- Bo to jest zabronione. - Odpowiedział z pełnym przekonaniem.
Czyli Sunset miała rację, że się tu wybrałyśmy. Skoro zmarły znalazł sobie strażnika mimo, że jego życie i tak dobiegało końca. Chyba, że nie wrócił tu od pojawienia się objawów choroby i Jonas na niego czekał. Czemu jednak wilk zlecił pieczę nad okolicą lisowi, który jakkolwiek zmuszony do współpracy groźbą czy zapłatą, choćby chciał, nie ma szans w starciu z wilkami? Chyba, że jest ich więcej, lub droga do jaskini blokowana jest też na inne sposoby.
- A powiedział ci, dlaczego?
- Nie powiedział.
- Jak nie powiedział? Trudno mi w to uwierzyć, że sterczysz tutaj żeby warować nad czymś, o czym nie masz pojęcia. Lepiej mów, o co ci chodzi, albo... - Sunset szturchnęła mnie. Lis położył uszy po sobie i odruchowo postąpił krok do tyłu.
- Tak czy inaczej, musimy się tam wybrać - odezwała się moja towarzyszka. - Dorial nie żyje, nie musisz się bać nieprzyjemności z jego strony. Byłybyśmy wdzięczne, jakbyś nas zaprowadził.
Jonas patrzył to na mnie, to na nią. Uśmiechnął się nieznacznie. Sama nie wiedziałam, co miał ten uśmiech znaczyć.
- Skoro tak wam na tym zależy, proszę bardzo. Muszę jednak z wielkim żalem odmówić towarzyszenia wam w tym spacerze. Może innym razem? O ile taka okazja się nadarzy. Tymczasem żegnam! - I uskoczył gdzieś między drzewa. Skoczyłam w tym samym kierunku i przebiegłam kawałek, chcąc go dogonić, ale nigdzie nie było widać tak przecież wyrazistej na tle śniegu kity, ślady łap zaś urwały się w pewnym miejscu. Warknęłam i odwróciłam się. Sunset niewzruszona stała na szlaku i patrzyła się na mnie, jakby z góry zakładała wcześniej, że nie uda mi się złapać uciekiniera. Dołączyłam do niej, nie mogąc się powstrzymać od mruczenia pod nosem na temat tego, co myślę o osobnikach jego pokroju. Właściwie całkiem możliwe, że "strażnik" pełnił jedynie rolę "straszaka", lub też miał w jaskini schowane własne skarby i nie życzył sobie gości w nieswoim domu. Nie trzeba więc było martwić się na zapas.
Wróciłyśmy do niezobowiązującej rozmowy, ale mój wzrok cały czas wędrował dookoła, powoli przeczesując okolicę przed nami. Miałam dziwne wrażenie, że lisek nie odpuścił. Cóż, jak następnym razem przyciśnie się go odpowiednio, to nie będzie taki oporny w udzielaniu informacji.
Drzewa i krzewy rosły coraz gęściej, tak, że pomimo braku liści widok był ograniczony. Mimo to, nie dało się przeoczyć konstrukcji przypominającej drzewo, która niewątpliwie wyglądała naprawdę ciekawie w okresie zielonym, oraz niewątpliwie do kogoś należała. Okrążyłyśmy je wraz z przylegającym, niewielkim jeziorkiem. Nie znalazłyśmy żadnego wejścia, mimo że Sun pamiętała, że nie szła po żadnych schodach. Schody zaś tam były. Zaczynały się kawałek przed drzewem, prowadziły prosto, a następnie zakręcały za pień. Sunset skinęła w ich kierunku głową i zaczęłyśmy się wspinać. Droga wydawała się o wiele krótsza, gdy patrzyło się na to z dołu. Schodków nie było dużo, ale każdy równo i elegancko pokryty został lodem. Zaraz za zakrętem szlak się kończył wejściem, ale w środku prawie nic nie było.
- Nie wiem, o co tu chodzi - powiedziała niepewnie Sunset. - Przecież tutaj właśnie mieszkał. Pamiętam to drzewo, miało wejście przy samej ziemi, a we wnętrzu regały z książkami, figurki, inne takie.
- Musiało ci się coś pomylić. Przecież tu nic nie ma - kopnęłam w skupisko ze skóry i słomy, zła. Byłam naprawdę ciekawa księgi pełnej niebezpiecznej wiedzy, a trafiłyśmy na zaniedbane i byle jakie leże.
Wtem zarejestrowałam ciemniejszą linię i metalową krawędź... Odrzuciłam legowisko, przywołując studiującą niewielkie rysunki naścienne dagazę.
Sunny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz