może i sama bym go stosowała, ale nie jest zbyt miły, prawda?
Wadera parsknęła. Nieco przybita całą sytuacją, powiedziałam, żeby ją obudzić ze stanu złości i sprowokować do odpowiedzi:
- Wiesz… Widocznie muszę Cię pilnować. Za którymś razem nie będzie mi się chciało Cię znowu ratować.

Shadow?

Pierro

"- W końcu nas zabiją - powiedział dowódca głosem jak dzwon. - Ale wpierw zaczną się nas bać!"




Imię: Pierro
Pseudonim: Ze wszystkich pseudonimów jakie mu wymyślono, najbardziej lubi to - Pierr
Urodziny: 4 sierpnia
Płeć: Basior
Wiek: 5 lat
Stanowisko: Othanal
Żywioł: Magnetyzm

Moce:
Od urodzenia czuł się jak jeden wielki magnes. Za pomocą woli porządkuje domeny magnetyczne w swoim organizmie. Umożliwia mu to oddziaływanie na metale. Może je przyciągać, odpychać, wyczuwać. Jedynym metalem, na który nie jest w stanie wywierać żadnego efektu jest srebro. W zależności od siły woli jaką użyje do oddziaływania na metale może bardziej lub mniej je przemieszczać. Jest to jego mieczem obosiecznym, gdyż im większej siły użyje, tym więcej energii zużywa i tym bardziej daje mu się we znaki wyczerpanie. Ponadto działa tu zasada 'kotwicy'. Jeżeli spróbuje odepchnąć coś cięższego od siebie to sam zostanie odepchnięty, a jeżeli spróbuje przyciągnąć ów obiekt, to sam się do niego przyciągnie.

Talizman Reprezentacji:
Reprezentuje go atom wyryty na metalowym krążku, umieszczony na cienkim rzemyku. Jego superumiejętnością jest powodowanie drżenia ziemi na obszarze 1 hektara. W ziemi jest horrendalna ilość cząstek z atomami metali i to właśnie na nie Pierro wpływa. Po zakończeniu jego umiejętności zaczynają go boleć wszystkie kości, rozmywa mu się obraz przed oczami, a czuje się jakby był blisko stanu agonalnego. Dlatego używa tej superumiejętności bardzo rzadko...

Aparycja:
Jego pazury i zęby są ostre jak roztłuczone szkło, a jego skóra jest szorstka. Ma wory pod oczami, spowodowane wstawaniem o świcie, aby odbyć szkolenie godne tylko wytrwałych. Od narodzin miał różnokolorowe oczy. Jego prawe oko jest turkusowe, a lewe żółte. Miejscami jego sierść jest jasno-szara (na łapach i na pysku), lecz przeważnie kolorem jego sierści jest rudy.

Głos:
Gdy się budzi jego głos jest suchy i poszarpany. W ciągu dnia jednak staje się głębszy i bardziej męski. Mówi powoli i wyraźnie, lecz gdy będzie musiał huknąć huknie. Tak wychowało go jego pustynne wojsko. Nie jest wybitnym śpiewakiem, lecz w wolnych chwilach cicho podśpiewuje sobie wojenne piosenki barytonem.

Cechy Fizyczne:
Jest wielkim, umięśnionym basiorem. Po 3 latach codziennych ćwiczeń ciężko byłoby się spodziewać czegoś innego...

Charakter:
Jest miły tylko i wyłącznie w stosunku do swoich bliskich. Innych traktuje w niezwykle szorstki sposób. Nawet gdy czuje się przybity nie okazuje tego. Dla niego okazanie słabości to śmierć. Jest też patriotą, kocha swój pustynny kraj i zrobi dla niego wszystko. Jest odważny, narwany, ambitny. Nigdy nie odrzuci wyzwania. Zwłaszcza, gdy chodzi o jego honor. Nie jest jednak taki idealny, jest impulsywny, czasami chamski, a przede wszystkim ma tupet.

Lubi:
Krzyk z bitwe pól niesiony / Odgłos marszu / Pieśni wojenne / Wysiłek fizyczny / Śpiewać barytonem / Porównywać do piasku / Walczyć za swój pustynny kraj (on to uwielbia) / Smak krwi w ustach / Bycie nauczycielem, mentorem / Wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę (a to kocha) / Wadery w obcisłych strojach / Patrzeć nocą na gwiazdy

Nie lubi:
Gdy ktoś staje mu na drodze / Opłakiwać kogoś, kto jeszcze żyje / Widok skorumpowanych wilków / Okazywać słabość / Więcej mówić, niż robić / Zimna / Głośnych miejsc

Historia:

Urodził się jako normalny basior, w miejscu gdzie na każdym horyzoncie widać tylko wydmy i piasek. Podróżni mówią na nie - Pustynna Włócznia. Po roku jego beztroskiego dzieciństwa został oddany do wojskowych koszar, gdyż każdy kto nie był wojownikiem w Pustynnej Włóczni tracił honor i (według nich) możliwość zbawienia po śmierci. Musiał budzić się o świcie i ruszać na kilkugodzinny trening, następnie był posiłek, zajęcia z czytania, pisania, później znów był trening, lecz tym razem ćwiczył postawy walki i umiejętność używania broni białej. I tak minęły mu 3 lata życia. Było ciężko, lecz nie narzekał na to ani razu, gdyż chciał zapewnić sobie i swojej matce szacunek. W międzyczacie Dowódcy zauważyli jego starania i mianowali go mentorem. Według nich nie mogli go już niczego nowego nauczyć. Trenował on z szczeniakami, lecz stosował dla nich taką samą musztrę jaką sam doświadczał. Według niego jest cholernie skuteczna. Tak płynęło jego życia, aż do dnia, gdy dostał nagłe wezwanie od Pierwszego Wojownika - głównego Dowódcy krainy

Rodzina:
Jego ojciec - Abbad był wojownikiem, lecz umarł w pierwszą rocznice urodzin swojego syna z powodu odniesionych w walce z pustynnym monstrum.
Jego matka - Seras żyje i sprzedaje wiklinowe kosze na bazarze.
Pierro nie miał rodzeństwa.

Partner:
Jeszcze nie miał, ani nie obcował z żadną waderą. Marzy o silnej (fizycznie i psychicznie) waderze, która urodzi mu silne potomstwo.

Relacje:
Pierro posiada żonę, lecz ślub odbył się w tajemnicy gdy był młody. Co ciekawe była ubrana w białą szatę całkowicie zasłaniającą jej ciało, więc nawet nie wie jak ona wygląda. To małżeństwo ustawiła jego matka, by zyskać monopol na wyplatanie koszy.

Lokum:
Mieszkał w Pustynnej Włóczni, lecz teraz nie posiada stałego miejsca zamieszkania. Co ciekawe nie potrzebuje go, ognisko zapewnia mu ciepło w nocy, a gdy patrzy na gwiazdy to szybciej zasypia.

Inne:
Bardzo ogromną wagę przykłada na doskonalenie swojej muskulatury, cierpi na tym jego czas spędzony na czytanie i naukę, ale coś za coś. / Codziennie rano ćwiczy. / Może jest nieokrzesanych dzikusem, ale docenia sztukę. Jest to dla niego na chwilę oderwanie się od rzeczywistości. / Póki ma powód, żeby walczyć, będzie walczył. / Jest seksistą.

Sprawności:
Szybkość | 5
Refleks | 10
Siła | 77
Wytrzymałość | 40


Jery: 200
Rzeczy z targu: brak.


Upomnienia: 0/3
Kontakt: polishdarkchocolate@gmail.com

środa, 5 kwietnia 2017

Od Shadow c.d Sunset

Super... Znowu przestałam panować nad moją mocą. Ughh... Kocham. Tak, to był sarkazm, byłam rozkojarzona "podziwianiem" śladów ostatniej walki. Ot tak. Widać było, że wilk, który przegrał, nie był doświadczony, z moich własnych przeżyć musiał on odejść z podkulonym ogonem, wyglądało to tak, jakby był dopiero co po osiągnięciu dorosłości, ten drugi, który wygrał, musiał być starszy i silniejszy. Przypomniałam sobie, że cały czas moje łapy lizane są przez ogień, było to w miarę przyjemne, ale mogło zakończyć się pożarem, więc jak najszybciej skupiłam się na szczęśliwym wspomnieniu, ale chwila... Czy ja miałam jakieś przyjemnie wspomnienie? Tu pojawiał się problem.
Sha... Przecież wiesz, jeżeli ty uciekasz ja też. Przysięgałyśmy... Nie. To nie było to... Nie musisz już błądzić. Ja Ci pomogę wyjść na prostą. Już nie musisz błądzić bez celu. Teraz masz co zrobić. To było to... Wspomnienie mojego przyjaciela, to on mi pomógł...
Płomienie powoli gasły a ja opanowałam się. Czyli już wiem, z czego korzystać. Azeri... Ona też była w moich wspomnieniach, ale nie tych szczęśliwych... Rozejrzałam się, żeby sprawdzić jakie szkody wyrządziłam, cóż wypalona trawa i kilka innych. Ruszyłam przed siebie dalej, takich podróży potrzebowałam... To była taka przyjemna odskocznia od rzeczywistości. Wędrowałam sobie dalej, nie odczuwałam zmęczenia. Chyba powinnam robić takie wyprawy częściej, ale nie na tyle często by zaczęli coś podejrzewać. Moje podejrzenia się sprawdziły, bo zwierzę czy co to tam jest było dalej słyszalne, zatrzymało się dopiero po chwili. Przyjęłam pozycję obronną, bo nie wiedziałam czego się spodziewać. Po chwili poczułam zapach kogoś z watahy... Nie mogłam sobie przypomnieć kogo, ale no... Rozluźniłam się trochę wiedząc, że to sojusznik bądź sojuszniczka.
-Co ty tu robisz?!-moim oczom ukazała się Sunset, jedna z wader w watasze. Dagaz jeżeli się nie mylę...
-Powinnam zapytać o to samo.-warknęłam i czekałam na odpowiedź, dawno jej nie widziałam i z nią nie rozmawiałam, ostatni raz był na ceremonii
-Na zadane pytanie otrzymam odpowiedź?-zapytała troszkę zirytowana, miałam ochotę się trochę podroczyć z waderą.
-Na złe pytania otrzymasz złe odpowiedzi - odparłam, uśmiechając się sarkastycznie do Sunset- czyż nie tak?-oczekiwałam jej reakcji. Widziałam jak zaciska zęby, ja sama też zaciskałam, lecz by się nie roześmiać.
-Spójrzcie na to małe coś. Nie ma nawet siły na zamordowanie zwykłego szczenięcia.... Czarny wilk spojrzał na mnie z politowaniem, nie wiem czemu, ale poczułam smutek i zazdrość do Azeri która nigdy wcześniej nie miała takiej sytuacji, od razu się otrząsnęłam. Zamordowała moją przyjaciółkę... Potrafiła być miła, gdy tylko chciała.
-Dobrze, że nasza Zeri wyrośnie na przyszłość watahy.
Potrząsnęłam głową zdezorientowana, bo zdziwiło mnie wspomnienie.
-Wszystko ok?-usłyszałam głos Sunset, która siedziała trochę dalej. Spojrzałam na moje pazury i łapy. Moja moc znów wyrwała mi się spod kontroli... Zwykle jest tylko na pazurach i spodach łap, teraz sięgała mi wyżej...
-Ciaa... Przepraszam, czasem mi się tak zdarza. Coś jeszcze potrzebujesz? Bo w planach miałam dalszą wycieczkę- znów wróciłam do mojego chłodnego tonu i spoglądałam na waderę, która zacisnęła zęby i szykowała dla mnie najpewniej jakąś ripostę...

<Sunset? przepraszam, że tyle czekałaś c: >

Od Shadow

Byłam zdenerwowana, sama nie wiem czym. Ot tak. Czułam, że spotkam kogoś, kogo nie powinnam. Przechadzałam się we wszystkie strony świata. Swena nie było nigdzie, lecz nie powinno mnie to zadziwić, ot włóczykij.
Jesteś za słaba. Słabych nie przyjmujemy, nie mordujesz-nie zostajesz. Wpajamy Ci tę zasadę! A ty to ignorujesz?! Znowu odpłynęłam w stronę wspomnień... "Shad, ogarnij zad." upomniałam się w duchu i próbowałam nie wracać myślami do wcześniej wspomnianych wydarzeń. Poczułam nieodpartą chęć wyjścia gdzieś, więc tak oto wywiodło mnie w las poza watahą. Powąchałam w powietrzu, by zapolować, nic nie wyczułam prócz jakiegoś zapachu, który kojarzyłam, był zakodowany daleko w mojej pamięci. Większość zapachów zapomniałam, ale tego nie. Przypominałam sobie wszystkie wilki, które mogły mieć „ten” zapach. Nie były to te z Berkanan... To był ktoś inny. Moje zdenerwowanie sięgało zenitu, ale czy to było zdenerwowanie?
Popatrz na Azeri! Ona nie wymyśla bzdur. Jak każą, to morduje, ona zostanie przyszłością watahy, nie ty. Ty jesteś tylko zbędnym balastem. Azeri jest starsza i mądrzejsza, silniejsza. Powinnaś być jak ona. Znowu, to już zaczynało być irytujące. Wtedy coś zaskoczyło. To był zapach Azeri. Idealny jak ona, charakterystyczny jak jej oczy. Miała heterochronię, jedno oko było czerwone a drugie błękitne, przewijał się tam zapach róż z krwi, jak to nazywała Scarabek. Nie nazywałam jej matką, nie była nią dla mnie, to samo „ojciec”, po co miałam się z nimi zadawać. Moja siostra była dla mnie opoką, lecz tylko przez pewien czas.
-Wiesz, że cię nienawidzę? Za to, co zrobiłaś mojej przyjaciółce?! Zamordowałaś ją! -warknęłam do siostry, która tylko uśmiechnęła się perfidnie.
-Ależ oczywiście, że wiem. Myślisz, że morduje ot tak? Nie. Robię to dla Twojej PRAWDZIWEJ watahy. Robię to, bo mogę, bo sprawia mi to przyjemność. Może i mam serce, ale to zbędny narząd.
Jeżeli będę mogła-pozbęde się go. - zaśmiała się i zraniła się specjalnie w klatkę piersiową, nie skrzywiła się w ogóle. Pewnie też bym to zrobiła z podobną reakcją, przestałam reagować po stracie Teez, mojej przyjaciółki. Rozmyślenia przerwała mi Azeri- A ty dalej zadajesz się z pachołkami z sercem? Myślałam, że jednak się ogarniesz i do nas wrócisz-popatrzyłam na nią chłodno z chęcią ataku, poczułam, jak sierść staje mi na karku, a łapy powoli zajmują się ogniem, języki ognia sięgały już do połowy moich łap. Usłyszałam czyjś głos, przepełniony smutkiem i żalem skierowanym do mnie.
-Jakimi pachołami? Więc jednak, Shadow... Dawne przyzwyczajenia zostają?-odwróciłam się przerażona a Azeri zaczęła się śmiać. Ot tak. W oczach basiora lub wadery ujrzałam smutek i poczucie zdrady, to co przeżyłam ja...
-To nie tak jak myślisz!!-krzyknęłam zrezygnowana i patrzyłam w oczy wilkowi.

>Ktosiu?<

sobota, 1 kwietnia 2017

Podsumowanie marca

Kolejny miesiąc za nami! Co się wydarzyło?

Nowych wilków: 3 (Ceda, Asmodeus, Laycatin)
Odeszło: 1 (Asmodeus)
Jest nas w watasze: 8
Ilość marcowych opowiadań: 41

Dwoje członków: Shadow i Swen - otrzymali po jednym upomnieniu, ponieważ w tym miesiącu nie napisali ani jednego opowiadania. Wilczki, do roboty!

Zawitał też do nas pierwszy event, który zakończył się 21 marca. Link do wyników znajduje się w zakładce "Rozrywka".

Najaktywniejszy Wilk Miesiąca: 
Sunset! Nasza dagaza napisała 14 opowiadań. W nagrodę otrzymuje 28exp lub 70J.

Najnowsze sojusze:
Wataha Zew Natury
Royal Dogs

Co u wilków?

- Sunset i Dallana wciąż poszukują księgi zmarłego kapłana. Jakie sekrety kryją się za sprawą spisu żywiołów i dlaczego w poszukiwaniach przeszkadza lis imieniem Jonas?
- Kto by się spodziewał, że wypadek w górach zmieni się w małą ekspedycję. Wilcza zjawa musiała mieć jakiś cel w sprowadzeniu Cedy i pokazaniu jej tego, co znajdowało się w opuszczonej jaskini. Czy zamiary ducha są jednak przyjazne?
- Zielarze opiekują się ciężko chorym myśliwym, który mówił o zającu i czarnej krwi. Sunset udała się w daleką podróż, aby dowiedzieć się, czy watasze zagraża kolejna epidemia i zdobyć lekarstwo dla chorego łowcy.
- Spotkanie nowej członkini - Sorki - z ansuzą, zakończyło się wycieczką krajoznawczą w podziemnych tunelach, o których istnieniu nawet Dallana nie zdawała sobie sprawy. Po szlamiastym korytarzu i tunelu pełnym jaszczurek docierają do...

Oczywiście to nie jedyne trwające serie - zachęcam do śledzenia opowiadań na bieżąco :)
Życzę dużo veni na kwiecień!
~Dallana