Patrzyłam jak Sorka odchodzi. Jej uwaga mnie poirytowała. Nie powinny jej obchodzić moje stosunki z oddziałem, a jej uwaga mnie zdenerwowała. Nie miałam zamiaru ulegać Teovowi pod żadnym względem.
Zmarszczyłam brwi i zwróciłam swoją uwagę na wylot jaskini, z którego dochodziło niskie burczenie. Zaczęłam się zastanawiać jak mocno może uszkodzić mnie bestia. Nie miałam wielkiego doświadczenia w walce, jedyne wyszkolenie jakie miałam dał mi mój ojciec parę lat temu, kiedy byłam szczenięciem. Nigdy nie mocowałam się z niczym większym niż niedźwiedź, a i to, że przeżyłam było jedynie ślepym trafem.
- Każde z was ma odtrutkę na ogon? - szepnęłam cicho, patrząc po kolei po zabójcach. Kiwnęli głowami, nie spuszczając wzroku z wejścia do nory. Rozejrzałam się szybko, nie wiedząc, czy przypuścić atak w zamkniętym pomieszczeniu, czy na dworze. Nie wiedzieliśmy jak duże jest legowisko mantikory, ani czy nie ma tam niebezpiecznych miejsc, które mogłyby utrudnić walkę. Wchodzenie na teren lęgowy potwora mogło być skrajnie głupie. Z drugiej strony różne formy naciekowe mogły przeważyć szalkę zwycięstwa na naszą korzyść.
Decyzję ułatwiła wynurzająca się z ciemności zwalista sylweta samicy. Nie sądziłam, że będzie taka wielka, miała co najmniej dwa i pół metra w kłębie. Jej zielone oczy rzucały wściekłe spojrzenia na mnie i zabójców, a potężny ogon kołysał się powoli z tyłu. Z grubego kolca kapnęło trochę trucizny, która zalśniła w świetle dnia. Mantikora otworzyła pysk i ryknęła tak, że ptaki poderwały się z drzew, a ziemia pod moimi łapami zadrżała. Przełknęłam ślinę, patrząc na rząd ostrych zębów i różowe dziąsła. Zatrzymałam się dłużej przy masywnych kłach. To właśnie one mogą wstrzyknąć mi jad, na który nie mamy odtrutki.
Zwierzę zniżyło łeb i ustawiło się do nas bokiem, unosząc ogon. Zasyczała przeraźliwie, strosząc sierść na karku, wyraźnie nas ostrzegając. Pewnie gdybyśmy uciekli pozwoliłaby nam odejść. Raczej wątpię w to, że pozostawiłaby gniazdo bez opieki.
Zobaczyłam kątem oka jak Teov wyciąga z torby przy boku swoją broń. Jego ruchy były spokojne i powolne, nie chciał zwrócić na siebie uwagi zwierzęcia. Metalowe ostrza błysnęły w świetle dnia, kiedy przygotowywał się do skoku. Pozostali zabójcy bezszelestnie ustawili się na swoich pozycjach. Basior spojrzał na mnie, a ja kiwnęłam głową.
Skoczył w przód, a ułamek sekundy później pojawiła się przed nim Tarcza. Błysnęło, a ja zobaczyłam jedynie, jak z boku potwora tryska krew. Wilk wylądował kilka metrów po jej drugiej stronie pchnięty pędem. Samica ryknęła, rozglądając się z dezorientacją, ale gdy tylko odwróciła łeb, Cadere wbiła się w jej kark zębami. Natychmiast puściła i odskoczyła wprost na postawiony przeze mnie okręg z run. Najmłodsza z nich, Ago, wybiła się na mocnych łapach i zatoczyła nad stworzeniem krąg, dekoncentrując je w zupełności. Dzięki swojej zdolności lewitacji często pełniła funkcje wabika. Kątem oka ujrzałam cztery lub pięć błysków i wiedziałam, kiedy Cad wyrzuciła sztylety w górę. Spojrzałam w tamtą stronę, wilczyca była może trzy metry ode mnie. Szybko chwyciłam broń mocą i cisnęłam w łapy bestii, mając nadzieję, że zagłębią się w mięśnie i uniemożliwią jej normalne poruszanie się. Niemalże widziałam jak ostrza wbijają się w jej ciało, a krew plami na szkarłat pobliską trawę.
Coś jednak było nie tak.
Sztylety odbiły się od kamienia i zakręciły młynka w powietrzu, po czym z brzękiem upadły na skałę.
Ago leciała w powietrzu. Bezwładnie, zupełnie nie kontrolując mocy, a mantikora stanęła na dwóch tylnych kończynach i ryknęła ogłuszająco. Młoda wadera uderzyła o pień drzewa i osunęła się na ziemię. Nie ruszała się, a oczy miała zamknięte. Serce mi zamarło, kiedy patrzyłam na zemdloną kupę futra pod wysoką sosną.
Wykonałam kilka susów w stronę nieruchomej postaci, w porę uchylając się przed ogonem mantikory. Ago odzyskiwała przytomność, patrzyła na mnie otumanionymi oczami.
- Nie ruszaj się. - szepnęłam, pochylając się nad nią. Delikatnie odchyliłam jej łeb i ujrzałam krwawą ranę na potylicy. Wilczyca syknęła i próbowała wyrwać głowę spod moich łap
- Nie kręć się, głupia - mruknęłam, wydobywając z torby bandaż i fiolkę od Lay'a - Chcę ci pomóc.
Nie usłyszałam odpowiedzi, ale zabójczyni przestała się ruszać. Oczyściłam ranę wywarem od arcykapłana, starając się ocenić szkody. Mogło dojść do wstrząsu lub krwiaka, ale to trzeba będzie załatwić jak skończymy robotę. W czasie kiedy ja zajmowałam się ranną waderą, pobliski krzak jaśminu zmienił się w żółtą plątaninę gałęzi, a jego życie uzupełniło moją utraconą wcześniej moc. Już miałam zawiązywać bawełnę, kiedy usłyszałam niewyraźny krzyk, z którego zrozumiałam jedynie moje imię, potem czyiś głuchy jęk. Błyskawicznie się odwróciłam, ale było już za późno. Spojrzałam we wściekłe oczy, które jaśniały nad ogorzałymi kłami, które mogłyby mi zgnieść czaszkę. Zamarłam sparaliżowana strachem, jednak nie trwało to długo. Po ułamku sekundy z powierzchni ziemi zmiotła mnie wielka łapa potwora, ciskając moim ciałem na skałę. Poczułam jak lecę i przez chwilę zrozumiałam, że za moment uderzę lewym bokiem o ścianę jaskini. Wszystko stało się tak szybko, a ja dopiero po chwili zrozumiałam, że szpony przeorały mi bok. Nie czułam nic, jedynie zasłoniłam łeb łapami.
Uderzenie było ogłuszające. Trzasnęłam w kamienną, nierówną ścianę, a po chwili zwaliłam się na kamienie. Przed oczami tańczył mi las. Trawa kołysała się w nieokreślonych kierunkach, rozlewając się i zamazując. Jęknęłam cicho, zdając sobie sprawę, że powietrze wyleciało mi z płuc. Poczułam przeszywający ból w piersiach i brzuchu, który rozchodził się również na kręgosłup i tylne łapy. Uniosłam powoli łeb, walcząc z mdłościami i spojrzałam na przeorany pazurami mantikory bok, z którego sączyła się krew, plamiąc poszarpane futro. Na krawędziach rany zwisała poszarpana skóra. Usłyszałam niewyraźne krzyki i jak we śnie uniosłam oczy, żeby zobaczyć, jak Teov szybuje w powietrzu, tuż nad otwartym pyskiem mantikory. Białe kły błyszczały w świetle słońca, całe pokryte mieszaniną śliny, krwi i jadu. Basior opadał, wymachując bezradnie łapami, będąc coraz bliżej morderczych szczęk. Pozostałe zabójczynie stały sparaliżowane. Ago zamknęła oczy i przycisnęła uszy łapami do rudej głowy.
Nagle błysnęło.
Nie do końca wiem jak to się stało, zwyczajnie nie pamiętam. Nie myślałam, co wtedy robię, ba, nie byłam w stanie jasno ocenić sytuacji. Po prostu postawiłam Tarczę, tuż nad nosem bestii, a całą swoją uwagę skupiłam na tym, żeby utrzymać ochronę i nie pomylić run. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że stoję na sztywnych łapach, dysząc ciężko. Rozległ się cichy jęk, kiedy ciało wilka uderzyło z impetem o twardą powierzchnię osłony. Musiało minąć kilka sekund, nim zorientował się, że nie zostanie rozpołowiony przez mocne szczęki.
Kątem oka ujrzałam, jak Cadere szykuje się do skoku. Dostrzegłam, że buteleczka z antidotum na jad, którą wadera przymocowała do bransolety na łapie, była pusta, a ona sama utyka na przednią łapę, która została skaleczona. Rana była płytka, jednak długa i uniemożliwiała normalne stawianie kończyny. Mimo tego spięła mięśnie i w kilku susach pokonała dystans między nią, a mantikorą. Miała zamiar ugodzić ją w szyję, która była teraz wyeksponowana idealnie. Stworzenie było zdezorientowane tym, że jednak nie chwyciło Teova, więc gapiło się na błękitną łunę, odsłaniając krtań. Bezwiednie wyjęłam trzy sztylety z torby przy boku, walcząc o zachowanie świadomości. Zabójczyni mogła dobić monstra, a jedynie rozsierdzić je jeszcze bardziej. Chciałam to zakończyć, mieć pewność, że potwór padnie. Jednocześnie w powietrze uniosły się poprzednie ostrza, które chybiły tuż przed ciosem, jaki otrzymała Ago. Podrzuciłam te, które trzymałam i wszystkie sześć zostały oplecione przez moc. Nagle cisnęłam je wprost na brzuch samicy. Wbiły się głęboko, aż po samą kościaną rękojeść, przeszywając jej ciało na długości całego boku. Mantikora ryknęła ogłuszająco, ale wrzask po chwili ustał, kiedy mocne, wilcze zęby wyszarpnęły z jej gardła kawał mięsa, odsłaniając rozszarpaną tchawicę. Cadere wylądowała koślawo, zatoczyła się i odzyskała równowagę. Szara masa zakołysała się, zachwiała, postąpiła dwa niepewne kroki w przód. Jej pokrwawiony pysk poruszał się w niemym ryku, odsłaniając długie, jadowite kły. Po chwili padła na ziemię, wstrząsając gruntem i wiła się przez chwilę w konwulsjach póki nie zamarła. Wokół jej ciała powiększała się kałuża ciepłej krwi.
Opadłam na tyle łapy, czując, jak drżą mi mięśnie. Zakaszlałam i splunęłam krwią, która rozprysnęła się na zimnej skale. Las tańczył mi przed oczami, rozmazywał się, jaśniał i ciemniał na przemian. Uśmiechnęłam się, widząc jak Teov zeskakuje z Tarczy na truchło bestii i rozgląda się szybko. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nam się udało. Nie sądziłam, że będziemy w stanie ją zabić, co najwyżej przepłoszyć. ,,Ciekawe jaką minę miałby ojciec", pomyślałam. Głowa mi ciążyła, a każdy oddech bolał. Opadłam na kamień, czując, jak robię się senna. Obserwowałam, jak podbiegają do mnie dwa wilki, słyszałam ich niewyraźne głosy, nadal uśmiechając się sama do siebie
***
- Tato, a gdybym pokonała mantikorę? - zapytała mała wadera, przerywając męczenie sporego pająka. Zwierzę pognało w stronę ściany i schowało się w szparze między deskami, korzystając z chwili nieuwagi wilczęcia.
- Raczej ona pokonałaby ciebie. - mruknął Desto, przesuwając dłutem po bloku drewna - Jesteś jeszcze małym szczylem.
Szczenię naburmuszyło się, ale podeszło do ojca i oparło się łapami o stół warsztatowy. Biuro jego ojca było niewielkie, ale dobrze oświetlone. Radko kiedy były strateg wpuszczał tu córkę, jednak w miarę jak mała rosła to coraz częściej przymykał oko na to, że wkrada się tam bez jego pozwolenia.
- Co robisz?
- Stół. - odparł krótko.
- Dla kogo?
- Ceda, nie przeszkadzaj ojcu. - mruknęła Creza, wchodząc do domu. Łapy miała mokre. Mała wilczyca oderwała się od mebla i w kilku susach podbiegła do matki.
- Mamo, a co by było gdybym pokonała mantikorę? Albo smoka?
- Jesteś jeszcze za mała, Cedziu. - mruknęła wadera, kierując się do spiżarni.
- A jeśli byłbym duża?
- Wolałbym, żebyś nie ganiała za bestiami, bez względu na wiek! - krzyknął basior z warsztatu. Po chwili zaklął szpetnie, a po chwili rozległ się brzęk i drugi wulgaryzm - Kochanie, przynieś mi ręcznik!
- Co zrobiłeś? - zapytała zirytowana samica, przewracając oczami. Zostawiła Cedę w pokoju i ruszyła z powrotem.
- Jak to co, pochlastałem się.
- Już dawno mówiłam, żebyś wywalił to zardzewiałe ostrze. Tym bardziej, że trzymasz je na wierzchu przy Cedzie.
Ojciec nie odpowiedział. Szczenię, słysząc swoje imię, pognało do rodziców. Jej matka właśnie owijała Deso zranioną łapę pokrwawionym już bandażem.
- Dopiero co odeszłam od stołu operacyjnego i zdążyłam się wytrzeć, a już muszę opatrywać kolejnego. - mruczała niezadowolona, ale w jej oczach tańczyły rozbawione iskierki. Zawiązała opatrunek i pocałowała partnera.
- Dziękuję, kochana.
- Nie ma za co. Jeśli jednak pozwolisz, chcę trochę odpocząć. - zadarła głowę, masując sobie kark. Pogłaskała córkę po głowie i wolnym krokiem skierowała się do sypialni. Zapadła cisza przerywana jedynie szumem ogromnych liści i trzaskaniem rzeźbionego drewna. Mała wilczyca usiadła na krześle przy oknie i spojrzała na pobliski plac, na którym bawiły się podrostki.
- Tato?
- Tak?
- A będziesz ze mnie dumny jak pobiję smoka? - zapytała, patrząc na ciemne plecy ojca.
- Już jestem. - odparł spokojnie, nie przerywając pracy.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Ale byłbym jeszcze bardziej, gdybyś przestała skakać po tych cholernych drzewach.
- To ja już wolę, żebyś pozostał taki dumny jaki jesteś teraz. - burknęła Ceda, opierając łeb na łapie. Nie rozumiała czemu ojciec się zaśmiał.
,,Ciekawe co pomyśleliby o mnie teraz...".
<Sorka?>