Byłem schowany na małym pagórku z kilkoma wilkami, przy podciętych drzewach. Wystarczy je tylko lekko pchnąć, a upadną.
Mogłem zobaczyć jak z jednej strony zbliża się oddział Sorki. Leciał nad nimi jakiś dziwny ptak. Czy to ona? Nieważne.
Z drugiej strony zbliżał się oddział Fergusa.
Byli już tak blisko siebie, ale się nie widzieli. No cóż czas na moje przedstawienie.
- Panowie! Biegnijcie do naszych i powiedzcie, żeby szykowali się do szarży. Sam sobie poradzę z drzewami.
- Sir, ale one są naprawdę ciężkie. - oznajmił mi jeden.
- Mówisz do gościa, który groził całemu obozowi, pamiętasz? - powiedziałem z uśmiechem i poklepałem go po ramieniu - A teraz bezszelestnie biegnijcie do naszych.
Zrobili tak jak powiedziałem.
Czy jestem do tego zdolny? Zdradzić? No cóż, robię to częściowo dla mojego kraju. Dzięki ugaszeniu rebelii zdobędę wpływy i szacunek. A kto zdobędzie więcej szacunku, niż ten kto zakończył rebelię?
Po chwili wahania dotarł do mnie dźwięk uruchomionych sideł. Ktoś krzyknął:
- Sidła! Ktoś je zbyt blisko zastawił!
Teraz już bez wahania pchnąłem drzewo. Oddział Fergusa chciał się wycofać, ale jedno drzewo popchnęło resztę i kompletnie odrodziło im drogę. Stanąłem na dwie tylne łapy i krzyknąłem:
- Naprzód wilki! Pamiętam o rozkazach!
Połowa armii Fergusa rzuciła się na drugą połowę armii Fergusa. Był wieczór, więc trudno było się nawzajem rozpoznać. Oddział Sorki tylko się przyglądał temu, jak nawzajem skaczą sobie do gardeł. Jednak gdy się już zorientowali to było po wszystkim.
A ja? Ruszam, aby kogoś zabić.
***
Wejście do jego namiotu pilnowało dwóch wilków. Błyskawicznie sięgnąłem myślą do dwóch najbliższych metalowych przedmiotów: jednym z nich był garnek, a drugim patelnia. Rzuciłem metalami w strażników przy tym ich ogłuszając. Oni tyko pełnili służbę w sprawie, którą uważali za słuszną. Dlatego ich nie zabiłem.
Wszedłem do namiotu i ujrzałem klęczącego medyka. Wyglądał jakby się modlił. Czyżby do tego zdradzieckiego Jaszy?
Nie patrząc się w moją stronę oznajmił:
- Rozumiem, że atak się nie udał? - powiedział to w obojętny i martwy sposób.
Po chwili przestał się modlić i wstał. Popatrzył na mnie swoimi czerwonymi oczami. Ja jedynie pokręciłem głową.
- Medyku, będę z tobą szczery. - zacząłem - Przyszedłem cię zabić.
On jakby się tym w ogóle nie przejął.
- Zatem dlaczego tego jeszcze nie zrobiłeś?
- Bo jesteś artystą w swoim fachu. - odpowiedziałem natychmiast - Może inni tego nie widzą, ale ja tak. Jeśli chcesz coś przekazać następnym pokoleniom to teraz masz czas. Czas, aby przekazać swoją spuściznę. Obiecuję ci na groby moich przodków, że to co przekażesz zostanie potraktowane z honorem i szacunkiem.
On milczał.
- W ogóle jak się nazywasz? Dlaczego dołączyłeś do rebelii?
- Taniel. - przerwał milczenie - Dla rodziny robi się wszystko, drogi Pierro z Pustyni. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
Czy to oznacza, że był spokrewniony z Fergusem? Albo z kimś kto też uczestniczył w rebelii.
- Skąd to wiesz?
- Od Niego, Jaszy.
- Co ci jeszcze powiedział?
- Że dzisiaj umrę. Dlatego jeśli masz coś zrobić, to zrób to szybko.
Zamknął oczy.
- Chcesz coś Mu przekazać?
- Jaszy? Tak. Pierdol się.
Zostałem wyszkolony na wojownika, a nie zabójcę. Cięcie jednak, które przeprowadziłem było cholernie dokładnie. Tuż pod głowę, w kierunku tętnicy głównej. jego ciało opadło bezwładnie.
- Pierro?! - krzyknął za mną ktoś podirytowanym głosem.
To była ansuza.
cdn. Dallana?