- Sorka jest coraz bliżej. – Wybąkałam, pozornie szukając dobrego kawałka mięsa.
- Czemu mi to mówisz? – Spytał, nie patrząc w moją stronę. Rozumiał moje zamiary, więc zapewne tego samego się spodziewał po mnie.
- Wiem, że nie jesteś z nimi do końca szczery, Pierro. – Ostatnie słowo powiedziałam już szeptem, a nie jak wcześniej półszeptem. To drugie wystarczało ze względu na to, że wokół panował hałas.
- To dobrze, że wiesz.
W tym czasie zgarnęłam kawałek zwierzyny do siebie, a basior przesunął się na lewo, w stronę ziół, a ja tuż za nim. Stanie w jednym miejscu byłoby zbyt podejrzane. Nie spodziewałam się, że aż tak dobrze się zrozumiemy.
- Mogę liczyć na Twoją szczerość? – Spytałam.
- Teraz? Tak. – Odparł.
- Przyjdź nad zakole Matki za chwilę. – Rzuciłam, po czym złapałam w pysk niewielki kawałek mięsa i odeszłam bez kolejnego słowa.
Powróciłam do „swojego towarzystwa”, siadając tuż obok nich i zajadając się łanią.
- A Ty, Sunset, dlaczego w sumie tu jesteś? – Spytała jedna z wader, która biernie uczestniczyła w rozmowie na ten temat.
- Ja? – Mówiłam to już Fergusowi, zanim mnie wpuścił, ale nikt poza nim tego nie słyszał, więc w sumie spodziewałam się takich pytań. W każdym razie miałam gotową wymówkę, której wypowiedzenie było niezwykle męczące. – Skoro i Ansuz, i Dagaz byli rodzeństwem i oboje stworzyli watahę, to czemu tylko ród Ansuza zbiera oklaski? Niesprawiedliwość.
Mimo tego, że wilki zasiadające obok mnie popierały moją decyzję i nakręcały do zemszczenia się, to w rzeczywistości skłamałam. Nie tyle ile z knuciem w ich stronę, co z ostatnim słowem. Ansuzi zawsze, o ile nie trafił się gorszy przywódca, robili dużo więcej i się temu nie dziwię. Wymówkę podsunął mi jeszcze wcześniej Ferguson, kładąc ciągle nacisk na słowa ansuz, dagaz, laguz. Na poczekaniu nie było to takie łatwe, ale mimo tego musiałam coś wymyślić. Sama zaczęłam później się nad tym zastanawiać, ale to nadal nie było to, co chciałam zrobić. Nie chciałam być fałszywą suką, która wszystkich okłamuje, zawodzi, albo zawiedzie. Stało się.
- Muszę po coś iść do siebie. – Rzuciłam, podnosząc się z ciepłym uśmiechem.
Następnie skierowałam się w stronę zakola matki, które znajdowało się niedaleko legowiska. Dokładnie w to samo miejsce, gdzie sprzed paru dni obmywałam się z miodu.
******
- W jakim celu tu jesteś? – Rzuciłam, będąc już niedaleko niego. – Prawdziwym celu.
- W tym samym, co Ty.
- Konkretniej?
- Zniszczyć ich od środka. – Wskazał łapą na obóz.
Odetchnęłam. Jak dobrze, że nie jestem sama w tym bagnie.
- Mogę Ci zaufać? – Spytałam.
- Sama oceń.
Przeciągał strunę, choć wiedział, jakiej odpowiedzi oczekuję. Niestety nie miałam wyboru. Będzie to albo najgorsza decyzja w moim życiu, albo wręcz przeciwnie.
- Nie było pytania. – Mruknęłam. – Jak już Ci mówiłam, Sorka się zbliża, co może oznaczać, że niedługo pewnie będzie konfrontacja.
Parsknął.
- I dowiedziałaś się tego na tych swoich „zwiadach”? – Zakpił.
- Możliwe. Mam dalej mówić?
- Mów.
- Oprócz tego Reig, który rzekomo zaliczył zgon, był dowódcą wojsk.
- Zastąpię go.
- Jest taka możliwość, że Cię już nieco poleciłam Fergusonowi. – Wybąkałam.
- Naprawdę? – Zdziwił się.
- A. I jeszcze jedna kwestia. – Zmieniłam temat. – Zauważyłam, że ich medyk jest bardzo dobry w swoim fachu. Po polujących, którzy zasiadli później przy ognisku nie było widać śladu spotkania ze zdziczałym jeleniem. Wiesz coś o tym?
- Omsknęło mi się o uszy, ale niewiele wiem.
- W każdym razie nigdy go nie widziałam i wydaje mi się to nieco podejrzane.
- Może po prostu jest aspołeczny?
- Może. – Westchnęłam. – A Ty? Wiesz coś?
- Nie. – Odpowiedział oschle.
Liczyłam na wymianę informacji, ale wygląda na to, że takowych nie dostanę.
- Idę już w takim razie. Pójdź jakiś czas potem, by niczego nie podejrzewali. – Rzuciłam, po czym omijając go, potruchtałam w stronę ognisk.
******
Będąc już blisko, zwolniłam kroku. Wyglądając między drzewa, zauważyłam już śmiejącego się z innymi Fergusona, który nawet nie wyglądał na przejętego rzekomą śmiercią Reiga. Lekko zdziwiona podeszłam do nich, od razu pytając:
- Co z Reigem?
- Nic szczególnego. Młodzik jak zwykle dramatyzuje.
Usiadłam.
- Ale że aż tak? Powinniście go przeszkolić. – Rzuciłam.
- Faktycznie, był na szkoleniu, ale go wojska Sorki zgarnęły i raczej nie oddadzą.
To już inna kwestia.
- Przynajmniej żyje! – Wymamrotał jeden z wilków.
- Tak, dobre i to. – Odparłam.
Niedługo później znowu zaczęliśmy swobodnie rozmawiać. Póki mieliśmy czas. Niedługo miał być koniec, a to jedyny raz, gdzie faktycznie można było pogadać.
- Pierro! – Wykrzyczał Fergus, unosząc łeb ku górze i patrząc na wychodzącego zza drzewa basiora.
Również na niego spojrzałam tak jak większość wilków. Nasze spojrzenia się przez chwile skrzyżowały, lecz niedługo potem skierowałam swój na ogień. Ferguson wstał, po czym wraz ze wzywanym przez niego basiorem poszedł na stronę.
Pierro?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz